poniedziałek, 21 maja 2018

Zdeterminowany opętany z Gerazy

Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. Skoro z daleka ujrzał Jezusa, przybiegł, oddał Mu pokłon i krzyczał wniebogłosy: "Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie". Powiedział mu bowiem: "Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka". I zapytał go: "Jak ci na imię?" Odpowiedział Mu: "Na imię mi "legion", bo nas jest wielu". I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: "Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli". I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze. Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie "legion", jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: "Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą". Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.
Mar. 5,1-20 BT

Jest to bardzo interesująca historia, zawiera wiele aspektów.

Po pierwsze - ów człowiek opętany, miał w sobie potężną siłę. Czy był on zbudowany jak Pudzian, czy tyle w nim było energii, tyle zdeterminowania, żeby był zdolny się spiąć i rozerwać żelazne łańcuchy, czy może uzyskał tę siłę w wyniku demonów?

Po drugie - owo tłuczenie się kamieniami. Albo ów człowiek był świadom, co się z nim dzieje, i chciał unicestwić to coś, co działo się z nim w środku - to by świadczyło, jak bardzo się z tym nie zgadzał się i jak bardzo bezwolny był wobec tych demonów, i jak wielką miał determinację, by to jednak zmienić, by je w jakiś sposób z siebie wykurzyć; albo był on całkowicie nieświadomy, a tłuczenie się kamieniami było spowodowane przez demony, tylko po to, by zniszczyć kolejnego człowieka, który był obrazem Boga.

Dlaczego akurat on, a nie inni? Może inni nie mieli w sobie tyle determinacji, tyle samozaparcia, a ten miał, dlatego go tak demony obległy, żeby go całkowicie ubezwłasnowolnić.

Po trzecie - świadomy czy nieświadomy, przybiegł do Jezusa. Nie nosząc żadnej odzieży, wciąż kalecząc się kamieniami, oraz ze śladami po rozerwanych łańcuchach - musiał wyglądać jak ktoś, kto właśnie przeżył wybuch bomby szrapnelowej. To, że przybiegł do Niego, świadczy wg mnie o tym, jak bardzo był zdeterminowany, i jak bardzo marzył o uwolnieniu. Z tym że na tym się jego świadomość chyba skończyła, bo potem Jezus rozmawiał już tylko z demonem, który przemawiał przez tego człowieka. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przybiegł on do Jezusa sam, z własnej inicjatywy, a potem prosił: nie dręcz mnie? I ten dalszy ciąg rozmowy: Na imię mi Legion, bo jest nas wielu. Rozdwojenie jaźni? Roztysięcznienie? Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości? Przy tym ostatnim poszczególne osobowości na ogół nie wiedzą o wzajemnym istnieniu, więc to raczej odpada.

Po czwarte - I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. Czy był jakiś powód, dla którego akurat ta okolica był szczególnie cenna dla demonów? Jak się później okazuje, gdy miejscowi poprosili Jezusa, by ich opuścił, bo zostali przerażeni stratą dwóch tysięcy świń - zamiast cieszyć się odzyskaniem jednego człowieka - być może. Być może ta okolica była dobrym gruntem na działalność demonów, bo ludzie byli wystarczający egoistyczni. Choć z drugiej strony - jak dzisiaj my zachowalibyśmy się w tej sytuacji?...

Po piąte - wyszły demony z jednego człowieka, weszły w dwutysięczne stado świń i WSZYSTKIE rzuciły się ze zbocza! Czy było w tym człowieku dwa tysiące demonów??? Czy jest to możliwe? Czy może miało tutaj miejsce zjawisko znane w świecie zwierząt, że gdzie podąży przodownik stada, tam podąży i reszta?

Zresztą nie tylko w świecie zwierząt się tak dzieje. Jeśli popatrzeć na to, co dzieje się z tłumami, to wielokrotnie mamy okazję się przekonać, że gdzie wiatr zawieje, tam tłum ludzi pójdzie. Bez rozumienia, bez osobistego rozkminiania czy to ma sens czy nie. Zupełnie jak te świnie. Albo jak jakieś owce.

