piątek, 30 maja 2014

Dobra Nowina Marka, cz. 2.2.

Wyszedł znowu Jezus wzdłuż morza. Mnóstwo ludzi przychodziło do Niego, a On im wykładał. A kiedy poszedł dalej, zobaczył Leviego, syna Alfeusza, siedzącego w budce celnika. I powiedział do niego:
- Chodź ze mną!
A ten podniósł się i poszedł.

Później był Jezus jako gość w jego domu, a wielu innych celników i grzeszników siedziało przy stole z Jezusem i uczniami, bo było ich więcej, co za nim podążyli.

A kiedy ci uczeni w Piśmie, co byli między faryzeuszami, zobaczyli, że Jezus jadł razem z grzesznikami i celnikami, powiedzieli do jego uczniów:
- Dlaczego je on razem z celnikami i grzesznikami?
A Jezus to usłyszał i odpowiedział im:
- To nie zdrowi potrzebują lekarza, ale chorzy. Ja nie przyszedłem po to, by zwoływać sprawiedliwych [sprawiedliwych przed Bogiem, wierzących - dop. wł.], ale grzeszników.

na podstawie: Mar. 2,13...17

[dalej]
[do początku]




czwartek, 29 maja 2014

Abraham-chrześcijanin

Czyż praojciec nasz Abraham nie dzięki uczynkom został usprawiedliwiony, złożywszy syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz więc, że wiara współdziałała z jego uczynkami i dzięki uczynkom stała się doskonałą. Tak wypełniło się Pismo, które mówi: "Uwierzył Abraham Bogu i poczytano mu to za sprawiedliwość", i nazwany został przyjacielem Boga.
Jak. 2,21-23 BP

Abraham złożył ofiarę i zostało mu to zaliczone jako "sprawiedliwość", objaw wiary? O co chodzi??

Po tych wypadkach stało się, że Bóg doświadczył Abrahama, mówiąc do niego: "Abrahamie", a on rzekł "Oto jestem". Więc powiedział: "Weź twego syna, twojego jedynaka, którego miłujesz - Izaaka, idź do ziemi Moria oraz na jednej z gór, którą ci wskażę, złóż go tam jako całopalenie". Więc Abraham wstał rano, osiodłał swojego osła, zabrał ze sobą dwoje sług i swojego syna Izaaka, narąbał drzewa do całopalenia, podniósł się oraz poszedł na miejsce, o którym powiedział mu Bóg. Trzeciego dnia Abraham podniósł swoje oczy oraz ujrzał z daleka to miejsce.
Rodz. 22,1-4 NBG

W czasach, gdy możliwe było jest mniej lub bardziej osobiste rozmawianie z Bogiem, gdy nie było tych wszystkich rzeczy, które non-stop dekoncentrują człowieka, Abraham usłyszał od Boga, że ma iść gdzieś-tam i ofiarować swojego syna. Syna wymarzonego. Ba! Obiecanego przez samego Boga przecież! Syna długo oczekiwanego (Abram i Sara mieli po sto lat, gdy się Izaak urodził, i było to ich pierwsze dziecko). Oczko w głowie. "Pierworodnego", najstarszego syna, który miałby odziedziczyć po ojcu wszystko. Własne dziecko. Ukochane. Najdroższe. Które wyrosło na ich ramionach, gaworzyło, potem wiele razy biegało i wiele razy przychodziło z płaczem i bólem kolana. Wiele razy chuchane, rozpieszczane. 

I tego właśnie syna, własnego syna, miał Abram ofiarować na ołtarzu. Jak zwierzę. Na ofierze całopalnej - co oznaczało, że ofiara musiała zostać spalona całkowicie, tak, że nic nie można było z niej wziąć i wykorzystać ponownie.

Czy możliwe jest wyobrazić sobie ból ojca? Rozdarcie między miłością do syna, a miłością i posłuszeństwem wobec Boga, Największego Ojca? Być może niekończący się potok pytań: "Ale dlaczego???" Albo: "Czy ja na pewno dobrze usłyszałem?..." Lub być może po prostu, jak Hiob, krótkie: "Bóg dał, Bóg zabiera. Cieszyłem się z dobrego, które Bóg mi dał, dlaczego miałbym nie cieszyć się z pozornie wyglądające na złe, które również Bóg daje?" i "Skoro tak, to zacznę iść, a potem - zobaczymy, co się stanie". 

Trzy dni szedł Abraham, zanim doszedł do góry Moria, gdzie miał złożyć ofiarę z syna. Trzy dni niósł Abraham swój ból z powodu świadomości już prawie pogrzebania ukochanego syna, syna obiecanego przez samego Boga. Trzy dni rozdarcia. 

Trzy dni był też Jezus w swoim grobie. Trzy dni trwała jego rozłąka z Ojcem. Trzy dni Ojciec spoglądał na Ziemię, kiedyż to wreszcie nastąpi ten moment, i kiedyż to ten pogrzebany Syn znowu wróci do żywych. Trzy dni tęsknoty. 

Tak nawiasem - starożytni tak właśnie liczyli czas. Dla nich to były trzy dni - piątek (dzień pochowania) + sobota + niedziela (dzień zmartwychwstania). Dla nas, współczesnych, były to półtorej doby. Ale właśnie z powodu ichniego sposobu liczenia czasu wszędzie mowa o okresie trzech dni. 

Zatem Abraham powiedział do swoich sług: "Wy tu zostańcie przy ośle, a ja i chłopiec pójdziemy do tego miejsca, pokłonimy się oraz do was wrócimy". Abraham wziął także drzewo na całopalenie i włożył je na swojego syna Izaaka. Wziął też w swoją rękę ogień, nóż i obaj poszli razem. Zaś Izaak powiedział do swojego ojca, Abrahama: "Mój ojcze..." Więc odrzekł: "Oto jestem, mój synu". Powiedział także: "Oto ogień i drzewo, a gdzie jagnię na całopalenie?" A Abraham powiedział: "Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, mój synu". I obaj szli razem. Potem przybyli do miejsca, o którym mówił mu Bóg; a Abraham zbudował tam ofiarnicę, ułożył drzewo, związał swojego syna Izaaka oraz położył go na ofiarnicę, ponad drzewem. Abraham wyciągnął także swoją rękę oraz wziął nóż, by zarżnąć swojego syna.
Rodz. 22,5-10 NBG

A potem dotarli na miejsce, pod górę. Potem jeszcze mozolna wspinaczka na jej szczyt. Przykładowo 400 metrów góry to może być nawet kilka godzin wspinaczki, zależy, jaka góra. Z ciężarem, jaki niósł na sercu Abraham, z synem, którego być może miał widzieć przed sobą ostatni raz w życiu, i z tym całym drewnem przeznaczonym na ołtarzowe ognisko - to były chyba najcięższe godziny jego życia. 

Czy miał jakiś płomień nadziei, że stanie się coś oczekiwanego?

A potem, już na szczycie, zbudował ołtarz - minęły kolejne ciężkie godziny - związał swojego syna i położył go na nim. 

Jakby nie patrzeć - Bóg też, przez to, że w ogóle stworzył człowieka, zbudował ołtarz dla swojego własnego syna. Nie tak to miało być - człowiek miał sobie żyć, Bóg miał go w ogrodzie odwiedzać, miało być "bajkowo". Ale przestało. 

Więc dlaczego Jezus niemal od początku historii Ziemi jakby "przeznaczony" był do tego, by umrzeć za ludzi? Nie można było tego uniknąć? To grubszy temat. 

Tak czy siak - była to też swoista próba dla Abrahama. Czy ukochany syn, wyczekiwany przez 100 lat życia, nie stanie się dla Abrahama dobrem wartościowszym, niż bycie z Bogiem? Czy Abraham będzie w stanie poświęcić swoje najbardziej upragnione "dobro" dla zachowania dobrych stosunków z Bogiem?

Nie, Izaak nie stał się bardziej wartościowy niż Bóg. Rodzinę ma się tylko tutaj, przez kilkadziesiąt lat. Z Bogiem - cała wieczność. Bez Boga nie ma ani wieczności Tam, ani rodziny tutaj. 

Co stało się dalej - wiadomo:

Ale anioł Wiekuistego zawołał z Nieba i powiedział: "Abrahamie, Abrahamie!" A on rzekł: "Oto jestem". Więc powiedział: "Nie wyciągaj twojej ręki na chłopca oraz nic mu nie rób; gdyż teraz wiem, że jesteś bogobojnym i z Mojego powodu nie oszczędzałeś twego syna, twojego jedynaka". Zaś Abraham podniósł swoje oczy i spojrzał; a oto jakiś baran, co był w gęstwinie, uwiązł swoimi rogami. Więc Abraham poszedł, wziął barana oraz złożył go na całopalenie, zamiast swojego syna.
Rodz. 22,11-13 NBG

Sic! Bóg przyprowadził Abrahamowi kogoś innego, kto miałby umrzeć za człowieka! Baranka! W czasach, gdy nie było jeszcze proroctw Izajasza, gdy nie było jeszcze Psalmów Dawida, gdy nieznane było składanie ofiar w świątyni, bo takiej świątyni jeszcze nie było, chociaż znane już było składanie ofiar, więc pewnie i ich sens był znany również - to właśnie ta owca/baran stały się symbolem Jezusa. Barankiem przyprowadzonym przez Boga, który miał umrzeć za człowieka. Jak przypomnienie tego celu składania tych ofiar. Jak podpis obrazka w komiksie, żeby oglądający nie miał wątpliwości, co widzi. 

Czy nie mógł Abraham wtedy całkowicie odpuścić składania ofiary? Skoro Izaak nie musiał już umierać, to może wystarczyło tylko wypuścić barana z tej uwięzi, w którą się zaplątał? Nie wiem. Może taki zwyczaj był wówczas, że skoro już ołtarz jest postawiony, to musi być wykorzystany. Też mamy dzisiaj różne dziwne, niekoniecznie sensowne zwyczaje. A Bóg je szanuje. I uszanował wtedy. 

Stąd Abraham stał się "sprawiedliwy" - czyli wierzący w Boga i Bogu - bo uwierzył Mu, zaufał, mimo że to, co usłyszał, było totalnie absurdalne. A Bóg z tej okazji pokazał swoje przesłanie. Baranek za człowieka. Jezus - Baranek Boży - za człowieka. 

Stąd Abraham był bardziej chrześcijaninem, niż by się mogło początkowo wydawać. 




poniedziałek, 26 maja 2014

KŁAMLIWE FAKTY, 8., Trylobit

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 8

"Zarzut błędnego koła w rozumowaniu w stratografii można potraktować na kilka sposobów. Można go ignorować. Nie jest to prawdziwe zmartwienie ludzi"*. Innymi słowy - nie twoja sprawa, jak my to robimy.

"Można temu zaprzeczyć, przywołując prawo ewolucji, albo przyznać, że to powszechna praktyka. Lub unikać odpowiedzi"*.

Fakt jest jednak taki, że wszystko to opiera się na rozumowaniu błędnego koła. Mówię teraz do ewolucjonistów: wasza kolumna geologiczna zawiera wapień w różnych warstwach.



Jeśli dam wam kawałek kamienia i spytam, ile on ma lat, to skąd będziecie wiedzieć, czy to wapień z jury i ma 100 mln lat, czy może z kambru i ma 600 mln lat? I jedno i drugie to wapień. Jak poznać, ile liczy sobie lat? Ale oni odpowiadają: "O, to proste - po skamieniałościach przewodnich!"


Ten podręcznik (zob. pierwsze zdjęcie w tym artykule) pokazuje dzieciom trylobita i mówi: "Trylobit to dobra skamieniałość przewodnia. Jeśli znajdziesz trylobita w warstwie skał, to wiedz, że prawdopodobnie warstwa skał była uformowana 500-600 mln lat temu".

Nie sądzę. Ktoś znalazł odcisk ludzkiego buta ze śladem rozdeptanego trylobita. Tak, człowiek postawił swoją stopę, odzianą w but i zdeptał trylobita. 500 mln lat temu!...


Jak to możliwe? Czy to sprawka kosmitów? Ktoś inny stwierdził, że może był to jakiś duży trylobit w kształcie buta, który upadł na mniejszego? Istnieją co prawda duże trylobity (poniżej, po prawej), ale nie mają kształtu buta.

List ap. Piotra mówi o tym jasno: Szydercy świadomie pozostają w niewiedzy.


Trylobit miał najbardziej skomplikowaną gałkę oczną. Czy to ma być jedna z pierwszych istot, jakie ewoluowały z wybuchu? Uważam, że trylobity nie żyły miliony lat temu; ba, możliwe, że jakieś jeszcze żyją. Na pewno niektóre równonogi są do nich bardzo podobne, poza faktem, że mają jedną muszlę, zamiast trzech jej części. Inaczej mógłby być jego potomkiem lub mutantem, co - tak nawiasem - jest STRATĄ informacji, nie zyskiem.

30.05-32.35

* - J.E. O'Rourke, Pragmatism versus Materialism in Stratigraphy, [w:] American Journal of Science, vol. 276, styczeń 1976, s. 54.

[dalej]
[do początku]




Jaka jest tajemnica sukcesu Jezusa?

Jaka jest tajemnica sukcesu Jezusa? Zastanawiam się nad tym czasem. Teraz, w styku z różnymi kulturami - azjatycką i arabską, zastanawiam się, na ile jaskrawo sposób postępowania Jezusa odcinał się od ówczesnych standardów.

Nie wiem, może to nie jest jakąś regułą, ale w styku z ludźmi z kultur azjatyckich (zwłaszcza tajlandzkich) widzę, że idea wzajemnego pomagania sobie we wszelkich, rozmaitych drobiazgach, jest tam raczej obca. Raczej popularna (i szanowana!) jest postawa parcia do przodu za wszelką cenę. Ludzie z krajów arabskich, a ściślej mówiąc - muzułmańskich, już bardziej sobie pomagają. Sobie. Ewentualnie wybranym osobom.

Jak to wyglądało za czasów Jezusa? Jakby nie patrzeć - Izrael to też teren Bliskiego Wschodu, dzisiaj na wskroś muzułmański, za wyjątkiem samego Izraela właśnie. Kultura arabska. Czy to, że pomagał komu się dało i jak się dało - było wówczas mentalnym szokiem?

Zastanawia mnie ta kwestia, ponieważ widzę, że ciągłe wspomaganie w drobiazgach ludzi z Azji, a ostatnio zwłaszcza z Tajlandii - szacunku mi nie przysparza, a wręcz powoduje skrajne zdumienie.

Czy więc postępowanie Jezusa również powodowało skrajne zdumienie? Czy to właśnie była tajemnica Jego sukcesu - że ludzie wierzyli w to, co mówił, dzięki temu, że im pomagał? Albo po prostu widzieli kogoś, kto robi dużo rzeczy dla nich i węszyli okazję do wykorzystania?

Na razie pytanie to pozostaje bez odpowiedzi.

[Tajemnica sukcesu Jezusa - artykuł napisany pół roku później]




niedziela, 25 maja 2014

Nakarmionych pięć tysięcy

[ciąg dalszy z "Nakarmienie pięciu tysięcy"]

Najedli się. Oszaleli. Chcieli obwołać Jezusa królem, aż musiał uciekać, żeby uniknąć jakichś rozruchów. Ale mimo tego, mimo czasu oczekiwania - gdyż akurat przeszła noc - kolejnego dnia ludzie nadal szukali Jezusa. Przypłynęli łodziami tam, gdzie najłatwiej można było go znaleźć - do Kafarnaum. Tłumnie.

Aż w końcu On im powiedział: Szukacie mnie nie dlatego, że widzieliście Znaki, ale dlatego, że najedliście się do syta. I gdy mówił o tym dalej, to wielu się zbulwersowało. Zdaje się, że prawdę powiedział wtedy głębszą, niżby to się mogło na pierwszy rzut oka wydawać - ludzie szukali go, bo ziścił im się sen, że - jak za starych dni, gdy ich przodkowie jedli mannę na pustyni, która sama im z nieba spadała - tak i teraz spotkali kogoś, kto sam daje im chleba znikąd, a oni mogą się najeść do syta.

Ale Jezus wyjaśnił im sprawę krótko - tak, przyszedłem wam dać chleba do syta. Dokładnie. Ale nie takiego, jakiego wy oczekujecie. To JA jestem waszym chlebem, abyście posilając się MNĄ - mogli ŻYĆ WIECZNIE. Takiego chleba przyszedłem wam dać - pokarmu, który ma utrzymać was przy Tamtym Życiu.




Dobra muzyka, dobre oglądanie - zupełnie inny film



I sama ścieżka muzyczna dostępna tutaj: https://soundcloud.com/spaarkey/spaarkey-soon-hell-be-back



sobota, 24 maja 2014

Nakarmienie pięciu tysięcy

Kiedy Jezus zobaczył, że wielki tłum idzie do Niego, mówi do Filipa: 
- Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli? 
A mówił to, wystawiając Filipa na próbę, sam bowiem wiedział, co ma uczynić. Odpowiedział Mu Filip: 
- Nie starczy chleba za dwieście denarów, aby każdy dostał choć trochę! 
Mówi Mu jeden z uczniów, Andrzej, brat Szymona Piotra: 
- Jest tutaj chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby. Lecz co to jest na tylu?
Jan 6,5-9 BP

Na pewno wśród tych pięciu tysięcy osób było wielu ludzi, którzy mieli ze sobą jakieś chleby, podpłomyki, cokolwiek takiego. Jakąś rybę, kawałek sera czy coś. Ale do historii przeszedł Andrzej, brat Szymona i chłopiec, mający tych kilka sztuk żywności. Andrzej - bo w przeciwieństwie do Filipa, który siedząc, skwitował sytuację "za 200 denarów nic nie zrobimy", tylko poszedł i poszukał czegoś, co w jakikolwiek sposób mogłoby uratować sytuację; i ów chłopiec, bo postanowił - czy też: zgodził się - oddać wszystko co miał, żeby inni mogli jeść.

To był gest, obok którego Jezus nie mógł przejść obojętnie. To był gest, który stawiał człowieka bliżej Królestwa Boga, o którym Jezus głosił, niż cokolwiek innego mogłoby to zrobić.

Tak więc obok innych wniosków, innych nauk płynących z tej sytuacji, jest też ten wniosek związany z Andrzejem i tym chłopcem: przynieś, podziel się tym, co masz, mimo że wydaje się to być zaledwie kroplą w morzu potrzeb. A co się z tym dalej stanie - nie martw się o to, to już nie do ciebie należy.

[ciąg dalszy refleksji: "Nakarmionych pięć tysięcy"]



piątek, 23 maja 2014

List Jakuba 2.2. - Wiara i czyny

Cóż to pomoże, bracia, jeśli ktoś powie, że ma wiarę, a nie ma czynów? Czy może go wiara zbawić? Przykładowo: jeśli któryś z braci lub sióstr nie ma ubrania i brakuje mu powszedniego jedzenia, a jeden z was mówi do nich: "Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i zjedzcie do syta" - co to pomoże, jeśli nie dacie im tego, co ciało potrzebuje? Tak samo jest z wiarą - sama w sobie, bez czynów, jest martwa.

Może ktoś chciałby powiedzieć: "Ty masz wiarę, ja mam czyny". Pokaż mi twoją wiarę bez czynów, a potem z czynów pokażę ci moją wiarę. Wierzysz, że Bóg jest jeden? Dobrze robisz. Demony też w to wierzą. I drżą! Ty bezmyślny człowieku, czy ty nie chcesz zdać sobie sprawy, że wiara bez czynów nikomu nie przynosi pożytku? Czy to nie z powodu czynów nasz ojciec, Abraham, został uznany jako sprawiedliwy, kiedy ofiarował na ołtarzu swojego syna, Izaaka? Tak możesz zobaczyć, że wiara współdziałała z jego czynami, a przez nie wiara została dopełniona. Stąd zostało też wypełnione Słowo: "Abraham wierzył Bogu i dlatego zaliczył go Bóg w szeregi sprawiedliwych i został nazwany "przyjacielem Boga". Bo widzicie, człowiek zostaje usprawiedliwiony po czynach, nie wyłącznie po wierze. Czy nie było też właśnie tak z Rahab, która była prostytutką? Jej sprawiedliwość została uznana na podstawie jej czynów, ponieważ przyjęła tamtych wywiadowców, a potem puściła ich inną drogą. Bo jak ciało jest martwe bez ducha, tak wiara jest martwa bez czynów.

na podstawie Jak. 2,14...26

[dalej - JĘZYK JEST JAK OGIEŃ]
[do początku]





poniedziałek, 19 maja 2014

Determinacja

Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk.
Mar. 2,4 BT

Ci, co zerwali ten dach, mieli w sobie tyle determinacji...

Jak wielu ludzi było tam wokół. Tłum. Tłum tak gęsty, że nie można było przejść. Wszyscy chcieli widzieć Tego, który uzdrawia, wygania demony, wybacza grzechy (sic! nie w świątyni! ale on sam!). Sensacja stulecia w wiosce - kto by nie chciał popatrzeć.

Ta ciekawość była tak wielka, że nikt nie zauważył chorego na łożu. A może ktoś zauważył, ale reszta tłumu się nie rozstąpiła? A może takich chorych było przyniesionych więcej, w nadziei na "cud", więc nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi?

Ale ta szczególna czwórka tak mocno wierzyła... To nawet nie sam chory wierzył! Ale ta czwórka, być może jego najbliższych przyjaciół. Może nawet nie byli jego przyjaciółmi, ale byli nimi dla siebie, a on był przypadkowym chorym, któremu postanowili pomóc. Albo jakimś sąsiadem. Albo nawet oni sami nie byli przyjaciółmi, ale przypadkowo zebranymi kumplami, z których jeden miał taką potężną determinację...
Tak czy siak - można mieć determinację, by dotrzeć do Jezusa. W oczekiwaniu na cud. Można też mieć determinację, by dotrzeć do Niego dla kogoś. W oczekiwaniu na cud.

Czy można oczekiwać cudu? Można. Jeśli dzięki temu cud stanie się "znakiem", dzięki któremu ktoś inny uwierzy w Boga - można. Ale osobiście staram się pamiętać, że to nie zobaczenie takiego cudu tutaj jest najważniejsze, nie wyzdrowienie tutaj, na dole. Ale by dotrzeć Tam, do Góry. A tam ponoć żadnych chorób ma już nie być.




Dobra Nowina Marka, cz. 2.1.

Kilka dni później przyszedł Jezus ponownie do Kafarnaum i stało się powszechnie wiadome, że jest w domu. Zebrało się więc tak wielu, że zabrakło miejsca, nie było przejścia przed drzwiami. Podczas gdy On wygłaszał Słowo do nich, przyszło czterech mężczyzn, niosących sparaliżowanego. Z powodu tego ścisku nie mogli jednak dostać się prosto do Niego, dlatego nad miejscem, w którym się On znajdował, zerwali dach, przygotowali otwór i opuścili łoże, na którym leżał ten sparaliżowany. A kiedy Jezus zobaczył ich wiarę [i determinację? - dop. wł.], powiedział do tego sparaliżowanego:
- Synu, twoje grzechy są ci wybaczone.

A było tam też kilkoro uczonych w Piśmie i zastanawiali się między sobą:
- Jak to on tam może tak mówić? Przecież on z Boga drwi! Któż inny może odpuszczać grzechy, jeśli nie Bóg?
Od razu wiedział Jezus w swoim duchu, że oni tak o nim się wyrażali, i powiedział do nich:
- Dlaczego przychodzicie z takimi myślami w waszych sercach? Co jest lżej powiedzieć sparaliżowanemu: "Twoje grzechy są wybaczone" czy "Teraz wstań, weź swoje łoże i idź"? Ale żebyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma moc wybaczać grzechy na ziemi... - i przeszedł Jezus do tego sparaliżowanego - Mówię ci: wstań, weź swoje łoże i idź do domu!
A człowiek ten podniósł się, wziął zaraz swoje posłanie i wyszedł na ich oczach, a ci, którzy zostali na zewnątrz, nie mogli wyjść ze zdziwienia. Chwalili Boga i mówili:
- Czegoś takiego to my jeszcze nigdy nie widzieliśmy!

na podstawie: Mar. 2,1...12

[dalej]
[do początku]





sobota, 17 maja 2014

KŁAMLIWE FAKTY, 7., Zasady geologii - błędne koło

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 7

Nie ma wątpliwości co do tego, że ziemia jest ułożona warstwowo. Jeśli jednak te warstwy mają różny wiek, to dlaczego nie ma między nimi śladów erozji? Wszystkie one po prostu przylegają mocno do siebie, jak naleśniki. Nie sądzicie, że zanim jedna warstwa pokryłaby drugą, od czasu do czasu - w przeciągu miliona lat - musiał padać deszcz?

Weź słoik ziemi, wlej w niego wody i wstrząśnij nim, a potem postaw. W ciągu kilku sekund do paru minut uzyskasz warstwy. To się nazywa "sortowanie hydrologiczne".


Wiele lat temu przemawiałem w Junior Center, w Południowej Dakocie. W całym tym mieście było wtedy 40 osób. 38 przyszło do kościoła. Spotkanie to było bardzo udane. Po nim kaznodzieja zaproponował wyjazd do ..., gdzie znajduje się muzeum z dinozaurami. Gdy dotarliśmy na miejsce, przewodnik zapytał, czy chcemy, żeby nas oprowadził po tym miejscu. Oczywiście!

Na początku zatrzymaliśmy się przy skali czasu. Znajduje się to za szybą, podświetlone (zaznaczone w żółtej ramce na zdjęciu poniżej). Jak jakaś święta rzecz: "Nie dotykać!"


Przewodnik powiedział:
- Warstwa skał, na którą się patrzycie, ma około 70 mln lat.
Przy tym oni zawsze przybierają taki poważny ton głosu, poważny wyraz twarzy, jakby oddawali tym 70 mln lat jakąś cześć.

Moja córka podniosła rękę i spytała:
- A skąd pan wie, że ta warstwa ma 70 mln lat?
- To bardzo dobre pytanie, dziecko - odpowiedział. - To, ile lat mają te warstwy, rozpoznajemy po rodzaju skamieniałości, jakie w nich znajdujemy.

Potem przeszliśmy na drugą stronę. Nasz przewodnik powiedział:
- Kości, na które patrzycie, mają ok. 100 mln lat.
- Proszę pana - zapytała moja córka - skąd pan wie, ile one mają lat?
- Moje dziecko - odpowiedział - wiek skamieniałości oceniamy po tym, z jakiej pochodzi warstwy.
- Ale gdy staliśmy tam, to powiedział pan, że wiek wartsw rozpoznaje się po kościach. A teraz mówi pan, że wiek kości rozpoznaje się po warstwach. Czy to nie jest jakieś błędne koło?

Ten człowiek miał wówczas bardzo dziwny wyraz twarzy. Spojrzał na moją córkę, potem na mnie... O nie, nie próbowałem mu pomóc. Pomyślałem, że muszę tego posłuchać... Wówczas spojrzał znów na moją córkę i powiedział:
- Masz rację, nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem.


Czy wiecie, że istnieje 1200 minerałów, a wiele z nich ma takie szalenie długie nazwy? Lubię geologię, lubię skały i minerały. Mam kolekcję skamieniałości i minerałów. Jednak stwierdzenie, że osady mają różny wiek, to bzdura.

Teoria ewolucji, a wraz z nią datowanie za pomocą skamieniałości/warstw/skamieniałości to starannie chroniona, państwowa religia. Jest w całości oparta na zasadzie błędnego koła. Wykażę Wam to.

Ten podręcznik mówi: "Datowanie skały odbywa się za pomocą skamieniałości" (poniżej, po lewej). A na następnej stronie mówi o datowaniu skamieniałości wg skały! (poniżej, pośrodku). Przecież to błędne koło! To głupie, nieprawdaż?


Ten człowiek mówi (poniżej, po lewej): "Inteligentny świecki człowiek od dawna podejrzewa błędne koło w rozumowaniu. Używanie skał do datowania skamieniałości i skamieniałości do datowania skał".

Inny z kolei powiedział (poniżej, pośrodku): "Nie mogę sobie przypomnieć przypadku użycia rozpadu promieniotwórczego do datowania skamieniałości". Więc jeśli ci ktoś mówi, że skamieniałości datuje się węglem, potasem, argonem lub czymś jeszcze innym, to się myli. Nie tak się to robi! Skamieniałości datowane są wg warstwy, z której pochodzą, a warstwy są datowane wg skamieniałości, jakie zawierają!


O'Rourke pisze też dalej: "Datowanie radiometryczne nie byłoby nawet wykonalne, bo trzeba by najpierw zbudować kolumnę geologiczną"*. I dalej: "Skały datują skamieniałości, ale skamieniałości datują skały dokładniej".

No nie, komuś zabrakło chyba piątej klepki...

24.14-30.04

* - J.E. O'Rourke, Pragmatism versus Materialism in Stratigrapfy, [w:] Amerinan Journal of Science, vol. 276, styczeń 1976, s. 54.

[dalej]
[do początku]




czwartek, 15 maja 2014

Jeśli Pan domu nie zbuduje

Jeśli Pan domu nie zbuduje, próżno trudzą się ci, którzy go budują. Jeśli Pan nie strzeże miasta, daremnie czuwa stróż. 
Ps. 127,1 BW

Chyba każdy, kto czyta te słowa, zdaje sobie sprawę z tego, że bez Boga nie ma porządnie zbudowanego domu. Można próbować zbudować go samemu, ze wszystkich swoich sił, z jak najlepszymi chęciami. Ale jeśli nie ma odpowiedniego fundamentu, podwaliny, to może to spełznąć na niczym. Skończyć się katastrofą budowlaną, całkowitym upadkiem. Może stać się jeszcze gorzej, niż było przedtem.

Ale te słowa mogą też mieć swoje drugie dno. Dom - wiadomo. Każdy myśli o domu z dziećmi, psem, kotem, ogrodem, paroma drzewami i sąsiadem obok. Ale to nie wszystko. Jezus powiedział: W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. (...) Idę przecież przygotować wam miejsce (Jan 14,2 BW). Powiedział, że idzie nam przygotować inny dom. Tamten Dom.

Można więc budować swój dom, z jak najlepszymi chęciami. I można też starać się, by "dostać" się do Tamtego Domu. Z jak najlepszymi chęciami. Robić wszystko, by być dobrym chrześcijaninem. Tyle że chrześcijaństwo nie polega na "robieniu wszystko...", ale na byciu z Nim. Tak po prostu. Z miłości do kogoś, kogo się poznało i jest fajny. I akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, bez żadnego czepiania się.

A "robić wszystko, by dostać się do Tamtego Domu" - już nie musimy. Już jest zrobione wszystko. To Jezus przygotował nam miejsce, to On przezwyciężył grzech, ten ogólny (tak, to taki smutny frazes) i ten nasz osobisty, z którym my wciąż próbujemy walczyć. To On go zwalczył. Wszystko mamy gotowe. Dom również. Zbudowany przez Niego.




wtorek, 13 maja 2014

List Jakuba, cz. 2.1, Biedni i bogaci

Moi najdrożsi! Nie możecie wierzyć w naszego Pana Jezusa Chrystusa, Pana Wspaniałości, a jednocześnie robić różnicę między ludźmi. Widziałem, że przychodzi dwóch ludzi do waszego zebrania - jeden w ubraniu okazałym, a wy mówicie: "Proszę, tu jest twoje miejsce", ale do tego biednego: "Ty możesz postać tam" albo "Przykucnij sobie tutaj, przy moich nogach". Czy nie tworzycie wtedy sami podziałów między wami? Nie staliście się jak sędziowie ze złymi zamiarami? Posłuchajcie, moi najdrożsi: czy nie wybrał Bóg tych biednych na tym świecie, żeby byli bogaci w wierze i żeby dziedziczyli Tamto Państwo, które obiecał On tym, którzy Go kochają? Ale wy wzgardziliście tymi biednymi! A czy nie są to właśnie ci bogaci, co uciskają was i ciągną do sądu? I czy nie są to ci, którzy drwią z tego dobrego imienia, które jest ponad wami?

Jeśli będziecie wypełniać to królewskie prawo w Piśmie: "Miłuj bliźniego swego jak siebie samego", wtedy sprawiacie, że jest sprawiedliwość. Ale gdy robicie różnicę między ludźmi, wtedy grzeszycie, a Prawo oskarża was jako tych, którzy je łamią. Bo ten, który trzyma się całego Prawa, ale łamie/nie dotrzymuje jednego przykazania/przepisu/paragrafu, czyni się winnym złamania wszystkich przykazań/przepisów/paragrafów. Bo Ten, który powiedział: "Nie łam zasad małżeństwa", powiedział również: "Nie uderzaj ze skutkiem śmiertelnym"*. Jeśli nie łamiesz zasad małżeństwa, ale bijesz ze skutkiem śmiertelnym - jesteś przestępcą. Tak macie mówić i działać, jakbyście według prawa wolności mieli być osądzeni. Ponieważ sąd ma być bezwzględny/niepobłażliwy/niedobroduszny wobec tych, którzy pobłażliwości/dobroduszności nie okazali, ale dobroduszność zatriumfuje ponad sądem.

na podstawie: Jak. 2,1...13

* - Chodzi o przykazanie "Nie cudzołóż" i "Nie zabijaj". W polskich przekładach tak to jest napisane. W tłumaczeniu, z którego teraz korzystam, ujęte to jest właśnie jako "Nie łam zasad małżeństwa" i "Nie uderzaj ze skutkiem śmiertelnym".

[dalej]
[do początku]




poniedziałek, 12 maja 2014

To przecież tylko jeden paragraf...

Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie.
Jak. 2,10 BT

No tak, nawet nie ma co z tym dyskutować, buntować się, że to takie jakieś dziwne, bezsensowne prawo. W świecie prawa cywilnego też tak jest: obojętnie, czy ktoś został skazany za kradzież, morderstwo, przestępstwo podatkowe - każdy z tych ludzi został skazany na podstawie grubych tomów prawa, każdy złamał tylko którąś część z tego prawa, tylko jeden paragraf tego prawa, jedno zdanie z wielu tomów Kodeksu Prawa Cywilnego. A mimo tego nazywany jest przestępcą. Przestępcą prawa. I każdy z nich wysłany zostaje do więzienia. Za przekroczenie ustaleń zapisanych w jednym zdaniu, jednym z iluś tysięcy znajdujących się w grubych, opasłych tomach.

Jeśli więc ktoś uważa, że to, co robi względem Boga, jest wystarczające, bo "przecież znam przykazania i je respektuję, a to jedno takie, prawie niewidoczne, i to jakieś tak dziwnie wyglądające, w sumie to mało ważne chyba jest, nic się nie stanie..." - to działa to tak samo jak z prawem cywilnym. Jedno zdanie z wielu grubych tomów potrafi wysłać człowieka za kratki. Oddzielić od najbliższych. Oddzielić od cudów przyrody. Pozbawić radości dokonywania wyborów, decydowania. Pozbawić sensu życia.




piątek, 9 maja 2014

Jak przezwyciężyć pokusę - cz. 5

Skoro Pan Bóg może wyprowadzić z pokusy tylko pobożnych, to nigdy mi nic nie pomoże, bo gdy wpadam w pokusy, to już jestem niepobożny! - powiesz. I co mamy z tym wszystkim zrobić?

Apostoł św, Jan w swoim pierwszym liście, w rozdziale 3,6 pisze: Każdy, kto w Nim mieszka - nie grzeszy. Każdy, kto grzeszy - nie widział Go ani Go nie poznał. Jakie to mądre. Czy ten tekst dotyczy grzeszenia tzw. "zwyczajowego"? Jeśli tak, to kiedy grzech staje się moim zwyczajem? Ten tekst mówi, że podstawowym powodem grzechu jest niemieszkanie w Nim. Czyli brak z Nim łączności. Bo gdy w Nim mieszkam, gdy jestem z Nim w kontakcie - wówczas nie grzeszę.

Kilka przykładów: wyobraźcie sobie człowieka, który ma jedną wadę. Jest religijny i przychodzi regularnie na nabożeństwa, ale zawsze po nabożeństwie ma chęć na piwo*. Gdzieś po drodze więc, tu w okolicy, zasiada w piwiarnianym ogródku, gdzie może wypić sobie duży kufel piwa. Już ma kufel przed sobą, ale pech chce, że właśnie ja, jako pastor, wyszedłem też i szedłem tą samą drogą... Co robi ów człowiek? Zostawia kufel i odchodzi... Moja obecność powoduje, iż trudno grzeszyć.

Sięgnijmy po inny drastyczny przykład. Właśnie złodzieje mają zamiar obrabować sklep. Wszystko jest przygotowane. Są gotowi do skoku i wiedzą, że wszystko się uda... oprócz jednej rzeczy: nie spodziewali się, że właśnie tą ulicą, właśnie w tym momencie przejeżdżać będzie policyjny radiowóz. Obecność policji powoduje, że nie mogą tego zrobić! Ta obecność ich paraliżuje.

Jeszcze inny przykład: mały chłopiec pozostawiony w samochodzie na chwilę przez rodziców, którzy poszli załatwiać pewną rzecz, siedzi grzecznie. Ale zapadł już zmrok, jest ciemno i chłopiec się boi. Ale kiedy tylko przychodzą rodzice, to na jego twarzy pojawia się uśmiech i czuje się zupełnie inaczej.

Rozumiecie, na czym polega obecność Boga w naszym życiu? Mieszkanie w Nim i Jego w nas? Jego obecność, Jego bycie z nami powoduje, iż trudno się grzeszy!

To tylko my mamy tę zdolność, że potrafimy rozpocząć dzień z Nim, a godzinę później być już sami. Szkoda!

Ten sam Jan, w tym samym liście, w rozdziale 3,9 pisze: Ktokolwiek narodził się z Boga - nie grzeszy, bo trwa w Nim nasienie Boże. Taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga.

Pozwólcie, moi drodzy, że zakończę pewnym cytatem z innej książki: Przez długi czas starałem się odnieść zwycięstwo nad grzechem, ale nie udawało mi się. Potem poznałem, co było tego powodem: zamiast czynić tę część, jakiej oczekuje ode mnie Bóg, czyniłem tę należną do Boga! Której On ode mnie nie oczekiwał. I jakiej nawet nie potrafiłem wykonać. Przede wszystkim nie moją częścią jest odniesienie zwycięstwa, ale ODEBRANIE zwycięstwa, jakie już zostało dla mnie odniesione przez Jezusa Chrystusa! Zwycięstwo to jest nierozerwalne z Chrystusem. A gdy nauczyłem się tego, jak przyjmować Chrystusa, jak utrzymać to zwycięstwo przez łączność z Nim - wszedłem w nowe doświadczenie. Nie chcę powiedzieć, że nie miałem żadnych konfliktów i nie popełniłem żadnych błędów - daleki jestem od tego. Ale działo się tak wtedy, gdy rzeczy prowadziły mnie do pozostawienia mojego zaufania do Chrystusa jako mojego osobistego Zbawiciela i do oddzielenia się od Niego. Jedyny bój, jaki mamy toczyć, to "dobry bój wiary". Nie wierzę w siebie, dlatego nie mam zaufania do własnych sił, aby przezwyciężyć zło. Słyszę, jak mówi do mnie: "moc moja okazuje się w słabości". Poddaję więc całego siebie pod Jego nadzór, pozwalając Mu na działanie we mnie, a On mnie nie rozczarowuje, prowadząc Swoje życie, Swoje zwycięstwa we mnie, jednocześnie daje mi zwycięstwo.

I chyba własnie o to chodzi, nieprawdaż? Spróbujmy, to takie proste: zamieszkajmy w Nim, a Jego zwycięstwo stanie się również nasze.

27.05-32.14

* - Dopisek własny: nie chciałbym, żeby ktoś to źle odebrał: sama chęć na piwo nie jest grzechem. Wg mojego odbioru. Jeśli ktoś potrafi pić ten napój relaksacyjnie, w małych ilościach, rzadko, nie robi mu to żadnej szkody - niech sobie to robi, jeśli uważa to za słuszne. Ale jeśli w wyniku spotęgowania apetytu, uzależnienia od piwa - przechodzi się do ostrzejszych napojów wyskokowych, a w ich wyników robi się głupoty, zwłaszcza w relacjach międzyludzkich, albo robi się te głupoty z powodu BRAKU piwa już trzeci dzień! - to wówczas coś jest nie tak. Sama chęć na piwo nie jest grzechem. Ale to, do czego to w 99% przypadków prowadzi, często już grzechem bywa. W sensie: czynnością, która łamie stosunki międzyludzkie, nie mówiąc już o tych człowiek-Bóg. Biblia nie mówi, żeby nie pić alkoholu. Biblia mówi, żeby zachować trzeźwość umysłu w każdym momencie naszego życia.

[inne kazania spisane]
[do początku]




czwartek, 8 maja 2014

KŁAMLIWE FAKTY, cz. 6, Kolumna geologiczna

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 6

Faktem jest, że książka Jamesa Huttona miała bardzo duży wpływ na młodego prawnika ze Szkocji, Sir Charlesa Lyell'a. Nienawidził Biblii.

W roku 1830 Charles Lyell napisał książkę pt. "Zasady geologii". W tej książce bardzo widoczna jest jego nienawiść do Biblii. Przez cały czas odnosi się do niejakich "starożytnych doktryn", szykanując tych, których wierzą Biblii, jako przestarzałych. Twierdził, że ludzie, którzy wierzą w BIblię, mają uprzedzenia na tle religijnym (np. s. 197). Mówił też o ludziach utalentowanych, którzy myślą samodzielnie i nie są zaślepieni przez autorytet (np. Biblię) (s. 302). Twierdził, że jego celem jest uwolnić naukę od Mojżesza*. Co miał na myśli?

Ludzie, którzy czytają pierwsze rozdziały Biblii wiedzą, że Bóg stworzył świat w sześciu dniach, a potop uformował geologię świata. Jeśli ludzie wierzą w tę księgę, to będą wiedzieć, że węgiel, olej, gaz - uformował potop w czasie, gdy wszystko zostało zalane. Będą też uważać, że Wielki Kanion uformował się w czasie, gdy opadały wody potopu.


Lyellowi to się nie podobało. Chciał, żeby ludzie wierzyli, że Ziemia liczy sobie miliony lat. W swojej książce, bazując na pracy kilku innych osób, opracował ideę, że każda warstwa ziemi ma inny wiek. Opracował to, co nazywamy kolumną geologiczną. Nazwał on każdą warstwę ziemi, przypisał jej wiek i skamieniałości przewodnie. Każda warstwa otrzymała nazwę (jak ta Jura poniżej, po lewej) i wszystkim ogłoszono, ile ona ma lat. Było to w roku 1830, długo przed datowaniem węglem, potasem, argonem, ołowiem czy uranem. Wszystko to zrobiono w oparciu o założenie, że każda warstwa ma inny wiek.

Wszystko to wymyślono z powietrza.

Faktem jest, że ziemia ma wiele warstw skalnych - co do tego nie ma wątpliwości. Jak powstały? Są dwa wyjaśnienia:

Ewolucjonista powie, że warstwy formowały się przez miliony lat, każda ma inny wiek.

Wierzący Biblii powie, że te warstwy pochodzą z potopu Noego. Przykład? Gdy weźmiesz słoik ziemi, wstrząśniesz i postawisz, to w kilka minut ziemia ta ułoży się w warstwy.


Ewolucjoniści zawsze próbują wymazać granicę między faktami i "naukowymi" hipotezami i sprawić, by myślano, że ich interpretacja to część kolumny faktów.

Tak powstała kolumna geologiczna to "biblia" dla ewolucjonistów. Jednak znaleźć ją można tylko w jednym miejscu na tej planecie. W podręcznikach!

Nie ma żadnej kolumny geologicznej. Autor tej książki przyznał: "Gdyby była kolumna osadów... Niestety, taka kolumna nie istnieje".

Debatowałem raz z pewnym profesorem. Powiedział:
- Myli się pan, panie Hovind. Na naszej planecie jest 26 miejsc, gdzie występuje kolumna geologiczna.
- Niestety - odpowiedziałem - to pan się myli. Na naszej planecie jest 26 miejsc, w których odkryto skamieniałości w takim porządku, w jakim chciałby je mieć Charles Lyell.


To niczego jednak nie dowodzi. Nie ma żadnej kolumny geologicznej. Gdyby istniała taka w jednym miejscu, to miałaby 160 km grubości**. I pytanie brzmiałoby: skąd pochodzi cała ta ziemia?

Jednym więc z największych kłamstw, z jakim stykają się dzieci w szkolnych podręcznikach, jest kolumna geologiczna. To jakiś żart. Taka kolumna nie istnieje. Wywołała ona jednak problem dla świata w roku 1830, gdy zaczęto jej nauczać.

19.49-24.13

* - Life Letters and Journals, opublikowano przez John Murray, 1881.
** - Szczerze powiedziawszy, to nie mam pojęcia, skąd on taki wniosek wyciągnął.




Dobra Nowina Marka, cz. 1.4.

Był wtedy już wieczór, a słońce już powoli zachodziło. Ci, co byli chorzy albo mieli złe duchy w sobie wołali Jezusa, całe miasto zgromadziło się u drzwi tego domu, a ten wyleczył wielu, którzy byli już wymęczeni przez rozmaite choroby, i wyprowadził z nich mnóstwo złych duchów. Nie pozwolił jednak tym złym duchom cokolwiek mówić, bo wiedziały one, kim On jest.

Następnego dnia wcześnie rano, podczas gdy było jeszcze ciemno, Jezus wstał, wyszedł na pustkowie i modlił się. Ale Szymon i reszta pośpieszyli za nim, a kiedy go znaleźli, powiedzieli:
- Wszyscy cię szukają!
- Pozwólcie więc, że pójdziemy dalej do tych małych miasteczek tu w okolicy, żebym tam też mógł głosić - odpowiedział Jezus. - Po to w końcu przyszedłem.

Potem poszedł więc przez całą Galileę, głosił w ich synagogach i wyprowadzał z ludzi złe duchy.

Pewien człowiek, który był trędowaty, przyszedł do Jezusa, upadł na kolana i prosił go o pomoc:
- Jeśli chcesz, możesz uczynić mnie czystym.
A Jezus współczuł mu głęboko, wyciągnął rękę i poruszał nią coś przy nim.
- Tak, chcę - odpowiedział. - Stań się czysty!
W tym samym momencie trąd zniknął, a człowiek stał się czysty. Jezus powiedział coś do niego surowo i od razu wysłał go gdzieś indziej:
- Pilnuj się, żebyś ani jednego słowa nie powiedział o tym komuś innemu. Idź jedynie pokazać się kapłanowi i przynieś do świątyni dar/ofiarę za oczyszczenie, tak jak Mojżesz nakazał. To ma być dla nich jako potwierdzenie świadka.

Ale człowiek ten, odszedłszy z tego miejsca, zaraz rozpowiedział wszystkim wokół, co przeżył. Dlatego Jezus nie mógł pokazywać się więcej w niektórych miastach. Trzymał się przedmieści, czy też podmiejskich pustkowi. Ludzie jednak przychodzili do niego ze wszystkich stron.

na podstawie Mar. 1,32...45

[dalej]
[do początku]




środa, 7 maja 2014

Dziesięcina, cz. 5 - Świątynia w niebie

Sedno zaś wywodów stanowi prawda (Główną zaś rzeczą w tym, co mówimy, jest to): takiego mamy arcykapłana, który zasiadł po prawicy tronu Majestatu w niebiosach, jako sługa świątyni i prawdziwego przybytku, który zbudował Pan, a nie człowiek. Każdy bowiem arcykapłan jest ustanawiany, aby składać dary i ofiary; zachodzi zatem potrzeba, aby i Ten miał coś, co mógłby ofiarować. Gdyby więc był na ziemi, to nie byłby kapłanem, gdyż są tu inni, którzy składają ofiary według postanowień Prawa. Oni spełniają swą służbę w świątyni, która jest tylko obrazem i cieniem świątyni niebieskiej, o czym został pouczony Mojżesz, gdy miał zbudować namiot. "Patrz - zatem powiada [Bóg] - masz zrobić wszystko według wzoru, jaki był ci pokazany na górze". Teraz zaś (nasz Arcykapłan) przyjął o tyle wznioślejszą służbę, o ile lepszego przymierza jest pośrednikiem - takiego, które zostało oparte na lepszych obietnicach. Gdyby bowiem to pierwsze było bez wad, nie szukano by miejsca na drugie. Gani ich bowiem w słowach: "Oto idą dni, mówi Pan, gdy ustanowię z domem Izraela i z domem Judy nowe przymierze. Nie takie jednak przymierze, jakie zawarłem z ich ojcami, w dniu, gdym ich wziął za rękę, by wyprowadzić ich z ziemi egipskiej. Ponieważ oni nie wytrwali w moim przymierzu, przeto i Ja przestałem dbać o nich", mówi Pan. "Takie jest przymierze, które zawrę z domem Izraela w owych dniach", mówi Pan: "Prawa moje włożę w ich umysły i na sercach ich wypiszę je, i będę im Bogiem, a oni będą mi ludem. I nikt nie będzie uczył swojego rodaka ani nikt swego brata, mówiąc: Poznaj Pana! Albowiem wszyscy będą mnie znali, od najmłodszego do najstarszego. Będę wyrozumiały dla ich wykroczeń i nie będę pamiętał ich grzechów". Skoro mówi "nowe", to uważa, że poprzednie się zestarzało; a to, co jest przedawnione i przestarzałe, nadaje się do usunięcia. Wprawdzie i pierwsze przymierze miało przepisy o służbie Bożej i ziemską świątynię, gdyż został zbudowany pierwszy przybytek (pierwsza zasłona), w którym jest miejsce nazywane Święte, (...) za drugą zaś zasłoną miejsce nazywane Święte Świętych (...). Tak zaś te rzeczy były urządzone, iż do pierwszej części przybytku zawsze wchodzą kapłani sprawujący służbę Bożą, do drugiej zaś części jedynie arcykapłan, i to tylko raz w roku, i nie bez krwi, którą składa w ofierze za grzechy swoje i swojego ludu. Przez to Duch Święty daje do zrozumienia, że jeszcze nie została ukazana/uwidoczniona droga świętych, dopóki istnieje pierwszy przybytek. Ma to znaczenie obrazowe, odnoszące się do teraźniejszego czasu, kiedy to składane bywają dary i ofiary, które nie mogą doprowadzić do wewnętrznej doskonałości tego, kto pełni służbę Bożą; są to tylko przepisy zewnętrzne, dotyczące pokarmów i napojów, i różnych obmywań, nałożone do czasu zaprowadzenia nowego porządku. Lecz Chrystus, który się zjawił jako arcykapłan dóbr przyszłych, wszedł przez większy i doskonalszy przybytek, nie ręką zbudowany, to jest nie z tego stworzonego świata pochodzący, wszedł raz na zawsze do tych Świętych, nie z krwią kozłów i cielców, ale z własną krwią swoją, dokonawszy wiecznego odkupienia. Bo jeśli krew kozłów i wołów oraz popiół z jałowicy przez pokropienie uświęcają skalanych i sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu. (...) Chrystus bowiem wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej [świątyni], ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, i nie po to, żeby wielekroć ofiarować samego siebie jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Gdyż w takim razie musiałby cierpieć wiele razy od początku świata; lecz On pojawił się tylko jeden raz, kiedy wypełniły się czasy, aby pozbawić grzech mocy przez swoją ofiarę. Podobnie jak ludzie muszą raz umrzeć, a potem następuje sąd, tak i Chrystus jeden raz ofiarował się, aby wziąć na siebie grzechy wielu. Drugi raz ukaże się nie z powodu grzechu, lecz ku zbawieniu tym, którzy go oczekują. (List do Hebrajczyków/Żydów, rozdziały 8 i 9, miks tłumaczeń: BW, BT, BP, PD, NBG).

Tak napisał apostoł Paweł do Hebrajczyków, którzy ciągle mieli zwyczaj chodzić do świątyni, po staremu składać ofiary. Napisał: "Nie, stop! To nie ta świątynia jest celem samym w sobie! To był tylko symbol! Symbol wskazujący na tę prawdziwą świątynię znajdującą się w niebie. A tam, w niebie, mamy innego arcykapłana, który już wszedł do tej drugiej części (a to bardzo ważny moment w życiu Izraelity - chyba ważniejszy, niż święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc dla nas tutaj razem wzięte). I już nie trzeba chodzić składać ofiary, bo nasz arcykapłan już to zrobił".

Gdzie więc właściwie wszedł Jezus-arcykapłan? Z polskich tłumaczeń wywnioskować tego nie można, bo są niekonsekwentne w używaniu nazewnictwa. Generalnie pierwsza część świątyni, tam gdzie wchodzili "zwykli kapłani", nazywana jest "miejscem świętym" (Hebr. 9,2) - tutaj zgodnie podają to wszystkie tłumaczenia. A ta druga część nazywana jest już różnie. Tekst grecki nazywa ją "Ta Świętych" (Hebr. 9,8 PD). Czy to Ta, o której wcześniej pisze jako "Święte Świętych" (Hebr. 9,3)? Słówko "Ta" - wskazuje na to, o czym była mowa już wcześniej, albo po prostu wiadomo, o co chodzi. Tzw. przedimek określony - występujący poza greką również w języku angielskim (the), norweskim (-en), zdaje się, że niemieckim też (den?, die?) - tylko nie w polskim. Polskie nazywają ją: "miejscem najświętszym", "Święte Świętych", "świątnicą najświętszą". W wierszu Hebr. 9,8 powinna więc być jakaś konsekwencja w nazewnictwie. A brak jej. Grecki pisze po prostu o "Tych świętych", polskie tłumaczenia dodają słówko "miejsce" (pewnie ze względu właśnie na brak możliwości dosłownego przetłumaczenia tego przedimka określonego), stąd np. w BT wychodzi nazwa "Miejsce Święte", a inne przekłady mówią po prostu o "świątyni", "świątnicy". Skoro jednak mowa o tym, że Jezus wszedł tam jako ARCYkapłan (Hebr. 9,11) - nie jako taki zwykły - to rozumiem, że chodzi o to, że wszedł do tego drugiej części, "Świętego Świętych", "Miejsca Najświętszego" - gdzie żydowski arcykapłan miał prawo wchodzić tylko raz w roku, podczas specjalnego święta, polegającego na oczyszczeniu narodu ze wszystkich grzechów nagromadzonych podczas całego roku. Tym bardziej, że w wierszu Hebr. 9,25 to właśnie miejsce, gdzie zwykł wchodzić arcykapłan, nazwane jest dokładnie tak samo: "Ta Świętych" (grecki, PD).

W każdym razie - chcę napisać to, że i teraz mamy świątynię, o której mówi Biblia. Świątynię podobną do tej, którą mieli Hebrajczycy. I że Jezus w tej chwili tam jest - w tym najbardziej newralgicznym miejscu. Powoduje to, że z powodu naszych grzechów nie musimy już przychodzić z ofiarami "przebłagalnymi", bo zrobił to za nas Jezus - raz a dobrze. Rozumiem to też w ten sposób, że te wszystkie przepisy, które dotyczyły świątyni tutaj, na ziemi, a więc: przynoszenie ofiar, rytualne oczyszczanie się, przychodzenie do niej na modlitwę etc. - jest w tej chwili nieaktualne o tyle, że zostało całkowicie wypełnione przez Jezusa. To On przyniósł tę ostateczną ofiarę, po której już nic więcej nie potrzeba przynosić. To On oczyścił nas wszystkich, biorąc na siebie wszystkie nasze brudy.

Jak w tym kontekście potraktować przepis o przynoszeniu dziesięciny do świątyni? I dalej, będąc konsekwentnym - dzieleniu się nią z kapłanami, biednymi etc.? Jak więc w tym kontekście odebrać tekst z Malachiasza: Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu, i w ten sposób wystawcie mnie na próbę! - mówi Pan Zastępów - czy wam nie otworzę okien niebieskich i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę (Mal. 3,10 BW)? Czy spichlerz był równoznaczny ze świątynią? "Jego Dom" - tak, to była świątynia. Tak nazwał świątynię Jezus, gdy wyganiał kupców, mówiąc im, żeby wynieśli się "z domu mojego Ojca".

Czy dzisiaj Jego Domem można nazwać zbory, kaplice, domy modlitwy, gdzie spotykają się społeczności modlących się?

I dalej - skoro wszystkie błogosławieństwa były obietnicą "za bycie wiernym Bogu", a konsekwencją braku błogosławieństw były przekleństwa (tzn. złe życzenia), a obecnie, dzisiaj, powinniśmy być wierni Bogu "za friko", a nie za błogosławieństwa - czy ten tekst z Ks. Malachiasza nie wprowadza dezorientującego zamieszania?





wtorek, 6 maja 2014

Jak przezwyciężyć pokusę - cz. 4

Często poszukujemy obietnic, ale zupełnie rozmijamy się z uwarunkowaniami, które z tymi obietnicami się wiążą. Oto jedna z takich obietnic: 1 Kor. 10,13: Dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie; lecz Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście je mogli znieść (BW; BP: Pokusa, która was ogarnęła, nie przekracza ludzkich możliwości. Bóg jest wierny i nie pozwoli, abyście byli kuszeni ponad siły, lecz dopuszczając pokusę, równocześnie wskaże wyjście z niej, abyście mogli ją przezwyciężyć).

Tak, cytujemy te słowa często. Czy jest to fragment dla każdego, kto tylko chciałby się na niego powołać? Jak to się ma w kontekście tekstu czytanego wcześniej, że Bóg pobożnych umie wyratować?

Otóż lekarstwem na przezwyciężenie pokus jest na pewno modlitwa, jednak w chwili pokusy nie skutkuje.

Lekarstwem na przezwyciężenie pokus jest też na pewno znajomość tekstów biblijnych, jednak w chwili pokusy to nic nie daje.

Lekarstwem na przezwyciężenie pokusy jest na pewno śpiewanie religijnych pieśni. Jedak w chwili pokusy nie ma to żadnego sensu...

Zwróćcie uwagę, że te trzy rzeczy - o, ja nie wyciągnąłem ich z powietrza, one znajdują się w Słowie Bożym - czy to Jezus nie mówił, że mamy się modlić? Zatem modlę się w chwili pokusy, ale to nie działa! Czyż to nie Jezus pokazał, że w chwili pokusy powinniśmy cytować teksty? Czy On sam tak nie robił, kiedy przyszedł do niego diabeł i kusił go, a Jezus odpowiadał mu tekstami? Niektórzy mi mówią: "Pastorze, wystarczy, żeś umiał teksty na pamięć i w odpowiedniej chwili je zacytować!"

Ejże, na pewno? Znaczy na pewno powinienem je znać, i nawet cytować, ale czy na pewno w chwili pokusy właśnie?... Nie, to za późno.

Zwycięstwo przychodzi tylko i wyłącznie przez kontakt z Jezusem Chrystusem. Chcę podzielić się z wami trzema rzeczami, które są rzeczami absolutnie do zapamiętania:

1. Prawdziwy powód grzechu i pokusy leży w poleganiu na sobie samym. Leży w tym, że kiedy czuję się tak pewny siebie i tak dobrze duchowo, to jestem pewny, że sobie poradzę. Tu leży cały problem pojawienia się grzechu i pojawienia się pokusy.

2. Polegając na sobie zazwyczaj uciekam się do ludzkich wykrętów, do ludzkich sposobów, aby sobie z wszystkim poradzić, aby wydostać się z problemu. Czyż nie jest tak? Gdy mamy problem - czy nie zakasujemy rękawów, czy nie zaciskamy pięści i jesteśmy pewni, że damy sobie radę z Szatanem i jakoś zwyciężymy, bo przecież Słowo Boże mówi, że musimy zwyciężać... Ale to zwycięstwo na zupełnie czymś innym polega. Nic nas nie upoważni do zwycięstwa nad Szatanem, do zwycięstwa nad samym sobą, jeśli nie poddamy się Chrystusowi, który Szatana zwyciężył. To jest ta zasadnicza różnica. Jeśli ja mógłbym zwyciężyć Szatana, to śmierć Jezusa na Golgocie nie byłaby w ogóle potrzebna, ale raczej Pan Bóg powinien wziąć lepszego bata na każdego z nas. I pewnie zadziałałoby. Jednak jeśli mój Zbawiciel umierał na krzyżu, jeśli umierał dlatego, by to wszystko nabrało sensu, wartości i abym mógł stać się zwycięzcą nad własnym "ja", to moim zwycięstwem jest trzymanie się Jego, a nie walka tam, gdzie wojny wcale nie ma.

3. Jeśli trwam w Bogu i polegam na Nim, to gdy przychodzi pokusa, mój Bóg przezwycięża tę pokusę dla mnie. A ja umiem padać na kolana i wielbić Go za cuda, jakich znowu dokonał.

Powiecie może: chwileczkę, ale Jezus przecież cytował Pismo Święte. Tak.

W jaki sposób Jezus był kuszony? Niektórzy myślą, że pokusy, o których ewangelista Mateusz pisze tak bardzo wyraźnie w 4 rozdziale swojej ewangelii, że pokusy Jezusa sprowadzały się do tego, że Jezus był naprawdę głodny, więc Szatan zaczął od apetytu. Pierwszym atakiem Szatana było kuszenie, aby Jezus uczynił cud, uczynił chleb z kamienia. I użył swojej boskiej mocy - to było pokusą Szatana. Ale na dobrą sprawę to nie chodziło o apetyt, ani o chleb, tylko o posłuszeństwo Temu, który coś zleca. W tym jest cały problem. Jezus nie polegał na cytowaniu Pisma Świętego dla zwycięstwa, ale właśnie dlatego, że już zwyciężył - dlatego mógł ze spokojem cytować teksty biblijne.

A jak my sobie radzimy? Czasami modlitwę odkładamy na później. I jakiekolwiek inne działania - tylko dlatego, że boimy się, że jeszcze Pan Bóg wysłucha tej modlitwy - i co wtedy będzie?... A my akurat mamy chęć na dany grzech... Czyż nie jest tak? Coś nas kusi, wiemy, że to nie jest to, co powinienem zrobić, ale mimo wszystko ta pokusa jest tak silna, że nie potrafimy jej stawić czoła. W związku z tym na wszelki wypadek wolimy wtedy nawet nie myśleć o Panu Bogu i na wszelki wypadek tuż przed tym "popełnieniem pokusy" nawet nie chcemy się modlić, dlatego, że mamy wielką chęć to zrobić!

I inny problem - czasami nawet nie ma już czasu na jakiekolwiek działania. Zostawiliśmy Jezusa na tyle daleko, że chociaż zdajemy sobie sprawę, że gdybyśmy byli teraz z Nim, to wygralibyśmy tę "bitwę", to jednak na podjęcie jakiegokolwiek działania jest już zbyt późno. Wszystko dzieje się zbyt szybko.

Musimy po prostu oszczędzać w naszym banku. Pozwólcie proszę na takie porównanie i wyobraźcie sobie, że tam, w niebie, mamy bank. Bank mocy. Bank, w którym gromadzimy zasoby mocy do zwycięstwa nad pokusą, nad grzechem. I kiedy nagle przychodzi grzech, to przychodzimy do bankomatu, podejmujemy "moc" w "gotówce" i jest ona do naszej dyspozycji. Ale jakże często się zdarza, że kiedy przychodzi pokusa, to pędzimy do banku, ale tam nasze konto jest puste! A bankomat daje nam informację, że brak jest pokrycia w środkach na rachunku. Zdarzyło się wam na pewno coś takiego - robiliście zakupy w sklepie, stanęliście przy kasie, ekspedientka przejechała kartą przez czytnik i nagle stwierdza, że nie ma pokrycia? A może brak łączności? - pytam. Nie, jest łączność - odpowiada. Ale nie ma pokrycia!

Tak, to się zdarza, moi drodzy. Jeśli nie gromadzimy stale "zasobów mocy" w naszym niebiańskim banku, to nie mamy szans.

Pozwólcie na dwa cytaty z pewnej książki (...):

Chrystus utorował nam drogę ucieczki, żył na ziemi wśród tych samych pokus i doświadczeń, ale żył bez grzechu. Umarł za nasze grzechy, a teraz pragnie wziąć na siebie nasze winy i udzielić nam sprawiedliwości.

Chrystus odmienia serca i zamieszkuje w nich. Poprzez wiarę uzyskujemy z Nim łączność, a wolę naszą poddajemy Jego woli. Jak długo będziemy trwali w społeczności z Nim, tak długo Jezus będzie w nas działał. Wówczas powiemy: "Z Chrystusem jestem ukrzyżowany". Gdy Chrystus zamieszka w waszych sercach, okażecie tego samego ducha i te same czyny: uczynki sprawiedliwości i posłuszeństwa.

I jeszcze teksty przewodnie tego rozważania: Mając więc arcykapłana wielkiego, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trwajmy mocno w wyznawaniu wiary. Nie takiego mamy bowiem arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i doznali łaski pomocy w stosownej chwili. (Hebr. 4,14-16 BT).

18.04-27.04

[dalej]
[do początku]




niedziela, 4 maja 2014

Wewnętrzne oczyszczenie

... i mówi mu [Jezus]: Uważaj, nie mów nic nikomu, ale idź, pokaż się kapłanowi (...) On zaś wyszedł, zaczął to rozgłaszać i rozpowiadać o tym wydarzeniu, tak że [Jezus] nie mógł już jawnie wejść do miasta, ale przebywał poza nim na miejscach pustynnych. (Mar. 1,44-45 BP)

Jezus nakazał temu człowiekowi, a pewnie też i innym ludziom, żeby za dużo nie rozpowiadali o tych cudach/znakach - uzdrowieniach. Wygląda na to, że chciał przejść maksymalnie dużo miejsc, zanim wieść o jego dokonaniach na dobre się rozniesie, by jak najwięcej ludzi uzdrowić, wygonić z nich złe duchy.

Zatem głosił w ich bożnicach po całej Galilei oraz wyrzucał demony. (Mar. 1,39 NBG)

Swoją drogą - Ewangelię Marka dopiero zacząłem czytać, a już kilkukrotnie spotkałem się ze wzmianką, że Jezus wyganiał/wygonił złe duchy. Wygonił jednego w Kapernaum, potem u tych ludzi stojących pod domem teściowej Piotra też wygonił ileś, a potem chodził po całej Galilei i obok uzdrawiania znowu wyganiał te złe duchy (wg BT i BR), demony (wg NBG, BW, PD), czarty (BP), diabły (BG). A więc ile ich tam było?! Czy były one wtedy na tyle popularne, pospolite, że prawie każdy je miał?! Nie wiem, czym się to objawiało - pewnie dojdę do tego w trakcie lektury. Ale! Ale jeśli wówczas tylu ludzi je miało, to czy jest to możliwe, żeby dzisiaj było podobnie?...

W każdym razie tamten człowiek nie dotrzymał słowa i zaraz rozpowiedział wszystko. Dlaczego Jezusowi zależało na dyskrecji?

Wtedy zbliżył się do Niego trędowaty i, upadając na kolana, prosił Go: "Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić" (Mar. 1,40 BT). Przyszedł do Jezusa prosić o oczyszczenie - nie do synagogi, nie do świątyni, nie żeby się obmyć rytualnie we wodzie, wg ówczesnych ichniejszych zwyczajów, ale chciał znaleźć zupełnie inny sposób. Skuteczny. Skuteczny na to, co męczyło go głęboko wewnętrznie. Najwidoczniej nie on jeden był wówczas taki, co mimo świątynnych, ówczesnych religijnych praktyk, prób oczyszczenia etc. nadal czuł się w środku nieczysty, zbrukany, coś go gnębiło. Nie mógł znaleźć nic, co dałoby mu spokój wewnętrzny.

To mi przypomina historię Marcina Lutra... Też się biczował, pokutował, robił wszystko, co było uznane w średniowieczu za "oczyszczające duszę", ale prawdziwy spokój osiągnął dopiero wtedy, gdy odkrył, że daje mu go czytanie Biblii.

Tak więc pewnie dlatego Jezusowi zależało na dyskrecji, ponieważ chciał ulżyć jak największej ilości ludzi. Zanim wieść się na dobre rozniesie.

A w czym miałoby zaszkodzić rozniesienie się tej wieści? Otóż trzeba pamiętać, że to były czasy rzymskiej okupacji i jakiekolwiek publiczne zgromadzenia mogły spowodować paranoidalne przeświadczenie o społecznym buncie, co było w Cesarstwie Rzymskim bardzo popularne i zarazem niewskazane. Publiczne zgromadzenia wokół Jezusa mogły więc doprowadzić do tego, do czego w końcu i tak doprowadziły parę lat później - lud obwołał go swoim królem, cudotwórcą, wybawicielem, i upatrywał w nim kogoś, kto wyzwoli ich spod ucisku Rzymian. Takie swoiste rozumienie misji Zbawiciela, Mesjasza.

A Jezusowi zupełnie nie o to chodziło.




Dobra Nowina Marka, cz. 1.3.

Potem poszli do Kafarnaum/Kapernaum, a był wtedy sabat. Wszedł Jezus do synagogi i zaczął wykładać. Wszyscy byli zaskoczeni jego nauką, bo nauczał z mocą, a nie jak nauczyciele Pisma.

A był w tej ich synagodze pewien mężczyzna z nieczystym duchem, który krzyczał:
- Czego chcesz od nas, Jezusie z Nazaretu? Czy przybyłeś, żeby nas zniszczyć? Ja wiem, kim ty jesteś: Świętym Bożym!
Ale Jezus zagroził duchowi i powiedział:
- Zamilknij i opuść go! - I ten duch nieczysty rozłożył i szarpnął tego człowieka, krzyknął głośno i uciekł z niego. Wszyscy się tym przerazili i mówili między sobą:
- Co to było? Jakaś nowa nauka - i to z mocą! Rozkazuje nieczystym duchom, a one są mu posłuszne!
I nagle zaczęli plotkować o nim wszędzie w okolicach Galilei.

Wtedy opuścili synagogę i poszli prosto do domu Szymona i Andrzeja, a Jakub i Jan podążyli z nimi. Tutaj teściowa Szymona leżała z gorączką, a uczniowie od razu powiedzieli o tym Jezusowi. Ten podszedł do niej, złapał ją za dłoń i podniósł. Gorączka ją opuściła, a potem ona zajęła się nimi.

na podstawie Mar 1,21-31

[dalej]
[do początku]




sobota, 3 maja 2014

KŁAMLIWE FAKTY, cz. 5, Szydercy przeciw Biblii

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 5

Biblia ostrzega: Wiedzcie, że w dniach ostatnich przyjdą szydercy z drwinami... (2 Pio 3,3). Na pewno spotkałeś ludzi, którzy szydzą z Biblii. Biblia mówi dalej: ... będą postępować według swoich własnych pożądliwości (c.d. tego samego wersetu). Powodem, dla którego niektórym Biblia nie podoba się, są ich pragnienia, których musieliby się pozbyć, gdyby mieli Biblię zaakceptować. A nie nauka.

Biblia mówi, że szydercy będą pytać: Gdzież jest przyobiecane przyjście Jego? Bo odkąd zasnęli nasi ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku (2 Pio 3,4). To bardzo ważny wiersz - Piotr zwrócił uwagę na to, że szydercy będą mówić, że rzeczy na przestrzeni czasów zawsze działy się tak samo.

Dalej Biblia mówi też, że szydercy Będą świadomie w niewiedzy (2 Pio 3,5). A zwrot "świadomie w niewiedzy" dosłownie po grecku oznacza: "celowo głupi". Świadomie będą pozostawać w niewiedzy odnośnie tego, jak Bóg stworzył niebo i ziemię (c.d. dalszy tego samego tekstu z Biblii). I odnośnie tego, w jaki sposób ówczesny świat zalany wodą - szydercy nie chcą nic wiedzieć o potopie.

A jeszcze więcej o potopie i jego przyczynach opowiem na wykładach pt. "Teoria Hovinda".


Jednym z szyderców był James Hutton, żył pod koniec wieku XVIII. Twierdził on, że Ziemia jest o wiele starsza, niż oni wszyscy myślą. W jego czasach większość ludzi wierzyła Biblii i uważano, że Ziemia ma ok. 6 tys. lat. Był to jednak czas wielu rewolucji i zmian - w Ameryce, we Francji, w Hiszpanii, w Polsce, w Niemczech.


Wiele z tych państw pozbywało się wtedy króla i ustanawiało demokrację. Czy to dobrze, czy źle, to zupełnie inna sprawa. Faktem jest, że pozbywano się wówczas również i politycznych nacisków kościelnych, a wraz z tym - całej religii, a więc i Biblii. Wtedy właśnie, gdy wszyscy uważali, że Ziemia ma 6 tys. lat, James Hutton stwierdził, że jest ona o wiele starsza. Był jedną z pierwszych osób w zachodnim świecie, które miały takie poglądy. Stworzył teorię uniformitarianizmu - teorii mówiącej, że to teraźniejszość jest kluczem do przeszłości. Inaczej powiedziawszy - tak, jak wszystko zachowuje się teraz, tak też działo się zawsze.

I było to dokładnie to, co napisał apostoł Piotr, że pojawią się tacy właśnie ludzie.

Uważam, że to Biblia jest jedynym, doskonałym kluczem do przeszłości. Ale to już jest inna historia.

16.46-19.48

[dalej]
[do początku]






Niedziela - pierwszy dzień tygodnia

A pierwszego dnia tygodnia, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, przyszła Maria Magdalena do grobu... (Jan 20,1 BW)

W pierwszy dzień tygodnia, wczesnym rankiem, kiedy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena przychodzi do grobu... (BP)

A pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu... (BT)

A pierwszego dnia po szabacie, bardzo wczesnym rankiem, kiedy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu... (BR)

A pierwszego dnia po sabacie Maryja Magdalena przyszła rano do grobu, gdy jeszcze było ciemno... (BG)

Zaś pierwszego dnia tygodnia, wcześnie, gdy była jeszcze ciemność, do grobowca przychodzi Maria Magdalena... (NBG)

A pierwszego dnia tygodnia, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena przychodzi do grobowca... (PD*)

The first day of the week cometh Mary Magdalene early, when it was yet dark, unto the sepulchre... (KJV)

Ma to jakieś znaczenie, czy Maria przyszła tam pierwszego dnia tygodnia, czy może pierwszego dnia po sabacie?

Generalnie chodzi tam o to, że w Dzień Przygotowania (do sabatu), tuż przed zmierzchem (początkiem sabatu - wg zwyczajów żydowskich), zdjęto Jezusa z krzyża, żeby ciało przez sabat na krzyżu nie wisiało. Bo to zabronione. Położono go w najbliższym dostępnym grobowcu, a po sabacie zamierzano coś dalej z tym zrobić. Dlatego Maria przyszła tam zaraz po sabacie. Pierwszego dnia po sabacie - jak to się wyraża BT. Inne tłumaczenia mówią, że był to pierwszy dzień tygodnia. Skąd ta różnica?

Sabat, szabat, "sabbaton" po grecku - dzień, jeden z dni tygodnia (wg opisu stworzenia, a potem dekalogu z Ks. Rodzaju - ten ostatni, siódmy), wg słownika Stronga również dzień odpoczynku od świeckich czynności, nie związanych z pielęgnowaniem pobożności; albo interwał, okres, odcinek czasu między jednym szabatem a drugim - czyli tydzień, siedem następujących po sobie dni tygodnia**.

W zasadzie więc, jak by na to nie patrzeć, to Maria Magdalena przyszła tam - czy to pierwszego dnia tygodnia (szabatu), czy pierwszego dnia po szabacie - był to ten sam dzień: pierwszy dzień nowego siedmiodniowego cyklu.

W poniedziałek.

Żartuję. Jasne, że było to w niedzielę.

Dlaczego więc wśród wielu niedziela kojarzona jest jako ostatni dzień tygodnia? Bo tak wyszło z tradycji, z historycznych zmian społecznych, kultury. Faktycznie niedziela jest tym pierwszym dniem tygodnia. Tak, i to pomimo tego, że w języku polskim i państw okolicznych wtorek jest tym dniem "wtórym", czyli drugim... Język polski i tamte kształtowały się już długo, długo po tym, gdy te wszystkie zmiany zaszły. Stosunkowo niedawno nawet - można by powiedzieć. Polski - raptem ok. 500 lat temu. W językach kultur starszych, niż słowiańska (swoją drogą - ciekawe, jakie nazwy dni tygodnia nosiły w języku starosłowiańskim?), sięgających korzeniami aż do Cesarstwa Rzymskiego, poszczególne dni tygodnia nazwane są najczęściej na cześć poszczególnych bogów. A niedziela - na cześć słońca.

Skąd wiadomo, że była to niedziela, a nie poniedziałek? Proste, wystarczy sięgnąć choćby do katechizmu katolickiego - niedziela, jako dzień święty, obchodzona jest na pamiątkę zmartwychwstania. Jako ten dzień, w którym Jezus zmartwychwstał. I w którym tuż o świcie Maria przybiegła do grobu i właśnie się o tym dowiedziała.

Swoją drogą - warto mieć świadomość, że ustalenie kolejności dni tygodnia w kształcie poniedziałek-niedziela formalnie miało miejsce niemalże wczoraj, bo między rokiem 1988 a 2004***.

Jeśli ktoś lubi, to warto poczytać sobie o dniach tygodnia w Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Nazwy_dni_tygodnia. Artykuł jest długi, ale ciekawy. I widać z niego wyraźnie, że w wielu językach świata, na jakikolwiek wzór nie byłyby nazywane pierwsze sześć dni tygodnia (od nazw bogów lub numerycznie), nazwa ostatniego dnia - szabatu - brzmi podobnie. To daje podstawy domyślać się, jak wiele narodów pochodzi z jednego, wspólnego korzenia. Mało tego - jak wiele narodów też, w tym azjatyckich czy innych, nie związanych z kulturą europejską/rzymską/grecką/babilońską - nazywa swoje dni nazwami bogów/planet. Tymi samymi!

* - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/interlinearny/index/book/4/chapter/20/verse/1.
** - Źródło: http://biblia-online.pl/slownik,grecki-james-strong,numer,4521.html.
*** - Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/ISO_8601#Daty_tygodniowe - w tym miejscu, a także wcześniej, na początku tejże strony. 





czwartek, 1 maja 2014

Dziesięcina, 4. - Błogosławieństwa i przekleństwa

Znowu przypominam - gdy mówię o przekleństwach, nie mam na myśli znanych słów, uważanych za wulgarne, ale przeciwieństwo błogosławieństw - życzenia choroby, niepowodzenia etc.

Księga Powtórzonego Prawa, inaczej też 5 Księga Mojżeszowa lub Deuteronomium - jest to księga, w której zebrano mowy Mojżesza. I tak w mowach tych Mojżesz przypomina narodowi, któremu przewodniczył w ucieczce z Egiptu, zasady otrzymane od Boga: dotyczące czystości (tak, tej fizycznej; trzeba pamiętać, że Izraelici wówczas to był naród niewolników, którego jedynym celem była praca, praca i praca, nie miał czasu na myślenie o czymkolwiek innym), przykazań (zarówno tych między-społecznych, jak i stosunków oni-Bóg); przypomina ich historię, mówi o błogosławieństwach i przekleństwach... I cały czas dotyczy to narodu, który jeszcze wędruje po tej nieszczęsnej pustyni: A gdy wejdziesz do ziemi, którą daje ci Pan, Bóg twój, w posiadanie, i zajmiesz ją, i osiedlisz się w niej... (Pwt. 26,1 BW). I tam znajduje się między innymi opis składania dziesięcin z plonów (Pwt. 26,12). A potem są też wskazówki dla narodu, który "gdy już wejdzie do ziemi obiecanej i zbuduje świątynię"...

I dalej: Twój Bóg, nakazuje ci dziś wypełniać te prawa i nakazy. Będziesz ich strzegł i będziesz je wypełniał z całego serca i z całej duszy (w. 16 BP).

I dalej: Dzisiaj oświadczyłeś Panu, że będzie twoim Bogiem i że będziesz chodził jego drogą, i przestrzegał jego ustaw, przykazań i praw, i słuchał jego głosu (Pwt. 26,17 BW). Ciekawostką tutaj jest fakt, że wg BW, BG i NBG to lud izraelski obiecał Bogu, że będzie się go trzymał. Wg BT i BP: Dziś to otrzymałeś od Pana zapewnienie, że On będzie twoim Bogiem, ty zaś masz chodzić Jego drogami... (BP) - to Bóg zapewnił lud, że z nim będzie. Nie wnikam tutaj w szczegóły. Fakt jest faktem, że lud miał przestrzegać tych wszystkich przykazań. Było to coś w rodzaju konstytucji, zasad BHB i p-poż oraz - że się tak wyrażę - liturgii - wszystko w jednym.

I dalej: Pan zaś oświadczył dzisiaj co do ciebie, że jako lud będziesz wyłączną jego własnością, jak ci obiecał, i że ty masz przestrzegać wszystkich jego przykazań, i że wywyższy cię ponad wszystkie narody, które stworzył, ku chwale, sławie i chlubie, i że będziesz świętym ludem Pana, Boga twego, jak powiedział (Pwt. 26,18-19 BW).

Tak, na tym to miało polegać. Lud miał działać ściśle wg wytycznych otrzymanych z Góry, a w zamian Bóg obiecywał różne czary-mary - np. szarańcza czy inna zaraza będzie omijała pola, żeby tutaj zawsze plony były, i żeby okoliczne narody widziały, że Ten Bóg, który jest na tej ziemi, faktycznie jest żywy - w odróżnieniu od tych innych "bogów". Bo istniało wtedy przekonanie, że każda ziemia, każda kraina ma swojego własnego "boga", coś jak dzisiaj - patrona. I że trzeba się do niego modlić, żeby dał powodzenie. I wiadomo jak to działa, gdy człowiek modli się do kawałka drewna czy kamienia. Nie działa. Na tym miało polegać wyróżnienie narodu izraelskiego spomiędzy pozostałych, że ich modlitwy miały działać. Stąd obietnice błogosławieństw - pod warunkiem bycia wiernym tym wszystkim przepisom - oraz przekleństw - w przypadku niedotrzymywania ich. Nie dla samych Żydów, żeby byli bogatsi, ale żeby okoliczni sąsiedzi widzieli, że taki "układ" się "opłaca".

Dlaczego ludzie MUSIELI przestrzegać pewnych reguł? Czy było to potrzebne, by otrzymać to Boże błogosławieństwo? Coś na zasadzie: bądź grzeczny, to Mikołaj przyniesie Ci ładną zabawkę? Myślę, że poprzez naleganie na przestrzeganie pewnych reguł Bóg mógł mieć na myśli to, by jednocześnie pokazać Jego charakter tym innym narodom. By pokazać, że np. mężczyźni z ludu, który trwa przy Nim, nie śpią z wieloma kobietami na raz, ale trzymają się jednej żony.

Zaraz zaraz - powie ktoś - a czy spanie z wieloma kobietami na raz nie jest przyjemne? Dla mężczyzny - owszem. W krótkim terminie - owszem. Ale patrząc długoterminowo - na stopień trudności przeprowadzenia przez życie swojej własnej rodziny - absolutnie nie. Gdy podczas małżeństwa któreś z małżonków "zalicza" skok w bok - zawsze skutkuje to zakończeniem wzajemnego zaufania. A potem są już tylko kłótnie, podejrzliwość, podły humor, złośliwość... I tak ta trucizna rozlewa się aż poza rodzinne gniazdo - pomiędzy znajomych, do miejsca pracy, do innych codziennie odwiedzanych miejsc... W ten sposób tworzą się podłe nastroje w społeczeństwie. Bo gdzieś ktoś się pokłócił z żoną.

Jeżeli zaś usłuchasz głosu Pana, Boga twego, i będziesz pilnie spełniał wszystkie jego przykazania, które ja ci dziś nadaję, to Pan, Bóg twój, wywyższy cię ponad wszystkie narody ziemi. I spłyną na ciebie, i dosięgną cię wszystkie te błogosławieństwa, jeżeli usłuchasz głosu Pana, Boga twego. Błogosławiony będziesz w mieście, błogosławiony będziesz na polu. Powali Pan twoich nieprzyjaciół, którzy powstają przeciwko tobie; jedną drogą wyjdą przeciwko tobie, a siedmioma drogami uciekać będą przed tobą. Pan każe, aby było z tobą błogosławieństwo w twoich spichlerzach i w każdym przedsięwzięciu twoich rąk. I ujrzą wszystkie ludy ziemi, że imię Pana jest wzywane u ciebie, i będą się ciebie bać. Ponad miarę obdarzy cię Pan dobrem w twoim potomstwie, w rozpłodzie twego bydła, w plonach twojej roli, na ziemi, co do której Pan poprzysiągł twoim ojcom, że ci ją da. Otworzy Pan przed tobą swój skarbiec dobra, niebiosa, aby dawać deszcz na twoją ziemię w czasie właściwym i aby błogosławić wszelką pracę twoich rąk tak, że będziesz mógł pożyczać wielu narodom, ale ty sam nie będziesz pożyczał (Pwt. 28,1-12 BW, fragmenty).

Piękne błogosławieństwa, nieprawdaż? Chroniony przed nieżyczliwymi, zawsze pełne spiżarnie, jeśli ktoś był hodowcą - zawsze pełne zagrody, jeśli ktoś był rolnikiem - zawsze pełne stodoły, elewatory, zawsze deszcz wtedy, gdy była potrzeba, zawsze dobra materialnego pod dostatkiem, aby nie brakowało, by nie trzeba było dobierać z karty kredytowej...

To teraz druga strona medalu: Lecz jeżeli nie usłuchasz głosu Pana, Boga twego, i nie będziesz pilnie spełniał wszystkich jego przykazań i ustaw jego, które ja ci dziś nadaję, to przyjdą na cię te wszystkie przekleństwa i dosięgną cię. Przeklęty będziesz w mieście i przeklęty będziesz na polu. Rzuci Pan na ciebie klątwę, zamieszanie i niepowodzenie w każdym przedsięwzięciu twoich rąk, które podejmiesz... Spuści Pan na ciebie zarazę, aż wytraci cię z ziemi, do której idziesz, aby ją objąć w posiadanie. Uderzy cię Pan suchotami, zimnicą, gorączką, zapaleniem, posuchą, śniecią i rdzą zbożową i będą cię gnębić, aż zginiesz. Pan sprawi, że deszczem twojej ziemi będzie proch i pył. Pan sprawi, że będziesz pobity przez twoich nieprzyjaciół. Jedną drogą wyjdziesz naprzeciw nich, a siedmioma drogami będziesz uciekał przed nimi i staniesz się przyczyną odrazy dla wszystkich królestw ziemi. Dotknie cię Pan wrzodem egipskim, guzami odbytnicy, świerzbem i liszajem, z których nie będziesz mógł się wyleczyć. Porazi cię Pan obłędem i ślepotą, i przytępieniem umysłu, tak że w południe chodzić będziesz po omacku, jak ślepy chodzi po omacku w ciemności, i nie będzie ci się wiodło na twoich drogach, i będziesz tylko uciskany i łupiony po wszystkie dni, a nikt cię nie będzie ratował. Zaręczysz się z kobietą, a inny mężczyzna będzie z nią obcował, wybudujesz sobie dom, lecz w nim nie zamieszkasz. Plon twojej ziemi i cały twój dorobek spożyje lud, którego nie znałeś, i będziesz tylko uciskany i ciemiężony po wszystkie dni. Dużo ziarna wyniesiesz na pole, a mało zbierzesz, gdyż zeżre je szarańcza. Wszystkie twoje drzewa i plon twojej ziemi obejmie w posiadanie robactwo. On będzie tobie pożyczał, a nie ty jemu... Spadną na ciebie te wszystkie przekleństwa i będą cię ścigały, i dosięgną cię, aż zginiesz, gdyż nie słuchałeś głosu Pana, Boga twego, aby przestrzegać jego przykazań i ustaw, jakie ci nadał (Pwt. 28,15-45 BW fragmenty).

Dość.

Jeśli ktoś chce, by go dotyczyły wszystkie te błogosławieństwa, to musi liczyć się z tym, że - w przypadku jakichś niedociągnięć - będą go dotyczyć również powyższe przekleństwa. Każdy medal ma dwie strony, kij - dwa końce etc.

W czasach Starego Testamentu Bóg, w zamian za przestrzeganie przykazań i bycie Jego podopiecznym, oferował błogosławieństwa. A w przypadku jakiegoś błędu, niedociągnięcia - trzeba było gnać do świątyni. W czasach Nowego Testamentu bycie Jego podopiecznym jest bardziej zwariowane - przykazania nadal powinny być przestrzegane, ale już bez obietnicy błogosławieństw... Przestrzeganie nie "w zamian za coś", ale przestrzeganie "z miłości do". Jedyną obietnicą jest bycie z Nim później, Tam, po powrocie Chrystusa. A w przypadku błędu, niedociągnięcia? Owszem, też jest świątynia...

[dalej]
inny post o podobnej tematyce: [BŁOGOSŁAWIEŃSTWA I PRZEKLEŃSTWA]
[do początku]