niedziela, 28 lutego 2016

Apokalipsa 75 - Ten Prawdziwy Święty

A aniołowi/zwiastunowi/posłańcowi społeczności w Filadelfii napisz: To mówi Ten Prawdziwy Święty, mający klucz Dawida, który - gdy otworzy, to nikt nie zamknie, a gdy zamknie, to nikt nie otworzy.
Obj. 3,7 PD

Ten Prawdziwy Święty - dlaczego Jezus przedstawił się temu zborowi jako Ten Prawdziwy Święty? Czyżby był jakiś inny święty, nieprawdziwy? Jedno ze źródeł podaje, że Jezus nazwał się tak dlatego, że tylko Filadelfia była prawdziwie wierna, lojalna i oddana jako przedstawiciel Boga. Uważam to za całkowitą przesadę. Jezus uznał wszystkie siedem zborów, do każdego podyktował, że zwycięży, że da radę, niemal każdemu wskazał dobre cechy. I w jednym z nich podkreślił, że nawet jeśli coś idzie nie tak, to żeby trzymać to, co się ma wartościowego i próbować brnąć dalej, byle dojść do Niego.

Drugie ze źródeł* odnosi się do etymologii greckiego słowa "święty": "hagios", które oznaczało: "różny", "odmienny", "odłączony". Brzmi trochę jak wyalienowany, wyobcowany. Jeśli ktoś jest blisko Boga i całkowicie nie zależy mu na wartościach popularnych na facebooku, wśród kumpli czy w miejscu pracy, głęboko zakorzenionych w naszej współczesnej polskiej mentalności - może czuć się nieco wyobcowany.

Źródło to podaje również, że to greckie słowo jest zazwyczaj odpowiednikiem hebrajskiego "qadosz", które oznacza rozdzielenie czegoś i przynależności do Boga. To, co jest święte, oddzielone, jest więc oddzielone i przynależy do Boga. Świątynia była oddzielona od budynków spełniających inną, codzienną funkcję. Była święta. W świątyni było również miejsce najświętsze - oddzielone od reszty, które służyło tylko jednemu celowi tylko jeden raz w roku. Oddzielony od reszty dni tygodnia został jeden dzień, dzień ostatni, sabat, który miał być poświęcony w całości dla Boga. Każdy wierzący jest również oddzielony, hagios, święty, qadosz - bo oddzielony od świata, bo twarzą zwrócony ku Bogu, wyznający zupełnie inne wartości niż reszta świata, mający zupełnie inny cel w życiu, niż reszta świata. I święty jest Jezus - bo w jakiś sposób oddzielony jest od reszty ludzi przez to, że żył bez grzechu, że żył inaczej, że miał inny cel niż Jemu współcześni, i przez to, że w całości przynależy do Boga Ojca, i że jest oddzielony od grzechu - z grzechem Jezus nie ma nic wspólnego poza tym, że dobrowolnie - a nie pod wpływem jakiejś pokusy czy moralnego upadku - ale dobrowolnie przyjął na siebie to, co powinno spaść na nas wszystkich, na każdego jego własne grzechy i konsekwencje. A On wziął to na siebie samego, za nas. Żeby nas przed uratować, uchronić. Bo to, w czym my upadamy, jakim pokusom czasem się poddajemy - On to wszystko był zdolny przezwyciężyć, nie upaść, odmówić pokusom. I zwyciężył, i nie upadł, i gdy przyjdzie Dzień Sądu, w którym każdy z nas stanie przed Bogiem, żeby zostało rozsądzone, co nasze życie, nasze dzieła, nasze uczynki mówią o naszej wierze - wtedy Jezus powie: ale ten człowiek przezwyciężył wszystko. Bo uwierzył, że ja to zrobiłem, a ja to zrobiłem dla niego i za niego. I mu to zwycięstwo oddałem jako jego własne, jako jego własną zasługę. A on w to uwierzył i to przyjął.

Tak więc Jezus jest Tym Prawdziwym Świętym, oddzielonym, wolnym od grzechu, od jakiegokolwiek zła, od jakiejkolwiek patologii. Tym Prawdziwym, Rzeczywistym i Prawdomównym - jak mówi to drugie źródło. Przytacza ono teksty m.in. ze Starego Testamentu, mówiące o Bogu Prawdziwym, o Jezusie mówiącym: Ja jestem Prawdą etc. Miało to stać w opozycji do "podróbek", z którymi można się często spotkać. W opozycji do fałszywych "mesjaszy", w opozycji do innych ludzi potrafiących czynić cuda - lecz gdzie cud był celem samym w sobie, nie pomagającym człowiekowi przybliżyć się do Boga etc. Współcześnie można by dodać: w opozycji do rozmaitych teorii religijnych opierających się na ludzkiej niewiedzy o Biblii, trochę na ich własnym lenistwie do tego, by temat samodzielnie przestudiować w Biblii, u źródła, trochę na ich własnym wyborze, by celowo pozostać nieświadomym. Bo tak jest wygodniej. Bo niczego nie trzeba wtedy w życiu zmieniać.

Przejrzawszy kontekst użycia wyrazu "prawdziwy" w innych miejscach** - słowo to w większości przypadków użyte jest w znaczeniu "prawdziwy", czasami w znaczeniu "słuszny". BibleHub*** definiuje to słowo jako "prawdziwy", "realny", ale też: "autentyczny", "szczery", "oryginalny". Jakby nie patrzeć - wszystkie te cechy odpowiadają charakterowi Boga.

Jaki to ma związek z ludnością z Filadelfii? Być może taki, że skoro Filadelfia założona była jako miasto misyjne kultury greckiej, to obecność całego panteonu bóstwo musiała być w tym mieście całkiem żywa, przepleciona z codzienną rzeczywistością na każdym niemalże kroku. Gdzie coś musiało być "święte" niemal na każdym kroku, "święte" - czyli przynależące lub będące na cześć jednego z owego panteonu bóstw. Co więcej - w zestawieniu do opowieści o wszystkich tych greckich bóstwach, które mogą coś zrobić, ale nie robią, które nigdy w życiu nie dały żadnego dowodu na swoje istnienie - stwierdzenie Jezusa, że jest Prawdziwy - musiało mieć swoje specjalne znaczenie. Jezus, który uzdrawiał, który swoimi znakami udowadniał moc Boga, który na oczach wielu ludzi został namaszczony Duchem Boga w postaci podobnej do gołębicy zlatującej z nieba, i w końcu - który zmartwychwstał - tak, to musiało dawać duży kontrast w porównaniu do tych wszystkich innych bóstw ziemi i nieba i pól i innych martwych rzeczy, które w wyobraźni ludzi ciągle tylko wymagały ofiar, a nigdy realnie nie dały żadnego znaku życia.

