niedziela, 30 lipca 2017

Sposoby finansowania w kościele

Dawno już temu rozgryzałem tutaj temat dziesięciny (zob. seria: [ZAJAWKI BIBLIJNE - DZIESIĘCINA]). Wiele kościołów ma takową, czy to dobrowolną, czy "wkalkulowaną". Tego, że oprócz dziesięciny oddawanej co miesiąc z wypłaty, trzeba co trzy lata oddawać dziesięcinę z rocznego przychodu (sic! PRZYCHODU, a nie DOCHODU!), nikt już pamiętać nie chce. A przecież powołując się na dziesięcinę, ideę pochodzącą ze Starego Testamentu, trzeba konsekwentnie trzymać się całego rozkładu finansowania, a nie tylko jednej, wybranej części, prawda? I zanosić je do świątyni, i spożywać część z kapłanami.

Dodatkowo w Nowym Testamencie, w czasach powstawania chrześcijaństwa, nikt nie wspominał o dziesięcinie. Mało tego, że temat dziesięciny został tam pominięty, to jeszcze został tam poruszony o wiele bardziej niewygodny temat: WSZYSTKO, co należy do nas, może być wykorzystane przez kościół. Nie mam na myśli tutaj oczywiście grabieżczego zagrabiania szerokich pól o bogatych pałaców przez organizację kościelną, na jej wyłączną, zaborczą własność, ale o tym, że wszystko, co posiadamy, należy do Boga, i wszystko to, co mamy, może być użyte dla opowiadania ewangelii. Czy nasz samochód, czy nasz dom, czy nasz ogród - to są rzeczy oczywiste. Gdybym miał wspomnieć o pieniądzach - kto daje chętnie, ten wybiera sobie cele, żeby je wspierać. Temu nie trzeba nic mówić.

Dążę w tym poście jednak do tego, aby przytoczyć jeszcze jedną wzmiankę z Nowego Testamentu o finansowaniu potrzeb kościoła, Gal. 6,6:

Otrzymujący zaś naukę niech dzieli się wszystkimi dobrami z tym, który go naucza. (BP)

Ten, kto naucza, ma prawo uczestniczyć w dobrach materialnych swoich uczniów. (BR)

Jednym słowem: Jezus mówił o tym, że robotnik godzien jest zapłaty swojej. I że gdziekolwiek by uczniowie nie byli, żeby nie martwili się o jedzenie. Z historii wiemy, że zawsze ich ktoś ugościł, przyjął pod dach. Tutaj Paweł pisze, że tego, który przyszedł do kogoś, nauczając Słowa, ugościć trzeba, podzielić się z nim, czegokolwiek on by nie potrzebował. Że jedzenie - to oczywiste. Ale i buty, jeśli by trzeba było. Czy nowe ubranie.

Kłóci się to z naszymi współczesnymi zwyczajami, ponieważ każdy przecież ma i inne potrzeby: samochód do zatankowania, ubezpieczenie do opłacenia, telefon, internet, rodziców do wspomożenia, dzieci chodzące do szkoły... No i nikt dzisiaj raczej nie przyjmowałby obcej osoby pod swój dach na czas nieokreślony. I też nie o to mi chodzi. Myślę, że każdy rozsądny człowiek odczyta z tego właściwy wniosek. Można wspomagać kogoś bezpośrednio. Można uczestniczyć w kościelnych "zrzutkach" na pensje pastorskie, które to kościół uparcie nazywa "dziesięciną". I nie traktować tego przy tym literalnie jako dziesięcinę, ale dając tyle, ile się może. I będąc gotowym do dania więcej, nie tylko pieniężnie, ale też swoimi zdolnościami, czasem czy talentem.

W każdym razie, poszukując innych sposobów finansowania kościoła w czasach Nowego Testamentu niż owa pseudodziesięcina - zacytowany tekst jedną z kolejnych podpowiedzi. Chyba nie znaczy to też, żeby się tych sposobów tak kurczowo trzymać, bo świat idzie do przodu, technologie się rozwijają, ekonomia jako nauka to potężna gałąź wiedzy i można z niej czerpać również w kwestii działania współczesnego chrześcijaństwa. Bo dlaczego by nie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz