niedziela, 29 stycznia 2017

Kazanie na górze - Zupełnie inna ekonomia

Daj każdemu, kto cię prosi, i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność.
Łuk. 6,29 BP

Współczesna nauka o asertywności uczy mówić "nie". Współczesny model postępowania określa jasno zasady prywatności i jej niedostępności dla obcych osób. Daj każdemu, kto cię prosi jest szokujące. Może nie chodzi o to, by rozdawać dookoła wszystko, co się ma, ale na przykład pracując w miejscu, gdzie zazwyczaj każdy ma "swoje" określone narzędzia, "swoje" miejsce, własne metody produkcyjne i organizacje pracy - dać każdemu, który prosi, który potrzebuje - może być potężną zmianą. Ba - i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność - to, co Pan Jezus zaleca tutaj, było stosowane później w komunach chrześcijańskich, gdzie wszystko było wszystkich, czyli nawet jeśli jakaś rzecz należała do jednego człowieka, to przecież nie potrzebował jej 24 godziny na dobę, prawda? Więc w tym czasie mógł jej użyć ktoś inny. A wszystkie rzeczy i tak daje Bóg, to On daje lub nie szczególne błogosławieństwo na posiadanie rzeczy materialnych. Więc tak w zasadzie to On jest właścicielem wszystkiego, Jego jest cała ziemia - jest napisane gdzieś w Psalmach. My tutaj jesteśmy tylko zarządcami tego wszystkiego, co On stworzył. Obojętnie, czy to chodzi o jakieś pole, ogród do uprawy, czy technologiczne nowinki. Szerzej wspominam o tym w poście [SPOSOBY FINANSOWANIA W NOWYM TESTAMENCIE].

W ten właśnie sposób zresztą pierwsi chrześcijanie postępowali: Wszyscy wierzący stanowili jedną duszę i jedno serce, i nikt nie mówił, że cokolwiek jest jego własnością, wszystko bowiem mieli wspólne (Dzieje 4,32 BP). Mało tego - nie postępowali tak sami z siebie, ale tuż po przyjęciu Ducha Świętego, o czym jest napisane jeden werset wcześniej: A gdy skończyli modlitwę, zatrzęsło się miejsce, na którym byli zebrani, i napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym (Dzieje 4,31 BW). Czyli każdy z nich, zgodnie z tym, co Bóg powiedział, że Prawa moje włożę w ich serca - po otrzymaniu Ducha Świętego postępował dokładnie według tych cytowanych wcześniej słów Jezusa: Daj każdemu, kto cię prosi, i nie żądaj zwrotu od tego, kto zabiera twoją własność. Bo skoro wszystko było darem od Boga, to przecież nie dla naszego własnego użytku, ale dane nam to zostało też po to, by wspomagać innych, którzy akurat tego daru nie mają. Przykładowo specjalną opieką otoczone były wdowy, osoby, które - nie posiadając męża - często pozostawały bez żadnego źródła dochodu: Jeśli kto z wiernych ma w swej rodzinie wdowy, niech je wspomaga, aby zbór nie był obciążony i mógł wspierać te, które rzeczywiście są wdowami (1 Tym. 5,16 BW). W pierwszej kolejności więc człowiek miał dbać o własną rodzinę, zwłaszcza o potrzebujących z własnej rodziny, a w dalszej - myśleć również o innych wdowach, które już rodziny nie miały. Bo jak miały się one utrzymać? W tamtych czasach nie było emerytur z ZUSu, nawet w czasach dzisiejszych nie w każdym kraju taki system istnieje. Przykładowo w Indonezji coś w rodzaju pensji emerytalnej jest zobowiązany wypłacać zakład, w którym się ostatnio pracowało. Dopóki istnieje. A co, jeśli zbankrutuje? Wówczas wszyscy emeryci, będący na jego utrzymaniu, po prostu tracą swoje utrzymanie. Wtedy cała rodzina zrzuca się, by utrzymać rodziców. Żeby opłacić prąd, telefon, zaopatrzyć w jedzenie, wymienić zużyte ubrania, zrzucić się na podróże w celu odwiedzeniu rodziny... A przecież nie zawsze każdy z rodziny ma pracę i czasem trzeba pomóc też temu jednemu z rodzeństwa, które tej pracy nie ma... Czyli de facto system ten dalej tak jakby istnieje w krajach o patriarchalnym systemie rodzinnym, w rodzinach, gdzie te wartości rodzinne są zachowywane.

Taki też był system socjalny w czasach chrześcijańskich, taki był system socjalno-ekonomiczny, który zalecał Jezus, i taki był też ten system w czasach istnienia świątyni izraelskiej, gdy to 8% ludności było oddelegowane do jej obsługiwania przez 100% ich czasu, a reszta Izraela, gdzie wszyscy właściwie pochodzili z jednej, dwunastodzietnej rodziny, czyli byli jedną, ogromną rodziną przecież - reszta Izraela zrzucała się na utrzymanie tej jednej części ich rodziny, która z zarządzenia Boga miała nie zajmować się żadną produktywną pracą, przynoszącą ekonomiczne dochody, ale pracą "serwisową" wokół świątyni.

