niedziela, 30 grudnia 2018

Łukasz 7.3. - Jezus mówi o Janie Chrzcicielu

Uczniowie Jana donieśli mu o tym wszystkim. Przywoławszy więc dwóch z nich, wysłał ich Jan do Jezusa z zapytaniem: "Czy to ty jesteś Tym Co Ma Nadejść, czy też mamy czekać na innego?". A przybywszy więc do Niego powiedzieli ci mężczyźni: "Jan Chrzciciel/Zanurzający wysyła nas do ciebie z zapytaniem, czy to ty jesteś Ten Nadchodzący czy kogoś innego mamy oczekiwać?"

Jezus uleczył właśnie w tym czasie wiele osób z dolegliwości, udręk i złych duchów / demonów, a niewidomym darował wzrok. Odpowiadając im więc, powiedział: "Idźcie i powiedzcie Janowi to, co zobaczyliście i usłyszeliście, że niewidomi odzyskują wzrok, kulawi chodzą, trędowaci są oczyszczani/uleczani, głuchoniemi znów słyszą, martwi są wzbudzani, a ubodzy otrzymują dobrą nowinę / ewangelię. I szczęśliwy jest ten, kto nie byłby zgorszony  przeze mnie".

A gdy posłańcy od Jana już odeszli, zaczął mówić do tłumów o Janie: "Co wyszliście oglądać na pustkowiu? Trzcinę targaną przez wiatr? No co wyszliście zobaczyć, człowieka ubranego w jakieś miękkie, zwiewne ubrania? Ci, co są ubrani we wspaniałe, dostojne i zbytkowe stroje w pałacach królewskich przebywają. Albo co wyszliście zobaczyć, proroka? Owszem, powiem wam, kogoś więcej niż proroka. Bo to jest on, o którym zostało napisane: Oto ja wysyłam posłańca mojego przed tobą, który przygotuje ci drogę przed tobą. Bo powiem wam, że nie ma większego proroka od innych, urodzonych z kobiet, niż Jan Chrzciciel, ale ten najmniejszy w Królestwie Boga będzie większy od niego".

A cały lud usłyszawszy to, włącznie z poborcami podatków, uznali sprawiedliwość Boga i zostali ochrzczeni chrztem Jana / zanurzeni w wodzie na wzór tego, jak Jan to robi.

Faryzeusze natomiast i znawcy Prawa to przesłanie od Boga odrzucili, postanawiając nie zostać zanurzonymi przez Niego.

Pan [Jezus] powiedział więc: "Do kogo miałbym przyrównać ludzi z tego pokolenia i do kogo są podobni? Przyrównałbym do dzieci siedzących gdzieś na placu i kłócących się jedni do drugich: zagraliśmy wam na flecie, ale nie zatańczyliście, śpiewaliśmy wam żałobne pieśni, ale nie zapłakaliście. Bo przyszedł Jan Chrzciciel, nie je chleba* ani nie pije wina, i mówicie, że ma demona. Aż przyszedł Syn Człowieka, je i pije, i znowu mówicie, że to żarłok i alkoholik, przyjaciel poborców podatków i grzeszników. I tak mądrość ta została przez swoich uznana za sprawiedliwą".

na podstawie: Łuk. 7,18...35

* - Wydaje mi się, że chodzi o chleb robiony na zakwasie. Żydzi podczas świąt nie jedli takiego chleba, tylko takie proste placki, coś jak pita. Jan jadł tę pitę cały czas, unikał chleba na zakwasie cały czas - gdzieś w NT przewija się wątek, że Jan był na ostrej diecie, takiej świątecznej. Po naszemu - jakby cały czas miał post.

[poprzednio - WSKRZESZENIE ZMARŁEGO]






sobota, 29 grudnia 2018

Uzdrawianie konsekwencji

Kiedy jeszcze mówił, nadszedł tłum, a jeden z Dwunastu, zwany Judaszem, szedł na ich czele. I zbliżył się do Jezusa, żeby Go pocałować. A Jezus rzekł mu: Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego? Kiedy towarzysze Jezusa zobaczyli, na co się zanosi, spytali: Panie, czy mamy dobyć miecza? I któryś z nich uderzył mieczem sługę arcykapłana, i uciął mu prawe ucho. A Jezus odpowiedział: Przestańcie, dość tego! I dotknąwszy ucha, uzdrowił go.
Łuk. 22,47-50 BP

Chyba ostatnim uzdrowieniem, jakiego Jezus dokonał, było uzdrowienie ucha obciętego jednemu z kapłańskich "gwardzistów" w Getsemane. Cięcia, według ew. Jana, dokonał Piotr. Jezus sprzeciwił się temu, momentalnie "przyklejając" ucho z powrotem na swoje miejsce.

I to wydarzenie nijak się ma do powszechnej tezy, że trzeba tylko wierzyć, żeby zostać uzdrowionym. Bo ten człowiek ani nie wierzył w Jezusa, (chociaż kto to wie na pewno...), ani był chory przez długi czas, ani przyjaciele czy rodzina wstawiali się za nim... Nie zdarzyło się nic, co pozwalałoby dodać jakiś punkt do definicji "jakie wymagania trzeba spełnić, żeby uzdrawiać/zostać uzdrowionym". Wręcz przeciwnie - ucho odpadło, a Jezus, chcąc sprostować tę sytuację, która właśnie się zdarzyła, sprawił, że ucho znowu było całe. Tak po prostu.

Jedyny wniosek, jaki można by tutaj dodać, to chyba to, że obojętnie jakich konsekwencji swoich czynów byśmy nie ponosili teraz, Jezus może je uzdrowić.

Jedyny wniosek więc, jaki wysnuwam po przestudiowaniu całej tej serii o uzdrowieniach - nie ma żadnych reguł na to, żeby móc uzdrawiać czy żeby być uzdrowionym. I że nie to jest najważniejsze, żeby uzdrawiać czy być uzdrowionym. Najważniejsze to być z Bogiem i wierzyć Mu. A jeśli On zechce kogoś uzdrowić - to to uczyni. A jeśli zechce, żebyśmy to my stali się Jego narzędziem w uzdrawianiu - to to również się stanie. I my o tym będziemy wiedzieć. W jakiś sposób. W końcu Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie (Filip. 2,13 BW).

KONIEC SERII
[poprzednio - WIEDZĄC, KIM JEZUS JEST]






czwartek, 27 grudnia 2018

Wiedząc, kim Jezus jest

Im dalej się wczytywać w kolejne historie uzdrowień, tym bardziej stają się już one coraz bardziej typowe, standardowe. Jak ta historia z uzdrowieniem ślepego żebraka Bartymeusza:

I przychodzą do Jerycha. A kiedy On wychodził z Jerycha i Jego uczniowie, i wielki tłum, niewidomy syn Timajosa siedział przy drodze, żebrząc. Kiedy usłyszał, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął krzyczeć i wołać: Synu Dawida, Jezusie, zmiłuj się nade mną! I wszyscy kazali mu milczeć, lecz on jeszcze głośniej krzyczał: Synu Dawida, zmiłuj się nade mną! A Jezus przystanąwszy powiedział: Zawołajcie go. Wołają niewidomego: Bądź dobrej myśli, wstawaj, woła cię! On zaś zrzucił swoje okrycie i, zerwawszy się z miejsca, przyszedł do Jezusa, a Jezus powiedział do niego: Co mam zrobić dla ciebie? Rzekł Mu niewidomy: Rabbuni, abym przejrzał. Jezus mu powiedział: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. I zaraz przejrzał, i szedł za Nim drogą.
Mar. 10,46-52 BP

Historia jest typowa. Ślepy żebrak, wołanie Jezusa, wzmianka o wierze, uzdrowienie. Jednak to, co zwróciło moją uwagę: ten żebrak zwracał się do Jezusa tytułując Go Synem Dawida. W naszych oczach nie ma to właściwie żadnego znaczenia, wygląda wręcz dziwnie, tak wschodnio. Egzotycznie. Tymczasem można to zrozumieć na dwa sposoby: Jezus jawi się jako syn Dawida wg Ewangelii Mateusza, mając go w swojej linii genealogicznej (zob. Mat. 1,6).

Drugi z nich odnosi się do tego, co Bóg przekazał prorokowi Natanowi, żyjącemu równolegle z Dawidem, TYM Dawidem: Tejże nocy jednak przemówił Jahwe do Natana: (...) Teraz zaś powiedz słudze memu Dawidowi: - Tak mówi Jahwe zastępów: Jam to wziął cię z pastwiska od trzody, byś był księciem nad ludem moim Izraelem. Byłem z tobą wszędzie, gdzieś szedł, i zniszczyłem wszystkich twych wrogów przed tobą. Sprawię, że imię twe będzie tak sławne, jak imię wielkich tej ziemi. (...) Kiedy wypełnią się twoje dni i kiedy spoczniesz z twoimi przodkami, ustanowię twego potomka, pochodzącego od ciebie, i umocnię jego królestwo. On wybuduje dom dla mego Imienia, a [Ja] umocnię jego tron królewski na wieki. Ja będę mu ojcem, a on będzie mi synem: jeśli zgrzeszy, ukarzę go rózgą ludzką i razami synów ludzkich, lecz nie odbiorę mu swej łaskawości, jak odebrałem ją Saulowi, którego usunąłem przed tobą. Dom twój i twoje królestwo będą trwały przede mną na wieki, a twój tron będzie utwierdzony na zawsze. Wszystkie te słowa i całe to widzenie przekazał Natan Dawidowi (2 Sam. 7,4-17 BP). Ten tekst odnosi się w zasadzie bardziej do króla Salomona, będącego synem Dawida, który faktycznie świątynię Bogu wybudował. Wg mnie nie może on odnosić się do niczego więcej, zwłaszcza do wywiedzenia linii genealogicznej Mesjasza od Dawida, skoro znajduje się tutaj wspomnienie jeśli zgrzeszy. Na te słowa też powoływał się król Salomon w 2 Kron. 6,16. Aczkolwiek rozciągnięcie tej obietnicy w czasie, aż po wieki wieków i na zawsze, może indykować coś szerszego. I faktycznie, jak by na to nie patrzeć - Jezus, potomek Dawida, ustanowił jakby kontynuację dla ludzi, którzy są jak Dawid - być może mali i słabi, ale przez wiarę w Boga silni i niezłomni. Tysiące takich ludzi, dla których Bóg jest ostoją.

Tym bardziej, że na słowa z tego fragmentu powoływał się też apostoł Paweł w Hebr. 1,5, gdzie odniósł je konkretnie do Jezusa. Apostoł Paweł był wyuczony jako faryzeusz, znał się na hebrajskich pismach, na Torze, pismach proroków, czyli na tym wszystkim, co teraz nazywamy Starym Testamentem. I pisał to też do Hebrajczyków, czyli narodu, który ze swoją religią był dość dobrze obeznany, każdy mógł cytować dowolny fragment z ksiąg Mojżesza etc. Czyli skoro tego rodzaju fachowiec od Starego Testamentu odniósł się w ten sposób do ludzi obeznanych z tematem, tzn. że cytowany wcześniej tekst z 2 Sam. odnosi się również i do Jezusa. Jezusa, jako Syna Boga, ale także jako syna Dawida, kontynuację tych wszystkich obietnic, które Bóg złożył (za pomocą proroków) ludziom odnośnie dobrej przyszłości.

Sam Jezus zresztą wypowiedział się w tej kwestii: A kiedy faryzeusze zebrali się razem, Jezus ich zapytał: Co sądzicie o Mesjaszu? Czyim jest synem? Mówią Mu: Dawida. Mówi im: To czemuż Dawid nazywa Go panem mówiąc z natchnienia Ducha: "Rzekł Pan mojemu Panu: Siądź po mojej prawicy, aż rzucę Twych nieprzyjaciół pod Twoje stopy"? Jeśli więc Dawid nazywa Go Panem, to jakżeż On może być jego synem? I nikt nie umiał Mu na to odpowiedzieć. Nikt też od tego dnia nie odważył się zadawać Mu pytań (Mat. 22,41-46 BP). Mesjasz miał wywodzić się od Dawida, i było to dla tamtego społeczeństwa oczywiste. Bardzo mało oczywiste natomiast było, z jakiego powodu ojciec miałby któregoś ze swoich potomków tytułować "per Pan"...

W innym miejscu Jezus określa się jako ten potomek Dawida jasno i wyraźnie, nawiązując do starotestamentowych określeń znanych apostołowi Janowi: Ja jestem korzeń i ród Dawida, lśniąca gwiazda poranna (Obj. 22,16 NBG).

Kim więc jest Syn Dawida dla mnie personalnie? Jako "syn Dawida" - imię to nie ma żadnego wydźwięku. Nie w naszej kulturze. Ale jako uosobienie i realizacja wszystkich obietnic, które Bóg złożył ludziom - Jezus jest urzeczywistnieniem tego, co Bóg dla ludzi chce naprawdę. Czyli dobra dla ludzi wokół, przyjaźni wobec otoczenia, mądrości wobec innych (tak jak i Jezus był mądry), przebaczenia wobec czegokolwiek, co ktokolwiek mógł się dopuścić w przeszłości - jeśli tylko chce to zmienić i być lepszym człowiekiem. A jeśliby można byłoby stać się narzędziem w ręku Boga i przekazać Jego Ducha na kogoś, kto akurat potrzebuje uzdrowienia - w imieniu Jezusa - to byłoby perfekcyjnie.








niedziela, 25 listopada 2018

Ożywienie Łazarza - kopalnia

Chorował Łazarz z Betanii, miasteczka Marii i jej siostry Marty. Była to ta Maria, która skropiła Pana olejkiem i wytarła Jego nogi swoimi włosami. Właśnie jej brat Łazarz chorował. Siostry więc przesłały Jezusowi wiadomość: Panie, ten, którego miłujesz, choruje. Usłyszawszy to Jezus powiedział: Ta choroba nie skończy się śmiercią, ale przyniesie chwałę Bogu. Dzięki niej Syn Boży będzie uwielbiony/wsławiony. 

Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata. Ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Dopiero potem mówi uczniom: Idźmy do Judei. Mówią Mu uczniowie: Rabbi, dopiero co Judejczycy chcieli Cię ukamienować i znowu tam idziesz? (...) A potem mówi im: Nasz przyjaciel Łazarz zasnął, ale idę go obudzić. Powiedzieli Mu uczniowie: Panie, jeżeli zasnął, wyzdrowieje. Jezus mówił o jego śmierci, im zaś się wydawało, że mówił o zwykłym zaśnięciu. Wtedy więc Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł. I cieszę się, że nas tam nie było. A to ze względu na was, abyście uwierzyli. Ale chodźmy do niego. A Tomasz, zwany Bliźniakiem, powiedział do współuczniów: I my chodźmy, aby umrzeć z Nim. 

Kiedy Jezus przyszedł, zastał [Łazarza] leżącego od czterech dni w grobie. Betania była blisko Jerozolimy, około piętnastu stadiów. Wielu Judejczyków przybyło do Marty i Marii pocieszać je po śmierci brata. Kiedy więc Marta usłyszała, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu naprzeciw. A Maria siedziała w domu. Marta więc rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł, ale nawet teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o co Go poprosisz. Mówi jej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie. Mówi Mu Marta: Wiem, że powstanie z martwych przy zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. Powiedział jej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem! Kto wierzy we Mnie, chociażby nawet umarł, żyć będzie. A każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nigdy nie umrze. Czy wierzysz w to? Mówi Mu: Tak, Panie. Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Mesjaszem, Synem Bożym, który ma przyjść na świat. Po tych słowach poszła i po cichu wezwała swoją siostrę Marię: Jest Nauczyciel i woła cię. Kiedy [Maria] to usłyszała, wstała szybko i poszła do Niego. 

Jezus jeszcze nie wszedł do miasteczka, ale stał w miejscu, gdzie Marta zabiegła Mu drogę. A Judejczycy, którzy byli z Marią w domu i pocieszali ją, widząc, że szybko wstała i wyszła, poszli za nią przekonani, że idzie płakać do grobu. Kiedy więc Maria doszła do Jezusa i ujrzała Go, padła Mu do nóg, mówiąc: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Kiedy Jezus zobaczył ją zapłakaną i płaczących Judejczyków, którzy z nią przyszli, wzruszył się głęboko i zapytał: Gdzieście go pochowali? Mówią Mu: Chodź, Panie, i zobacz! Jezus zapłakał. Mówili więc Judejczycy: Jak On go miłował! A niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy ślepemu, nie mógł sprawić, aby i ten nie umarł? 

Jezus więc ponownie wzruszony przychodzi do grobu. Była to jaskinia, a zamykał ją kamień. Mówi Jezus: Odsuńcie kamień. Mówi Mu siostra zmarłego, Marta: Panie, już cuchnie, bo od czterech dni tu leży! Mówi jej Jezus: Czyż ci nie powiedziałem, że jeżeli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Odsunęli więc kamień, a Jezus podniósł oczy w górę i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, ale [powiedziałem to] ze względu na tłum, który wokół Mnie stoi, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Po tych słowach zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź z grobu! Umarły wyszedł z nogami i rękami powiązanymi taśmami, a twarz jego była owinięta chustą. Mówi im Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść. Wielu więc z tych Judejczyków, którzy przyszli do Marii i ujrzeli, co Jezus uczynił, uwierzyło w Niego. 

Jan 11,1-45 BP/NPP

Ta historia jest spektakularna. Jest kopalnią wniosków. Jako historia o uzdrowieniu/ożywieniu, opisana tak szczegółowo, robi niesamowite wrażenie.

Siostry więc przesłały Jezusowi wiadomość: Panie, ten, którego miłujesz, choruje. Usłyszawszy to Jezus powiedział: Ta choroba nie skończy się śmiercią, ale przyniesie chwałę Bogu. Dzięki niej Syn Boży będzie uwielbiony/wsławiony. Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata. Ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Dopiero potem mówi uczniom: Idźmy do Judei. Po pierwsze - musiała to być poważna choroba, nie jakieś tam zwykłe przeziębienie, skoro Jezus od razu wiedział, że może się to skończyć śmiercią. Bez błahego powodu przecież przyjaciele nie zawracaliby Mu głowy. Pytanie: jak często zawracamy Bogu (przeplatam tu Jezusa i Boga, Jezus pracował na ziemi w końcu by pokazać nam Jego nowy obraz, tak różny od judejskiej religii nakazów i zakazów) głowę sprawami błahymi, zamiast samemu sobie z nimi radzić, postępując w myśl zasady, którą powiedział Bóg do Jozuego: Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz. (Joz. 1,9 BW).

Po drugie - często oczekujemy natychmiastowych efektów jako odpowiedź na naszą modlitwę. Tutaj Jezus czekał jeszcze dwa dni, zanim się do Łazarza wybrał. Dziwnie brzmi zestawienie tych słów w tej historii: Jezus miłował Martę, jej siostrę i brata, ale chociaż usłyszał, że Łazarz choruje, pozostał dwa dni tam, gdzie był. Bez żadnego osobistego powodu. Dlaczego tak zrobił - o tym za chwilę.

A potem mówi im: Nasz przyjaciel Łazarz zasnął, ale idę go obudzić. Powiedzieli Mu uczniowie: Panie, jeżeli zasnął, wyzdrowieje. Jezus mówił o jego śmierci, im zaś się wydawało, że mówił o zwykłym zaśnięciu. Wtedy więc Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł. - Znajduje się tutaj doskonała definicja śmierci. Jezus mówił o niej jako o śnie, podczas gdy uczniowie, jak to na ogół ludzie - odbierali sen tylko jako tymczasowy odpoczynek. Tymczasem dla Jezusa, w Jego szerokim horyzoncie widzenia - śmierć, jakiej doznajemy tutaj w wyniku choroby czy starości - nadal jest snem. Ta faktyczna śmierć, nieodwracalna, ma miejsce wtedy, gdy nasz los pobytu (lub jego braku raczej) w Państwie Boga jest już nieodwołalnie przypieczętowany, zawsze z powodu naszego własnego wyboru, o czym Jezus cały czas mówił, i o czym właściwie cały Nowy Testament pisze.

A Tomasz, zwany Bliźniakiem, powiedział do współuczniów: I my chodźmy, aby umrzeć z Nim. Jest to ten sam Tomasz, który później wsławił się swoim sceptycyzmem odnośnie zmartwychwstałego Jezusa: Jeżeli nie zobaczę śladów gwoździ na Jego rękach i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mej w Jego bok, nie uwierzę (Jan 20,25 BP). Jak widać, jego sceptycyzm nie dotyczył tylko i wyłącznie tamtego jednego momentu. Był sceptyczny już i tutaj: podczas dyskusji uczniów nad tym, że Jezus chce się wybrać do Betanii, gdzie dopiero co próbowano Go ukamieniować, wobec postanowienia Jezusa, że idą tak czy siak, powiedział tylko: Chodźmy więc i my, żeby umrzeć razem z Nim. Mimo całego swojego sceptycyzmu był za Jezusem całym sercem, gotów iść za Nim tam, gdzie czekało na nich duże prawdopodobieństwo nieprzyjemności (pozwolę sobie tak właśnie zdefiniować ukamieniowanie). Oddany mimo swojego ostrożnego nastawienia. Jakież zupełnie różne nastawienie od tego, co zaprezentował sobą potem apostoł Piotr...

Kiedy więc Marta usłyszała, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu naprzeciw. A Maria siedziała w domu. Marta więc rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł, ale nawet teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o co Go poprosisz. (...) Po tych słowach poszła i po cichu wezwała swoją siostrę Marię: Jest Nauczyciel i woła cię. Kiedy [Maria] to usłyszała, wstała szybko i poszła do Niego. (...) Kiedy więc Maria doszła do Jezusa i ujrzała Go, padła Mu do nóg, mówiąc: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Postawa obu sióstr była podobna. Wierzyły, że Łazarz nie umarłby, gdyby Jezus był na miejscu. Tyle że Marta zadeklarowała coś więcej: ale nawet teraz wiem, że Bóg da ci wszystko, o co Go poprosisz. Brakuje tego twierdzenia w wypowiedzi Marii. Czy to oznacza, że Maria wierzyła jakby mniej? Może tak, może nie. A może taka deklaracja ze strony Marii nie była wymagana. Były to przecież te same dwie siostry, o których mowa w Ewangelii Łukasza: W czasie podróży Jezus wszedł do wioski. A pewna kobieta imieniem Marta przyjęła Go w gościnę. Miała siostrę, którą zwano Marią. Ta, siedząc u stóp Pana, słuchała Jego słów. Marta zaś krzątała się około wielu posług. Przystanąwszy powiedziała: Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra mnie jednej pozostawiła usługiwanie? Powiedz jej zatem, żeby mi pomogła! A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Maria wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej zabrana (Łuk. 10,38-42 BP). Być może taka deklaracja ze strony Marii nie była wymagana, ponieważ Maria już wcześniej pokazała jej stosunek do Jezusa. Być może to właśnie od Marty konieczne było potwierdzenie jej wiary w Jezusa, że wybrała to co najlepsze, w odróżnieniu od wcześniejszej historii.

Tu nasuwa się lekko jedno pytanie: jedni siedzą i słuchają, nie robiąc nic, inni pracują na rzecz idei, w które wierzą. Czy sama praca na rzecz tej idei jest czymś niepoprawnym? Nie sądzę, aby właśnie to Jezus miał na myśli, mówiąc do Marty: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Przecież Jezus sam wysłał uczniów do pracy, zlecał im załatwienie noclegów, osła, uzdrawianie, a na końcu powierzył im kontynuację całej swojej misji. Myślę że chodziło tutaj o coś więcej: być może Marta ZAWSZE stawiała pracę na rzecz idei na pierwszym miejscu, zamiast się skupić na tym, by się jej właściwie poświęcić także i sercem. Albo być może Marta za tym pierwszym razem, w historii z Ew. Łukasza, wcale nie było za ideami, które głosił Jezus, a przygotowywała posiłek tylko z dobrego serca, czego przykład często widzimy, gdy matki, nie popierając wcale działalności swoich synów, i tak przygotowują im posiłki etc. Tutaj natomiast widoczne jest, jak bardzo zmieniła swoje nastawienie.

Kiedy Jezus zobaczył ją zapłakaną i płaczących Judejczyków, którzy z nią przyszli, wzruszył się głęboko i zapytał: Gdzieście go pochowali? Mówią Mu: Chodź, Panie, i zobacz! Jezus zapłakał. Bycie chrześcijaninem, naśladowcą Jezusa, nie oznacza całkowite wyzbycie się jakichkolwiek emocji. Smutek, żal - odczuwał to również i Jezus. Jezus współczuł przecież wszystkim tym ludziom, którzy chorzy przychodzili do Niego. Chorzy w wyniku naturalnych chorób, albo chorzy w wyniku niedostatecznego poziomu higieny, jaki miał miejsce w czasach ówczesnych. Mało tego - Jezus odczuwał i gniew (czyt. historię o rozwaleniu stołów handlarzy w świątyni). Jak to zostało powiedziane później w Nowym Testamencie - gniewajcie się, lecz nie grzeszcie.

Tak samo jak w przypadku poprzedniej historii (zob. [UZDRAWIAJĄCA SADZAWKA SILOE]), gdzie Jezus stwierdził, że ów ślepy człowiek został urodzony ślepym po to, by na nim ujawniła się moc Boga, tak samo i tutaj Jezus zwlekał z przyjściem do Betanii, by tym większego cudu dokonać. Nie tylko uzdrowić ciężko chorego Łazarza, ale wskrzesić go całkowicie.

Zastanawiam się tutaj nieco nad synchronizacją czasową tego wydarzenia, bo gdy posłańcy przyszli do Jezusa, Jezus był w Jerozolimie, a oni powiedzieli Mu tylko, że Łazarz jest chory. Jezus czekał dwa dni. Betania nie była tak daleko od Jerozolimy, raptem 15 stadiów. Biorąc pod uwagę informację wyszukane gdziekolwiek w internecie, mógł to być dystans 2,5-3 km, czyli maksymalnie godzina marszu. Tymczasem gdy po dwóch dniach Jezus do Betanii dotarł, to raptem Łazarz był już w grobie od dni czterech. Gdzie przepadły te minimum dwa kolejne dni? Tak czy siak ta desynchronizacja nie zaprzecza faktowi, że Łazarz, gdy Jezus tam dotarł, był już położony w grobie. Martwy.

Odsunęli więc kamień, a Jezus podniósł oczy w górę i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że zawsze Mnie wysłuchujesz, ale [powiedziałem to] ze względu na tłum, który wokół Mnie stoi, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Po tych słowach zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź z grobu! - kolejna rzecz. Jezus był tak pewny, że Bóg Go wysłucha, że zaryzykował nawet opóźnienie swojego przyjścia, by tym większy efekt osiągnąć. I w zasadzie niczego nawet nie musiał mówić, stojąc przy tym świeżo odsuniętym kamieniu i tej woni dolatującej ze środka być może. Ale powiedział to, żeby ludzie zgromadzeni dookoła zrozumieli sens tego wydarzenia - to nie Jezus uzdrawiał sam z siebie, ale to wszystko, co Jezus robił, było robione wyłącznie z woli Boga. Jezus był tylko Jego przedłużonym ramieniem tutaj, na ziemi. Jego wizytówką, którą ludzie mieli zobaczyć, skoro nie mogli zobaczyć tego Boga właściwego, żywego, twarzą twarz, albo nie potrafili Go już widzieć w sposób, w jaki On im się pokazywał, toteż musieli uwierzyć, gdy stanęli twarzą w twarz z takim samym żywym ludzkim organizmem, jak oni sami.

Czy nie przydałaby się taka osoba i dzisiaj? Ktoś taki, dzięki któremu ludzie - widząc go na własne oczy - mogliby uwierzyć w Boga?

A może to właśnie się dzieje? Jest dla nas normą bycie tak sceptycznym jak był Tomasz, wierzymy tylko informacjom wyczytanym w książkach, encyklopediach czy gdzieś w źródłach dostępnych w internecie - czy nie po to mamy taki szeroki otwarty dostęp do wszelkiego rodzaju informacji, by samemu móc je przefiltrować i wysnuć na tej podstawie własne wnioski na temat Boga, zamiast wierzyć temu, co ludzie wokół gadają nie mając żadnej lub niewielkie logiczne podstawy?







sobota, 24 listopada 2018

Uzdrawiająca sadzawka Siloe; Zła historia życia

[Jezus] przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy — on czy jego rodzice?" Jezus odpowiedział: "Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. (...) To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: "Idź, obmyj się w sadzawce Siloe" — co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: "Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?" Jedni twierdzili: "Tak, to jest ten", a inni przeczyli: "Nie, jest tylko do tamtego podobny". On zaś mówił: "To ja jestem". Mówili więc do niego: "Jakżeż oczy ci się otwarły?" On odpowiedział: "Człowiek zwany Jezusem uczynił błoto, pomazał moje oczy i rzekł do mnie: "Idź do sadzawki Siloe i obmyj się". Poszedłem więc, obmyłem się i przejrzałem". Rzekli do niego: "Gdzież On jest?" On odrzekł: "Nie wiem". Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A tego dnia, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: "Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę". Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: "Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu". Inni powiedzieli: "Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?" I powstało wśród nich rozdwojenie. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: "A ty, co o Nim myślisz w związku z tym, że ci otworzył oczy?" Odpowiedział: "To prorok". Jednakże Żydzi nie wierzyli, że był niewidomy i że przejrzał, tak że aż przywołali rodziców tego, który przejrzał, i wypytywali się ich w słowach: "Czy waszym synem jest ten, o którym twierdzicie, że się niewidomym urodził? W jaki to sposób teraz widzi?" Rodzice zaś jego tak odpowiedzieli: "Wiemy, że to jest nasz syn i że się urodził niewidomym. Nie wiemy, jak się to stało, że teraz widzi, nie wiemy także, kto mu otworzył oczy. Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, niech mówi za siebie". Tak powiedzieli jego rodzice, gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już postanowili, że gdy ktoś Uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony z synagogi. Oto dlaczego powiedzieli jego rodzice: "Ma swoje lata, jego samego zapytajcie". Znowu więc przywołali tego człowieka, który był niewidomy, i rzekli do niego: "Daj chwałę Bogu. My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem". Na to odpowiedział: "Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę. Rzekli więc do niego: "Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył ci oczy?" Odpowiedział im: "Już wam powiedziałem, a wyście mnie nie wysłuchali. Po co znowu chcecie słuchać? Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami?" Wówczas go zelżyli i rzekli: "Bądź ty sobie Jego uczniem, my jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co do Niego zaś nie wiemy, skąd pochodzi". Na to odpowiedział im ów człowiek: "W tym wszystkim to jest dziwne, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast Bóg wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić". Na to dali mu taką odpowiedź: "Cały urodziłeś się w grzechach, a śmiesz nas pouczać?" I precz go wyrzucili. Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i Spotkawszy go rzekł do niego: "Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?" On odpowiedział: "A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?" Rzekł do niego Jezus: "Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie". On zaś odpowiedział: "Wierzę, Panie!" i oddał Mu pokłon.
Jan 9,1-38 BT

Jest tutaj opisana podobna historia, jak w poście [ŚLINA]. Tamta, wg relacji Marka, wydarzyła się w Betsaidzie, na północy Izraela. Ta tutaj wydarzyła się w Jerozolimie. W Betsaidzie ślepego do Jezusa przyprowadzono, w Jerozolimie Jezus sam go napotkał. Wg Marka - w Betsaidzie Jezus go po prostu uzdrowił. Wg Jana - niewidomy w Jerozolimie stał się (znowu) obiektem zagrywki polityczno-religijnej. Uzdrowiony w sabat, wywoławszy kontrowersje u kapłanów wrażliwych na wszelkiego rodzaju objawy "pracy" w sabat jako łamania prawa religijnego, wreszcie wezwany (ponownie) przed nich, żeby przyznać, że człowiek, który go uzdrowił, był grzeszny. Nie zrobił tego, więc sam został wyzwany od "urodzonego w grzechach".

Co ciekawego jest tutaj - mimo, że ten zbiornik wodny Siloe znany był z wody uzdrawiającej, to po tym, jak Jezus przemył oczy tego człowieka i wysłał go, żeby sobie w tej wodzie przemył oczy, ten człowiek nadal twierdził, że to Jezus go uzdrowił, a nie woda. I tu przychodzi mi na myśl wiele znanych, gdzie ludzie zostali uzdrowieni i przypisali to uzdrowienie dotknięciu obrazu, zamiast Jezusowi. Myślę tutaj konkretnie o naszej Częstochowie i jej historii, którą się tam propaguje. Dotknięcie obrazu, jakichś relikwii, tak samo jak użycie "znanej" z uzdrawiania wody - nie uzdrawia. Tylko Jezus może to zrobić. I taką właśnie świadomość miał właśnie ów człowiek z Jerozolimy. Co też później zresztą wyznał.

Inny morał z tej historii, jaki wyciągam - być może już kiedyś o tym pisałem - to słowa Jezusa: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, lecz [urodził się niewidomy], aby przez niego objawiły się dzieła Boże (Jan 9,3 BP). Zdarza się, że ktoś dostał w prezencie od życia naprawdę złą historię. Dlaczego? "Dlaczego Bóg na to pozwolił?" - zaraz pojawia się pytanie. Bóg nie pozwala na więcej, niż możemy znieść - parafrazując. A wszystko to jest po to, żeby ludzie dookoła zobaczyli, jak wielka, jak zadziwiająca jest moc Boga. I znowu wracamy do starego tematu: nasze życie jest po to, by pokazać innym, którzy ciągle jeszcze nie są przekonani, jak wielki jest Bóg, Jego moc, i Jego dobroć. Jak bardzo zepsute rzeczy może On naprawić. Bo jakie było życie apostoła Pawła, jednej z najbardziej podziwianych postaci Nowego Testamentu? Wychowany jako VIP, co prawda, ale aktywnie zwalczał chrześcijan, i chyba nigdy nie dowiemy się, jakie metody stosował. Ile wyrzutów sumienia musiał w sobie nosić po nawróceniu? Czy Maria Magdalena. Czy Piotr, najbardziej gorliwy uczeń Jezusa, ale gdy przyszło co do czego, to zwyczajnie stchórzył. Nikt nie jest jakąś różową, świetlaną postacią w Biblii, jakimś niewinnym bohaterem. Każda z postaci miała coś za uszami, a stali się chrześcijanami przez wiarę w Jezusa, poprzez świadomy wybór. Jak ten człowiek uzdrowiony przy Siloe - to nie woda z legendarnej sadzawki go uzdrowiła, ale Jezus, człowiek który go dotknął i oczyścił oczy.







niedziela, 18 listopada 2018

Odruch serca źle odbierany

Kiedy w szabat wszedł do domu jednego ze znakomitszych faryzeuszów, aby się posilić, podpatrywali Go. I stanął przed Nim pewien człowiek, chory na wodną puchlinę. A Jezus zapytał biegłych w Prawie i faryzeuszów: Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy nie wolno? A oni zamilkli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił, a do nich rzekł: Jeśli syn albo wół któregoś z was wpadnie do studni, to czyż nie wyciągnie go zaraz w dzień szabatu? I nie umieli Mu na to odpowiedzieć.
Łuk. 14,1-6 BP

Pod względem mojego rozpatrywania tematu uzdrowień nie ma tutaj właściwie nic istotnego. Ot przyszedł człowiek w czasie, gdy Jezus był "niedzielnym" gościem u kogoś z wyższych sfer, chory, a Jezus go uleczył.

Tyle że uleczył go wiedząc, co te wszystkie wyższe sfery o takim uzdrawianiu w sabat myślą. Skoro ten człowiek przyszedł do Jezusa, a Jezusa misją było pokazanie ludziom innego, lepszego oblicza dobra, niż to, które sztucznie zostało narzucane przez ówczesne prawo, to Jezus temu nie odmówił. Po prostu go uzdrowił.

Jest jednak inna rzecz, którą chcę tutaj przytoczyć przy okazji. Spotkałem w tym tygodniu w pracę pewną osobę, której nieco pomagałem. W zamian spotkałem się z pomówieniami, że gdyby była mężczyzną, to zupełnie inaczej bym ją traktował. Nie, też bym pomagał. Wytłumaczyłem, że płeć nie ma tu dla mnie żadnego znaczenia. Po prostu widzę, że ktoś potrzebuje pomocy, to idę i pomagam. Ta osoba w to nie uwierzyła. Odebrała to jako osobisty atak na jej osobę, cokolwiek powiedziałem - odbierała to jako pogróżki.

Zastanowiłem się, na ile Jezus musiał się spotykać z takimi samymi sytuacjami, gdy - chcąc pomagać tym zwyczajnym ludziom, spotykał się z pomówieniami ze strony faryzeuszów, że burzy ich porządek, podaje się za Boga i tworzy rebelię przeciw cezarowi. Przecież to było akurat to samo. Dlaczego Jezus musiał wciąż zadawać im pytania typu: czy sami nie pomoglibyście któremuś z waszych zwierząt, gdyby akurat wpadło w pułapkę w dzień, o którym wy mówicie, że nie wolno wykonywać ŻADNEJ pracy? Na ile pomoc innym jest pracą, taką zawodową pracą, od której człowiek powinien w sabat odpocząć? (Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci twego Boga, Jahwe. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy (...) (Wyj. 20,8-10 BT)). Jeśli człowiek ma odruch serca, by komuś pomóc, i miałoby to przynieść tylko coś dobrego innej osobie, to dlaczego ktoś miałby ograniczać to prawem religijnym, skoro religia ta polega na miłowaniu bliźniego jak siebie samego?

I nie mieli siły / nie byli w stanie zaprzeczyć Mu (Łuk. 14,6 PD). To, co inne przekłady podają jako nie mogli Mu odpowiedzieć, Przekład Dosłowny określa jako nie byli w stanie / nie mieli siły. Nie mogli zaprzeczyć Mu słuszności takiego rozumowania, takiego porównania. A mimo to trwali przy swoim sposobie myślenia. Po co?

[poprzednio - PODNIEŚĆ SIĘ]






piątek, 9 listopada 2018

Podnieść się

Nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: "Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy". Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga.
Łuk. 13,10-13 BT

Różne tłumaczenia różnie nazywają przypadłość tej kobiety: niemoc, choroba, cierpienie, chorobliwe usposobienie. Porównując, w jakich znaczenia zostało użyte to słowo w innych historiach (zob. zestawienie: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/769), to można wysnuć wniosek, że chodziło o ogólną słabość, czasami chorobę, ale też i psychiczną niewydolność: Podobnie i Duch wspiera nas w naszej słabości... (Rzym. 8,26 PD); Jeśli muszę się chlubić, to będę się chlubił z mojej słabości (2 Kor. 11,30 PD).

Pytanie jest, czy ta kobieta była zgarbiona na wskutek jakiejś fizycznej choroby, czy może tak popadła w depresję, że po prostu nie dawała rady się wyprostować. Wyprostowała się ona po tym, jak przemówił do niej Jezus: natychmiast wyprostowała się. To słowo, użyte tutaj jako "wyprostowanie", zostało użyte w Nowym Testamencie tylko cztery razy: dwa razy w historii, gdzie Żydzi przywlekli do Jezusa Magdalenę, oskarżając ją o prostytucję, żądając od Jezusa konkretnego religijnego wyroku opartego na tym, w co ówcześnie wierzyli (wg prawa Mojżesza - ukamieniowanie za cudzołóstwo). Wtedy Jezus, po tym jak przykucnął by rysować coś patykiem po piasku, podniósł się, żeby do nich mówić: A gdy tak nalegali pytając Go - podniósł się i rzekł im: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem (Jan 8,7 PD); Wtedy Jezus podniósł się i nikogo nie widząc oprócz kobiety, zwrócił się do niej: Kobieto, gdzie są ci, którzy cię oskarżali? Nikt cię nie potępił? (Jan 8,10 PD). Mamy więc tutaj fizyczne podniesienie się z kucków.

Nawiasem mówiąc - zwróciłem uwagę na to, że Żydzi często stawiali Jezusa w sytuacjach religijnie wydawałoby się oczywistych, gdzie powinien On wydać wyrok taki, jaki był słuszny w mniemaniu kapłanów, oparty na ówczesnych religijnych przepisach. To dałoby im chyba odczuć, że Jezus jest solidarny z nimi. Tyle tylko że Jezus prawie zawsze podważał sens tych przepisów, przedstawiając dobro człowieka ponad nimi, zadając kapłanom logiczne pytania, na które - jak się okazuje - sami znali dobrze odpowiedź, zupełnie różną od tego, w jaki sposób traktowały to przepisy - i w milczeniu nawet przyznawali Mu rację.

Tyle tylko że wciąż byli bardziej przywiązani do przepisów, niż do dobra drugiego człowieka.

Inną sytuacją, gdzie słowo "podnieść się" było użyte, występuje w Łuk. 21,28, gdzie Jezus przepowiada przyszłość Jerozolimy: A wydawać was będą rodzice i bracia, krewni i przyjaciele. I zabiją niektórych z was. I wszyscy was znienawidzą z powodu mojego imienia, ale wam włos z głowy nie spadnie. Przez waszą wytrwałość ocalicie wasze życie. A kiedy zobaczycie Jeruzalem otoczone przez wojska, wtedy wiedzcie, że wkrótce zostanie zburzone. Wtedy mieszkańcy Judei niech uciekają w góry, a ci, co będą w mieście, niech wyjdą z niego, ci zaś, co będą w okolicy, niechaj nie wchodzą do miasta. Bo są to dni kary, aby się wypełniło wszystko, co zostało napisane. Biada brzemiennym i karmiącym w tym czasie. Bo nastanie wielki ucisk na ziemi i gniew Boży na ten naród. I poginą od miecza, i pójdą w niewolę do wszystkich narodów, i poganie deptać będą Jeruzalem, aż się dopełnią ich czasy. I będą znaki na słońcu i na księżycu, i na gwiazdach, a na ziemi zwątpienie ludzi bezradnych wobec huku fal morskich. Ludzie będą umierać ze strachu i z oczekiwania tego, co ma przyjść na ziemię, bo "moce niebieskie" będą poruszone. Wtedy zobaczą "Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku" z wielką mocą i chwałą. A kiedy to zacznie się dziać, odetchnijcie z ulgą i podnieście głowy, dlatego że zbliża się wasze odkupienie (Łuk. 21,16-28 BP). Kontekst wskazuje tutaj jasno, że nie chodzi o fizyczne podniesienie się, ale o podniesienie się po szeregach złych wydarzeń. Chodzi więc o podniesienie się psychiczne, z jakiegoś ciężkiego stanu.

Zastanawiam się tutaj, na ile prawdopodobne jest, że ta kobieta została przybita jakimiś złymi wydarzeniami, których skutki już dawno stały się elementem jej codzienności i w zasadzie mogła już przywyknąć i nauczyć się zaradzać im na tyle, żeby żyć w miarę normalnie. Trwała w końcu w tym stanie przez osiemnaście lat. Tyle tylko że tak długo skoncentrowana może była na tym wszystkim złym, co jej się przydarzyło, że nie działało na nią żadne "Będzie dobrze, zobaczysz", czy też innego rodzaju pocieszenia od jej przyjaciół. W tym przypadku Jezus powiedział jej tylko, że jest wolna od tego tej niemocy, słabości, i położył na nią ręce. Ręce uzdrowiciela? Ręce przyjaciela? Nie wiem. Być może ręka przyjaciela również działa jak ręka uzdrowiciela.

To dało jej moc do podniesienia się. Do wyprostowania.







niedziela, 4 listopada 2018

Epileptyk nieuzdrowiony przez uczniów

I gdy przyszli do ludu, przystąpił do niego człowiek, upadł przed nim na kolana, I rzekł: Panie, zmiłuj się nad synem moim, bo jest epileptykiem i źle się ma; często bowiem wpada w ogień i często w wodę. I przywiodłem go do uczniów twoich, ale nie mogli go uzdrowić. A Jezus odpowiadając, rzekł: O rodzie bez wiary i przewrotny! Jak długo będę z wami? Dokąd będę was znosił? Przywiedźcie mi go tutaj. I zgromił go Jezus; i wyszedł z niego demon, i uzdrowiony został chłopiec od tej godziny. Wtedy przystąpili uczniowie do Jezusa na osobności i powiedzieli: Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? A On im mówi: Dla niedowiarstwa waszego. Bo zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie. Ale ten rodzaj nie wychodzi inaczej, jak tylko przez modlitwę i post.
Mat. 17,14-21 BW

Kiedy przyszli do uczniów, zobaczyli wokół nich wielki tłum i nauczycieli Pisma rozprawiających z nimi. A zaraz, kiedy Go zobaczono, cały tłum ogarnęło podniecenie. I kiedy przybiegli, pozdrawiali Go. I zapytał ich: O czym rozprawiacie z nimi? Odpowiedział Mu jeden z tłumu: Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mego syna, który ma ducha niemego. I gdziekolwiek go pochwyci, rzuca na ziemię, a on się ślini i zgrzyta zębami, i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli. On zaś im odpowiedział: Pokolenie niedowiarków, jak długo jeszcze będę z wami? Jak długo was jeszcze będę znosił? Przyprowadźcie go do Mnie. I przyprowadzili go do Niego. Kiedy duch zobaczył Jezusa, zaraz szarpnął chłopca, który upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. I zapytał jego ojca: Od kiedy to ma? On zaś odpowiedział: Od dzieciństwa. I często rzucał go nawet w ogień czy w wodę, aby go zabić. Lecz jeśli coś możesz, ulituj się i pomóż nam. A Jezus powiedział: Jeśli możesz? Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Ojciec dziecka zaraz krzyknął: Wierzę, pomóż mi w moim niedowiarstwie! Kiedy Jezus zobaczył, że zbiega się tłum, rozkazał duchowi nieczystemu: Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci: wyjdź z niego i nigdy już do niego nie wracaj. I krzyknął, i szarpnął nim gwałtownie, i wyszedł. A chłopiec zrobił się jak martwy, tak że wielu mówiło: umarł. A Jezus ujął go za rękę i podniósł go. I wstał. A kiedy wszedł do domu, uczniowie pytali Go na osobności: Dlaczego to myśmy nie mogli go wyrzucić? Powiedział im: Ten rodzaj nie może wyjść inaczej, jak tylko przez modlitwę.
Mar. 9,14-29 BP

Łuk. 9,37-43

Po pierwsze - mamy tutaj do czynienia z demonem. Złym duchem. Opętaniem. Dziecka. Nie wiem, jak duży był ten chłopiec, ale zastanawiam się, jak to możliwe. Bo jeśli ktoś jest już nastolatkiem i dokonuje niewłaściwych wyborów, zostaje zafascynowany niewłaściwymi priorytetami - to mogę zrozumieć, że ktoś niejako przez swój świadomy wybór poddaje się pod działanie złego. Przestaje się przeciwstawiać złu - a to już w dużej mierze jak zgoda.

Ale jak to się może tyczyć dziecka? Nie jest przecież zdolne jeszcze do dokonywania świadomych wyborów. Albo jestem w błędzie?

Druga rzecz to próby uzdrowienia przez uczniów. Wydarzenie to miało miejsce co prawda - wg chronologii w Ewangelii Łukasza - jeszcze przed wysłaniem uczniów przez Jezusa, żeby uzdrawiali, ale nastąpiło to tuż po tym uzdrowieniu. To znaczy że Jezus uznał ich zdolnych do uzdrawiania. Chyba że jest jakaś znacząca różnica pomiędzy uzdrawianiem różnych ułomności a całkowitym wyganianiem demonów. Tyle że po tym, jak owych siedemdziesięciu dwóch uczniów powróciło z tej misji, to jest napisane, że mogli oni też wyganiać i demony: Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc: "Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają (Łuk. 10,17 BT). Być może był to wynik owej nauki, którą z tego tutaj właśnie wydarzenia wyciągnęli?

Kiedy więc Jezus uzdrowił tego chłopca, uczniowie zafrasowani zadali mu pytanie, dlaczego oni nie mogli tego dokonać. "Powiedział im: Ten rodzaj nie może wyjść inaczej, jak tylko przez modlitwę" Mar. 9,29 BP. BG dodaje nawet: A on im rzekł: Ten rodzaj dyjabłów inaczej wynijść nie może, tylko przez modlitwę i przez post, stąd możemy mniemać, że chodzi o rodzaj diabłów, czyli w naszym języku współczesnym w tym kontekście: demonów.

Stąd modlitwa, czyli rozmowa z Ojcem, okazuje się być ważna. Jak zwykle. Jako kolejny aspekt. Stąd przychodzi dialog (wbrew prześmiewcom: modlitwa jest rozmową dwustronną. Każdy przecież wie, że sygnały werbalne w rozmowie stanowią zaledwie 10%, reszta to te niewerbalne. Kto powiedział, że Bóg nie używa znaków niewerbalnych?), stąd przychodzi pokój w serce, a z tym i moc. Moc do przeciwstawiania się złu i moc do uzdrawiania, jak widać.

Zarówno Biblia Gdańska, jak i Biblie anglojęzyczne dodają do tego post. Różnica wynika zapewnie z tego, że nie we wszystkich kopiach rękopisów ten post występuje. Czy Jezus powiedział to faktycznie czy nie - jeśli odebrać post jako wstrzemięźliwość, nie tylko wobec jedzenia ale także innych rzeczy, które łatwo nas mogą pochłonąć - to niejako zgadza się to z resztą treści Nowego Testamentu, który o wstrzemięźliwości mówi. Wzmianka o poście występuje zresztą w wersji z Ewangelii Mateusza. Powinniśmy to więc włączyć w nasz styl życia tak czy inaczej.

Nawiasem mówiąc - ostatni werset tego cytatu z Ewangelii Mateusza nie występuje w przekładach katolickich: BT, BP i NPP. Ten ostatni za powód podaje fakt, że ten werset nie występuje w każdym rękopisie. I tu zastanawia mnie fakt: jak to możliwe, że ten bardzo istotny werset, który podaje przepis na posiadanie "mocy" uzdrawiania, został z tego powodu całkowicie ominięty, a cały szereg ksiąg apokryficznych nie występujących w każdym przekładzie Biblii, a co do których pochodzenia istnieje szereg wątpliwości, czy nie zawierają zbyt dużej dozy hellenistycznej filozofii; albo teorii teologicznych opartych na pewnych niedopowiedzeniach, jak wybiórcze traktowane wersetów biblijnych, lub opieranie całej ideologii o jeden znak interpunkcyjny, który notabene - jest wynalazkiem współczesności, a nie był stosowany w czasach Jezusa - jak to możliwe, że ten istotny werset z tego powodu został całkowicie ominięty, a szereg innych są całkowicie tolerowane?

Po trzecie - tutaj bardzo zaakcentowana jest konieczność wiary w uzdrowienie. Bo zarówno ów ojciec został o tę wiarę zapytany, jak i uczniom brak wiary został wytknięty, że nie mogli demona wygonić.

[dalej - PODNIEŚĆ SIĘ]
[poprzednio - ŚLINA]






niedziela, 28 października 2018

Ślina

Potem przyszedł do Betsaidy; i przywiedli do niego ślepego, prosząc go, aby się go dotknął. A ująwszy onego ślepego za rękę, wywiódł go precz za miasteczko, i plunąwszy na oczy jego, włożył na niego ręce, i pytał go, jeźliby co widział. A on spojrzawszy w górę, rzekł: Widzę ludzi; bo widzę, że chodzą jako drzewa. Potem zasię włożył ręce na oczy jego, i rozkazał mu w górę spojrzeć; i uzdrowiony jest na wzroku, tak że i z daleka wszystkich jasno widział. I odesłał go do domu jego, mówiąc: I do tego miasteczka nie wchodź, i nikomu z miasteczka nie powiadaj.
Mar. 8,22-26 BG

Kolejna historia, gdzie Jezus użył śliny do uzdrowienia. I tak mi przyszło do głowy: wszystko to działo się przecież na terenach pustynnych, w innej kulturze, z innymi zasadami higieny. Ludzie zwykli jeść rękoma z tego samego garnka. Wtedy użycie śliny chyba nie kojarzyło się tak źle jak teraz? Zresztą nawet teraz czasami jakiś rodzic użyje swojej śliny, żeby zmazać jakąś smugę z twarzy swojego dziecka.

Być może więc Jezus używał śliny tylko po to, by przemyć wstępnie to miejsce, które właśnie miał uzdrowić? Skoro po samym użyciu śliny człowiek ten zaczął nieco widzieć - a opis "widzę ludzi jak drzewa" jest mi doskonale znany, bo sam używam dość grubych okularów i doskonale wiem, jak osoba z wadą wzroku widzi rzeczy. Widzieć ludzi z dala, chodzących, i przyrównać ich do drzew, wcale nie jest niczym niezwykłym, jest całkiem trafionym porównaniem.

Skoro więc ów człowiek zaczął nieco widzieć już po przetarciu jego oczu śliną, tzn. że najzwyczajniej w świecie miał te oczy brudne, czy też zaropiałe, cokolwiek... W każdym razie musiał mieć taki syf na oczach, że nie mógł widzieć nic. A po zwykłym przemyciu zobaczył już jakieś zarysy.

Nic dziwnego, że na końcu Jezus powiedział mu, żeby do tego miasteczka więcej nie wracał. Skoro był tam taki brud, i nikt tam nie zwracał na to uwagi, to po prostu znowu mógłby mieć oczy szybko zalepione jakimś brudem...







sobota, 27 października 2018

Uzdrowiony słowem. I śliną...

Znowu opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: "Effatha", to znaczy: Otwórz się. Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. [Jezus] przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I pełni zdumienia mówili: "Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę".
Mar. 7,31-37 BT

To uzdrowienie opisane jest tylko w Ewangelii Marka. Mateusz podaje fakt powrotu Jezusa z Tyru nad Jezioro Galilejskie, ale nie podaje szczegółów, pisze tylko ogólnie - o tłumach.

Zazwyczaj Jezus uzdrawiał nie używając żadnych "magicznych" sztuczek. Parę razy zdarzyło Mu się jednak użyć śliny - zarówno tu, jak i w innej historii, gdzie ślepemu śliną wymieszaną z piaskiem posmarował oczy. Dlaczego tym razem stało się inaczej? Dlaczego Jezus musiał użyć śliny, by kogoś uzdrowić?

I jeszcze jedna odmienność - zazwyczaj Jezus uzdrawiał jakby a'konto odpuszczania grzechów, jako efekt przebaczenia. Tutaj jednak powiedział do pacjenta, żeby się otworzył. Dlaczego? Otóż przeczytałem gdzieś w jakichś psychologicznych artykułach, których teraz nie odnajduję, że możliwe jest takie utkwienie w pewnych ramach myślowych, że trudno dostrzec rzeczy, które wykraczają poza nie. Człowiek wówczas podąża nimi jak jakimiś koleinami - łatwo w nie wpaść, trudno z nich wyjechać, by zmienić kierunek. Możliwa jest również sytuacja, w której człowiek tak bardzo pewnych rzeczy nie chce słyszeć/widzieć, że wręcz dostrzegane/słyszane sygnały "odbijają" się od niego, sprawiając wrażenie, jakby ktoś wręcz nie dosłyszał lub nie dowidział.

Zresztą chyba raczej powszechnie wiadome jest, że człowiek o otwartym umyśle ma szersze spojrzenie na świat, potrafi więcej dostrzec, więcej doświadcza. Siedzenie w zamkniętych ramach, obstając tylko i wyłącznie przy swoim, nie będąc zdolnym do wysłuchania czyjegoś punktu widzenia stawia nas w bardzo wąskim świecie, gdzie wielu rzeczy po prostu człowiek nie jest w stanie pojąć, ponieważ zrozumienie zjawisk zachodzących wokół niego wymagałoby zrozumienia zupełnie innych mechanizmów działania, niż on jest w stanie do siebie przyjąć.

Nie o tym jednak rzecz tutaj. Czy ów głuchoniemy był tak zamknięty w sobie, że przestał słyszeć - czy też słuchać - kogokolwiek innego? Czy jest możliwe, że jeśli człowiek nie chce słyszeć świata wokół, to jego zmysły się przytępiają?

Przekład dosłowny nie wyraża się, że był to człowiek głuchoniemy. Przekład ten tłumaczy ten zwrot jako człowiek głuchy, który miał trudności z mówieniem. To natomiast, co Jezus powiedział do tego człowieka, zostało przetłumaczone jako Zostań otworzone. Powiedział to patrząc w niebo raczej, niż w owego człowieka.

Pamiętając o historii chociażby tej, gdzie Jezus uciszył burzę, przemawiając do niej, żeby się uciszyła (zob. Mar. 4,37-39), odnoszę tutaj wrażenie, że słowa "zostań otworzone" nie były skierowane bezpośrednio do tego człowieka, ale tak samo jak w przypadku owej burzy - do samego zjawiska niezdolności mówienia. Jako że Jezus był tym, któremu i wiatr i morze są Mu posłuszne (Mar. 4,41 BP), a także i rozmaite choroby, z których uzdrawiał On ludzi, a także biorąc pod uwagę to, że Jezus był prowadzony duchem Boga, tego samego Boga, który świat stworzył za pomocą samych słów tylko - dlaczego by nie uzdrowić człowieka z jego niezdolności używając samych słów?

Nie doszukiwałbym się więc tutaj dalej jakiegokolwiek sensu z otwieraniem się człowieka etc., a raczej potraktował słowa Jezusa skierowane do samej tej niezdolności, którą właśnie wyprawiał na tamten świat.

Dlaczego więc Jezus użył tutaj zarazem owej "magicznej sztuczki" ze śliną? Tego się na razie chyba nie dowiem...


[dalej - ŚLINA]
[poprzednio - WYJŚĆ POZA RAMY]






sobota, 21 lipca 2018

Przemiana umysłu

Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe. Mocą bowiem łaski, jaka została mi dana, mówię każdemu z was: Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy, lecz niech sądzi o sobie trzeźwo — według miary, jaką Bóg każdemu w wierze wyznaczył.
Rzym. 12,2-3 BT

Nie ulegajcie też obyczajom tego świata, lecz przemieniajcie się, odnawiając waszego ducha, abyście umieli rozpoznać, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe Bogu i doskonałe. Powiadam bowiem - zgodnie z udzielonym mi darem - każdemu przebywającemu wśród was, aby nie mniemał o sobie więcej niż należy. Niech każdy mądrze myśli o sobie. Bóg każdemu przydzielił wiarę według wyznaczonej mu miary.
(BP)

Tekst ten rzucił mi się w oczy w wersji anglojęzycznej i zwrócił na siebie uwagę, ponieważ do tej pory znałem go dobrze, a jakże, ale w wersji z Biblii Warszawskiej, gdzie mowa jest o rozumieniu. Nie wiadomo, czy siebie, czy czegoś innego. Tekst ten jest po prostu niezrozumiały w tym tłumaczeniu. Ale przeczytawszy go w innych tłumaczeniach - jest jasny i klarowny.

I tu mi się nasunęło do głowy - odnawiać umysł czy ducha - na jedno wychodzi, skoro mowa o tym samym, mianowicie o naszym wnętrzu. Nie o umyśle fizycznie, ale bardziej o naszym sposobie myślenia. Chyba brakuje nam słowa w naszym języku na porządne określenie tego zjawiska.

Tak czy siak - pomyślałem sobie: gdzieś w psychologicznych artykułach przeczytałem, że umysł człowieka (sposób myślenia, tak) odmienia się co 7 lat. I jak tak patrzę na moje życie wstecz - coś w tym jest. Począwszy od wieku ok. 25/26 wzwyż - każde 7 lat przynosiło inny okres, przynosiło coś innego. Jedne okresy były lepsze, inne gorsze.

Według tego tekstu - jakkolwiek by się nasz umysł nie odmieniał, to zawsze duża w tym nasza zasługa, nasz wpływ, by nadać tym zmianom kierunek. Nasz wybór, gdzie chcemy w tej odmianie podążać: czy chcemy wziąć udział za ogólną gonitwą na dorabianie się, czy po prostu poprzestajemy na tym, co nam wystarcza, a resztę sił, czasu czy energii poświęcamy na to, by realizować cele założone przez Boga.

Warto więc wciąż czytać Biblię, by na bieżąco przypominać sobie stare priorytety, czy odkrywać nowe niuanse, by mieć pewność, że na pewno podążamy tą właściwą drogą. Nie sugerować się narzuconymi kierunkami, czy to przez media, czy przez lokalny kościół, ale na bazie źródłowej samemu umieć rozsądzić, co jest właściwe.

Chyba że chcemy podążać za rzeczami "właściwymi" dla mediów czy lokalnej organizacji kościelnej...







poniedziałek, 18 czerwca 2018

Wyjść poza ramy

Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w strony Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: "Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha". Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: "Odpraw ją, bo krzyczy za nami". Lecz On odpowiedział: "Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela". A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: "Panie, dopomóż mi". On jednak odparł: "Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom". A ona odrzekła: "Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów". Wtedy Jezus jej odpowiedział: "O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz". Od tej chwili jej córka była zdrowa.
Mat. 15,21-28 BT

I odszedł stamtąd w okolice Tyru i Sydonu. Kiedy wszedł do domu, nie chciał, aby ktokolwiek o tym wiedział, nie udało się jednak tego ukryć. Ale zaraz usłyszała o Nim kobieta, której córeczka miała ducha nieczystego. Przyszła i upadła Mu do nóg. A ta kobieta była Greczynką, Syrofenicjanką z pochodzenia, i prosiła Go, aby z jej córki wyrzucił czarta. I mówił jej: Pozwól najpierw najeść się do syta dzieciom, bo nie godzi się odejmować chleb od ust dzieciom, a rzucać go szczeniętom. A ona Mu odpowiedziała: Tak, Panie, ale i szczenięta jadają pod stołem resztki po dzieciach. I powiedział jej: On jej rzekł: Przez wzgląd na te słowa idź, zły duch opuścił twoją córkę. Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku, a zły duch wyszedł.
Mar. 7,24-30 BP/BT

Po tym, jak Jezus opuścił Jezioro Genezaret, udał się w okolice starych portów fenickich, Tyru i Sydonu, gdzie dzisiaj znajduje się państwo Liban. Jezus odszedł więc dość daleko, ok. 50 km na północny zachód, nad samo wybrzeże Morza Śródziemnego. Na tereny, które nie były już izraelskie. Dlaczego tam, skoro był w trakcie swojej misji? Żeby odpocząć? Żeby znaleźć się w rejonach, gdzie nie był znany, żeby "naładować baterie"?


Z tego więc powodu raczej nie można spodziewać się było sporego oblężenia Jezusa przez tłumy. A mimo to Marek pisze: Kiedy wszedł do domu, nie chciał, aby ktokolwiek o tym wiedział, nie udało się jednak tego ukryć. I potem przyszła ta kobieta, Greczynka staro-fenickiego pochodzenia.

Dlaczego Jezus tam poszedł, skoro ponoć uważał, jak powiedział, że: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela? I dlaczego tak powiedział, skoro uzdrowił już wcześniej kogoś należącego do domu rzymskiego setnika, tzn. nie będącego Żydem?

Wszystko to wygląda jak jedna wielka prowokacja. I znów: po co? Jezus w czasie swojej misji prowokował, łamał stereotypy, wychodził poza ramy. Wygląda tutaj na to, że w tej historii Jezus nie tyle złamał stereotyp uczniów, co raczej był dumny zarówno z nich, że wstawiali się za nią, ale i z samej kobiety, która była na tyle uparta, by Go nadal prosić o uzdrowienie.

Czy stereotyp przynależności wiary w Boga tylko i wyłącznie do Żydów został tutaj złamany? Może i tak. Ale chyba nie do końca, skoro w Dziejach Apostolskich czytamy, że Piotr dalej był oporny przed współpracą z nie-Żydami, i aż musiał otrzymać proroczy sen o jedzeniu żab i innych rzeczy, uważanych w religii żydowskiej za nieczyste, żeby zacząć współpracować z Korneliuszem, wyjść poza swoje dotychczasowe ramy (zob. Dzieje 10).

Idąc dalej za tym przykładem - nawet jeślibyśmy mieli kogoś uzdrawiać, i dobierać kandydatów do uzdrowienia wg jakiegoś tam ustalonego klucza, kryteriów - można by tutaj stwierdzić, że tak naprawdę to żadne kryteria nie istnieją. Jezus nie kierował się kryteriami, kierował się celem misji. A Jego celem było finalnie dotarcie do WSZYSTKICH narodów. I do każdego rodzaju ludzi, bez względu na nację czy stan. Czy też wyznanie, bo do tego by się ta idea chyba dzisiaj sprowadzała. Byle tylko oni sami chcieli.

[dalej - UZDROWIONY SŁOWEM. I ŚLINĄ...]
[poprzednio - W OCZEKIWANIU NA CUD?]
[do początku tej serii]







sobota, 16 czerwca 2018

W oczekiwaniu na cud?

Gdy się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy do osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.
Mar. 6,53-56 BT

Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.
Mat. 14,34-36 BT

Tymczasem w pobliże tego miejsca, gdzie zjedli chleb po dziękczynnej modlitwie Pana, przypłynęły inne łodzie z Tyberiady. Kiedy więc tłumy zobaczyły, że nie ma Jezusa ani Jego uczniów, wsiadły do łódek, przybyły do Kafarnaum i szukały Jezusa. Znalazłszy Go za morzem, zapytali: Rabbi, kiedyś tu przybył?
Jan 6,23-25 BP

...

Jedyne, co mi się tutaj do głowy nasuwa - Jezus być może i miał plan swojej misji, choć może wiele miejsce odwiedził spontanicznie, ale nie widać, żeby informował ludzi o tym, gdzie i kiedy będzie. Po prostu wsiadał do łodzi, tego dnia stwierdził akurat, żeby się dostać do tamtego miasta gdzieś tam, na innym brzegu, przychodził, a tam już Go rozpoznawano.

A za Nim podążały tłumy, szukając Go. Nie czekali na Niego, że może akurat do nich przyjdzie, ale szli/płynęli/jechali Go szukać tam, gdzie akurat słyszeli, że On jest. Czyli nic biernego.

Inna rzecz - nawet nie jest napisane, żeby Jezus potraktował kogoś szczególnie, czy żeby przebaczał ludziom grzechy, czy cokolwiek z religijnego wymiaru tutaj. Nie, po prostu uzdrawiał na potęgę, im więcej, tym lepiej. Byle kto dotknął jego narzuty - odzyskiwał zdrowie.

Czyli wniosek nr 1 - dobrze jest szukać, samemu wykazać jakąś inicjatywę. Daje to większe szanse na znalezienie Jezusa, niż żeby siedzieć w jednym miejscu i tylko czekać.

Wniosek nr 2 - w ciągu trzydziestu trzech lat swojego życia Jezus uzdrawiał tylko przez trzy z nich. Czyli nie zawsze jest "czas cudów". Życie płynie normalnie, a "czas cudów", na który tutaj czekamy, być może dopiero przyjdzie. Albo trzeba samemu przyjść na nowo do Jezusa, dać się porwać Jego filozofii, Jego stylowi życia, i z tym duchem może przeć naprzód, być może Bóg chciałby użyć kogoś tak nowo narodzonego, nawróconego, zdeterminowanego, aby takich cudów/znaków dokonywać, jak w przypadku Saula tuż po jego nawróceniu...







sobota, 2 czerwca 2018

Betezda - uzdrowienie z otwartym umysłem

A jest w Jerozolimie przy Owczej Bramie sadzawka, zwana po hebrajsku Betezda, mająca pięć krużganków. W nich leżało mnóstwo chorych, ślepych, chromych i wycieńczonych, którzy czekali na poruszenie wody. Od czasu do czasu zstępował bowiem anioł Pana do sadzawki i poruszał wodę. Kto więc po poruszeniu wody pierwszy do niej wstąpił, odzyskiwał zdrowie, jakąkolwiek chorobą był dotknięty. A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. I gdy Jezus ujrzał go leżącego, i poznał, że już od dłuższego czasu choruje, zapytał go: Chcesz być zdrowy? Odpowiedział mu chory: Panie, nie mam człowieka, który by mnie wrzucił do sadzawki, gdy woda się poruszy; zanim zaś ja sam dojdę, inny przede mną wchodzi. Rzecze mu Jezus: Wstań, weź łoże swoje i chodź. I zaraz ten człowiek odzyskał zdrowie, wziął łoże swoje i chodził. A właśnie tego dnia był sabat. Toteż mówili Żydzi do uzdrowionego: Dziś sabat, nie wolno ci nosić łoża. On zaś odpowiedział im: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł mi: Weź łoże swoje i chodź. Pytali go: Cóż to za człowiek, co ci powiedział: Weź je i chodź? A uzdrowiony nie wiedział, kto to był, bo Jezus niepostrzeżenie oddalił się od tłumu, który był na tym miejscu. Później spotkał go Jezus w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś; już nigdy nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie stało. Odszedł ten człowiek i powiedział Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w sabat.
Jan 5,2-16 BW

Człowiek chory od trzydziestu ośmiu lat. To ponad trzy razy dłużej, niż tamta kobieta z dwunastoletnim krwotokiem. Brzmi trochę jak historia naszego NFZ...

Podobnie jak tamta kobieta, która przez dwanaście lat próbowała wyleczyć swoją chorobę u różnych lekarzy, ten człowiek tutaj wyczerpał już wszystkie swoje możliwości i pozostało mu tylko czekać na cud. Cud w postaci spełnienia się jednego z lokalnych wierzeń, legend. Nie jest napisane, czy ktokolwiek inny zostawał uzdrowiony po kontakcie z poruszoną wodą. Próbuję sobie tylko wyobrazić - jak ktoś niewidomy mógłby zobaczyć poruszającą się wodę na tyle szybko, by pierwszym do niej wejść? Już raczej dotyczyłoby to tych, co kuleli. Czy to im pomagało? Może poprzez autosugestię. Jeśliby skuteczność tej sadzawki, albo historia tej legendy była prawdziwa - to ludzie nie garnęliby się tak pewnie do Jezusa, bo mieliby uzdrowienie na wyciągnięcie ręki.

Musiało to być więc jak coś w rodzaju naszej Częstochowy - legenda jest, wiele kul podobno uzdrowionych osób tam jest, ale nic nie słychać, żeby coś tam się naprawdę działo w tym kontekście.

I tu do takiego człowieka, czekającego na spełnienie się legendy, czekającego na jakiś cud, podchodzi jakiś Galilejczyk i pyta, czy chciałby być uzdrowiony. Nie wiedział, kim on jest. Jednym z przechodniów.
- Chciałbyś być zdrowy?
- Tak, jasne. Ale widzisz, że leżę, i nie ma szans, żebym jako pierwszy dostał się do wody.
- Nie ma problemu. Po prostu wstań ze swojego materaca i idź.

To, co jest zadziwiające w tej historii, to:

Po pierwsze - na pytanie, czy chciałby być uzdrowiony, jego myśli wciąż krążyły wokół sadzawki. Więc jego odpowiedź też taka była - związana z sadzawką.

Po drugie - gdy ów Galilejczyk powiedział, żeby tylko wstał i poszedł, on uwierzył i zrobił to. Bez żadnych wątpliwości typu: "ale przecież sadzawka... jak... jak to..." Po prostu. Wstał, momentalnie uwierzył w inną możliwość i poszedł.

Po trzecie - nie wiedział nawet, że ów Galilejczyk jest Jezusem. Czyli uwierzył momentalnie na słowo, bez względu na osobę, która mu to powiedziała. Na pewno słyszał o Jezusie, na pewno myślał o tym, żeby się do Niego dostać, ale znowu - Jezus się przemieszczał z miejsca na miejsce, a on był przywiązany do swojego materaca. Nie mógł chodzić. A tutaj - proszę, po prostu uwierzył, wstał i poszedł. Być może pod wpływem tych zasłyszanych wcześniej o Jezusie opowieści? W każdym razie zdolny był uwierzyć, nawet nie wiedząc, że to był sam Jezus mówiący do niego.

Po czwarte - podniósł się, wstał i poszedł bez żadnych wątpliwości. A przecież był sabat! Co oznaczało, że był zakaz noszenia rzeczy ze sobą, zakaz długiego chodzenia... A gdy tylko usłyszał, że miał wstać i pójść, nie zadał nawet jednego pytania o to, że przecież jak to, to sabat jest, to wbrew przepisom jest. Inna oznaka otwartego umysłu?

[dalej - W OCZEKIWANIU NA CUD?]
[poprzednio - DUCH NA NIM]
[do początku tej serii]






piątek, 1 czerwca 2018

Duch na Nim

Faryzeusze zaś wyszli i odbyli naradę przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. Gdy Jezus dowiedział się o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich wszystkich. Lecz im surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: *Oto mój Sługa; którego wybrałem, Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie. Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie prawo narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi. W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą.
Mat. 12,14-21 BT

Jezus z uczniami odszedł nad morze, a szedł za Nim wielki tłum z Galilei i z Judei, i z Jerozolimy, i z Idumei, i z Zajordania, i z okolic Tyru i Sydonu. Wielki tłum, który usłyszał, jakich to rzeczy dokonał, przyszedł do Niego. I powiedział swoim uczniom, aby mieli dla Niego w pogotowiu łódź ze względu na tłum, aby nie napierano na Niego. Bo wielu uzdrowił. Toteż ci, którzy mieli dolegliwości, cisnęli się do Niego, aby Go dotknąć. I duchy nieczyste padały mu do nóg, kiedy Go widziały. I wołały: Ty jesteś Syn Boży. On zaś wielokrotnie surowo im nakazywał, aby Go nie ujawniały.
Mar. 3,7-12 BP

Kiedy Jezus zszedł z nimi [z góry], zatrzymał się na równinie z wielkim tłumem uczniów, a mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem, i z nadmorskiego Tyru, i Sydonu przyszło, aby Go słuchać i odzyskać zdrowie. Także ci, których dręczyły duchy nieczyste, powracali do zdrowia. I cały tłum starał się Go dotknąć, bo moc wychodziła z Niego i uzdrawiała wszystkich.
Łuk. 6,17-19 BP

Jezus uzdrawiał wszystkich, TAKŻE tych, którzy byli dotknięci demonami. To znaczy że nie każda choroba była spowodowana przez demona. I to brzmi rozsądnie.

Tak czy siak - Jezus uzdrawiał, bo miał moc. Dotknięty Duchem Boga, moc była w nim tak potężna, że aż demony same padały Mu do nóg, kiedy Go widziały. I wiedziały, skąd ta moc pochodzi.

Przypuszczam że i my, gdy będziemy mogli uzdrawiać, albo w momencie uzdrawiania, gdy nam się to kiedyś przydarzy - będziemy tak przepełnieni Duchem Boga, i będziemy czuć tę moc w sobie, że będziemy ponadnaturalnie pewni, że to, czego właśnie się mamy dotknąć, będzie krokiem udanym. Udanym - bo nie przedsięwziętym przez nas samych, ale będziemy akurat tkwili w samym środku wydarzeń, które Bóg improwizuje. Staniemy się Jego narzędziem. Będziemy pod wpływem Jego Ducha. Wszystko to po to, by odzyskać ku Bogu jednego człowieka. Albo pięć tysięcy - kto to teraz wie...








czwartek, 31 maja 2018

Człowiek z uschłą ręką - uzdrowienie wbrew przepisom

Kiedy odszedł stamtąd, wszedł do synagogi. A był tam człowiek z uschniętą ręką. [Faryzeusze], aby oskarżyć [Jezusa], zapytali Go, czy w szabat można uzdrawiać. On im powiedział: Któż z was, będąc właścicielem jedynej owcy, która by w szabat wpadła do dołu, nie chwyciłby jej i nie wyciągnął? A o ileż więcej wart jest człowiek od owcy. Można więc czynić dobrze w szabat! Potem mówi do człowieka: Wyciągnij twoją rękę. I wyciągnął ją. I była zdrowa jak ta  druga. A faryzeusze, wyszedłszy, naradzali się, jak by Go zgładzić.
Mat. 12,9-14 BP

Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: "Stań tu na środku". A do nich powiedział: "Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?" Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: "Wyciągnij rękę". Wyciągnął i ręka jego stała się znów zdrowa.
Mar. 3,1-5 BT

W inny szabat wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: "Podnieś się i stań na środku". Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: "Pytam was: Czy wolno w szabat dobrze czynić, czy wolno źle czynić; życie ocalić czy zniszczyć?" I spojrzawszy wkoło po wszystkich, rzekł do człowieka: "Wyciągnij rękę". Uczynił to i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, co by uczynić Jezusowi.
Łuk. 6,6-11 BT

Jedna rzecz rzuca mi się tutaj w oczy: obecność ludzi, którzy myślą, że są tak poprawni, że już bardziej poprawnym być nie można, tylko dlatego, że spełniają wszelkie możliwe przepisy. I to jest smutne. Bo nie ma przepisów wymyślonych na każdą okazję. Mało tego - wiele razy przepisy interpretowane są w bardzo fanatyczny sposób, tylko dlatego, żeby można było powiedzieć "można" albo "nie można", z całkowitym pominięciem faktycznego sensu tego przepisu. I tylko po to, by perfekcyjni pod tym względem ludzie mogli uzyskać świadomość, jak bardzo świat kreowany przez nich jest perfekcyjny, ogarnięty, uporządkowany. Byle tylko przestrzegać przepisów aż do granic bezmyślności.

Tak samo było i tutaj: przepis mówił, że w sabat się nie pracuje. Przepis ten wywodził się od przykazania Boga z Dekalogu, który brzmi: Pamiętaj o dniu sabatu, aby go święcić. Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką swoją pracę, ale siódmego dnia jest sabat Pana, Boga twego: Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służebnica, ani twoje bydło, ani obcy przybysz, który mieszka w twoich bramach (Wyj. 20,8-10 BW). To przykazanie, a zwłaszcza część: nie będziesz wykonywał żadnej pracy, rozrosło się do pokaźnych rozmiarów tomu z interpretacjami, co też za pracę się uważa, a co nie. I tak przejście powyżej 100 kroków było uważane już za pracę. Bez żadnego rozróżnienia, czy było to 100 kroków listonosza, 100 kroków doktora, 100 kroków pójścia do synagogi/kościoła/chorego przyjaciela. Po prostu. Dziecko wylane razem z kąpielą.

Zupełnie jak w naszym Sejmie.

W sabat były jednak składane ofiary. Ze zwierząt. Uściślając: te zwierzęta były zabijane. Stąd Jezus zadał pytanie: czy wolno w sabat zabijać? Czy jest to dozwolone? A czy wolno uzdrawiać? Stawiając kontrast, że skoro można zabić zwierzę w celu złożenia ofiary dla duchowego oczyszczenia, to przecież o ile bardziej można kogoś uzdrowić fizycznie?

Ale nie. Dla kapłanów było to złamanie przepisu. Karygodne. Nie wnikając w sens tych przepisów, i w sens tej czynności - po prostu raziło ich wprowadzanie zamieszania w ich uporządkowany "można-mi" i "nie-można-mi" świat. Jezus wprowadzał zamieszanie, które kazało za każdym razem rozstrzygać samodzielnie, co jest dobre, a co nie jest. Wprowadzał mnóstwo wyjątków do przepisów. Pokazywał, jak bardzo przepisy stały się betonowe, i jak wiele jest sytuacji, którym przepisy do pięt nie dorastają, które wymagają doraźnego rozsądzenia, kierowania się jakimś sensem, logiką.

Jezus uzdrowił więc tego człowieka wbrew przepisom. Czyli zrobił źle, prawda? Stosownie do przepisów ustanowionych przez człowieka - postąpił karygodnie: pracował, i to na środku synagogi. Tyle że przepisy ustanowione przez ludzi również bywają błędne... I tu trzeba się kierować własnym umysłem, i sumieniem, i świadomością, że za wszystko będziemy rozliczeni przez Boga - które przepisy są w porządku, które są niezgodne z logiką Boga, a które z nich nie mają właściwie żadnego znaczenia wobec Boga, ale dobrze jest się ich trzymać tylko po to, by nie wprowadzać jeszcze więcej zamieszania wśród ludzi. Tak jak w sytuacjach, gdy Jezus wysyłał ludzi po uzdrowieniach, żeby składali ofiarę za oczyszczenie albo dziękczynną, jak to było w przepisach nakazane.

[dalej - DUCH NA NIM]
[poprzednio - GŁUCHONIEMY PRZEZ OPĘTANIE. CZY OPĘTANIE TO CHOROBA PSYCHICZNA?]
[do początku tej serii]







środa, 30 maja 2018

Głuchoniemy przez opętanie. Czy opętanie to choroba psychiczna?

A kiedy oni wychodzili, oto przyprowadzili mu głuchoniemego człowieka, opętanego przez demona. A gdy demon został wyrzucony, głuchoniemy przemówił; więc zdziwiły się tłumy, mówiąc: Nigdy takiej rzeczy nie ukazano w Israelu. Ale faryzeusze mówili: Przez przywódcę demonów wyrzuca demony.
Mat. 9,31-34 NBG

Różnie tego człowieka się nazywa. NPP (Nowy Przekład Polski, przekład wzięty z Synopsy), nazywa tego człowieka głuchym. BT, BP i BW nazywają tego człowieka niemym, niemową, większość tłumaczeń anglojęzycznych nazywa go mute albo couldn't speak/talk. Sprawdziwszy w konkordancji - w grece użyte jest to samo słowo, które w innych rozdziałach jest przetłumaczone jako "głuchoniemy". Tej wersji będę się więc tutaj trzymał, że człowiek ten był głuchoniemy. Tym bardziej że dalszy rozwój wypadków świadczy bardziej o braku umiejętności mowy niż słuchu.

Inna sprawa, że tutaj opisane jest, że ów głuchoniemy był opętany przez demona. Zarówno tutaj, jak i w kilku innych historiach. Nawet nie że był chory z powodu swoich własnych czy też swoich rodziców grzechów - po prostu miał demona. Wikipedia nt. braku zdolności mówienia jako możliwe przyczyny wymienia: uszkodzenie ośrodka mowy w mózgu lub innych organów biorących udział w procesie mowy* lub ciężkie zaburzenie psychiczne, jak np. schizofrenia**.

Tyle nt. współczesnych przyczyn. Czy przyczyny od czasów Jezusa się zmieniły? Czy Jezus uzdrawiał również te fizyczne przyczyny bycia niemową? Uzdrowił przecież kobietę z dwunastoletniego krwotoku - to musiała być sprawa fizyczna, nie psychiczna. Wygląda więc w takim razie na to, że Jezus może uzdrowić zarówno psychiczne, jak i fizyczne dolegliwości. Czyli obojętnie, czy były to zmiany w ośrodku mowy w mózgu, czy jakaś choroba psychiczna - Jezus uzdrowił to.

Jak rozpoznać człowieka, czy jest on opętany? Czy bycie pod wpływem choroby psychicznej kwalifikuje się jako opętanie? Choroba psychiczna to wynik pewnych psychicznych niedomagań, jak rozumiem - na wskutek pewnych doświadczeń, przeżyć etc. Taka np. schizofrenia, poza genetycznymi uwarunkowaniami, jest wynikiem również niekorzystnej atmosfery rodzinnej, w której dziecko wzrastało, plus nadmiar stresu, brak umiejętności radzenia sobie z tym wszystkim***. Nagminna sytuacja w naszym kraju.

W wikipedii opisane jest, że generalnie rozróżnia się opętanie, czyli poddanie się (dobrowolne lub mimowolne) obcej tożsamości spirytystycznej od choroby psychicznej****. Z drugiej strony jednak, gdy tak sobie o tym myślę, to przecież proces poddania się pod wpływ jakiemuś demonowi to nie jest jedna chwila, ale najczęściej jest to wynik całego procesu, długoletniego wzrastania w rodzaju podejmowanych decyzji, obieraniu drogi życiowej etc. - to jeśli chodzi o dobrowolne poddanie się jakiemuś demonowi. Jeśli chodzi o mimowolne dostanie się pod wpływ jakiegoś demona - to może to być wynikiem jakiegoś sposobu myślenia, w którym się wzrastało, w którym się wychowało, który został nam - jako dziecku - narzucony we wczesnych latach dzieciństwa, kiedy wszystko przyjmowaliśmy bezkrytycznie i uznawaliśmy za prawdę. I dopóki sami do tego nie dojdziemy, nie rozgryziemy i nie zmienimy - ciągle tkwimy w tym kręgu dziwnego sposobu myślenia, który nic nie rozwiązuje, niczego nie polepsza, a jedynie wpędza człowieka w jeszcze większe tarapaty. Do tego, jeśli te wszystkie złe rzeczy są już głęboko wniknięte w podświadomość i człowiek - dopóki tego nie wykorzeni - pozostaje pod wpływem owych podświadomych mniemań - czy nie można nazwać tego stanem opętania? Czy nie jest to wpływ złych demonów w naszym życiu, że tak się stało? Że nasiąknęliśmy taką ilością zła, że nawet podświadomie się nim kierujemy? Czy nie jest tak, że gdy to siedzi w nas na stałe, w podświadomości, to jakby siedział w nas jakiś demon? Szczególnie, gdy się pomyśli o osobach niestabilnych emocjonalnie, które potrafią w ciągu jednego momentu rozpętać piekło bez żadnych ograniczeń w niszczeniu wszystkiego wokół - co z jednej strony spowodowane jest ową niestabilnością, skrajnymi emocjami powstającymi praktycznie znikąd, ale z drugiej - czy to nie byłby akurat ten moment, kiedy takie osoby są podatne na bycie pod wpływem jakiegoś demona, który tylko marzy by dokonać jak największej destrukcji wszystkiego, co jest dobrze zbudowane i przynosiłoby temu Złemu bardzo korzystne efekty? Przecież furia owego największego demona właśnie przeciwko takim rzeczom jest skierowana - przeciwko wszystkiemu, co buduje ludzkość w korzystny sposób, bo wtedy udaje się nam zachować ów obraz/odbicie Boga, na którego podobieństwo zostaliśmy stworzeni. Niszcząc to wszystko, włączywszy tę niestabilną osobę - niszczy się ten obraz, to odbicie, stwarzając w zamian piekło. Piekło dla tej osoby i dla całego jej otoczenia.