A co z dniem dzisiejszym? Czy nasze chrześcijaństwo dzisiaj nie jest jak ten panteon bóstw w tamtych czasach w Filadelfii? Mówienie o Bogu, który nie uczynił żadnego cudu, jak mniema wielu. Mówienie o Jezusie, który dla wielu jest tylko martwą figurką rozpiętą na drewnianym krzyżu w każdym kościele. I panteon świętych, zajmujących się praktycznie wszystkim: zagubionymi kluczami, sprawami beznadziejnymi... A czy my modlimy się bezpośrednio do Boga? Do Jezusa? Do Tego Jedynego Prawdziwego? Zamiast do jakiegoś świętego, który notabene - świętym został tylko i wyłącznie dlatego, że jakiś inny człowiek uznał go za takiego? Bo Biblia mówi, że właściwie to każdy wierzący jest święty. Każdy. Czy żyjący, czy martwy. A zwłaszcza żyjący, bo martwy nie ma już żadnej świadomości, co miał wybrać to już wybrał i niczego więcej zmienić nie może. I czy nie jesteśmy przypadkiem jak tamci żydowscy kapłani sprzed dwóch tysięcy lat, gdy Jezus chodził pomiędzy nimi, dokonywał różnych cudów, a oni wciąż domagali się dowodów od Boga? Każdy Jego znak był dowodem od Boga. Każde Jego uzdrowienie, rozmnożenie chleba. Czy nie jest tak, że mnóstwo cudów dzieje się wokół nas, ale my - jak tamci żydowscy kapłani - nie chcemy przyznać, że są one cudami? Wystarczy przeczytać o tym, jak działa serce człowieka i każdy pojmie, że to, że codziennie się budzimy i oddychamy - jest cudem. Wystarczy spotkać osoby, które były chore na nieuleczalnego raka, z diagnozą śmierci w krótkim czasie, a które wciąż żyją i objawów raka więcej nie mają. Wystarczy rozejrzeć się wokół, by dostrzec cuda natury - nawet zwykłe ptaki, które latają, budzą się codziennie. Nie zbierają zapasów żywności, ale zawsze coś do jedzenia znajdą. Nawet zimą. Cudem jest, gdy modlimy się za kogoś i jednocześnie otwieramy swoje serce na Boga, na Jego drogi, a potem widzimy, że ten ktoś podejmuje właściwy wybór, by stać się lepszym człowiekiem. A od czasu do czasu możemy zobaczyć jakiś cud bardziej spektakularny. Znak Bożej mocy.

Kiedy ja sam zobaczyłem taki cud? Tak na własne oczy? Wciąż go widzę. Bo cud to często nie jest tylko jednorazowe wydarzenie, ale cały ich ciąg, dziejący się przez dłuższy okres. Trzeba mieć tylko oczy otwarte i obserwować.

Co widzę? Widzę cud w moim miejscu pracy, gdzie pracuję od półtora roku. Cud, gdzie mój współpracownik - z nerwowego chama i gbura - stał się człowiekiem bardziej pokojowym. Cud, gdzie miejsce pracy, które było codziennym piekłem pełnym stresu - stało się miejscem przyjemnym, zorganizowanym, niemalże rodzinnym. Cud, gdzie szefowie - na początku nieco zadufani w swoim szefowaniu - otwarli się na nowe możliwości, nowe propozycje, dostrzegli i zaakceptowali realia takimi, jakimi są, i dali radę zorganizować pracę lepiej i lepiej. Nie jest to cud? Uważam, że jest. I widzę, że jest to też odpowiedź na moje modlitwy. I to też jest cudem. Czyli znakiem mocy Boga, znakiem Jego zainteresowania naszym życiem, życiem innych ludzi żyjących wokół nas.

Cuda są wszędzie, gdzie byśmy się nie rozejrzeli. Wystarczy chcieć je dostrzec i uznać, że mogą pochodzić od Boga, że mogą być spowodowane przez Boga. Część z nich nie ma z resztą innego wytłumaczenia. Nie można cały czas tylko negować Jego istnienia. To się nazywa bezsensownym i bezpodstawnym uporem, brakiem umiejętności dostrzeżenia rzeczywistości taką, jaką ona jest.

Bóg jest Bogiem prawdziwym, istniejącym.


* - Źródło: http://objawienie365.blogspot.no/2014/02/rozdzia-378_16.html
** - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/228
*** - Źródło: http://biblehub.com/greek/228.htm

[dalej - KLUCZ DOMU DAWIDA]
[wcześniej - FILADELFIA]
[do początku]






sobota, 27 lutego 2016

Apokalipsa 74 - Filadelfia

A aniołowi/zwiastunowi/posłańcowi społeczności w Filadelfii napisz: To mówi Ten Prawdziwy Święty, mający klucz Dawida, który - gdy otworzy, to nikt nie zamknie, a gdy zamknie, to nikt nie otworzy.
Obj. 3,7 PD

Filadelfia była miastem położonym na styku trzech regionów: Mizji, Frygii i Lidii (dzisiejsza zachodnia Turcja). Miasto to zostało założone półtora wieku przed Chrystusem, na drodze szlaku pocztowego ciągnącego się aż do Rzymu, w celu rozprzestrzeniania kultury helleńskiej. Zniszczone w roku 17 po Chr. w wyniku trzęsienia ziemi, nawiedzane potem przez kolejne trzęsienia co kilka lat, choć już nie tak spektakularne. W jednym ze źródeł przeczytałem, że trzęsienia te miały miejsce nawet nie co kilka lat, ale niemal codziennie - małe, minimalne trzęsienia, ledwie odczuwalne, ale powodujące pęknięcia na ścianach budynków, i strach i panikę i wieczny lęk wśród mieszkańców. Doprowadziło to do tego, że duża część mieszkańców mieszkała w skromnych domkach poza miastem i mało kto miał odwagę do miasta się zapuścić, z powodu obawy o bycie pogrzebanym pod gruzami.

Po tym największym trzęsieniu ziemi, w roku 17, miasto - wraz z Sardes, które również uległo tym samym zniszczeniom - otrzymało dużą pomoc finansową od cesarza Tyberiusza. W ramach wdzięczności miasto zmieniło nazwę na Nowe Miasto Cesarza (Neocezarea), w kolejnych latach nadano miasto kolejną nową nazwę: Flavia, na cześć rodzinnego miasta cesarza Wespazjana, po czym powrócono znowu do nazwy pierwotnej - Filadelfia.

W latach, gdy Jezus dyktował ów list Janowi, społeczność chrześcijańska w tym mieście była wciąż mała. Sporo było ludzi z dobrze zakorzenionymi wierzeniami greckimi, spora była również diaspora żydowska w tym mieście. Jednak - podążając za słowami Wiliama Barclay'a - o ile pozostałych sześć miast/zborów z biegiem lat powoli legło pod gruzami, o tyle zbór w Filadelfii zachował się bardzo długo. Nawet w okresie nagłej ekspansji islamu chrześcijaństwo wciąż dominowało w Filadelfii około cztery wieki dłużej niż gdziekolwiek indziej na terenach opanowanych tą nową religią. I dalej - wg jednego źródła - mimo że chrześcijaństwo jest w dzisiejszej Turcji religią niepopularną, to w Filadelfii nadal istnieje zbór, natomiast wg innego źródła - greccy chrześcijanie zostali wysiedleni z miasta do Grecji w latach dwudziestych poprzedniego wieku, a na ich miejsce sprowadzono greckich Turków wysiedlonych stamtąd.

Źródła:
- blog Kościoła Pana Jezusa Chrystusa w Mikołajkach 
- blog Księga Objawienia w 365 dni 

[dalej - TEN PRAWDZIWY ŚWIĘTY]
[wcześniej - BIAŁE SZATY]
[do początku]






czwartek, 25 lutego 2016

O rozmnożeniu chleba

Potem przyszedł pewien człowiek z Baal-Szalisza i przyniósł dla męża Bożego (Elizeusza) chleby z pierwszego ziarna, dwadzieścia chlebów jęczmiennych i wór świeżego ziarna. A on rzekł: 
- Daj to tym ludziom, niech się najedzą. 
A jego sługa rzekł: 
- Jakże mam to dać dla setki ludzi? 
A on na to: 
- Daj to tym ludziom, niech się najedzą. Gdyż tak mówi Pan: Najedzą się i jeszcze pozostanie. 
A gdy im to dał, najedli się i jeszcze zostawili według słowa Pańskiego.
2 Król. 4,42-44 BW

Historie o tym, jak Jezus rozmnażał chleb, słyszeli wszyscy. Nakarmił kilka tysięcy ludzi z kilku bochenków, po czym nazbierano jeszcze tuzin koszy okruchów. Brzmi to fantastycznie. I faktycznie - gdyby kwintesencją było tylko i wyłącznie nakarmienie ludzi, to wystarczyłoby pojechać do tej Afryki, wziąć pałkę kukurydzy i wykarmić nią pół Afryki. Dlaczego nie? Bóg na pewno nie lubi patrzeć na to, jak ludzie muszą głodować.

Tyle że akurat odnośnie Afryki to osobiście zdanie mam takie, że tam bieda nie jest związana z brakiem pożywienia czy innych surowców, ale z kompletną ignorancją jakichkolwiek zasad zarządzania. Ilu ludzi spotkałem stamtąd pochodzących, tyle razy przekonałem się, że oni tylko czekali, żeby im coś dać, nie przejawiając najmniejszej inicjatywy od siebie samego. Taka kultura? Taka mentalność? A Bóg po to dał nam rozum, żebyśmy mogli rozumnie zarządzać powierzonymi nam dobrami fizycznymi. Co zresztą przedstawiłem też w ostatniej historii o wdowie z Sarepty, patrz post [SPŁATA DŁUGÓW]. I tak, jak przedstawiłem to w poście [ZNAKI CZY CUDA JEZUSA], rozmnożenie chleba miało raczej na celu zmiękczenie serc ludzi dla Boga, pokazanie im mocy Boga. Jako ZNAK Jego istnienia, Jego opieki nad nimi. I to samo można by zrobić i dzisiaj z tą kukurydzą w Afryce, jeśli taki by obrać cel.

Tymczasem nie tylko Jezus był zdolny nakarmić mnóstwo ludzi paroma bochenkami chleba. Jak pokazuje powyższa historia - to samo przydarzyło się prorokowi Elizeuszowi. Przy czym - nie wiem, jakim sposobem, ale tamtejsi ludzie wiedzieli, że ten "cud" nie jest efektem działalności Elizeusza, ale pochodzi od samego Boga. Tak samo było z chlebem, czy też manną, która spadała z nieba Izraelitom, podczas ich wędrówki na pustyni. Lata później jeden z żydowskich kapłanów napisał w swojej modlitwie do Boga: Gdy głód cierpieli, dałeś im chleb z nieba, gdy byli spragnieni, sprawiłeś, że woda trysnęła ze skały (Neh. 9,15 BP). To znaczy, że oni mieli świadomość, że to nie Mojżesz był przyczyną tych wszystkich cudów, których świadkami byli, ale że pochodzą one od Boga.

Tak samo w jakiś sposób ludzie, którzy otrzymali chleb od Elizeusza, musieli wiedzieć, że pochodzi on od Boga, nie od niego samego.

Zastanawiam się więc teraz: gdyby takie rozmnożenie chleba zdarzyło się dzisiaj, w jakiejś kryzysowej sytuacji - to czy ludzie mieliby świadomość, że jest to spowodowane przez Boga, a nie przez tę osobę, która tego dokonała? Bo w zasadzie główną rolą takiego cudu jest pokazanie mocy Boga, przybliżenie ludzi do Niego. Ale jeśli oni nie będą sobie zdawać sprawy ze źródła tego powodzenia - to na nic to. Myślę, że jest to kwestia do ponownego przemyślenia przy innej okazji.






środa, 24 lutego 2016

Spłata długów

Żona pewnego ucznia prorockiego użalała się przed Elizeuszem, mówiąc: 
- Sługa twój, a mój mąż, umarł, a ty wiesz, że ten twój sługa należał do czcicieli Pana. Lecz oto przyszedł wierzyciel, aby zabrać sobie dwoje moich dzieci jako niewolników. 
Elizeusz rzekł do niej: 
- Cóż mogę dla ciebie uczynić? Lecz powiedz mi: Co jeszcze posiadasz w domu? 
A ona na to: 
- Nic nie ma twoja służebnica w całym swoim domu oprócz bańki oliwy. 
On rzekł: 
- Idź, napożyczaj sobie naczyń z zewnątrz, od wszystkich swoich sąsiadów, naczyń pustych, byle nie za mało. Potem wejdź do domu i zamknij drzwi za sobą i za swoimi synami, i nalewaj do wszystkich tych naczyń, a pełne odstawiaj. 
Odeszła więc od niego, zamknęła drzwi za sobą i za swoimi synami; oni jej podawali, a ona nalewała. A gdy naczynia były pełne, rzekła do swego syna: 
- Podaj mi jeszcze naczynie. 
Lecz on jej odpowiedział: 
- Nie ma już naczyń. 
I wtedy oliwa przestała się lać. Poszła więc i opowiedziała o tym mężowi Bożemu. A on rzekł: 
- Idź, sprzedaj oliwę i spłać swój dług, ty zaś wraz z synami utrzymujcie się z tego, co zostanie.
2 Król. 4,1-7 BW

Czasem zdarza się w życiu, że ktoś się nazapożycza w głupi sposób, a potem nie daje rady oddawać. I powstaje dług do spłaty. Biblia mówi o tym, jak zarządzać pieniędzmi, jak zarządzać własnością i jakie mieć podejście do własności. I mówi też, aby zostawiać resztki dla biednych i bezdomnych, którzy nic do jedzenia nie mają.

Ale czy mówi o tym, co zrobić, gdy się już w takie długi wpadnie? Okazuje się, że tak. Powyższa historia jest tego przykładem. Czy jest to jedyna tego typu historia, czy może jest ich więcej - tego nie wiem. W każdym razie pokazany jest tutaj pewien model postępowania: co zrobić? Pozbierać wszystko, co się ma w domu i sprzedać. A że chciałoby się różne rzeczy posiadać? Jezus wytłumaczył nam, jaki jest najlepszy stosunek do posiadania rzeczy: zbierać nie tutaj, na Ziemi, ale u Góry. Jeśli ktoś się zadłużył ze względu na samochód, a nie jest mu potrzebny, to nie lepiej jest go sprzedać, żeby nie generować kosztów? Czasami naprawdę taniej jest samochód wynająć na jeden weekend w miesiącu, czy wziąć taksówkę, niż opłacać ubezpieczenie, mechaników etc. A co, jeśli samochód jest naprawdę potrzebny, a nie stać? Może wtedy warto pomyśleć nad zamianą na mniejszy, o wiele tańszy?

Podobnie z różnymi nazbieranymi rzeczami w domu. Osobiście - sprzedałem kiedyś swój wielki samochód i kupiłem mniejsze kombi. Po sprzedaży uzbieranych części do mojego starego samochodu okazało się, że mogłem utrzymać się z tego przez dwa miesiące. Za dużo zbierałem na zapas, za dużo gotówki leżało zamrożonej w garażu. Taki sam przegląd zrobiłem ze swoimi ubraniami, filmami na płytach - niektóre z ubrań wisiały w szafie od paru lat, ciągle ładne, ale nieużywane. Filmy - pełny duży karton, gdzie ostatni raz oglądałem jakiś ładnych pięć lat temu. Teraz ogląda się w internecie, takie są możliwości. Jest to o wiele wygodniejsze.

Wszystko to jest jak ta oliwa u tej wdowy. Jest to coś, czego można się z domu pozbyć, skoro niepotrzebne.

Przychodzi mi tutaj do głowy też inna rzecz. Co jeszcze się ma w domu, co można spieniężyć? Nie tylko przedmioty. Wielu ludzi ma talent do robienia różnych rzeczy. A to sweterki robione na drutach, a to sklejanie modeli z wiernym odwzorowaniem detali, a to zabawy w warsztacie. Wykorzystując te talenty można spędzać czas na swoim hobby, "produkując" coś, co komuś mogłoby się spodobać, a potem odsprzedać to przez internet. Zrobić to dla samej przyjemności uprawiania swojego hobby, a i uzyskać jakikolwiek pieniężny profit z tego.