Po szóste - czasami Jezus mówił swoim uzdrowionym, by tylko poszli do świątyni, dopełnili rytuału oczyszczenia, by być w zgodzie z obowiązującymi tam przepisami, i nic więcej o uzdrowieniu nie opowiadali. Tutaj stało się odwrotnie: Jezus powiedział mu iść do domu i opowiadać. Skąd ta różnica? Prawdopodobnie Jezus wiedział, gdzie ewangelia, czyli opowiadanie dobrej nowiny, może się przyjąć, a gdzie nie. Tam, gdzie dobrze ugruntowane były tradycje żydowskie, mogło z tym być trochę ciężko, bo zawsze znalazł się ktoś dobrze wykształcony, który wytykał jakieś formalne błędy, które zupełnie nie szły w parze z misją Jezusa. Jeśli ktoś skupiał się za bardzo, żeby dopasować Jezusa do obowiązującego trendu - Jezus przeskakiwał to. Może właśnie dlatego łatwiej było mu wysyłać posłańców z ewangelią do prostych ludzi, którzy doceniali to, co On opowiadał o Bogu, zamiast skupiać się na porównywaniu Jego opowieści z obowiązującą tradycją, żeby wytykać Mu niedopasowanie do tradycji. Bo - jak to sam Jezus pewnego razu zauważył - lepiej jest nalać nowego wina do nowego bukłaka, niż do starego.

Nie chcę tutaj powiedzieć, że to zamyka drogę wykształconym ludziom do Jezusa. Był przecież Nikodem. Jednak wykształceni ludzie mają umysły wciąż otwarte na nowe możliwości i są świadomi własnych - mimo wszystko - niedoskonałości, to wtedy ta droga wciąż istnieje. Jeśli natomiast ktoś bazuje na swoim wykształceniu jako na "wiem wszystko i cokolwiek mi powiesz, ja wiem lepiej i zawsze znajdę błąd w twoim rozumowaniu" - raczej trudno się z taką osobą rozmawia...

Myślę więc, że owo zdeterminowanie mogę włączyć tutaj do warunków uzdrowienia. Wielu ludzi przychodzących do Jezusa walczyło z czymś przez lata, nie poddając się, aż dotarli i do Niego. Brak determinacji = brak działania = postawa typu: wszystko mi jedno, wszystko mi obojętne. Chyba. Choć i dla takich jest przecież nadzieja, o ile mają zdeterminowanych przyjaciół, jak ten co został opuszczony do Jezusa na noszach, przez dziurę w dachu.

Wersje tego samego tekstu z innych ewangelii:

I przypłynęli do kraju Gergezeńczyków, który leży naprzeciw Galilei. Gdy wyszedł na ląd, wybiegł Mu naprzeciw pewien człowiek, który był opętany przez złe duchy. Już od dłuższego czasu nie nosił ubrania i nie mieszkał w domu, lecz w grobach. Gdy ujrzał Jezusa, z krzykiem upadł przed Nim i zawołał: "Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Błagam Cię, nie dręcz mnie". Rozkazywał bowiem duchowi nieczystemu, by wyszedł z tego człowieka. Bo już wiele razy porywał go, a choć wiązano go łańcuchami i trzymano w pętach, on rwał więzy, a zły duch pędził go na miejsca pustynne. A Jezus zapytał go: "Jak ci na imię?" On odpowiedział: "legion", bo wiele złych duchów weszło w niego. Te prosiły Jezusa, żeby im nie kazał odejść do czeluści. A była tam duża trzoda świń, pasących się na górze. Prosiły Go więc [złe duchy], żeby im pozwolił wejść w nie. I pozwolił im. Wtedy złe duchy wyszły z człowieka i weszły w świnie, a trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i utonęła. Na widok tego, co zaszło, pasterze uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach. Ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Przyszli do Jezusa i zastali człowieka, z którego wyszły złe duchy, ubranego i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u nóg Jezusa. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, w jaki sposób opętany został uzdrowiony. Wtedy cała ludność okoliczna Gergezeńczyków prosiła Go, żeby odszedł od nich, ponieważ wielkim strachem byli przejęci. On więc wsiadł do łodzi i odpłynął z powrotem. Człowiek zaś, z którego wyszły złe duchy, prosił Go, żeby mógł zostać przy Nim. Lecz [Jezus] odprawił go słowami: "Wracaj do domu i opowiadaj wszystko, co Bóg uczynił z tobą". Poszedł więc i głosi! po całym mieście wszystko, co Jezus mu uczynił. (Łuk. 8,26-39 BT)

Gdy przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wybiegli Mu naprzeciw dwaj opętani, którzy wyszli z grobów, bardzo dzicy, tak że nikt nie mógł przejść tą drogą. Zaczęli krzyczeć: "Czego chcesz od nas, , Synu Boży? Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas?" A opodal nich pasła się duża trzoda świń. Złe duchy prosiły Go: "Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij nas w tę trzodę świń". Rzekł do nich: "Idźcie". Wyszły więc i weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w falach. Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta rozpowiedzieli wszystko, a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto wyszło na spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli, prosili, żeby odszedł z ich granic. (Mat. 8,28-34 BT)

[dalej - TEN OD DZIURY W DACHU]
[poprzednio - WSKRZESZENIE ZMARŁEGO MŁODZIEŃCA]
[do początku tej serii]







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz