sobota, 31 października 2015

Czyny Wysłanników, 12.2 - Historia Heroda Antypasa

Judea w czasach Jezusa i potem Heroda Antypasa
W tym czasie było tak, że Herod trwał w sporze z mieszkańcami Tyru i Sydonu*. Ci więc, którzy byli w jego otoczeniu, namówiwszy Blastosa, przełożonego nad sypialnią króla, prosili o pokój, bo ich kraj zależny był od dostaw królewskich. W pewnym wyznaczonym dniu Herod założył na siebie królewski płaszcz, usiadł na trybunie/krześle sędziowskim i przemówił do nich publicznie. Lud wykrzykiwał wtedy:
- To głos boga, nie człowieka!
W ciągu jednej chwili poraził go anioł Pana, ponieważ nie wywyższył Boga. Został pożarty przez robaki i umarł**.

Słowo Boga natomiast rozwijało się i rozprzestrzeniło się szeroko dookoła, a Barnaba i Saul wypełnili swoje zadanie w Jerozolimie, powrócili, biorąc ze sobą Jana Marka.

na podstawie: Dz. Ap. 12,20...25

* - Wg poprzedniej części Herod przeniósł się z Judei do Cezarei. Patrząc na mapkę - Judea znajdowała się w centrum kraju, z Jerozolimą pośrodku, choć formalnie przynależała już do Cesarstwa Rzymskiego (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Staro%C5%BCytny_Izrael_w_okresie_rzymskim). Jerozolima jednak wciąż była kulturowym i religijnym centrum życia Żydów, a także - w ówczesnym czasie - chrześcijan. Wyniesienie się do Cezarei, leżącej nad morzem, musiało być więc trochę jak odcięcie się od tego centrum, bycie "na wylocie" - z łatwą drogą ucieczki do Cesarstwa Rzymskiego. Również oficjalnie zarządca Judei miał swoją siedzibę w Cezarei. Oznacza to tyle, że o ile wcześniej Herod starał się być bliżej ludu izraelskiego, jak jego ojciec, Herod Wielki, (tutaj mowa o Herodzie Antypasie, jego synu), o tyle w moment przeniesienia się musiał być momentem zdystansowania się. Natomiast konflikt z mieszkańcami Tyru i Sydonu, który tam trwał, to - wg mapy - konflikt z miastami leżącymi wzdłuż tej samej linii wybrzeża, lecz bliżej Cesarstwa, i faktycznie należących do innego narodu - do Syryjczyków. Judea, włącznie z Cezareą, oficjalnie były częścią rzymskiej prowincji Syrii, ale z powodu przebywania tam króla Heroda - wszystkie główne dostawy musiały iść do Cezarei właśnie. Pewnie stąd Syryjczycy tak się buntowali.

** - Wg Wikipedii (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Herod_Antypas) Herod Antypas umarł po roku 39. Stąd prosty wniosek, że wszystko to działo się 6 lat po odejściu Jezusa. Wg stanu bieżących wydarzeń:
1. Jerozolima była wciąż ośrodkiem chrześcijańskim.
2. Było już wiadomo, że ewangelia - dobra nowina o Jezusie - ma być rozgłaszana nie tylko wśród współ-krajanów Jezusa, czyli Żydów, ale również do pozostałych narodów.
3. Saul, albo Szaweł, jak go zwie Biblia Tysiąclecia, czyli późniejszy apostoł Paweł, był zaledwie na początku swojej działalności, w zasadzie ciągle jeszcze na etapie ucznia.

Na temat sposobu jego śmierci Wikipedia się nie wypowiada, mówi tylko, że zmarł na wygnaniu. Angielska Wikipedia wspomina, że został wygnany do Galii. Britannica (źródło: http://global.britannica.com/biography/Herod-Antipas) uzupełnia, że Herod Antypas został zesłany do Galii w roku 39. W zasadzie więc nie wiadomo, kiedy umarł. Encyklopedia Żydowska (źródło: http://www.jewishencyclopedia.com/articles/1597-antipas-herod-antipas) dodaje tylko, że krótko po swoim zesłaniu. Można się domyślać, że gdzieś w Galii, podczas swojego wygnania, czy też swego rodzaju przymusowej emerytury gdzieś w lasach. Można więc zinterpretować owe porażenie przez anioła, idąc za relacją z Dziejów Apostolskich, jako odcięcie od funkcji publicznych, skazanie na życie gdzieś w lesie, gdzie umarł. Jakkolwiek.

Źródło mapki: Mapka autorstwa A. Krawczuk ("Herod, King of Israel"). Licencja CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons - https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Judea3.jpg#/media/File:Judea3.jpg







czwartek, 29 października 2015

Czyny Wysłanników, 12.1 - Uwięzienie i uwolnienie Piotra

Tamtego czasu król Herod przyłożył swoją rękę, aby wyrządzić coś złego niektórym wierzącym ze chrześcijańskich zborów. Zabił mieczem Jakuba, brata Jana. A kiedy zobaczył, że Żydom się to podoba, posunął się dalej i zaaresztował również Piotra. Miało to miejsce w dniach Święta Niekwaszonego Chleba. Zaaresztował go, wtrącił do więzienia, gdzie ustanowił cztery warty po czterech żołnierzy, żeby go strzegli. Po święcie Paschy chciał Herod wyprowadzić go przed lud. Piotr siedział więc w więzieniu, a tymczasem ludzie ze zboru / parafii głęboko modlili się za niego do Boga.

Noc przed tym, jak Herod miał Piotra wyprowadzić, spał on między dwoma żołnierzami, związany był dwoma linami / kajdankami, a kolejni strażnicy stali tuż przed drzwiami celi. Nagle stanął tam anioł od Pana i światło rozpromieniło się w celi. Szturchnął Piotra, żeby go obudzić i powiedział:
- Pośpiesz się, wstawaj!
Jednocześnie kajdany, które miał na rękach, opadły, a anioł powiedział do niego:
- Zapnij pas i załóż sandały! - i kiedy Piotr to zrobił:
- Załóż płaszcz i chodź za mną - i Piotr podążył za nim do wyjścia, nie myślał jednak, że to, co ten anioł robił, było naprawdę, tylko że to jakiś sen czy wizja. Minęli pierwszą i drugą wartę i doszli do żelaznej bramy, która prowadziła na zewnątrz, do miasta. Ta otworzyła się sama z siebie. Wyszli więc i podążyli w dół, jedną ulicę, a tam anioł nagle zniknął. Wtedy Piotr doszedł do siebie i stwierdził: Teraz rzeczywiście wiem, że Pan wysłał swojego anioła i wyrwał mnie z ręki Heroda i od wszystkiego, co lud judejski oczekiwałby.

Uświadomiwszy to sobie poszedł on do domu, gdzie mieszkała Maria, matka Jana Marka. Tam wielu było zgromadzonych na modlitwie. Zapukał do zewnętrznej bramy i jedna służąca, Rode (Róża), przyszła zobaczyć kto to. Kiedy rozpoznała głos Piotra, z całej tej radości zapomniała otworzyć mu drzwi, ale przybiegła z powrotem, żeby powiedzieć, że na zewnątrz stoi Piotr. Ci zebrani, którzy tam byli i modlili się, stwierdzili, że od zmysłów odeszła. A gdy obstawała przy swoim, dodali, że to musiał być jego anioł.

W międzyczasie Piotr pukał dalej. A kiedy mu w końcu otwarto i go zobaczono - każdy był zdumiony. Piotr dał znak ręką, żeby się uciszono, i opowiedział, jak Pan wyprowadził go z więzienia. Potem powiedział, żeby opowiedzieć to Jakubowi i braciom i wyszedł, udając się w inne miejsce.

Rankiem między żołnierzami powstało duże zamieszanie - co stało się z Piotrem? Herod próbował go znaleźć, a gdy mu się nie udało, to osądził wartowników, a potem kazał ich wyprowadzić. Sam natomiast udał się z Judei do Cezarei, żeby tam przebywać.

na podstawie: Dz. Ap. 12,1...19







środa, 28 października 2015

Czy kiedyś było łatwiej uwierzyć?

Poznała głos Piotra i z radości nie otwarła bramy, lecz pobiegła powiedzieć, że Piotr stoi przed bramą. "Bredzisz" - powiedzieli jej.
Dzieje 12,14-15 BT

Można żyć w przeświadczeniu, że czasy Jezusa to były czasy wypełnione cudami, jakimiś paranormalnymi zjawiskami, jak gdzieś w jakiejś bajce o Harrym Potterze. Fakt - dużo się wtedy działo, głównie za sprawą samego Jezusa. Ale trwało to raptem około trzech lat. Potem również coś się działo - Dzieje Apostolskie opowiadają mnóstwo niesamowitych historii.

W tym miejscu jednak Dzieje opowiadają też coś innego, mianowicie że w tamtych czasach - tuż po latach wypełnionych cudami Jezusa - również żyli ludzie sceptyczni co do występowania nadnaturalnych, "cudownych" zjawisk. Modlili się o to, owszem, modlili się pewnie i o ochronę dla Piotra, o jakieś rozwiązanie w jego sytuacji. Tymczasem gdy Piotrowi przydarzyło się najlepsze, co tylko go mogło spotkać - a więc całkowite uwolnienie z więzienia, osobiste wyprowadzenie stamtąd przez anioła, a potem Piotr stanął przy bramie całkowicie wolny - stwierdzono krótko: "Oszalałaś chyba". Identycznie, jak miałoby to miejsce dzisiaj. Jeśli ktoś znalazłby kolejny - ciągle jeden z nielicznych - dowód na to, że ludzie 6000 lat temu mogli żyć po kilkaset lat, każdy stwierdziłby to samo: "Chyba cię pogięło. Przecież to niemożliwe". Tymczasem to, że nigdy się z czymś nie spotkaliśmy, nie oznacza, że nie jest to możliwe.

Inna sprawa, że jeśli uważamy, że w tamtych czasach ludzie mieli łatwiej, żeby uwierzyć w Jezusa - nie, jest to błędne mniemanie. W tamtych czasach ludzie mieli tak samo trudno. Mimo cudów dokonywanych osobiście przez Jezusa czy apostołów, wówczas również mieli dylemat: uwierzyć Mu czy nie? Zwykły szarlatan czy faktycznie Syn Boga? Czy to ten, o którym opowiada cała nasza religia, Mesjasz? Czy to możliwe, że to akurat my tego dożyliśmy? A więc to nie tylko opowieści? A więc cała ta Biblia - to nie tylko opowieści? Więc nawet to, co brzmi jak baśnie o behemocie (zobacz post [BEHEMOT Z KSIĘGI HIOBA]) - to nie baśń ani legenda, ale faktyczna prawda? A będąc konsekwentnym w toku myślenia - co więc z tym, co opisane zostało w Księdze Apokalipsy? Mimo, że brzmi bardziej fantastycznie niż Baśń z tysiąca i jednej nocy - ma to być prawda? W takim razie to prawda, że Jezus - który znowu żyje, i jest żywy od ostatnich dwóch tysięcy lat, mieszkający w niebie - że ten Jezus znowu przyjdzie, bo tak powiedział? Z całym wojskiem aniołów, żeby finalnie wysłać zło donikąd, czyli po prostu je unicestwić, wymazać z rzeczywistości? I że to będzie jakoś niebawem, w przeciągu może kilku lat, może kilkunastu, może kilkudziesięciu?






wtorek, 27 października 2015

Szkielety olbrzymów, cz. 3 - Stuletni sum

Nie będzie tutaj może mowy o szkielecie jakiegoś olbrzyma. O jego zwłokach - i owszem. Nawiązując do części jednego z wykładów Kenta Hovinda [OLBRZYMY NA ZIEMI] i wcześniejszych części niniejszego cyklu chcę tutaj skopiować informację, na którą się właśnie natknąłem:

Nasz region znany jest z mnogości ryb łowionych przez setki wędkarzy. Może właśnie dlatego redaktorzy portalu worldnewsdailyreport.com obrali okolice Krosna Odrz. za tło tej mrożącej krew w żyłach opowieści... Twierdzą oni, że dwóch wędkarzy - Alfons Brzozowski i Marek Zdanowicz - złowili w Odrze suma potwora o wadze 187,5 kg i długości 3,6 metra. To, że sum przeżył przynajmniej kilkadziesiąt lat i pamiętał lata wojny, okazało się po przekrojeniu brzucha. Tam wędkarze mieli znaleźć kości mężczyzny, który umarł w wieku lat dwudziestu kilku. Mało tego, między szczątkami błyskała nazistowska odznaka z orłem i swastyką, jaką nosili ponoć członkowie SS. 

Biolodzy, jak pisze izraelski portal, ocenili wiek suma na 90-110 lat. Czyżby zatem ryba olbrzym pożarła hitlerowskiego żołnierza i przeżyła do naszych czasów? Mało prawdopodobne i, jak się wydaje, stworzone na potrzeby portalu, który szuka sensacji na całym świecie, tym razem docierając pod Krosno Odrzańskie. 

Ale z drugiej strony... Sumy to dość tajemnicze ryby. Ich waga to zwykle 100 kilogramów przy długości 2 metrów, ale maksymalnie może nawet osiągnąć 300 kg przy 5 metrach! Nikt dokładnie nie wie też, jak długo sumy żyją. Wiadomo, że bardzo długo, mówi się nawet, że 80 lat. Do tego nie jest tajemnicą, że duże sumy potrafią połknąć kaczkę, a nawet stoczyć walkę z łabędziem. Co rusz legendy mówią też, że ogromna ryba atakuje i człowieka. Plotka głosi, że te z zaborskich stawów (pod Zieloną Górą) są stare jak świat i niebezpieczne... Zatem esesman w brzuchu suma giganta? Dlaczego nie. Tak właśnie musieli pomyśleć "dziennikarze" z izraelskiego portalu*. 

Żołądek tej nienormalnie dużej
ryby wypełniony był tymi fragmentami
kości, w tym kości karku i czaszki. 
Artykuł utrzymany jest w charakterze niedowiarkowo-ironicznym. Nic dziwnego. Ktoś, kto nigdy nie spotkał takiego zjawiska, zawsze zapyta, czy to faktycznie prawda. Skoro jednak faktem jest - jak sam autor tego artykułu przyznaje - że o sumach wiadomo niewiele, to co stoi na przeszkodzie przyjrzeć się faktom?

A fakt tutaj jest taki, że złowiono rybę. Dużą rybę. Rybę o długości i wadze dwóch ludzi. Starą rybę. Twierdzi się, że ryby rosną całe życie. Patrząc na tego suma - mogę w to uwierzyć. Gdyby więc pozwolić takiej rybie jeszcze żyć, albo miałaby ona odpowiednie warunki do tego, by żyć dłużej, to osiągnęłaby ona o wiele większe rozmiary. Stąd opowieści o morskich potworach wcale nie muszą okazać się taką bujdą. Włącznie z opowieściami biblijnymi, włącznie z tą o Jonaszu, który nagle znalazł się w brzuchu wielkiej ryby. 

Jaki to ma wkład do tematu? Otóż gdyby hipotetycznie założyć, że pierwotnie powietrze nie było zanieczyszczone, nie było żadnych hamulców wzrostu, było dość witamin, minerałów i więcej tlenu w powietrzu, to czy nie mogło być tak, że człowiek mógł osiągać większy wzrost? A tym samym - żyć dłużej, jak nasi pierwsi przodkowie, opisani w Biblii, po kilkaset lat? Co stoi na przeszkodzie, skoro nawet obecnie sum może przeżyć tych lat ponad sto?


Zdjęcia pochodzą z oryginalnego artykułu na worldnewsdailyreport.com

c.d.n.






Wylegitymować anioła

Wyszedł więc i szedł za nim, ale nie wiedział, czy to, co czyni anioł, jest rzeczywistością; zdawało mu się, że to widzenie.
Dzieje 12,9 BT

Gdzieś tam, w środku nocy, Piotr został obudzony, po czym zobaczył coś - jakkolwiek anioł wygląda - co powiedziało mu: ubieraj się, wstawaj i chodź. Wstał i poszedł.

Refleksja. Musiał znać już to coś. Musiał się z tym zetknąć wcześniej. Albo z głosem. Nic dziwnego - już wcześniej miał wizje, już wcześniej spotykali aniołów, już wcześniej spotkał Jezusa - który w tym czasie był już martwy, a potem ożył na nowo. Zmartwychwstałego Jezusa. Jakoś inaczej musiał wyglądać. Jakoś inaczej musiał wyglądać każdy anioł, którego spotkał. I musiał już do tego widoku przywyknąć. Inaczej nie wyobrażam sobie, żeby ktoś został obudzony jakoś w środku nocy, zobaczył obcego człowieka, istotę, zjawę - jakkolwiek anioł wygląda - i posłusznie poszedł za nim, gdziekolwiek by on nie prowadził.

Zwłaszcza siedząc w więzieniu.

A może tutaj miało wpływ to, że Piotr myślał, że to była jakaś kolejna wizja - więc "poszedł" za aniołem, sądząc że idzie we śnie. Czyli poszedł, ale jakby nie poszedł. Bo myślał że idzie we śnie, nie wiedział, że faktycznie idzie. A człowiek wybudzony gdzieś w środku nocy może miewać takie "fantazje". Pamiętam, jak kiedyś obudziło mnie włamanie do mojego mieszkania - ujrzałem światło świecące mi prosto w oczy, a gdy po paru sekundach dotarło do mnie, że tego światła nie powinno tutaj być, szybko wziąłem ciężkiego buta spod łóżka i rzuciłem w źródło tego światła i zacząłem wrzeszczeć. Pięć sekund później było znowu ciemno i cicho. Myślałem, że wszystko to mi się przyśniło, włącznie z moim własnym krzykiem. Tylko wyłamana klamka w oknie w kuchni powiedziała mi, że to nie był sen.

Piotr musiał już więc być oswojony z wizjami, toteż posłusznie, bez wahania, obudzony w środku nocy poszedł za owym aniołem ze swojej "wizji". Na tyle oswojony, że nie wziął swojego ciężkiego sandała, nie rzucił nim i nie zaczął wrzeszczeć, żeby go wystraszyć.

Ile w takim razie w naszym życiu musi się jeszcze stać, żebyśmy my w razie potrzeby też tak mogli pójść, jeśli zajdzie potrzeba, żeby anioł nas skądś wyprowadził? Ile razy wcześniej takiego anioła powinniśmy już spotkać, żeby być z nim oswojonym i pójść bez cienia podejrzenia, jak potulne baranki za swoim pasterzem? Nie wiem. I nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Wniosek z tego taki, że jeszcze daleka droga przed nami, zanim jakiegokolwiek anioła na naszej drodze spotkamy i będziemy w stanie mu zaufać "na oczy", a nie po dogłębnym wylegitymowaniu go.







Historia Hioba, 7 - Ochrona bez względu na wiarę

Wtedy Bildat z Szuach odparł, mówiąc: Jak długo będziesz prawił temu podobne rzeczy oraz gwałtownym wichrem będą spływały słowa twoich ust? Czyż Bóg wydaje niesprawiedliwe wyroki? Lub Wszechmocny wykrzywia sprawiedliwość? Kiedy Mu zgrzeszyły twoje dzieci – On je wydał w moc ich występku.
Hiob 8,1-4 NBG

Mowi sie, ze Hiob byl w bardzo ciezkiej sytuacji z powodu utraty swoich dzieci. Tutaj jeden z jego przyjaciol twierdzi, ze w sumie to one sa same sobie winne, poniewaz "Mu grzeszyly" - znaczy sie: nie postepowaly dobrze w oczach Boga. Strata bliskiej osoby zawsze boli, jakakolwiek by ta osoba nie byla, wiec ow Bildat wykazal sie totalnym brakiem zrozumienia, postapil wobec niego bardzo niedelikatnie, tym bardziej, ze w kolejnych zdaniach zarzucil mu nieszczerosc w modleniu sie za nich. Czy bylo to sluszne spostrzezenie czy nie - nie chce rozmyslac nad tym akurat teraz. Czy mial racje Bildat bedac tak niedelikatnym wobec Hioba - czasami jest to potrzebne, moze w tym akurat momencie tez bylo.

Ciekawy natomiast jest dla mnie tutaj watek o dzieciach Hioba. Poprzednio bylem przekonany, ze cala jego rodzina byla tak samo blisko Boga jak byl Hiob. Okazuje sie, ze nie. Ze dzieci grzeszyly. Na ile duzo? Czy owa impreza, podczas ktorej zawalil sie ich dom, byla jednorazowa, z jakiejs okazji, czy moze jakims co parodniowym zwyczajem? Czy byly one tak imprezowe?

Czy chce tutaj zasugerowac, ze imprezowanie jest zle? Nie. Czy imprezowanie do utraty tchu, do utraty rozsadku jest zle? Kazdy dokonuje swojego wyboru. Dla jednego bedzie to szczyt mozliwosci zrelaksowania sie, dla mnie - kazda chwila, w ktorej rozsadek sie wylacza, w przyszlosci moze duzo kosztowac. Pieniedzy, bolu, albo innych konsekwencji. Biblia mowi gdzies: utrzymujcie swoj umysl w trzezwosci/zdolnosci myslenia, zeby wiedziec, kiedy Jezus przychodzi.

Kolejne pytanie, ktore mozna sobie tutaj postawic: jesli owe dzieci wykazywaly sie brakiem rozsadku, to czy owe zawalenie sie calego domu nie bylo po prostu katastrofa budowlana? Czy nie byla to konsekwencja jakichs zaniedban podczas budowania domu? Bildat stwierdzil: Bog wydal je w moc w moc ich wystepku (Hiob 8,4 NBG).

A co w takim z reszta katastrof, ktore sie tam wtedy wydarzyly? Ok, nie chce tego teraz tutaj rozsadzac. To, o czym chce teraz napisac, to inna mysl, ktora przyszla mi do glowy: czy to nie jest tak, ze Bog nas ochrania przed zlymi konsekwencjami naszych wlasnych czynow niezaleznie od tego, czy jestesmy Mu wierni czy nie? Bo tak to tutaj wyglada: Bog ochrania kazdego. Tutaj: ochranial dzieci Hioba. Przynajmniej do pewnego czasu. I obojetnie, czy ten "kazdy" w Niego wierzy, czy nie. Bo kazdego stworzyl samodzielnie. Kazdemu wlasnorecznie dal oddech i puls serca. I u kazdej osoby na swiecie to podtrzymuje.

I tak nawiasem, przyszla mi tu do glowy mysl o apostazji: skoro Bog sam podtrzymuje oddech i rytm serca, u kazdej osoby, to co z osobami, ktore w wyniku jakiegos wypadku sa w spiaczce, albo ich mozg nie dziala, ale ich pluca i serce wciaz pracuja? Czy w takim razie jest to tak, ze dopoki Bog podtrzymuje te dwie czynnosci, to nie powinnismy w to ingerowac? Bog robi rozne cuda. Moze dla takich osob Bog rowniez ma jakis plan, jakies zadanie do wykonania, lub bycie czescia czyjegos zadania.

A co z eutanazja? Czy nie jest to w takim razie samobojstwo na zyczenie, samobojstwo spowodowane nadmiarem fizycznego bolu? Teoretycznie - kto by chcial tak zyc? Nikt. Ale czym w takim razie rozni sie bol fizyczny od bolu psychicznego, ktory jest podstawa pozostalych samobojstw? Gdzies w ewangeliach, o ile dobrze pamietam, rowniez byla mowa o kobiecie, ktora miala bole od czterdziestu lat. Uzdrowilo ja dotkniecie sie Jezusa. Czy jest to mozliwe, ze Jezus chcialby takie osoby uzdrowic? A w sumie - czemu nie?

Reasumujac wiec - Bog ochrania kazdego, niezaleznie od tego, w co ta osoba wierzy. Ochrania od zlych konsekwencji, w jakis sposob rowniez wychowuje. Tak samo jak kazdy rodzic postepuje wobec swoich dzieci - karmi, ubiera, wychowuje, a takze ochrania - niezaleznie od tego czy to sa "dobre" dzieci - czyli dobrze postepujace, czy "zle". Czasem jednak pozwala na to, by dzialy sie konsekwencje zlych wyborow. Z jakiegos, sobie znanego powodu, o ktorym my dowiemy sie kiedys, w przyszlosci. Konsekwencje takie, jak zawalenie sie nieprawidlowo zbudowanego domu, czy jakiekolwiek inne rzeczy, które zazwyczaj są konsekwencja jakichs zaniedban czy bycia niesolidnym.

[dalej - CZY HIOB NIE BYŁ SZCZERY?]
[wcześniej - ODPOWIEDZIALNOŚĆ BOGA ZA NIESZCZĘŚCIA]
[do początku]






czwartek, 15 października 2015

Apokalipsa, 43 - By głupota rozwinęła skrzydła

I dałem jej czas, aby się opamiętała / zmieniła myślenie z jej wszeteczeństwa/cudzołóstwa, ale nie zrobiła tego. Więc oto rzucam ją na łóżko, a cudzołożących z nią / ludzi uprawiających seks inny niż ten z żoną, z tą jedyną rzucam w utrapienie/ucisk/kłopoty wielkie, jeśli nie opamiętaliby się / nie zmieniliby swojego sposobu myślenia w swoich uczynkach / odnośnie tego, co wyrabiają, a jej dzieci porażę śmiercią i wszystkie społeczności / zbory / kościoły poznają, że ja jestem ten, który zgłębia nerki i serca, i każdemu z was dam według waszych czynów
Obj. 2,21-23 PD

Słowo w Obj. 2,23, które w różnych tłumaczeniach jest oddawane jako "zabiję" (BW), "porażę śmiercią" (BP i BT), "pobiję na śmierć" (BG), "zabiję śmiercią" (PD). Nie znam greckiego, nie jestem ekspertem lingwistycznym, więc oprę się na materiałach ogólnodostępnych. Dlaczego? Bo chcę to lepiej zrozumieć. Jest różnica między wyrażeniami "porażę śmiercią" i "pobiję na śmierć". Jedno mówi o zabiciu. Po prostu. Jakby jednym strzałem z pistoletu. Śmierć szybka, bezbolesna, może bolesna, ale krótki moment. Drugie mówi o biciu przed śmiercią, czyli w kontekście - o odczuwaniu bólu przez ofiarę. Które z nich jest właściwe? Co Jezus miał na myśli? Jest to dość istotne, zwłaszcza, że chodzi o dzieci... Jakie znów dzieci?

Na dzieciach bym się nie skupiał. Drzewa rodzą owoce, a owocem seksu jest dziecko. Proste. Tak więc, trzymając się poprzedniego obrazu, z poprzedniego postu, można sobie wyobrazić, że gdy Jezus mówi tutaj o dzieciach Izabeli z Tiatyry, to tak jakby mówił o owocach jej postępowania, o konsekwencjach jej czynów.

Wróćmy więc do tego zabijania. Słowo użyte w języku greckim oznacza coś, co na język polski zostało przełożone po prostu jako zabijanie. Gdy jednak patrzę na angielskojęzyczne objaśnienia w Słowniku Stronga*, to widzę, że to nie jest takie proste, nie da się tego tak łatwo i jednoznacznie przetłumaczyć na formy gramatyczne, którymi posługują się ludzie anglojęzyczni i polskojęzyczni. Usiłowanie użycia tutaj formy angielskiej rodzi w tłumaczeniu taki oto wynalazek: "I-shall-be-from-killing / I-shall-be-killing". Polski odpowiednik: "zabiję". Ale to nie do końca tak. Próbując przetłumaczyć angielskie wyobrażenie tego greckiego słowa powstanie nam taki polski twór: "z-jakiegoś-niezależnego-ode-mnie-powodu-jestem-zmuszony-być-zabijającym/zabijać". Tak. Bo taki jest sens użycia angielskiego słówka "shall"**.

Czyli przechodząc do kwintesencji - można by się buntować, że Jezus chce tutaj zabijać. Ale jednak wychodzi tutaj na to, że Jezus nie chce tego robić. On jest zmuszony to zrobić, czy do tego doprowadzić, ze względu na jakieś zaistniałe okoliczności, niezależne od Niego. Czyli w tym przypadku - Izabela z Tiatyry dostała czas, żeby zobaczyć, do czego doprowadzają ją (i innych wokół niej) jej pragnienia, jakie to daje owoce (owe "dzieci"). Tego czasu jednak nie wykorzystała, Jezus pozwolił jej więc doprowadzić jej pragnienia do finału ("rzucę na łóżko"), ale efekty, które powstały w wyniku jej postępowania - owoce jej zachowania, jej "dzieci" jej domniemanego "sukcesu" - musi niwelować. Niszczyć. Zabijać. Jak widać - nie jednokrotnie, ale wiele razy, w wielu przypadkach. To znaczy, że pomimo usunięcia pokłosia jej postępowania w jednym miejscu - już zdążyło ono przeskoczyć gdzieś indziej, ktoś inny już zdążył się tym zarazić. To jest jak pożar lasu w wietrzną pogodę.

Albo - co też wiele razy ma w Biblii miejsce - gdy Bóg mówi, że doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia, to czasem - po prześledzeniu faktów - okazuje się, że owo nieszczęście tak naprawdę jest niczym innym jak tylko konsekwencją pewnych działań. To znaczy - ktoś robi coś w określony sposób, w efekcie następuje zdarzenie, które nie powinno być miejsca, a Bóg mówi (np. w księgach proroków w Starym Testamencie), że to On to zrobił. Albo pozwolił na to. Albo że to On do tego doprowadził (zob. też post [ODPOWIEDZIALNOŚĆ BOGA ZA NIESZCZĘŚCIA]). Możliwe więc, że i tutaj ma miejsce to samo - w sensie, że Jezus mówi, że sprowadza jakieś kłopoty na ludzi współdziałających ze źle postępującą Izabelą, po czym "zabija jej dzieci" - czyli w jakiś sposób uśmierca efekty jej działań, a tak faktycznie to zgodnie z zasadą, że "Pozwól głupocie rozwinąć skrzydła, to zabije się sama", to może chodzić po prostu o konsekwencje tych działań. Czyli znowu - Jezus bierze na siebie odpowiedzialność za to, co się stanie, za to, że pozwala na istnienie tych złych działań i pozwala na ich wzrastanie w siłę.

Czyli tak, jakby rację mieli ci wszyscy, którzy czasem, po jakiejś tragedii, zarzucali Bogu: "Boże, dlaczego do tego dopuściłeś". W jakiś sposób. Tylko że w wielu przypadkach - nie wiem, czy we wszystkich, nie wiem, w których - Bóg dopuszcza na rozwój głupoty albo czyichś złych zamiarów tylko po to, by stało się to widoczne na dłoni, by nikt z otoczenia nie miał wątpliwości, dlaczego później ta osoba w Państwie Boga się nie znajdzie. Z jej własnego wyboru.

Dlatego właśnie Jezus później w tym liście mówi: "dlatego poznają wszyscy, że ich znam dogłębnie, i że każdemu oddaję według jego własnego postępowania, według jego własnego wyboru".

Dlatego też - chyba warto o tym pamiętać i dzisiaj - ilekroć widzimy, jak ktoś zaczyna działać w bardzo głupi albo zły sposób, świadomie, "a Bóg nic z tym nie robi" - to znaczy, że owszem, Bóg robi. Bóg pozwala się temu rozwinąć, żeby całe otoczenie miało okazję zobaczyć, jakie owoce, czy też "dzieci", przynosi tego typu postępowanie. I żeby później, na Sądzie Rozstrzygającym, każdy, kto będzie mógł obserwować przebieg decyzji Boga, żeby nikt nie miał wątpliwości, że ta decyzja jest sprawiedliwa. Że inaczej nie mogło być.

* - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/615/page/4
** - Podpowiedzi: źródło 1: http://pl.bab.la/slownik/angielski-polski/shall; źródło 2: https://www.diki.pl/slownik-angielskiego?q=shall







środa, 14 października 2015

Łukasz wnikliwie, 2.2 - Jezus przyniesiony do świątyni

Gdy minęło osiem dni i miał być obrzezany, otrzymał on imię Jezus, to, które dał mu anioł, zanim został poczęty w łonie matki. A gdy minął już jej czas oczyszczania, który był wymagany według prawa Mojżesza, wzięli go ze sobą do Jerozolimy, żeby postawić go przed Panem, tak jak jest tam napisane: "Wszystko, co jest rodzaju męskiego, i co otwiera matczyne łono, będzie święte przed Panem", i żeby dać ofiarę wg tego, co jest napisane w Prawie Pana: "parę synogarlic/sierpówek albo dwa gołębie".

W Jerozolimie mieszkał pewien mężczyzna, nazywał się Symeon. Był on sprawiedliwy / pełny wiary i pobożny / pełen szacunku dla Boga, i oczekiwał na "pocieszenie Izraela". Duch Święty był na nim, i Duch Święty dał mu też znać, że nie zobaczy śmierci, póki nie zobaczy Zbawienia Pana. Teraz, przyprowadzony przez Ducha, przyszedł do świątyni. I kiedy Jezusa rodzice przyprowadzili dziecko, żeby wykonać na nim obrządki zgodnie z prawem, Symeon wziął dziecko w swoje ramiona, wychwalając Boga:

Władco, teraz pozwalasz na to,
żeby twój sługa odszedł stąd w pokoju,
tak, jak obiecałeś,
bo moje oczy zobaczyły już zbawienie,
które Ty przygotowałeś tak,
że podobne jest do twarzy wszystkich ludzi;
światło dla oświecenia dla niewierzących / narodów
i dla czci twojego ludu Izraelskiego.

Jezusa matka i ojciec dziwili się temu wszystkiemu, co o Jezusie zostało tutaj powiedziane. A Symeon pobłogosławił ich, i powiedział do Marii, jego matki:
- Widzisz, on leży tutaj po to, przy przyprowadzić do upadku wielu w Izraelu, a potem do ich powstania, na znak, któremu będą się sprzeciwiać / któremu będą przeciwko, a przez twoją własną duszę przejdzie miecz, jakkolwiek zostałyby uwidocznione zamysły wielu różnych serc.

Była tam pewna kobieta, prorokini, Anna, córka Fanuela, z rodu Aszera. Była ona dość wiekowa. Jako młoda dziewczyna była mężatką siedem lat, a od tamtego czasu żyła jako wdowa, aż do teraz, mając lat osiemdziesiąt cztery. Nigdy nie opuściła świątyni, ale służyła Bogu w postach i modlitwie, dniami i nocami.

W tej samej więc chwili przyszła ona, dziękując Bogu, i opowiadała o dziecku wszystkim w Jerozolimie, którzy czekali na wybawienie.

Kiedy już mieli zrobione wszystko, czego prawo Pana wymaga, powędrowali z powrotem do Galilei, do swojego miasta, Nazaretu. Chłopiec wzrastał, był wzmacniany Duchem, nabierał mądrości, a łaska/dobroduszność Boga była nad nim.

na podstawie: Łuk. 2,21-40

[dalej - JEZUS ZNOWU W ŚWIĄTYNI]
[wcześniej - ANIOŁ U PASTERZY]
[do początku]





poniedziałek, 12 października 2015

Dzieciństwo jak kolorowa bajka?

Kiedy wykonali wszystko zgodnie z Prawem Pańskim, powrócili do Galilei, do swojego miasta Nazaret. Dziecko zaś rosło i nabierało sił, napełniając się mądrością, a łaska Boża była z Nim.
Łuk. 2,39-40 BP

Czytając Ewangelię Łukasza, jej początki, nie ma ani śladu informacji o tym, że w którymś momencie młodzi rodzice musieli uciekać do Egiptu. Ani śladu wściekłości Heroda, ani śladu polowania na niemowlęta tuż po Jezusa urodzeniu, ani śladu burzliwej emigracji - pójścia tak nagle, po prostu wyjścia z domu i skierowania się prosto do innego kraju. Po prostu - na ósmy dzień został on zaniesiony do świątyni w Jerozolimie, tam obrzezany, pochwalony przez paru proroków, po czym po prostu powrócili do domu, do swojego rodzinnego miasta, Nazaretu. A chłopiec rósł, jadł, stawał się mądrzejszy, bla bla bla, jak piękna bajka.

Tymczasem wg Ew. Mateusza nie była ta bajka taka kolorowa. Na czas, w którym Jezus miał się urodzić, przybyło do Judei trzech mędrców ze Wschodu (Mat. 2,1-11). Potem jest napisane, że Po ich odejściu anioł Pański ukazuje się we śnie Józefowi i mówi: Wstań, zabierz Dziecko i Jego matkę i uciekaj do Egiptu. Pozostaniesz tam, aż nie dam ci znać, bo Herod będzie szukał Dziecka, żeby je zabić (Mat. 2,13 BP). Jego rodzice musieli więc emigrować, porzucać wszystko, co akurat mieli - interes, starych klientów, przyjaciół, i ot tak nagle przeprowadzić się do innego kraju. Inny język, inna kultura, inni ludzie. Nowe otoczenie. Jak znaleźć pracę, żeby wyżywić rodzinę? Jak znaleźć mieszkanie? Swoje przeżyli.

O ile więc młody, dorastający Jezus wychowywał się początkowo w Egipcie, to wychowywał się jako dziecko imigrantów. Jego rodzice byli inni, jego religia była inna, ich zwyczaje były inne. Inny sposób rozwiązywania problemów na podwórku. Inny sposób rozwiązywania problemów ze szkolnymi cwaniakami. Inny sposób spędzania wolnego czasu. A wiadomo, jak dzieci na odmienność reagują - zaraz sypią się ksywki, przezwiska etc. Myślę, że dzieci w starożytnym Egipcie inne pod tym względem nie były.

Dodatkowo - byli tam przecież, bo ukrywali się przed Herodem. Chronili Jezusa, chronili jego życie. W jakim więc strachu musieli żyć? W jakim stresie?

Do Nazaretu wrócili dopiero wiele, wiele lat później. Dla rodziców był to powrót do domu. Dla Jezusa - powrót do miejsca, które opuścił jako kilkudniowy niemowlak. Więc w zasadzie - dla niego była to pierwsza emigracja. Zetknięcie się z ludźmi o innej kulturze, niż ta, w której wychował się do tej pory. Niby kultura jego rodziców, kultura, w której wychowywali go jego rodzice. Powinno być wspaniale, ale jest jakoś tak dziwnie. Nagle jednak okazuje się, że ludzie z jego kultury mają inne problemy, absurdalne z jego punktu widzenia. Kłócą się o nieistotne detale, trzymają się przepisów religijnych tak kurczowo, i chcą być religijni tak bardzo... chyba bardziej niż sam Bóg.

Jezus nabierał mądrości. Czyta się to łatwo. Można temu zazdrościć - każdy chciałby być mądrym. Ale za tymi słowami kryje się wiele długich, trudnych historii o trudnym życiu na wygnaniu, o przeprowadzkach, o braku swojego własnego domu. Tak, bo mądrości nabiera się nie ot tak sobie, razem z wiekiem i wzrostem. Mądrość przychodzi na skutek doświadczenia, na skutek rozwiązywania wielu sytuacji, na skutek ciągłej nauki o tym, w jaki sposób można to zrobić. W naszym przypadku - na skutek wyciągania wniosków w wyniku błędów, które popełniliśmy.

Ile więc Jezus musiał takich sytuacji przeżyć, i jak bardzo zakotwiczyć się w Biblii (ówcześnie - w Starym Testamencie), że swojej mądrości nabrał?







niedziela, 11 października 2015

Apokalipsa, 42 - Studium zdrady

I dałem jej czas, aby się opamiętała / zmieniła myślenie z jej wszeteczeństwa/cudzołóstwa, ale nie zrobiła tego. Więc oto rzucam ją na łóżko, a cudzołożących z nią / ludzi uprawiających seks inny niż ten z żoną, z tą jedyną rzucam w utrapienie/ucisk/kłopoty wielkie, jeśli nie opamiętaliby się / nie zmieniliby swojego sposobu myślenia w swoich uczynkach / odnośnie tego, co wyrabiają.
Obj. 2,21-22 PD

I dałem jej czas.... Zanim człowiek zacznie czytać o tych wszystkich konsekwencjach, co to się stanie, jeśli człowiek wciąż będzie szedł własną drogą, bez jakiegokolwiek wzoru, bez dążenia do bycia z naszym Konstruktorem - najpierw jest czas. Bóg daje nam czas, żeby pomyśleć nad tym, co się robi, dlaczego tak, czy to ma sens, czy może lepiej obrać inny kierunek, inny sposób myślenia.

Bóg zawsze daje czas. Począwszy od Starego Testamentu - cokolwiek miało się wydarzyć - Bóg uprzedzał, dawał informacje. Gdy widział, że Jego lud, ten wybrany, zaczyna błądzić - roztaczał szerokie wizje konsekwencji, co ich spotka, jeśli będą kontynuować tę drogę. Ale roztaczał też wizję, co byłoby, gdyby się nawrócili/opamiętali/zmienili swój sposób myślenia. Wysyłał proroków z informacjami, z tymi wizjami. Cała Księga Izajasza czy Jeremiasza to przykład takiego właśnie postępowania Boga. Jakiekolwiek konsekwencje miały spaść - najpierw uprzedzał.

Gdy Jezus urodził się na Ziemi, aby opowiadać o Państwie Boga - zanim to nastąpiło, urodził się Jan Chrzciciel, aby przygotować ludzi na przyjście Jezusa. Jak? Psychicznie, duchowo, zwracając uwagę na rzeczy, o których ludzie wówczas dawno zapomnieli - jakoś tak. Cokolwiek Bóg zrobi - najpierw przygotowuje grunt. Cokolwiek złego ma się stać - najpierw uprzedza. Taki ma charakter.

Tak więc Izabela z Tiatyry również dostała czas, żeby zmienić swój sposób myślenia, swoje postępowanie. Co ciekawe - Jezus nazywa to jej postępowanie "cudzołóstwem". To tak, jakby to była zdrada. Jak seks żonatego faceta z jakąś przygodną dziewczyną. Może nawet wieloma. Nie jedna przygoda, ale wiele takich. Jednym słowem - próbowanie pogodzenia jednej ideologii - w tym przypadku ideologii Jezusa - z innymi ideologiami jest nazywane takim właśnie seksem, cudzołóstwem, niewiernością. Jak niewierność małżeńska. Nic dziwnego - w którymś momencie swojego życia na ziemi Jezus powiedział: Żaden sługa nie może służyć dwom panom, bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego kochał, albo z jednym będzie trzymał, a drugiego zlekceważy (Łuk. 16,13 BP). Jeśli mężczyzna ma kochankę, prędzej czy później zacznie lekceważyć swoją żonę. Jeśli ktoś próbuje pogodzić dwie ideologie, czy z kilku różnych zlepić swoją własną - zawsze będzie to wybiórcze traktowanie pojedynczych elementów każdej z nich, a reszta będzie lekceważona. Różne rzeczy można lekceważyć, ale lekceważenie Jezusa, Boga, Konstruktora, który nas stworzył - to jak odebranie nowego samochodu z fabryki i lekceważenie niektórych z poleceń z książki serwisowej. Może się uda nie zatrzeć silnika.

Izabela z Tiatyry dostała czas, żeby zmienić swoje postępowanie, zmienić swój sposób myślenia z owego próbowania godzenia różnych ideologii, z tej - mniej lub bardziej częściowej - niewierności względem drogi, którą początkowo obrała, ze swojego własnego wyboru - drogi do Państwa Boga. ... ale nie zrobiła tego. W konsekwencji Jezus rzuca ją na łóżko. Jakaś abstrakcja - można by powiedzieć. Ale jest to jakiś obraz sytuacji - skoro niewierność Bogu Jezus nazywa niewiernością, cudzołóstwem, to posłużenie się obrazem rzucenia kobiety na łóżko ma swój wyraz. Jaki? Spróbujmy sobie wyobrazić tę sytuację, gdy dochodzi do takiego pozamałżeńskiego seksu, w tym przypadku - żony. Rzucenie na łóżko nie przychodzi od razu - najpierw są ukryte pragnienia, wyobrażenia, potem rodzi się postępowanie zgodne z tymi pragnieniami. Jeśli są to pragnienia, żeby posiąść innych mężczyzn, niż męża - prowadzą one do niewierności. Od pragnień do łóżka jest jednak jeszcze daleko. Kobieta musi spotkać na swojej drodze przynajmniej kilku innych, obcych mężczyzn, żeby jeden z nich zawrócił jej w głowie, okazał się zgodny z jej pragnieniami. Dochodzi do spotkań - może przelotnych, może celowych, które w swoim kontekście mają elementy podsycające pragnienia owej kobiety. Aż dochodzi do finału - kobieta zostaje rzucona przez mężczyznę na łóżko.

Tuż przedtem jednak, w każdym momencie, przy okazji każdego spotkania, póki nie nadejdzie finał, jest czas, żeby zawrócić, żeby zmienić coś w swojej głowie, wyrzucić tamte pragnienia, o których wiemy, że nie prowadzą do niczego dobrego.

Podobna jest historia Dawida i Batszeby. Batszeba była żoną innego mężczyzny, Uriasza. Ale Dawid, już jako król, widywał ją codziennie ze swojego balkonu. Tańczącą, opalającą się, może wykonującą jakiś aerobik. Można sobie wyobrazić, jak każdego dnia zaczynał czekać na to, by ją zobaczyć, by podsycić swoje pożądanie. Aż z fantazji przeszedł do czynów - wysłał jej męża gdzieś na bitwę, jako żołnierza. I Uriasz zginął. I w ten sposób Dawid mógł posiąść Batszebę "legalnie". Rzucić ją na łóżko.

Rzucenie na łóżko jest więc jak obraz kulminacji pragnień, momentu ich zrealizowania, nasycenia się nimi. Jak w seksie. I Jezus mówi tutaj, że finalnie rzuci Izabelę z Tiatyry na łóżko. Czyli co - pozwoli jej zrealizować jej pragnienia? Nasycić się nimi? Tak by to wyglądało, po porównaniu do analogicznego obrazu, który nakreśliłem powyżej. Wydaje się to dziwne, bo początkowo myślałem, że chodzi o poniżenie Izabeli czy wstrząśnięcie nią, żeby się zmieniła. Ale wychodzi na to, że nie, że raczej pozwoli jej dojść do finału jej pragnień.

Tyle że później, w obrazie analogicznym, powstaje pustka. Żal. Jakiś konflikt. Prędzej czy później. Tak więc dobra jest tylko sama chwila na łóżku. To, co przychodzi potem - to wiele wyrzutów sumienia, niepokój, jakieś uczucie, że coś jest nie tak. Czy tak miałoby być również z Izabelą z Tiatyry?

Podobnie z każdym człowiekiem, który znajduje się w jej sytuacji - Bóg pozwala zrealizować pragnienia. Pozwala nam samym zobaczyć, dokąd one prowadzą. Pozwala nam uczyć się samodzielnie, na naszych własnych błędach. I to jest kolejna cecha charakteru Boga. Bo przecież jest On na tyle wszechmocny, że mógłby Szatana i całe zło zniszczyć z mgnieniu oka, ot tak, jednym pstryknięciem. Ale czy o to chodzi? Czy obserwatorzy, którzy by to widzieli, zaakceptowaliby to? Jeszcze raz tutaj posłużę się obrazem jedzenia w lodówce - czy jest to akceptowalne, żeby z lodówki wyrzucić jabłko? Przecież to jedzenie. Jedzenia się nie wyrzuca, nie marnotrawi. Tymczasem - jabłko obite za kilka dni będzie na wpół zgniłe, a potem zgnije całkowicie, zarażając grzybem pozostałe warzywa czy owoce. Skąd o tym wiem? Bo kiedyś pozwoliłem takiemu jabłku poleżeć. I zobaczyłem, jaki jest tego efekt.

Tak samo jest z rozwojem złych pragnień - Bóg mógłby uciąć je w mgnieniu oka. Ale wtedy powstałoby wiele pytań: "Boże, dlaczego? Dlaczego nawet nie mogę pragnąć tego?". Ok. Więc Bóg pozwala, żeby to się rozwijało. Żebyśmy sami mogli zobaczyć, do czego to prowadzi, i sami rozsądzić, czy chcemy, żeby to się tak skończyło, czy może wolimy to zmienić. Zmienić nasze postępowanie, zmienić sposób myślenia. Zawsze mamy na to czas. Czas, żeby się zastanowić, pomyśleć, rozgryźć, zadecydować. I zmienić swój sposób myślenia.







sobota, 10 października 2015

Apokalipsa, 41 - Zmień swój sposób myślenia

I dałem jej czas, aby się opamiętała / zmieniła myślenie z jej wszeteczeństwa/cudzołóstwa, ale nie zrobiła tego. 
Obj. 2,21 PD

Co złego nawyrabiała Izabela, ta tiatyrowa Izabela - wiemy już aż nadto dobrze. I dlaczego to było takie złe dla tamtejszego środowiska. Dalej w swoim liście do Tiatyry Jezus mówi: dałem jej czas, żeby się opamiętała. Opamiętała, czyli zmieniła sposób myślenia - również w ten sposób jest to tłumaczone w Przekładzie Dosłownym.

Do opamiętania się / zmiany sposobu myślenia wzywał Jezus wiele razy, o czym możemy przeczytać w Ewangeliach*. Potem do opamiętania się / zmiany sposobu myślenia nawoływali apostołowie, rozpowiadając wszędzie opowieść o Jezusie, który zmartwychwstał z grobu, i który wcześniej, za swojego życia, dokonywał różnych cudów, docelowo przekazując swoje specyficzne przesłanie - przeczytać można o tym w Dziejach Apostolskich. Jeśli ktoś się nie opamięta, nie zmieni swojego sposobu myślenia, to bywa, że czasem go Bóg / Jezus szturchnie go nieco, żeby wytrącić z dotychczasowego toku myślenia, żeby zaczął się zastanawiać i znalazł inną drogę na swoje życie. Jak na przykład tutaj: Jeśli się nie opamiętasz, to przyjdę do ciebie szybko i ruszę twój świecznik ze swojego miejsca (Obj. 2,5 PD). W tamtym sensie świecznik to był symbol zboru, społeczności ludzi wierzących (zob. [TAJEMNICA ŚWIECZNIKÓW]), a ponieważ list kierowany był do całego zboru, do wszystkich ludzi w tej społeczności, to było jak wezwanie: opamiętaj się, zmień swój sposób myślenia, albo przyjdę i poruszę każdego z was, poruszę - to znaczy wzruszę z twojego fundamentalnego poglądu, potrząsnę na twoim miejscu, być może sprawię, że przeżyjesz lekki szok. Także każdego z nas, który jest w podobnej sytuacji - który zapomniał, kim jest, zapomniał o swoich pierwotnych wyborach, zastygł w swojej pozie i zapomniał, dlaczego taką przyjął. I tak się zastał, tak zastygł, że kompletnie zapomniał, jaki był pierwotny sens tego wszystkiego, jaki był sens tego, co Jezus zwykł przekazywać.

W Listach do Siedmiu Zborów Jezus przy okazji aż pięciu z nich wspominał, że trzeba się opamiętać, zmienić swój sposób myślenia. To znaczy, że jakkolwiek by się nam wydawało, że jest dobrze - w większości wypadków znalazłoby się coś, co Jezus dostrzegłby i powiedziałby do nas - Słuchaj, to i tamto jest ok, chwalę to, ale wiesz co, tamto tamto mnie niepokoi... Spróbuj to zmienić. Po pierwsze - zmień sposób myślenia na ten temat. Od myślenia się wszystko zaczyna, z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota (Mar. 7,21-22 BT), więc aby zmienić cokolwiek w swoim życiu, w swoim postępowaniu, trzeba zacząć od zmiany sposobu myślenia.

To było to, czego Jezus uczył. Gdy przyszedł do Jezusa jakiś młody człowiek i powiedział mu, że jeśli przestrzega wszystkich przykazań, to czego mu jeszcze brakuje, żeby znaleźć się w Państwie Boga? Wtedy Jezus mu odpowiedział, żeby rozdał wszystko, co ma, biednym. A tamten odszedł zasmucony. Bo miał dużo. Czy więc Jezus chciał, żeby ludzie wierzący byli ludźmi biednymi? Żeby wszystko, co mają, żeby rozdawali na około? Nie sądzę. Hiob był najbogatszy w swoim kraju. Abraham również był jednym z najbogatszych. Celem zasad zarządzania własnością, jakie były w starożytnym Izraelu, było żeby człowiek posiadał tyle, żeby nie musiał pożyczać czy kraść, a przy okazji żeby każdy po kawałku dorzucał się do biednych (zostawianie kłosów na polu, żeby biedni mogli sobie nazbierać coś dla siebie; spożytkowanie ofiar dziesięcinowych na uczty dla kapłanów i biednych etc.). Apostoł Paweł również nie należał do biednych i nie napierał, żeby zbory zrzucały się na wszystkie jego podróże. Sam na nie zarabiał.

Jaki więc problem miał ów człowiek? Za dużo pieniędzy do rozdania? A może za duże przywiązanie do tego, co posiadał? Szukajcie skarbu w niebie... - te słowa same nasuwają się na myśl. O ile biedni żyją słowami Jezusa nie troszczcie się o to, co na ziemi, bo Ojciec da wam wszystko, co potrzebujecie, o tyle dla tych bogatszych przeznaczone są inne słowa: nie gromadźcie skarbów na ziemi, ale w niebie.... W sensie: co za sens gromadzić dla siebie więcej pieniędzy, niż się potrzebuje, skoro się z nich nie korzysta? Jeśli Pan Bóg pobłogosławił komuś wysokimi przychodami, to czy nie dlatego, że Każdy z nas niech troszczy się o dobro i zbudowanie drugiego człowieka (Rzym. 15,2 BP)? Czy nie taka jest właśnie rola aniołów - pomaganie, nam ludziom? Czy nie jest powiedziane gdzieś w Psalmach, że my, ludzie, jesteśmy więksi niż aniołowie? Skoro tak, to czy nie tym bardziej powinniśmy pomagać jedni drugim? Skoro nawet Jezus pomagał swoim uczniom, objaśniał im wszystko, to czy nie powinniśmy i my tym bardziej robić tego samego dla innych?

Trzeba więc zmienić swój sposób myślenia. Nie przywiązywać się do zasobności portfela tutaj, nie żyć marzeniami o lepszym samochodzie, lepszym domu, lepszych ubraniach - za wszelką cenę. Wystarczy to, co jest niezbędne do życia - na przykład samochód duży, pakowny, dość uniwersalny dla rodziny, albo po prostu odpowiedni dla potrzeb. Ale nie musi to być przecież limuzyna, jeżdżący hotel pięciogwiazdkowy. Dom - może być i dwieście metrów kwadratowych, z kredytem wziętym na trzydzieści lat. Ale na co to komu, jeśli to jest tylko czteroosobowa rodzina, i to tylko przez około dwadzieścia lat? A pozostałe dziesięć - dzieci się wyprowadzają, pozostają sami rodzice. Dwoje ludzi w ogromnym domu, który trzeba ogrzewać, o który trzeba dbać, konserwować etc. Jaki to ma ekonomiczny sens?

W ten sposób można by się wypowiedzieć o wszystkim - o robieniu kariery, o zabieganiu o to, by inni nas lubili... Tyle że cokolwiek by tutaj powiedzieć, będzie to ogólna opinia. Każdy zna swój przypadek. Każdy przypadek jest jednostkowy. I tak też Bóg go rozpatruje - na podstawie osobistych doświadczeń, logice myślenia... I o tej właśnie logice myślenia Jezus mówi. Coś jak: "Rozumiem, że pies cię ugryzł i teraz boisz się psów. Ale człowieku, masz teraz 40 lat, mierzysz 2 metry wzdłuż i wszerz, a to przed tobą, to jest malutki piesek pokojowy! Czy próbowałeś kiedykolwiek nad tym zapanować? Zmienić to? Racjonalnie przezwyciężyć strach?

Racjonalnie przezwyciężyć jakiekolwiek inne uczucie?

Na przykład chęć posiadania wciąż więcej i więcej?

Na co komu więcej i więcej powodzenia w interesach, skoro odbywa się kosztem własnego sumienia - jak w Tiatyrze?

Na co komu więcej i więcej powodzenia w życiu, skoro nasze sumienia dzisiaj są tak zagłuszone, że wszelkie podążanie za jakimkolwiek ideałem odbierane jest jako ekstrawagancja? Ten cel - podążanie za pieniądzem - jest dziś tak powszechne, tak społecznie akceptowalne, że nawet muzułmanie przybywający do Europy i sięgający po darmowe pieniądze socjalne mówią - w Europie wszystko jest "be", bo pochodzi od niewiernych i nie możemy tego przyjąć. Nie możemy przyjąć wody od węgierskiej policji. Mimo że chce się nam pić. Bo pochodzi od niewiernych.

Ale pieniądze socjalne przyjmują z chęcią. Bo - wg ich toku myślenia - pochodzą od Allacha. Wszystko inne jest "be", bo pochodzi od niewiernych. Pieniądze - od Allacha. To musi być żelazna logika. To, co ja widzę - ich religia niczym nie różni się od ateizmu - ich głównym celem jest posiadanie więcej pieniędzy. Dla samej chęci posiadania.

Pan Jezus podyktował Janowi siedem listów, do siedmiu zborów. Każdy z nich skierowany jest do ludzi żyjących w innym mieście, z innymi realiami, z innym kontekstem kulturowym i ekonomicznym. Można to przełożyć też na nasze obecne czasy, gdzie różnorodność kulturowa i ekonomiczna pozwala nam dopasować każdy z tych listów do jakiejś warstwy społecznej żyjącej gdzieś na świecie. Wiele elementów z każdego z tych listów każdy może dopasować do siebie samego. I nagle w pięciu z nich Pan Jezus mówi: Opamiętaj się, zmień swój sposób myślenia. Pamiętaj, skąd cię wyciągnąłem, zanim uwierzyłeś, że mogę cię pociągnąć do Państwa Boga (zob. Obj. 2,5). Pamiętaj, jaki był pierwotny sens tego wszystkiego, czego nauczałem (zob. Obj. 2,16). Rozumiem, że czasy/okoliczności są trudne i próbujesz pogodzić wzajemnie jedno z drugim, ale pomyśl, czy nie przesadzasz nieco (zob. Obj. 2,21). Pamiętaj o okolicznościach, w których mnie spotkałeś i bądź czujny, bądź rozważny, utrzymuj rozsądek (zob. Obj. 3,3). Jeśli dużo przeżywasz w swoim życiu rozmaitych doświadczeń/przeżyć, które zmuszają cię do ustawicznego myślenia - to jak myślisz, kto cię do takiego myślenia motywuje? Kto dba o ciebie, kto wychowuje cię jak dobry, perspektywicznie myślący ojciec, żebyś wybrał taki sposób myślenia, który finalnie zaprowadzi cię do dobrego celu, do Państwa Boga? (zob. Obj. 3,19).

Do pięciu z nich. To więcej, niż 70%. To więcej, niż dwie trzecie. Dzisiaj mogę być w tej jednej trzeciej, jutro - jeśli zapomnę o Źródle mojego życia - w tych dwóch trzecich. Trzeba się pilnować, ciągle pamiętać, kto jest głównym Motorem naszego życia. I stosownie do naszego celu podejmować każdą kolejną decyzję.

* - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/3340/page/1








poniedziałek, 5 października 2015

KŁAMLIWE FAKTY, 30 - Usprawiedliwianie aborcji

Kent Hovind
wykłady pt. KŁAMSTWA W PODRĘCZNIKACH
cz. 30

Oto logika, jakie używa się, by usprawiedliwić aborcję. Mówi się:

1. To nie jest człowiek.
To kłamstwo! Udowodniono to już w roku 1874.

2. To nie może żyć samo, o własnych siłach.
Oj. Ty też nie mógłbyś przeżyć, jeśli stanąłbyś nagle nago na biegunie północnym.



Myślą więc: skoro TO nie może samo przeżyć, to może należałoby to zabić? Znam dzieci, które mają już po 25 lat i wciąż pożyczają pieniądze od taty.

3. Dziecko może być niechciane.



Ale w obecnych dniach na całym świecie jest wiele niechcianych dzieci. Moi rodzice przeprowadzali się cztery razy, gdy dorastałem, ale za każdym razem ich znajdowałem!

Na tej sali jest prawdopodobnie około 15 osób, które dokonały już w swoim życiu aborcji. Słuchaj uważnie. Bóg Cię kocha i może Ci przebaczyć. Połowa Biblii została napisana przez morderców. Nie musisz usprawiedliwiać się do końca życia. Po prostu przyznaj się, powiedz: Panie, przebacz mi, przepraszam. Żyj dalej i wykorzystaj resztę swojego życia sensownie, dla Boga.



4. Twierdzą, że dziecko może być ciężarem finansowym. Tak. Pokaż mi dziecko, które nim nie jest...

5. Mówią, że dziecko może pochodzić z gwałtu lub kazirodztwa. W takim razie, jeśli już musisz kogoś zabić - zabij gwałciciela, nie dziecko.



Kiedyś na jednym z moich wykładów/seminariów jeden lekarz zapytał:
- Przypuśćmy, że pewna kobieta została zgwałcona. Mówisz, że powinna urodzić?
- Tak, to trudny scenariusz, ale załóżmy, że tak się stało. Zadam jednak panu pytanie: załóżmy, że została zgwałcona, zachodzi w ciążę i rodzi dziecko. Pięć lat później trzyma swojego pięciolatka. Nagle przypomina sobie gwałt - w pamięci widzi te okropne zdarzenie i zabija dziecko. Czy to jest wówczas morderstwo?
- Tak - odpowiedział.
- A jeśli zabije dziecko pięć miesięcy po urodzeniu - czy to też będzie morderstwo?
- Tak - odpowiedział.
- A co jeśli zabije dziecko pięć minut po urodzeniu? Czy wtedy będzie to morderstwo?
Chciał się wycofać, wiedział już, dokąd zmierzam.
- Tak, proszę pana, będzie - pomogłem mu i kontynuowałem: - Zakładam więc, że zabicie dziecka pięć minut przed porodem...

Ludzie, gwałt jest okropny, ale morderstwo również! Chcecie koniecznie kogoś zabijać? Zacznijcie zabijać gwałcicieli! Połóżcie temu kres!

Czy w Wisconsin zabrania się strzelać do jeleni w nocy w świetle reflektorów? Tak! Bo przecież trzeba dać im szansę. A co, gdyby uchwalić przepis, który mówiłby: Dam szansę dziecku? Jeśli kobieta chciałaby aborcji, pielęgniarka dałaby jej słoik z kulkami. Jak na loterii. Kto umrze. Po jednej kulce dla dziecka, dla matki i dla ojca.

I jedna dla lekarza.

I dla gubernatora.



Pytania:
Jeśli płód nie jest istotą żywą, nie jest żywy, to dlaczego rośnie?
Jeśli nie jest człowiekiem, to kim jest? Kogo matka nosi w swoich brzuchu?


Ta kobieta (zdjęcie powyżej, po prawej) postuluje: Zatrąb, jeśli jesteś za wolnym wyborem. Łatwo jej mówić o wolnym wyborze, skoro ona już się urodziła! Każdy, kto kiedykolwiek głosował za aborcją, jest już urodzony. Dajmy głosować tym dzieciom, które jeszcze się nie urodziły, zobaczycie, co na to powiedzą.

01.28.17-01.32.40






niedziela, 4 października 2015

Apokalipsa, 40 - Podobieństwo Izabel do Jezebel czy do ap. Pawła?

Ale mam ci do zarzucenia trochę, że pozwalasz kobiecie Izabel, nazywającą siebie prorokinią, nauczać i wprowadzać w błąd moich pracowników, by uprawiali seks na prawo i lewo, i jedli mięso ofiarowane jakimś bóstwom/wizerunkom...
Obj. 2,20 PD

Kontynuując i podsumowując rozmyślania o podobieństwie Jezebel ze Starego Testamentu do Izabel z Księgi Objawienia:

Izabel wybrała swoją religię sama, a następnie próbowała pogodzić wartości głoszone przez Jezusa z wartościami uznawanymi w otaczającym ją świecie, w świecie religii Baala, Aszer, Artemidy etc. Jezebel była urodzona w rodzinie, w otoczeniu i w narodzie kultywującym Baala. Urodzona i wychowana. Będąc wybraną przez Achaba na jego żonę - tylko kontynuowała swoje tradycje, postępowała zgodnie ze swoimi wartościami. W naszych oczach dzisiaj jest to całkowicie złe. Ale nie wiemy, jak to wyglądało w oczach wyznawców Baala.

Różnica jest taka sama, jak na przykład: dla nas powszechnie jest bardzo złe, kiedy odmawia się dziecku prostej operacji, żeby uratować mu zdrowie. Są jednak ludzie, którzy w "imię Boga", zgodnie z ich przekonaniem, się na to nie zgadzają. Dla nas jest to złe. W ich przekonaniu - jak najbardziej poprawne, bo dla nich liczy się wierność wyznawanym zasadom. W mojej prywatnej opinii - szkoda, że w tym przypadku zasady są ważniejsze od życia człowieka.

Potępiając Jezebel ze Starego Testamentu musimy być bardzo ostrożni. Dlaczego? Z kilku powodów. Na przykład: czy potępilibyśmy kogoś, kto w pień wyrzyna wszystkich chrześcijan jak leci, bez pytania ich o cokolwiek? Jak na jakiejś prawdziwej religijnej krucjacie? A czy potępilibyśmy za cokolwiek apostoła Pawła, który napisał najwięcej listów w Nowym Testamencie? A czy każdy z nas sobie uświadamia, że to właśnie apostoł Paweł wycinał w pień wszystkich chrześcijan, jak leciało? Zanim nie spotkał się z Jezusem, zanim nie oślepł, i będąc jeszcze Szawłem - tak, to właśnie on był takim oprawcą, mordercą. Czy potępilibyśmy go? Z naszego punktu widzenia - tak. Z punktu widzenia ówczesnego Izraelity, w starożytnym świecie, świecie na wpół dzikim, na wpół arabskim (jeszcze przed powstaniem islamu) - najlepszym sposobem na usunięcie rebelii w szeregach Izraelitów, na usunięcie tych "dziwnych" teorii, które szerzyli - było wycięcie ich w pień. I to też Szaweł robił. W pełni był wierny ideologii, w którą wierzył.

Myślę, że to jest to, co Bóg zobaczył - wierność własnym poglądom. Potem, gdy Szaweł się nawrócił, był równie gorliwy w byciu chrześcijaninem, jak wcześniej w byciu przeciwko chrześcijanom.

Jezebel była wierna swoim przekonaniom. Nigdy nie miała okazji poznać Boga - Achab raczej nie był dumny ze swojego pochodzenia i unikał tego tematu jak ognia. Nawet ta jego żądza posiadania jeszcze jednego ogrodu więcej niezgodna była z izraelskimi wartościami: "Nie pożądaj rzeczy bliźniego swego...". Nigdy nie dowiemy się, jak zachowywałaby się Jezebel, gdyby miała okazję Boga poznać. Może byłaby równie gorliwa? Może byłaby jak apostoł Paweł? Może spotkamy ją w niebie?

Trzeba być bardzo ostrożnym, potępiając Jezebel. Pan Jezus mawiał: "Nie sądźcie". Tylko Bóg ma wgląd do serc, do umysłów, zna wszystkie powody, które nami kierują, doświadczenie życiowe, bodźce. Nawet łotr na krzyżu, mimo że całe życie był łotrem, bandytą, rozbójnikiem, w ostatniej chwili przed śmiercią dostał zapewnienie od Jezusa, że spotkają się w niebie. A gdy w którymś momencie Jezus przepowiedział nieco przyszłości Piotrowi, a Piotr zapytał Go: "Panie, a co z tym?" - wskazując na innego ucznia, Jana, Jezus odpowiedział: "Nie myśl o tamtym, myśl o sobie". Tak, bo w kwestii bycia zbawionym najważniejsze jest przede wszystkim myśleć o sobie, zadbać o swoją własną drogę do Boga. Nie ma konieczności oceniać, czy ten lub tamten też będzie przy Bogu. Nie ma konieczności oceniać Jezebel jako tą najgorszą, skoro nie znamy jej systemu wartości ani tego, jaka byłaby, gdyby poznała Boga. Znamy za to system wartości Achaba i wiemy, że zawalił na całej linii.

Finalnie - Jezebel z Księgi Królewskiej i Izabel z Księgi Objawienia, poza imieniem, w zasadzie nie mają ze sobą nic wspólnego. Niesłuszne jest porównywanie tych dwóch kobiet. Izabel żyła w niezgodzie z poglądami, które sama wybrała, próbując pogodzić je z poglądami wyglądającymi korzystnie w świetle biznesowym. Jezebel była w pełni wierna temu, w czym się wychowała i co znała. Starając się uszczęśliwić męża - robiła nawet najlepsze, co możliwe w jej mniemaniu. A ponieważ nawet jej mąż nie akceptował religii jego własnego narodu - pozbyła się problemu, zabijając wszystkich proroków Boga. Izabel próbowała "wpuścić trochę luzu" do zwyczajów chrześcijańskich, może inaczej zinterpretować zasady współżycia społecznego, byle tylko było łatwiej dostosować się do zwyczajów panujących na imprezach biznesowych czy integracyjnych, byle tylko osiągać większe korzyści w świecie biznesowym, byle tylko więcej posiadać i nie musieć wyrzekać się niczego. Pamiętajmy, że wszystko to dotyczy Tiatyry, stolicy handlu, gdzie kwintesencją życia zawodowego były udane kontakty handlowe. I do tego z jakiegoś powodu uważała siebie za upoważnioną do tego, by to robić.

Stąd też postawa Izabel bardziej jest podobna do postawy Bileama, który po paru próbach przeklęcia narodu izraelskiego na żądanie Balaka zdecydował się doradzić Balakowi, by ten wpuścił trochę między lud izraelski młodych, rozpuszczonych dziewczyn, które by znacznie poluzowały zwyczaje izraelskie, tak by osiągnąć stan, w którym naród izraelski - z powodu własnych zaniedbań moralnych - zaprzestał "otrzymywać" błogosławieństwo i wsparcie od Boga. Tak samo wpuszczała owe rozpuszczone zwyczaje do społeczności ludzi podążających za Jezusem Izabel, choć jej celem może nie tyle było rozpuścić tych ludzi, co usprawiedliwić to, co sama robiła, by przynależeć ciągle do chrześcijan, a jednocześnie osiągać sukcesy na gruncie zawodowym.

Tak więc - poza słuchaniem innych ludzi wygłaszających różnego rodzaju opinie, czy to jak Izabel - próby kompromisów poglądów, czy to jak inni bibliści - sugerujący się tym samym imieniem i ogłaszający, że jedna kobieta jest symbolem drugiej i vice versa - przede wszystkim sami sięgajmy do źródła, do Biblii, sami opierajmy się na tym podstawowym fundamencie, który Bóg nam dał. Bo to na pismach starotestamentowych opierał się Jezus, głosząc swoje nauki, i to na podstawie pism nowotestamentowych możemy wiedzieć cokolwiek więcej o Duchu Świętym, o Pocieszycielu i Nauczycielu obiecanym przez Jezusa, a także o tym, co działo się później, gdy Duch Święty kontynuował już Jezusa działalność. Czytajmy to i bądźmy wierni temu, w co wierzymy, cokolwiek to jest. Bóg zna nasze serca i docenia to, co robimy, gdy trzymamy się tego, w co wierzymy, w cokolwiek wierzymy.







sobota, 3 października 2015

Apokalipsa, 39 - Niedobra Jezebel?

Ale mam ci do zarzucenia trochę, że pozwalasz kobiecie Izabel, nazywającą siebie prorokinią, nauczać i wprowadzać w błąd moich pracowników, by uprawiali seks na prawo i lewo, i jedli mięso ofiarowane jakimś bóstwom/wizerunkom...
Obj. 2,20 PD

Wielu biblistów czy komentatorów Apokalipsy utożsamia Izabel z Jezebel, żoną króla Achaba, znanego ze Starego Testamentu. Co w niej takiego charakterystycznego? Wybiła wszystkich proroków, można powiedzieć, że nauczycieli, którzy nauczali o starotestamentowym Bogu Jahwe. Sama rozpowszechniała kult Baala, innego bożka. Tego samego, z którym miał do czynienia Balak, który finalnie zawezwał Bileama, proroka Boga Jahwe, żeby przeklął lud izraelski. Zamordowała kilkoro innych ludzi, w tym jedną całą rodzinę tylko po to, by spełnić zachciankę Achaba, któremu zachciało się posiadać więcej ogrodów, a tamta rodzina była przeszkodą w zrealizowaniu tej zachcianki.

Tak więc działalność apokalipsowej Izabel utożsamia się z tą starotestamentową Jezebel. Mnie osobiście jednak ta teoria nie przekonuje. W Apokalipsie jest zbór ludzi oddanych Bogu, oddanych Chrystusowi, a między nimi jest ktoś, którego poglądy odbiegają od sposobu myślenia, jaki starał się zostawić po sobie Jezus. Ktoś, kto dąży do kompromisu między poglądami Jezusa, a dążeniem do sukcesów na gruncie zawodowym, co z kolei silnie wiąże się z koniecznością wybrania, czy w danym momencie trzymać się poglądów Jezusa, czy może pozwolić sobie na coś, co w oczach Jezusa jest już niemoralnością, ale w oczach ludzi dookoła jest po prostu czystą tradycją, utrzymywaną z dziada pradziada. Izabel z Apokalipsy po prostu w tym zborze już była, nie wiem, skąd. Po prostu była. Każda kolejna osoba, która tam przychodziła, która uwierzyła w Jezusa, postanowiła się Go trzymać i przychodziła do tego zboru, musiała Izabel spotkać. Nie mieli wpływu na to, czy ona tam była czy nie.

Stoi to w zupełnym przeciwieństwie do sytuacji Achaba - on sam w Boga już dawno nie wierzył, raczej hołdował tym samym wartościom, co narody sąsiedzkie - czyli czcił Baala. Za żonę również wybrał sobie kobietę, która Baala czciła. Sam sobie tę żonę wybrał, sam sobie wybrał TAKĄ żonę. Miał na to wpływ. To, co więc ona robiła w jego życiu, to po prostu trzymała się swoich ideologii - czyli była wierna Baalowi, swojej tradycji etc. Nie można tego za to powiedzieć o Achabie, który porzucił Boga, wymagający Dekalog i utrzymywanie świątyni Boga w imię zwyczajów, które pozwalały na pełny luz, były ekscytujące (choćby z powodu "show" składania krwawych ofiar - w świątyni izraelskiej składanie codziennych ofiar, o ile dobrze pamiętam, odbywało się za zasłoną, a przeciętny człowiek mógł uczestniczyć lub zobaczyć sam proces zabijania tylko w poszczególnych przypadkach - przy wyznawaniu własnych grzechów, przy zabijaniu baranka paschalnego oraz podczas Dnia Pojednania). Tak więc moim zdaniem w całej tej historii o Achabie i Jezebel to Achab był tym czarnym charakterem, bo wszystko co złe, odbyło się z jego własnego wyboru. Jezebel była tylko tym, kim była, wierna temu, w czym się wychowała i co znała. Fakt, w 1 Król. 21,25 jest napisane, że to ona skłoniła go do popełniania tych wszystkich złych rzeczy, ale... Skoro taką żonę sobie wybrał, to jakiego innego poparcia mógłby się spodziewać? Każda żona popiera męża zgodnie ze swoim własnym światopoglądem, trzeba więc wybrać żonę z odpowiednim światopoglądem. Achab wybrał Jezebel, razem z jej poglądami. Nie mógł spodziewać się innego wsparcia.

Co więcej - w znamiennym momencie, gdy Nabot odmówił mu oddania/sprzedania jego ziemi, żeby Achab mógł mieć więcej ogrodów wokół swoich pałaców (ziemia Nabota przylegała bezpośrednio do ziem królewskich wokół pałacu), to właśnie Achab nie mógł się pogodzić z tym, że otrzymał odpowiedź odmowną na swoją zachciankę. Nie było to coś, czego potrzebował, nie było to niezbędne dla jego życia, miał wystarczająco dużo innych ziem. Ale miał zachciankę i nie mógł jej zrealizować. To spowodowało, że przestał jeść i pić, i przebywał tylko w sypialni (zob. 1 Król. 21,4). Typowe objawy depresji. I tu leży cała kpina: człowiek bogaty, władca całego kraju, z rozległymi własnymi ziemiami, wpadł w depresję z powodu tego, że nie mógł mieć tej ziemi jeszcze więcej.

W tej sytuacji Jezebel zrobiła to, co zrobiłaby każda kochająca kobieta - postanowiła pomóc. I zrobiła to. A że zrobiła to zgodnie ze swoim własnym światopoglądem? Taką ją sobie Achab wybrał. Polecam przeczytać zbiór faktów o Jezebel, zebranych w jedną, obiektywną całość, na blogu [FRANCISZKANSKA3.PL].

Nie taka była Izabel z Tiatyry - zazwyczaj każdy, który wierzy w Jezusa, robi to z własnego wyboru. Nawet jeśli wychował się w rodzinie chrześcijańskiej, albo w chrześcijańskim środowisku - w końcu i tak przychodzi moment, w którym styka się ze światem ateistycznym, "łatwością" jego zwyczajów, i finalnie dokonuje wyboru, czy podążyć za tymi zwyczajami, czy może raczej pozostać wiernym ideom Jezusa. Podobnie więc musiało być z tą Tiatyrzanką - musiała wybrać wiarę w Jezusa. Ale jednocześnie coś w niej nie mogło się zgodzić, żeby całkowicie zrezygnować z "godnego poziomu życia", w związku z czym nie była gotowa na wyrzeczenia związane z niepowodzeniami w biznesie, wywodzącymi się od zachowywania wierności Bogu i nie uczestniczeniu w starych, "tradycyjnych" zwyczajach, wywodzących się od kultu Baala. Była więc raczej jak Achab, który wpadł w depresję z powodu niemożności posiadania jeszcze więcej, niż miał.

Tak samo sposób, w który załatwiała rzeczy - nazywała siebie prorokinią, nauczycielką, wprowadzała w błąd innych etc. - nie był zgodny z jej światopoglądem, który zdecydowała się początkowo przyjąć. Zdecydowała się przecież być chrześcijanką. I tu jest kolejna różnica pomiędzy nią, a tą starotestamentową Jezebel. I kolejne podobieństwo do Achaba. Tak więc sądzę, że poza zbieżnością imion te dwie kobiety niewiele mają ze sobą wspólnego.

Jaki to ma związek ze współczesnością? Jak powyższe wnioski odnieść do sytuacji współczesnych ludzi, żyjących w podobnych okolicznościach jak ci w Tiatyrze? Może ludzi, żyjących w miejscu, którego nie mogli sami wybrać, usiłujących być wiernymi Bogu, pomimo wszędobylskich dziwnych zwyczajów dookoła? I pomimo obecności ludzi takich, jak nowotestamentowa Izabel, usiłujących wprowadzić te dziwne zwyczaje do życia chrześcijan, tłumacząc je ułatwieniem dostępności, wzajemnym zrozumieniem i ustępstwami czy jakkolwiek inaczej - wszystko w imieniu dostosowania się do otaczającego nas świata? Myślę, że po prostu trzeba mieć świadomość, że tacy ludzie istnieją, że istnieją takie pomieszane ideologie, że możemy się z nimi zetknąć. Żebyśmy byli zdolni je samodzielnie przefiltrować i dokonać samodzielnego wyboru, komu bardziej chcemy być wierni - Bogu, który stawia przed nami dosyć wysokie wymagania moralne, czy może tradycji, której wymagania są zmienne, a im dalej w czas, tym więcej dziwności staje się akceptowalnych społecznie.

W którymś momencie Jezus powiedział do swoich uczniów, do osób słuchających Go, a więc także i nas, że jesteśmy solą świata. Sól nie zmienia smaku, gdy zanurzy się ją w zupie. Jeśli bylibyśmy w stanie bryłę soli w zupie zanurzyć i wyjąć z powrotem - sól cały czas będzie słona. Co innego zupa - ta część soli, która zdążyła się w zupie roztopić, spowoduje, że zupa będzie słona. Zupa przyjmuje smak soli, nie na odwrót. I taka jest nasza funkcja na tym świecie - sprawiać, by ludzie stawali się lepsi, a nie my gorsi.

czwartek, 1 października 2015

Czy potrzeba spektakularnych cudów?

Powiedziała wtedy niewiasta do Eliasza: Teraz wiem, że ty jesteś mężem Bożym, a słowo Jahwe w ustach twoich jest prawdą. 
1 Król. 17,24 BP

Jest to historia o Eliaszu, który zapowiedział izraelskiemu królowi Achabowi głód w kraju. Powiedział mu o tym, a potem poszedł gdzieś na pustkowie, żeby tam przeczekać ten czas, bo gdy Achab po jakimś czasie zobaczył, że faktycznie deszcze nie pada i wszystko schnie - na pewno go szukał. Tam Eliasz miał co jeść i miał co pić. I było ciepło, więc nie potrzebował żadnego ogrzewania. I nie padało, więc dachu nad głową też nie potrzebował.

Potem, gdy w strumyku skończyła się woda, poszedł do Sarepty, do pewnej wdowy. Ta najpierw dała mu pić, a potem on poprosił ją o coś do jedzenia. Taki placek z mąki, coś jak nasze chleby/bułki, po prostu - codzienne pieczywo. Tyle że ona miała ostatnie resztki mąki i nie mogła mu nic dać, raczej dałaby dziecku. Eliasz wtedy powiedział: Nie bój się. Idź, uczyń, jak rzekłaś. Wszakże zrób najpierw dla mnie z tego mały podpłomyk i przynieś mi. Sobie zaś i swemu synowi przyrządzisz później. Albowiem tak mówi Jahwe, Bóg Izraela: Naczynie mąki nie wyczerpie się i dzban oliwy się nie opróżni, aż do dnia, w którym Jahwe spuści deszcz na ziemię (1 Król. 17,13-14 BP). Nic dziwnego, że tak jej powiedział. Przecież skoro to Bóg sam go tam skierował, to znaczy że zapewni mu, a nawet im, także jedzenie. Tak samo jak na tym pustkowiu. To jest logiczny wniosek. I tak było - te resztki tej mąki jakoś się nie kończyły.

Tymczasem po jakimś czasie syn owej wdowy umarł. Wdowa zaczęła biadolić i obwiniać o to Eliasza. Serio? Eliasz przecież nie miał z tym nic wspólnego. Ale - podczas długich wieczorów pewnie długo rozmawiali, a wdowa podczas biadolenia wspomniała coś o tym, że przyszedł do niej, żeby przywołać do pamięci jej winę, i dlatego sprowadzić śmierć na tego chłopca (zob. 1 Król. 17,18), więc pewnie połączyła to jakoś z istniejącym wówczas przekonaniem "grzech=kara".

Eliasz wziął tego chłopaka, modlił się nad nim o wskrzeszenie, o przywrócenie mu życia, i tak się stało - Bóg przywrócił życie temu chłopakowi. Na co wdowa powiedziała te słowa: Teraz wiem, że ty jesteś mężem Bożym, a słowo Jahwe w ustach twoich jest prawdą.

Czy ta wdowa potrzebowała tak spektakularnego cudu, aby w to uwierzyć? Nie wystarczyło jej to, że miała te resztki mąki, które powinny skończyć się po jednym dniu, tymczasem one nie kończyły się przez długi czas? Czy to nie jest wystarczający cud? Czy to zbyt mała rzecz, by ją zobaczyć, i dopiero, gdy spotka nas coś spektakularnego, zaczynamy wierzyć?

Ale w tym zakończeniu widzę też drugie, głębsze dno. Eliasz zapewnie opowiadał jej o Bogu, takim, jakiego znał, pełnego przebaczenia, miłości. Bo taki Bóg jest. Dla tej wdowy była to tylko teoria, takie puste słowa. Tym bardziej, gdy jej syn zachorował. To przypomniało jej raczej zasadę "grzech-kara", niż przebaczenie. Widocznie coś takiego musiała zrobić w przeszłości, że ciągle się obawiała, że Bóg ją pokarze odebraniem syna. I jego śmierć po tej chorobie tak właśnie odebrała. Na co więc były te wszystkie wieczory spędzone z Eliaszem na rozmowach? Na pewno rozmawiali o polityce w Izraelu, o paru ostatnich królach, o ostatnich wydarzeniach, i o Bogu - zapomnianej wówczas religii (Izrael wówczas szedł za modą okolicznych narodów, czyli czcił Baala). Być może Eliasz musiał wysłuchać mnóstwo jej pretensji pod adresem Boga, włącznie z tym, jak to bez sensu jest karać ludzi za to, że zrobili coś złego, gdy już tego żałują. Na pewno Eliasz opowiadał jej o Bogu, który przebacza, który nie karze. I o oczekiwaniu na tego, który potrafi pokazać, jak bez grzechu żyć - na Mesjasza. Takie tam rozmowy.

Wskrzeszenie chłopca musiało więc być dla wdowy nie tylko spektakularnym cudem, bardziej spektakularnym od codziennego "niekończenia się" mąki. Musiał to być też swoisty akt przebaczenia, że Bóg nie ukarze jej śmiercią syna, ale przywraca go jej z powrotem. Przebacza to coś, co tam zrobiła w przeszłości i życia syna nie zabierze. Musiała to być dla niej swoista ewangelia, której potrzebowała. Pewnie dlatego powiedziała, że teraz wierzy.