O ile więc ten człowiek z cmentarza, z Gerazy, był opętany jakąś armią demonów, w wyniku czego był zdolny rozrywać łańcuchy, a ludzie się go bali, o tyle ten tutaj, głuchoniemy - miał skromnie tylko jednego demona.

Czy stan tego człowieka z Gerazy można by określić jakąś chorobą psychiczną?

Czy opętanie to nie jest jakiś rodzaj choroby psychicznej? Nawet nie występującej pod jedną postacią, ale pod wieloma różnymi postaciami, zależnie od "demona"? Przecież w jakiś sposób są to zmiany w sposobie myślenia, są to zmiany w chemicznym działaniu całego ośrodka nerwowego, są to też różne dzikie myśli nachodzące człowieka w różnorakich momentach...

* - Źródło - https://en.wikipedia.org/wiki/Muteness
** - Źródło - https://pl.wikipedia.org/wiki/Niemota
*** - Źródło - https://portal.abczdrowie.pl/przyczyny-schizofrenii
**** - Źródło - https://pl.wikipedia.org/wiki/Opętanie

[poprzednio - NIEPOSŁUSZNI NIEWIDOMI]








wtorek, 29 maja 2018

Nieposłuszni niewidomi

Gdy Jezus odchodził stamtąd, szli za Nim dwaj niewidomi, którzy wołali głośno: "Ulituj się nad nami, Synu Dawida". Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: "Wierzycie, że mogę to uczynić?" Oni odpowiedzieli Mu: "Tak, Panie". Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: "Według wiary waszej niech wam się stanie". I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: "Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie". Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.
Mat. 9,27-31 BT

To był pracowity dzień dla Jezusa. Nie dosyć, że był w drodze do Jaira, by wskrzesić jego córkę, a po drodze jakaś kobieta "samowolnie" skorzystała z Jego mocy uzdrawiania, to po wskrzeszeniu dziewczynki, zaraz po wyjściu z domu, zaczęło wołać za Nim dwóch niewidomych. Nic nie widzieli z tych dwóch uzdrowień, które właśnie się dokonały, słyszeli tylko, jak ludzie dookoła mówili. Nie wiadomo, jak długo podążali za Jezusem - czy tylko tego dnia, czy znacznie dłużej. Ale nawet jeśli tylko ten jeden dzień - wydarzeń było tutaj na tyle sporo, że mogli uwierzyć.

A przynajmniej uwierzyć w moc uzdrawiania.

Co z wiarą w Boga, w Jezusa tutaj? Chyba nie za bardzo im to poszło, skoro - wg nakazu Jezusa - mieli nic o tym uzdrowieniu nie mówić, a rozgłosili to po całej okolicy.

Czyli wyciągam tutaj wniosek - Jezus uzdrawiał niekoniecznie tylko wtedy, gdy był pewny, że ten ktoś uwierzy w Niego. Robił to także w przypadku, gdy występowało prawdopodobieństwo nieposłuszeństwa.

[dalej - GŁUCHONIEMY PRZEZ OPĘTANIE. CZY OPĘTANIE TO CHOROBA PSYCHICZNA?]
[poprzednio - OŻYWIENIE CÓRKI JAIRA]
[do początku tej serii]






poniedziałek, 28 maja 2018

Ożywienie córki Jaira

Kiedy to im mówił, jakiś przełożony synagogi przyszedł i padł przed Nim na twarz, mówiąc: Moja córka właśnie skonała, ale połóż na nią rękę, a ożyje. Jezus powstawszy poszedł za nim z uczniami. (...) Kiedy Jezus przyszedł do domu przełożonego i zobaczył fletnistów i tłum zawodzący z żalu, mówił: Idźcie sobie, bo dziewczynka nie umarła, ale śpi. I wyśmiewali się z Niego. Kiedy usunięto tłum, wszedł do wnętrza, ujął ją za rękę i dziewczynka wstała. A wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej ziemi.
Mat. 9,18-19.23-26 BP

Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: "Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła". Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali. (...) Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: "Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?" Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: "Nie bój się, wierz tylko". I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia wszedł i rzekł do nich: "Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi". I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: "Talitha kum", to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań. Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.
Mar. 5,22-24.35-43 BT

Gdy zaś Jezus wracał, przywitał go tłum, wszyscy bowiem oczekiwali go. A oto przyszedł mąż, który miał na imię Jair i był przełożonym synagogi. Padłszy u stóp Jezusa prosił go, by wszedł do jego domu, bo miał córkę jedynaczkę, mającą jakieś dwanaście lat, a ta umierała. Gdy zaś poszedł, tłumy go dusiły. (...) Jeszcze gdy mówił, przychodzi ktoś od przełożonego synagogi, mówiąc: Umarła twa córka, już nie trudź nauczyciela. Jezus zaś usłyszawszy odpowiedział mu: Nie bój się, jedynie wierz, a będzie uratowana. Przyszedłszy do domu nie dozwolił nikomu wejść z nim, tylko Piotrowi, Janowi i Jakubowi oraz ojcu dziewczynki i matce. Płakali zaś wszyscy i tłukli się w piersi z jej powodu. On zaś rzekł: Nie płaczcie, bowiem nie umarła, ale śpi. I wyśmiewali go, wiedząc, że umarła. On zaś chwyciwszy jej rękę zawołał: Dziewczynko, podnieś się. I powrócił jej oddech i od razu chodziła; i zarządził, by jej dać jeść. I zdumieli się jej rodzice. On zaś przykazał im, żeby nikomu nie mówili, co się stało. 
Łuk. 8,40-42.49-56 NPP

Historia kolejnego zmartwychwstania. Po Łazarzu, młodzieńcu odzyskanym z konduktu pogrzebowego, ta dziewczynka jest trzecią znaną mi ożywioną w ewangeliach. Łazarz był Jezusa przyjacielem, młodzieniec ani jego matka nawet nie prosili o to, tutaj natomiast Jezus był proszony o dokonanie cudu/znaku. Nie widzę więc tutaj żadnego wspólnego schematu, który można by zastosować i stwierdzić, że "Jezus uzdrawia, jeśli...". Nie. Jezus uzdrawia wtedy, kiedy chce. Aczkolwiek można Go prosić.

Chcąc uzdrawiać tak, jak Jezus to robił - może nie będziemy robić tego tak spektakularnie, jak On. Może nie każdy z nas. Może uda nam się być narzędziem Boga w takiej sytuacji raz czy dwa razy w życiu, tak jak Eliasz czy Elizeusz. Może więc, prosząc Boga o dar - czy też ducha - uzdrawiania, warto być przygotowanym, że będziemy użyci w tym kontekście tylko parę razy w naszym życiu.

[dalej - NIEPOSŁUSZNI NIEWIDOMI]
[poprzednio - KOBIETA Z INICJATYWĄ WŁASNĄ]
[do początku tej serii]






niedziela, 27 maja 2018

Kobieta z inicjatywą własną

Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się i, widząc ją, rzekł: "Ufaj, córko; twoja wiara cię ocaliła". I od tej chwili kobieta była zdrowa.
Mat. 9,20-22 BT

A kobieta z upływem krwi [trwającym] przez dwanaście lat, która wiele wycierpiała przez licznych lekarzy, wydała wszystko, co miała, a nic jej nie pomogło, a raczej się pogorszyło; [ta] usłyszawszy o Jezusie, podszedłszy w tłumie z tyłu dotknęła jego płaszcza. Mówiła bowiem: Jeśli dotknę choć jego płaszcza, będę uratowana. Zaraz się wysuszyło źródło jej krwi i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z tej plagi. A Jezus zaraz poznawszy w sobie, że moc z niego wyszła, zawróciwszy w tłumie mówi: Kto dotknął mego płaszcza? I mówili mu jego uczniowie: Widzisz tłum ściskających się i mówisz: "Kto mnie dotknął"? I rozglądał się, żeby zobaczyć tę, która to uczyniła. Kobieta zaś przestraszona i drżąca, wiedząc, co się z nią stało, przyszła, przypadła do niego i opowiedziała mu całą prawdę. On zaś rzekł jej: Córko, wiara twa cię uratowała. Odejdź w pokoju i bądź zdrowa od swej plagi. 
Mar. 5,25-34 NPP

A kobieta, która od lat dwunastu cierpiała na krwotok i cały swój majątek wydała na lekarzy, a żaden jej nie mógł uleczyć, podeszła z tyłu i dotknęła kraju Jego płaszcza. I natychmiast ustał krwotok. A Jezus zapytał: Kto Mnie dotknął? A że wszyscy się wypierali, Piotr powiedział: Nauczycielu, tłumy się tłoczą wokół Ciebie i popychają Cię! Ale Jezus rzekł: Ktoś Mnie dotknął, bo poczułem moc ze Mnie wychodzącą. Kiedy kobieta spostrzegła, że się nie ukryje, przyszła z drżeniem i przypadłszy do Niego wyznała wobec całego ludu, z jakiego powodu Go dotknęła i że natychmiast została uzdrowiona. On zaś jej powiedział: Córko, wiara twoja cię zbawiła. Idź w pokoju!
Łuk. 8,43-48 BP

To, co tutaj z kolei widać, to kobieta nie tylko z determinacją, ale i z inicjatywą własną. Wykorzystała okazję, że Jezus był w drodze dokądś, otoczony tłumami, przebiła się przez ten tłum, chcąc znaleźć się bliżej i bliżej Jezusa, byle tylko dotknąć Jego ubrania. Nawet nie żeby prosić Go o uzdrowienie, nawet nie żeby uzyskać na jakikolwiek moment Jego uwagę, ale tylko po to, żeby dotknąć Jego ubrania. I to wszystko.

Drugą rzeczą, którą można tutaj dostrzec: ta kobieta była gotowa przyznać się do tego, co zrobiła. Nie ukrywała się, nie starała się oddalić niezauważona, ale przyznała się Jezusowi do tego, co zrobiła, co jej się stało. Czyli to, co tutaj rozumiem: celem ewangelii jest opowiadanie, co Bóg dla nas zrobił, tak by inni ludzie też o tym się dowiedzieli, by mieli okazję uwierzyć. Ta kobieta gotowa była to robić, dlatego nie było problemem, żeby została uzdrowiona ot tak, od samego dotknięcia. A że Jezus o tym nie wiedział i odbyło się to bez Jego świadomości? Myślę, że skoro moc Jezusa pochodziła od Boga, to Bóg wiedział i na to pozwolił. Myślę też, że skoro Jezus był tak blisko z Bogiem, jak to normalny syn z normalnym ojcem jest, to Jezus mógł wiedzieć, że to nastąpi. A pytał, by dać okazję tej kobiecie do dobrowolnego przyznania się. Można przeczytać nie raz w ewangeliach, że Jezus takie rzeczy stosował.

Kolejna rzecz, którą tutaj widzę: Jezus czuł tę moc uzdrawiania w sobie. W jakiś sposób. Czuł też, kiedy ta moc była w użyciu. Jest to dla mnie bardzo interesujące. Interesujące też jest dla mnie, jak wielkie pokłady tej mocy były, jakie zapasy, i jak bardzo wyczerpujące za każdym razem musiało takie użycie być.

[poprzednio - TEN OD DZIURY W DACHU]