Czy trudna jest taka sprzedaż? Trzeba spróbować. I liczyć na Boże błogosławieństwo. Bo to Bóg zapewnia popyt, klientów, daje możliwości. To On troszczy się o nasz pokarm tutaj, na Ziemi. Tak samo, jak o pokarm dla ptaków, zwierząt etc. One jakoś nic nie robią - nie hodują, nie orzą pól, a głodne nie chodzą. Kto im to jedzenie daje?






poniedziałek, 22 lutego 2016

Historia Naamana

Naaman, wódz wojska króla syryjskiego (aramejskiego - por. inne przekłady) miał wielkie znaczenie u swego pana i doznawał względów, ponieważ przez niego Jahwe spowodował ocalenie Syryjczyków. Lecz ten człowiek - <dzielny wojownik> - był trędowaty. Podczas napadu kiedyś gromady Syryjczyków zabrały z ziemi Izraela młodą dziewczynę, którą przeznaczono do usług żonie Naamana. Ona rzekła do swojej pani: "O, gdyby pan mój udał się do proroka, który jest w Samarii! Ten by go wtedy uwolnił od trądu". Naaman więc poszedł oznajmić to swojemu panu, powtarzając słowa dziewczyny, która pochodziła z kraju Izraela. A król syryjski odpowiedział: "Wyruszaj! A ja poślę list do króla izraelskiego". Wyruszył więc, zabierając ze sobą dziesięć talentów srebra, sześć tysięcy syklów złota i dziesięć ubrań zamiennych. I przedłożył królowi izraelskiemu list o treści następującej: "Z chwilą gdy dojdzie do ciebie ten list, [wiedz], iż posyłam do ciebie Naamana, sługę mego, abyś go uwolnił od trądu". Kiedy przeczytano list królowi izraelskiemu, rozdarł swoje szaty i powiedział: "Czy ja jestem Bogiem, żebym mógł uśmiercać i ożywiać? Bo ten poleca mi uwolnić człowieka od trądu! Tylko dobrze zastanówcie się i rozważcie, czy on nie szuka zaczepki ze mną!" Lecz kiedy Elizeusz, mąż Boży, dowiedział się, iż król izraelski rozdarł swoje szaty, polecił powiedzieć królowi: "Czemu rozdarłeś szaty? Niechże on przyjdzie do mnie, a dowie się, że jest prorok w Izraelu". Więc Naaman przyjechał swymi końmi, powozem, i stanął przed drzwiami domu Elizeusza. Elizeusz zaś kazał mu przez posłańca powiedzieć: "Idź, obmyj się siedem razy w Jordanie, a ciało twoje będzie takie jak poprzednio i staniesz się czysty!" Rozgniewał się Naaman i odszedł ze słowami: "Przecież myślałem sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Boga swego, Jahwe, poruszy ręką nad miejscem [chorym] i odejmie trąd. Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czyż nie mogłem się w nich wykąpać i być oczyszczonym?" Pełen gniewu zawrócił, by odejść. Lecz słudzy jego przybliżyli się i przemówili do niego tymi słowami: "Mój ojcze! Gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż więc bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty?" Odszedł więc Naaman i zanurzył się siedem razy w Jordanie według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony. Wtedy wrócił do męża Bożego z całym orszakiem, wszedł i stanął przed nim, mówiąc: "Oto przekonałem się, że na całej ziemi nie ma Boga poza Izraelem! A teraz zechciej przyjąć dar wdzięczności od twego sługi!" On zaś od powiedział: "Na życie Jahwe, przed którego obliczem stoję — nie wezmę!" Tamten nalegał na niego, aby przyjął, lecz on odmówił. Wtedy Naaman rzekł: "Jeśli już nie [chcesz], to niechże dadzą twemu słudze tyle ziemi, ile para mułów unieść może, ponieważ odtąd twój sługa nie będzie składał ofiary całopalnej ani ofiary krwawej innym bogom, jak tylko Jahwe! To jedynie niech Jahwe przebaczy twemu słudze: kiedy pan mój wchodzi do świątyni Rimmona, aby tam oddać pokłon, opiera się na moim ramieniu - wtedy i ja muszę oddać pokłon w świątyni Rimmona, <podczas gdy on oddaje pokłon>. Tę jedynie czynność niech Jahwe przebaczy twemu słudze!" On zaś odpowiedział mu: "Idź w pokoju".
2 Król. 5,1-19 BT

To o Naamanie z tej historii w 2 Ks. Królewskiej 5 Jezus opowiadał w Łuk. 4,27: I liczni trędowaci / z chorobami skóry byli w Izraelu za czasów proroka Elizeusza i żaden z nich nie został oczyszczony, ale tylko Naaman, Syryjczyk (PD). Ten Naaman był Syryjczykiem, czyli można by powiedzieć - Arabem. W tamtych czasach islam jeszcze nie istniał, tamte narody wierzyły w Baala i tego typu bóstwa. W każdym razie Syryjczyków dobrze dzisiaj znamy - wystarczy sobie wyobrazić jednego takiego czarnowłosego Araba, który był bardzo dobrym dowódcą wojsk króla Aramu.

Ciekawa jest sama puenta tej historii: Naaman na polecenie Elizeusza miał zanurzyć się w rzece kilka razy, co brzmiało dla niego straszliwie absurdalnie. Dla nas dzisiaj - brzmi to jak czary-mary. Dla niego - bardziej pasowałoby chwycenie się lewą ręką za prawe ucho i splunięcie pomiędzy ramieniem a łokciem - może czegoś takiego Naaman oczekiwał. Dlatego też usłyszał od swoich ludzi: Gdyby prorok kazał ci zrobić coś trudnego, nie zrobiłbyś tego? Tym bardziej więc powinieneś to tutaj zrobić (2 Król. 5,13). Ciekawy tutaj jestem, czy fakt, że uzyskał takie wsparcie od swoich ludzi, nie oznacza, że jego ludzie uwierzyli wcześniej, niż sam Naaman? Mogło tak być. Choć niekoniecznie - mogli po prostu wesprzeć Naamana w jego własnych dążeniach, niekoniecznie w nie wierząc. Ale wspierali go, bo go cenili.

Tak czy siak finalnie efektem uzdrowienia stało się przyrzeczenie Naamana: ... gdyż sługa twój nie będzie już składał ofiar całopalnych ani krwawych innym bogom, jak tylko Panu (2 Król. 5,17). Jednym słowem - Naaman uwierzył. I to uwierzył nie w moc samego czarodzieja-szamana Elizeusza, ale dostrzegł w Elizeuszu moc pochodzącą od Boga, uwierzył w to, że polecenie dane przez Elizeusza pochodziło od Boga. Czyli - stosownie do mojego wniosku z postu [ZNAKI CZY CUDA] - tutaj znowu uzdrowienie nastąpiło nie dla samego uzyskania zdrowia fizycznego, ale dla uzyskania wiary człowieka w Tego, który ma moc nad wszystkimi chorobami. Dla pokazania znaku Naamanowi, że Bóg jest, istnieje.

Co jeszcze widzę w tej historii, to jeszcze jedna rzecz, jeszcze jeden wniosek: W tej jednej sprawie tylko niech Pan będzie pobłażliwy dla twego sługi, mianowicie: gdy władca mój wstępuje do świątyni Rimmona, aby tam oddać pokłon, a wspiera się na moim ramieniu, to i ja muszę oddawać pokłon w świątyni Rimmona; gdy więc ja oddaję pokłon w świątyni Rimmona, niech Pan będzie pobłażliwy dla twego sługi w tej jednej sprawie (2 Król. 5,18) - Bóg jest wyrozumiały. To, że Naaman poprosił Elizeusza o takie przyzwolenie, nie oznacza, że było to najbardziej prawidłowe rozwiązanie w tej sytuacji. Jakiś fanatyk mógłby powiedzieć, że w ogóle jego noga nie postanie więcej w świątyni Rimmona, bo on teraz wierzy w innego boga. Ale ponieważ nasz Bóg jest Bogiem miłości, Bogiem wyrozumiałym, toteż Elizeusz usłyszawszy, że Naaman po prostu opiekuje się królem Aramu, dając mu wsparcie na swoim własnym ramieniu - a jego dusza i serce są przy Bogu, a nie przy Rimmonie, przed którym klękał ów król - odpowiedział mu: Idź w pokoju!. Warto o tym pamiętać, że nasz Bóg nie jest Bogiem legalizmu, bezwzględnego prawa, ale Bogiem miłości, wyrozumiałości, dobroci, dobrego serca etc.

W kontekście więc ludzi z synagogi w Nazarecie, do których Jezus przemawiał, brzmiało to trochę jak: sorry, wy oczekujecie cudów ode mnie, ale weźcie pod uwagę, że już od dawnych czasów większą wiarę w Boga mieli ludzie spoza środowiska, które się w bliskiej znajomości z Bogiem, czy może raczej: dużej wiedzy o Bogu wychowało. Nic więc dziwnego, że się tak zbulwersowali. To jakby powiedzieć im, że są ludzie bardziej żydowscy, bardziej wybrani, niż oni sami, pochodzący z owego narodu wybranego.






sobota, 20 lutego 2016

Co wydarzyło się w Kafarnaum?

komentarz do postu [JEZUS W NAZARECIE, RODZINNYM MIEŚCIE]

Ciekawe, że zaraz po wystawianiu na próbę przez Szatana pierwszym miejscem, do którego udał się Jezus, było Jego rodzinne miasto, Nazaret. Czyli chciał dobrze, chciał zacząć najpierw od osób, które znał, na których zależało Mu najbardziej. Jego sąsiedzi, sprzedawczyni ze sklepu z chlebem, listonosz, dziadek przechodzący codziennie koło ogrodu... Ich wszystkich miał nadzieję spotkać. I wszyscy oni słyszeli o wydarzeniu z Kapernaum/Kafarnaum i mieli nadzieję zobaczyć jakieś cuda też u siebie.

Ale co właściwie stało się w Kapernaum? Z tego, co znalazłem do tej pory, to widzę, że:
- tutaj, w swoim pierwszym przemówieniu, jakie Jezus miał, Jezus nawiązał do jakichś wydarzeń, które tam miały miejsce;
- tuż potem, gdy Go z tej świątyni wyprowadzono, On do Kaparnaum się przeniósł - jakby powrócił w dobrze znane strony, w których czuł się bezpiecznie, które Go o wiele cieplej przyjęły; tam zamieszkał i tam Go większość ludzi potem szukała;
- do Kafarnaum udał się Jezus wraz z matką i braćmi zaraz z Kany, z owego pamiętnego wesela;
- nad brzegiem morza, prawdopodobnie w okolicy Kafarnaum, Jezus spotkał swoich pierwszych uczniów, i sprawił też, że - na Jego polecenie - ich sieci do połowu ryb stały się pełne, w jakimś sensie był to więc cud; wg Ew. Marka miało to miejsce w drodze do Kafarnaum; z tym że wydaje mi się, że miało to miejsce później, już po tym czytaniu w Nazaret.

Wniosek więc, że w Kafarnaum wydarzyło się dużo w późniejszym czasie, podczas trwania całej misji Jezusa. Ale co wydarzyło się przed pierwszym czytaniem w Nazarecie? Może kiedyś się tego dowiem.

c.d. tego postu: [CO WYDARZYŁO SIĘ W KAFARNAUM? - c.d.]





piątek, 19 lutego 2016

Łukasz wnikliwie, 4.2 - Jezus w Nazarecie, rodzinnym mieście

W mocy Ducha powędrował Jezus z powrotem do Galilei, a wieść o Nim rozprzestrzeniła się po całej okolicy. Nauczał w synagogach, będąc chwalonym przez wszystkich.

Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychowywał, a w dniu sabatu udał się do synagogi, jak to miał w zwyczaju robić. A kiedy wstał, żeby czytać, podano Mu Księgę Proroka Izajasza. Otworzył zwój i znalazł miejsce, gdzie było napisane:
Duch Pana jest nade mną,
bo On mnie namaścił,
żeby głosić dobre wieści biednym.
On wysłał mnie, 
żeby uzdrowić złamane serca, 
ogłosić zniewolonym uwolnienie, 
dać odzyskać wzrok ślepym,
i żeby uwolnić uciśnionych,
i obwieścić rok przychylności od Pana.

Potem zwinął On księgę, oddał ją pomocnikowi synagogi, usiadł, a oczy wszystkich w synagodze były skierowane na Niego. Wtedy zaczął mówić:
- Dzisiaj stało się wypełnione to Pismo w waszych uszach.
I wszyscy poświadczyli Mu i dziwili się tym słowom łaski, które usłyszeli z Jego ust. I pytali:
- Nie jest to ten syn Józefa?...
- Z pewnością powiecie mi porównanie do tego lekarza, co miał uleczyć samego siebie - odpowiedział Jezus. - I że słyszeliście o wszystkim, co stało się w Kapernaum, i żebym zrobił wszystko tak samo tutaj, w moim rodzinnym mieście. Naprawdę, mówię wam: żaden prorok nie jest dobrze przyjmowany w swoim rodzinnym miejscu. Naprawdę. Bo na przykład wiele wdów było w Izraelu, gdy żył Eliasz, gdy niebo zamknęło się na trzy lata i sześć miesięcy i gdy nastała klęska głodu w całym kraju. Ale do żadnej z nich nie został Eliasz posłany, a tylko do wdowy w Sarepcie Sydońskiej. Wielu było też z chorobami skóry / trędowatych w Izraelu za czasów proroka Elizeusza, ale nikt z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman.

Ludzie w synagodze wzburzyli się, gdy to usłyszeli. I wstali i wyrzucili Go i przegonili aż za miasto, wyprowadzili na zbocze wzgórza, gdzie ich miasto leżało i chcieli Go strącić stamtąd. Ale przeszedł On pośrodku tłumu i odszedł w dal.

na podstawie: Łuk. 4,14...30

[CO WYDARZYŁO SIĘ W KAPERNAUM?]

[dalej - JEZUS W KAFARNAUM]
[wcześniej - WYSTAWIANIE JEZUSA NA PRÓBĘ]
[do początku]






poniedziałek, 15 lutego 2016

Apokalipsa 73 - Białe szaty: być Krzyżakiem?

Masz w Sardes trochę imion/osób, które nie splamiły swoich szat i będą chodzić ze mną w bieli, gdyż godni są tego.
Obj. 3,4 PD

Białe szaty, harfy, brzdąkana muzyczka... Taki obraz nieba często się nam pokazuje. Jak dla mnie - nie lubię harf, a brzdąkaną muzykę i owszem. Ale raczej w wykonaniu elektrycznych gitar. A to z kolei nazywa się wynalazkiem Szatana.

Tylko że to wszystko to jest bzdura. O co chodzi z tymi białymi szatami, czy też po naszemu: ubraniami tutaj? Czy jest gdzieś wcześniej w Biblii jakaś historia, z której Jezus mógł wziąć fabułę tych szat?

Słownik Stronga definiuje to słowo jako szatę, płaszcz, wełnianą narzutę w rodzaju koca, z otworami na głowę i ramiona*. Jednym słowem - najbardziej zewnętrzny rodzaj ubrania.

A Jozue, stojący przed aniołem, ubrany był w szaty brudne. [Anioł] tedy zwrócił się do tych, którzy przed nim stali: "Zdejmijcie z niego te brudne szaty". Do niego zaś rzekł: "Oto zdejmuję z ciebie winę twoją i przy odziewam cię w strój odświętny" (Zach. 3,3-4 BP).

Bardzo się będę radował z Pana, weselić się będzie moja dusza z mojego Boga, gdyż oblókł mnie w szaty zbawienia, przyodział mnie płaszczem sprawiedliwości jak oblubieńca, który wkłada zawój jak kapłan, i jak oblubienicę, która zdobi się we własne klejnoty (Iz. 61,10 BW).

Jednak teraz - my wszyscy jesteśmy jak nieczysty, a cała nasza sprawiedliwość jest jak plugawa szata; my wszyscy więdniemy jak liść, a nasze winy unoszą nas jak wiatr (Iz. 64,6 NBG).

A on rzekł do mnie: To są ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i wyprali szaty swoje, i wybielili je we krwi Baranka (Obj. 7,14 BW).

... drugich ratujcie, wyrywając [ich] z ognia, innym okazujcie litość, zachowując ostrożność z lękiem i [nawet unikając zetknięcia] ze skalaną przez ciało szatą (Judy 1,23 BP).

Coś w tym musi być, że życie, którym żyjemy, którym oddychamy, odciska piętno na naszym ubraniu. Czy fizycznie? Czy pory w skórze mają z tym coś wspólnego? Czy może bardziej w tym duchowym wymiarze, w którym my nie jesteśmy w stanie zobaczyć nic, ale jesteśmy jak ślepe dzieci? Tak czy siak wątek zbrukanych szat, ubrań przez Biblię przewija się kilka razy. Przewija się też - jak widać powyżej - wątek o zmianie ubrań na świeże, wybielone. Dlaczego akurat białe? Wystarczy uprzytomnić sobie, gdzie to wszystko się działo - rejony dzisiejszej Turcji, Bliskiego Wschodu - gdzie najpopularniejszym ubraniem jest biała narzuta, chroniąca zarówno przed dziennym słońcem, jak i przed nocnym zimnem. Wyobraź sobie typowego Araba na pustyni, to takiego go właśnie zobaczysz. Araba, zanim jeszcze został muzułmaninem. Nic więc dziwnego, że Jezus opiera się na świeżej bieli, na ubraniu wybielonym etc.

Inne skojarzenie, które przyszło mi tutaj na myśl, to że nasze "białe szaty" to nie tylko jakaś zwiewna biała sukienka, jak to się często kojarzy, ale i nasza zbroja, znana z Ef. 6,13-18. Tutaj pojawia mi się przed oczami obraz człowieka ubranego jak jakiś Krzyżak...

To tyle o białych szatach.

Co jeszcze tutaj można dodać to to, że nawet gdy my - być może będący w środowisku "typu Sardes" - tego nie widzimy, gdzie widzimy wygodnictwo, brak czujności, brak przedsięwziętej ochrony przed popełnianiem wciąż tych samych błędów - nawet tam Jezus widzi ludzi, którzy mają "szaty nieskalane". Ale też nawet jeśli ktoś ma coś nie tak z tymi swoimi szatami, jeśli w jakiś sposób są one skalane - używając tego biblijnego słownictwa - to Jezus mówi też: Zwyciężający odzieje się w szaty białe i nie wymażę imienia jego z Księgi Życia, i wyznam imię jego przed moim Ojcem i przed Jego aniołami/posłańcami (Obj. 3,5 PD).

* - Źródło: http://biblehub.com/greek/2440.htm

[dalej - FILADELFIA]
[wcześniej - SARDES, MIASTO BRAKU CZUJNOŚCI]
[do początku]






sobota, 13 lutego 2016

Apokalipsa 72 - Sardes, miasto braku czujności

A aniołowi/posłańcowi zgromadzenia w Sardes napisz: To mówi ten, który ma siedem duchów Boga i siedem gwiazd. Znam twoje poczynania, że masz imię, że (niby) żyjesz, ale jesteś martwy. Stań się czujny i umocnij to, co pozostało, co ma umrzeć, bo nie znalazłem w twoich czynach nic, co byłoby spełnieniem wobec oblicza / w oczach Boga.
Obj. 3,1-2 PD

Sardes. Historia tego miasta związana jest z legendarnym królem Krezusem, z jego bogactwem. Mieszkańcy wierzyli, że w dawnych czasach w rzece, która opływała to stojące na górze miasto z trzech stron, woda spływała wraz ze złotem. Złoto to zresztą miało pochodzić z rąk króla Midasa, innego króla związanego z przeszłością tego miasta, który słynie z tego, że czegokolwiek się dotknął - wszystko zamieniało się w złoto. Król Krezus podniósł prestiż i bogactwo miasta do niewiarygodnych rozmiarów. Mieszkańcy miasta zaczęli być wygodniccy i ufni w swoje pieniądze. Dodatkowo - ufni w położenie swojego miasta. Położone na górze, z trzech stron otoczone rzeką, strzeżone miało tylko tę jedną stronę, wolną od wody.

Gdy piszę te słowa przychodzi mi na myśl pewna rzecz. Pochodzę z raczej biednej rodziny. Jak większość Polaków zresztą. Wiemy dobrze, co to znaczy trudne życie, wieczna walka o przetrwanie "do pierwszego" etc. Od paru lat natomiast mieszkam w jednym z tych "krajów Zachodu", gdzie faktycznie poziom ekonomiczny jest o wiele wyższy, głównie dlatego, że w krajach tych nie było żadnego "wielkiego brata", który w swojej wielkiej przyjaźni wywoził z podległych mu terenów wszelkie możliwe bogactwa, hamując jednocześnie wszelki technologiczny rozwój. Teraz tę samą funkcję zresztą spełniają owe kraje Zachodu. Poziom bogactwa w tych krajach sprawia, że ludzie są bardzo wygodni i mało czujni na jakiekolwiek zagrożenia.

Zupełnie jak w Sardes.

To, że człowiek urządza swoje życie wygodnie, jeśli ma takie możliwości - nie widzę w tym nic złego. Ale czujność należy zachować. Jakiś margines bezpieczeństwa. Nie polegać tylko i wyłącznie na tym bogactwie, dobrobycie, który się posiada. Bo jak bardzo jest to chwiejne - mieliśmy okazję zobaczyć kilka lat temu, podczas owego wielkiego kryzysu. I mamy też okazję zobaczyć to teraz, gdy tysiące muzułmańskich imigrantów zaczynają rozbierać system socjalny od środka, robiąc to w pełnym świetle prawa.

W Sardes taką rolę spełniali najeźdźcy, wojny. Po pierwsze - miasto to zdobył Cyrus Perski. Nie mogąc zdobyć miasta w sposób tradycyjny wyznaczył nagrodę dla każdego, kto wskaże mu inną drogę tam na szczyt tej góry. Podobno jeden z żołnierzy podejrzał, jak któremuś z obrońców spadł z murów hełm, po czym zszedł po skałach na sam dół, podniósł go i wszedł z powrotem. Tą samą drogą poprowadził wojsko w nocy. Po wspięciu się na górę okazało się, że te trzy strony miasta, od strony rzeki, nie były strzeżone w żadnym stopniu! Podczas jednego z największych oblężeń miasta! Tak pewni byli swojego mieszkańcy Sardes.

O ile wcześniej więc miasto znane było z dobrych wojowników, o tyle Cyrus nakazał każdemu chodzić na aktorskich butach na koturnach, grać na lirach i tego typu rzeczy. Jednym słowem - zrobił z mężczyzn artystów czułych na piękno, ale niezdolnych do walki. Tak skończyło się nielogiczne postępowanie mieszkańców, którzy z powodu swojej zbytniej pewności siebie nie postawili nawet jednej żołnierza na niestrzeżonych krańcach miasta.

Mało tego - tutaj doskonale pasowałoby stwierdzenie Jana Kochanowskiego: "Sardes i przed szkodą, i po szkodzie głupie". Trzysta lat później, za czasów Aleksandra Wielkiego, gdy miasto stało się wielką stolicą kulturalną, po jego śmierci dwóch jego starych generałów walczyło między sobą o schedę po Aleksandrze. Jeden z nich schronił się w Sardes, drugi je oblegał. Po roku oblężenia jeden z żołnierzy dokonał takiego samego odkrycia (a co ważniejsze - podzielił się nim z dowództwem), jak ów żołnierz Cyrusa Perskiego. Znowu wojsko poszło nocą wspinać się na skały od strony rzeki, i znowu na murach nie było ani jednego strażnika, który by zaatakował resztę mieszkańców.

W czasach apostoła Jana Sardes było znowu miastem bogatym, ale już zdegenerowanym. Forteca na szczycie wzgórza stała jako jedna wielka ruina, miasto znane było z farbowania wełny. Jego mieszkańcy - niegdyś waleczni, odważni - za czasów Jana ni to artyści, ni to handlowcy, pławiący się w bogactwie, nie musiejący myśleć o żadnych zagrożeniach. Znowu nieczujni. Historia miasta wymierała.

Jaka musiała być atmosfera zboru w tym mieście? Nawet ci nawróceni ludzie, wierzący, musieli nosić w sobie odciśnięte piętno tej otaczającej ich degeneracji. To jak duch człowieka, który wywodzi się z jakiegoś specyficznego środowiska - pomimo zmiany tego środowiska - pozostaje w nim jeszcze na długo. I nawet po tej zmianie długo jeszcze nosi w sobie - świadomie lub nie - zwyczaje i sposób myślenia z poprzedniego "życia".

Może właśnie dlatego Jezus powiedział: Znam twoje poczynania, że masz imię, że (niby) żyjesz, ale jesteś martwy. Stań się czujny i umocnij to, co pozostało, co ma umrzeć, bo nie znalazłem w twoich czynach nic, co byłoby spełnieniem wobec oblicza / w oczach Boga. Pamiętaj więc, w jaki sposób przyjąłeś i usłyszałeś, zachowuj to i zmień sposób myślenia. Bo jeśli nie będziesz czuwał, to przyjdę na ciebie tak jak złodziej i nawet nie będziesz wiedział, która to godzina będzie, gdy przyjdę (Obj. 3,1-3 PD).

Źródła:
Komentarz do Księgi Objawienia Kościoła Pana Jezusa Chrystusa: http://kpjch.pl/komentarze-biblijne/866-list-do-kocioa-w-sardes-komentarz-do-ksigi-objawienia
Księga Objawienia w 365 dni: http://objawienie365.blogspot.no/2014/02/do-anioa-zboru-w-sardes.html

[dalej - BIAŁE SZATY]
[wcześniej - SIEDEM DUCHÓW W LIŚCIE DO SARDES]
[do początku]








wtorek, 9 lutego 2016

Historia Hioba, 8 - Czy Hiob nie był szczery?

Gdybyś jednak sam się szczerze do Niego zwrócił i błagał Wszechmocnego o miłosierdzie; gdybyś rzeczywiście był czysty i szczery, wtedy szybko by się tobą zaopiekował oraz sprowadził pokój na twoją sprawiedliwą siedzibę.
Job 8,5-6 NBG

Czy to insynuacja Bildata, ze Hiob nie byl szczery w swoich modlitwach za dzieci? Jakim prawem mogl go tak osadzic? Czy widzial lub wiedzial o czyms, co uprawnialo go do wydania takiego sadu? Wczesniej bylo napisane o Hiobie, ze uwazano go za czlowieka bogobojnego i poboznego. Albo wiec Bildat nie mial zadnych podstaw, by tak mowic, albo caly owczesny swiat byl juz tak zepsuty, ze jakikolwiek przejaw zwiazku Joba z religia czynil go czlowiekiem poboznym. Czyli tak jak dzisiaj - wystarczy przed posilkiem podziekowac za niego Bogu, wystarczy, ze sie to zrobi w restauracji lub w innym publicznym miejscu - a juz ludzie wokol beda uwazac kogos takiego za religijnego. W takiej sytuacji moglo byc w zyciu Hioba cos takiego, co dawaloby Bildatowi podstawe do takiego osadu.

Zreszta - w czyim zyciu nie ma jakiejs zadry?

Po drugie, kontynuujac poprzednie slowa Bildata: Wtedy twój poprzedni los okazałby się mizernym, a twa przyszłość wielce wspaniała (Job 8,7 NBG): czy Bildat sadzi, ze gdy czlowiek modli sie za innych, Bog "w nagrode" daje lepsze zycie? Nie, Bóg nie porzuca niewinnego, ale ręki złoczyńców nie wspiera. W czasie gdy śmiechem napełni twoje usta, a twoje wargi tryumfem – twoi nieprzyjaciele okryją się hańbą, a namiotu niegodziwych nie będzie (8,20-22 NBG). Teoretycznie watek ten przewija sie przez caly Stary Testament. Moze wiec cos w tamtych czasach w tym bylo. Podobnie jak z owymi blogoslawienstwami i przeklenstwami - blogoslawienstwa dawal Bog w nagrode za cos. Jesli ktos byl obojetny na zasady zycia, jakie dal Bog - pozwalal On poniesc takim osobom konsekwencje pozbawienia sie Jego blogoslawienstw, Bog wydawał ich w moc ich wlasnych wystepkow (Hiob 8,4).

[dalej - BÓG PRZEZNACZYŁ - I NIE MA DYSKUSJI?]
[wcześniej - OCHRONA BEZ WZGLĘDU NA WIARĘ]
[do początku]







sobota, 6 lutego 2016

Umacniać serce łaską, cz. 3 - Powód podróży Jezusa

Prawo bez miłości zawsze zabija. Łaska bez prawa natomiast - zawsze powoduje rozwiązłość. Mam jednak wrażenie, że częściej zdarza się to pierwsze. Ciągle trzeba na coś zasługiwać. To przecież buddyjska Droga Ośmiu Kroków, hinduistyczna idea karmy albo muzułmańskie prawo pokazują sposoby, w jaki można zdobyć aprobatę tę wyższej istoty. Tylko chrześcijaństwo twierdzi - choć się boi to robić - że miłość Boża nie jest niczym uwarunkowana. Jego miłość nie jest niczym uwarunkowana.

Mogę się mylić. Ale na dzisiaj takiego właśnie znam Boga.

Jezus często mówił o łasce, choć był świadomy wrodzonego oporu każdego człowieka wobec niej. Bo człowiek z natury woli za coś zapłacić czy na coś zasłużyć niż przyjąć. Opisywał świat ogarnięty łaską, gdzie słońce świeci dla dobrych i złych. Gdzie ptaki - mimo że nie sieją i nie orzą - za darmo zbierają ziarna, choć wcale nie zapracowały na nie. I gdzie kwiaty bujnie rozkwitają na skalistych zboczach. Jezus nigdy nie analizował łaski, nigdy nie podawał też definicji. Jest ona tak głęboko pokazana we wszystkich Jego wypowiedziach. On raczej oznajmiał o niej, opowiadał, używał porównań, metafor.

Chciałbym przytoczyć pewną historię o człowieku, który był głodny, najpierw fizycznie. Był to bezdomny, który znalazł sobie miejsce w pobliżu targu rybnego w południowo-zachodniej części Manhattanu. Odór rybich wnętrzności czy rybich resztek, które się unosiły wokół niego, były nie do zniesienia. Nasz bezdomny z trudnością wytrzymywał hałas ciężarówek przejeżdżających tam o świcie, ale w centrum miasta było za dużo ludzi, a policjanci czepiali się go. Na dole, przy nabrzeżu, nikt nie zwracał uwagi na siwego mężczyznę, który trzymał się z daleka od innych i spał w doku załadunkowym, w pojemniku na śmieci. Pewnego razu, gdy robotnicy ładowali węgorze, pokrzykując na siebie po włosku, bezdomny zabrał się do przetrząsania śmietnika, w którym zawsze lądowały resztki z pobliskich restauracji dla turystów. Wczesny start gwarantował udane łowy. Wczorajszy chleb czosnkowy, frytki, nadgryziony kawałek sernika - zjadał ile mógł, a resztę wkładał do papierowej torby. Butelki i puszki pakował w plastykowe reklamówki, które umieszczał w zardzewiałym wózku z supermarketu. W pewnym momencie na stosie zwiędłej sałaty mężczyzna zauważył los z jakiejś loterii, z zeszłego tygodnia. Już chciał machnąć na niego ręką, ale siła przyzwyczajenia zbieracza spowodowała, że podniósł go i wcisnął go do kieszeni. Kiedyś, gdy miał trochę więcej szczęścia, kupował jeden los w tygodniu, ale to były już dawne dzieje. Minęło kilka godzin, gdy włóczęga sprawdził los z liczbami z jakiejś gazety z kiosku z gazetami: zgadzały się wszystkie liczby. Niemożliwe! Takie rzeczy się nie przydarzają. Przynajmniej nie włóczęgom. Włóczędzy nie wygrywają na loterii nowojorskiej. Ale to była prawda.

Nieco później, tego samego dnia, bezdomny mrużył oczy w słabym świetle reflektorów. Ekipy telewizyjne przedstawiały najnowszego ulubieńca mediów: zarośnięty włóczęga w obdartych spodniach, który będzie otrzymywał dwieście czterdzieści trzy tysiące dolarów rocznie przez następne dwadzieścia lat. Pewna elegancka prezenterka w skórzanej minispódniczce podsuwa mu pod nos mikrofon i pyta:
- Jak się pan czuje?
Włóczęga patrzył tylko oszołomiony. Już od bardzo bardzo długiego czasu nikt go o to nie pytał. Czuł się jak ktoś, kto otarł się o śmierć głodową i do którego teraz zaczyna docierać, że teraz już nigdy, nigdy nie zabraknie mu jedzenia.

To jest właśnie to, czego potrzebuje każdy, kto przychodzi do kościoła. Więcej łaski niż prawa, które wpędza w jeszcze większe poczucie winy. Więcej potrzebuje miłości, której tak mało jest dzisiaj na świecie. Mów dziecku ciągle, że czegoś nie zrobiło, że jest niedobre, głupie - ono takie będzie.

Widzicie, to jest tak, jak w historii o synu marnotrawnym. Ojciec powiedział o tamtym synu: "był jak umarły, a ożył; zginął, a odnalazł się". To jest właśnie to, co nam potrzeba częściej sobie mówić: zostałeś odnaleziony przez Jezusa! Nie dlatego, że byłeś tego godny, nie dlatego, że byłeś dobry, ale dlatego, że On jest dobry.

To jest właśnie to, co stało się w naszym życiu. Miliony ludzi na pytanie, co trzeba zrobić, żeby dostać się do nieba, mówi, że trzeba być dobrym człowiekiem, trzeba wiele dobrych uczynków spełnić. Tylko łaska nam przypomina, że nie liczy się to, co my robimy, ale to, co On zrobił. Jak bardzo precyzyjnie ciągle myślimy o tym, co my sami robimy. Jak dużo rozważamy na ten temat: co już zrobiliśmy, czego jeszcze nie zrobiliśmy, co jeszcze powinniśmy zrobić. A jak mało o tym, co On zrobił. Jak mało cieszymy się tym, co On zrobił dla nas. I jak mało jest tych emocji z powodu tego, co On zrobił. A przecież chrześcijaństwo nosi swoją nazwę od Chrystusa. Nie jesteśmy "gienkowi", "kaźkowi" czy "maryśkowi". Jesteśmy chrystusowi.

Requiem Mozarta zawiera wspaniały tekst: "Pamiętaj miłosierny Jezu, że to ja jestem powodem twojej miłosiernej podróży". Myślę, że On pamięta. Pytanie jest, czy ja sam pamiętam.

Chciałbym, by - tak jak apostoł Paweł powiedział - posilajcie swoje serca łaską. Nie prawem. Błagam was o to: nie skupiajcie się na prawie. Bo pozabija. Prawo zabija. Nawet prawo Boże - jeśli jest bez miłości - zabija. Tu nie chodzi o czyjąś godność i o czyjeś "ja". Tu chodzi o to, co jest potrzebne człowiekowi. Gdyby było potrzebne prawo, On nie przyszedłby na naszą Ziemię. Wystarczyłoby Jego słowo.

Niech będzie uwielbiony Bóg. Posilajmy się łaską, nie prawem.

20.11-28.25

KONIEC SERII
[wcześniej - BEZWZGLĘDNY ŚWIAT]
[do początku]






środa, 3 lutego 2016

Łukasz wnikliwie 4.1 - Wystawianie Jezusa na próbę

Pełny Ducha Świętego wrócił Jezus znad Jordanu, po czym był prowadzony w Duchu na pustkowiu, przez czterdzieści dni, będąc doświadczanym / poddawanym próbie przez diabła-oszczercę. Nie jadł przez te dni nic i gdy upłynęły - był głodny. Wtedy diabeł powiedział do Niego:
- Jeśli jesteś Synem Boga, to powiedz do tego kamienia, żeby stał się chlebem.
- Jest napisane - odpowiedział Jezus - że: nie tylko chlebem człowiek będzie żył, ale też każdym słowem Boga.

Potem zaprowadził go diabeł wysoko, na wysoką górę, i pokazał Mu przez moment wszystkie królestwa świata, i powiedział do Niego:
- Dam ci całą tę władzę i chwałę. Bo ta władza została dana mi do ręki i daję ją, komu chcę. Tylko żebyś upadł mi do nóg i ubóstwiał mnie - wszystko to będzie twoje.
- Odejdź ode mnie, Szatanie, - odpowiedział Jezus - bo jest napisane, że: będziesz ubóstwiał Pana, Boga twojego i tylko Jemu będziesz służyć.

Potem przyprowadził Go diabeł ze sobą do Jeruzalem, postawił na szczycie świątyni i powiedział:
- Jeśli jesteś Synem Boga - rzuć się stąd w dół, bo jest napisane: aniołom/zwiastunom swoim przykaże strzec cię, i: na rękach cię podniosą tak, żebyś nie uderzył swoją stopą o żaden kamień.
- Jest też powiedziane - odpowiedział Jezus - że: nie będziesz próbował/testował swojego Boga.

Wtedy diabeł, zakończywszy Go kusić, odstąpił od Niego na pewien czas.

na podstawie: Łuk. 4,1...13

[dalej - JEZUS W NAZARECIE, RODZINNYM MIEŚCIE]
[wcześniej - GENEALOGIA JEZUSA]
[do początku]







wtorek, 2 lutego 2016

Prowadzony przez Ducha, kuszony przez diabła

Natomiast Jezus, pełen Ducha Świętego, wrócił znad Jordanu, a potem został poprowadzony w Tym Duchu na pustkowie, przez czterdzieści dni doświadczany przez diabła. (...) I wprowadziwszy Go na wysoką górę, pokazał mu diabeł... 
Łuk. 4,1-2; 4,5 PD

Bardzo interesujące są tutaj dwa fakty:

Po pierwsze: nawet jeśli ktoś jest pełen Ducha Świętego, nawet jeśli ktoś jest w bardzo bliskim kontakcie z Bogiem - nie oznacza to, że nie ma kosmatych myśli. Owszem, ma. Diabeł tym bardziej "gada" wtedy do nas, żebyśmy zrobili coś głupiego, na co ochotę mamy, aczkolwiek sami wiemy dobrze, że zbyt właściwe w oczach Boga to nie jest. Tak jak Jezus tutaj - zaraz po chrzcie, prowadzony przez Ducha, wydawać by się mogło - atmosfera jak w raju (nie licząc pustyni i tego głodu przecież, bo ktoś, kto jest zaraz po chrzcie, na takie szczegóły nie zwraca uwagi), a tu - diabeł Go kusi.

Po drugie: jak to jest możliwe, że nawet jeśli ktoś jest prowadzony przez Ducha, ktoś cały poddany jest Duchowi, to i tak wówczas zdarza się, że "diabeł poprowadzi go na górę"? Jak to jest możliwe, że możemy być pod wpływem Ducha, a i tak jednocześnie diabeł może nas wyprowadzić w pole?