Ekonomia przekazana więc przez Jezusa nie skupia się na gromadzeniu dóbr na zasadzie "im więcej tym lepiej". Bo faktycznie - czasem zastanawiam się, po co firmom milionowe zyski? Po co chcą one generować jeszcze większe? Rozumiem inwestycje w nowe technologie, wkłady w fundacje charytatywne etc. Ale robić wszystko, by zarabiać jak najwięcej, a potem trzymać te pieniądze gdzieś na lokatach, żeby... zarabiać jeszcze więcej?... Tymczasem ekonomia Jezusa to: bądź sprytny, używaj pieniędzy sprytnie, pomnażaj je, ale nie zatrzymuj ich wszystkich dla siebie. Wspomagaj tych, którzy w wyniku jakichś wydarzeń losowych sobie nie radzą. Biednych. Sieroty. Wdowy. Dawaj, jeśli to potrzebne. Nie domagaj się zwrotu.

Cóż, dla mnie osobiście są to bardzo twarde słowa, jest to zupełnie odmienny sposób myślenia, niż ten, zgodnie z którym postępowałem do tej pory. Odkrycie jest lekko szokujące. Ale zamierzam wprowadzić je w życie.







piątek, 27 stycznia 2017

Kazanie na górze - Przyjaciel swojego nieprzyjaciela

A wam, którzy Mnie słuchacie, mówię: Kochajcie nieprzyjaciół waszych, czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą.  
Łuk. 6,27 BP

Nagle, tak jak nigdy osobiście nie doceniałem "Kazania na górze", uważając jego treść za zbyt ciężką, okazuje się, że jest to skarbnica mądrości odnośnie tego, jak postępować w życiu codziennym.

Miłujcie nieprzyjaciół waszych, jak to mówią inne przekłady Biblii, kochajcie - wg Biblii Poznańskiej czy Biblii Warszawsko-Praskiej (Romaniuka). Nie sądzę, żeby chodziło o to, żeby jakoś specjalnie popadać w uwielbienie wobec tych, którzy za nami przepadają nieszczególnie, czy żeby im się jakoś celowo naprzykrzać z naszymi "dobrociami". Z tym "kochaniem" mamy tutaj nieco pecha z tłumaczeniem - w naszym języku polskim "kochanie" ma dosyć silne znaczenie, podczas gdy w języku greckim na określenie intensywności kochania czy też lubienie używa się kilka rozmaitych słów. Wiele razy można o tym przeczytać, zwłaszcza przy okazji rozmowy Jezusa z Piotrem, który go nieco wcześniej zdradził: Piotrze, miłujesz mnie?. Tutaj zostało użyte słowo, "agape", które można by bardziej przetłumaczyć jako "bycie przyjacielskim". Dla wszystkich. Bez względu na okoliczności*. Tak mega-przyjacielskim.

Jakiego rodzaju ma to być kochanie, miłowanie - można wysnuć po dalszym ciągu całego tego kazania. Nie sądzę, że chodziło o to, by choćby lubić kogoś, kto nie jest specjalnie naszym przyjacielem, ale by być wobec niego bezgranicznie tolerancyjnym, wyrozumiałym, a nawet wychodzącym naprzeciw jego dalszym oczekiwaniom. Jak jego najlepszy przyjaciel. Nie szukać rewanżu, kiedy ktoś wyrządzi nam coś złego, albo głupiego, co w konsekwencji okazuje się być bardzo złe dla nas. Nie szukać zemsty. Ale pomóc temu człowiekowi następnym razem, gdy zajdzie taka potrzeba.

Temu, kto uderzy cię w jeden policzek, nadstaw drugi, a temu, kto zabiera ci suknię, nie odmawiaj też płaszcza (Łuk. 6,29 BP) - to zdanie, wypowiedziane przez Jezusa, kłóci się straszliwie z naszymi przyzwyczajeniami, z naszym wychowaniem. Czy ktokolwiek jest w stanie pojąć, dlaczego Jezus tak powiedział, dlaczego Jezus tak nakazał, dlaczego Jezus uznał ten sposób postępowania za najlepszy? A skoro Jezus tak uznał, a wszystko, co robił, miało na celu lepiej zobrazować ludziom Boga Ojca - to znaczy że i Ojciec tak postępuje. Że nawet jeśli ktoś Mu przeklina, uderza w policzek, staje okoniem, zadaje durne pytania - On i tak jest dobry dla tych osób. I dalej daje swoje błogosławieństwo, tak jak zwykł dawać: nie odmawiaj też płaszcza. Kłóci się to całkowicie z naszym sposobem postępowania: jeśli ktoś jest nieuczciwy wobec nas, zabiera więcej niż mu dozwolone - to właściwie nie chcemy mu dawać nic więcej, chcemy zamknąć ten kontakt. W ten sposób nie postępuje Bóg. Dobra strona tego jest taka, że nawet jeśli coś zrobimy nie do końca uczciwego wobec Niego, On nie odpłaci nam pięknym za nadobne. Ale nie odmówi też płaszcza. Gorsza strona tego, dla nas samych, jest taka, że skoro stajemy się naśladowcami Jezusa, a więc i Boga, to i my sami jesteśmy zobligowani postępować w ten sposób. To może powodować śmieszki i żarty w otoczeniu, pobłażliwe postrzeganie nas samych i sprawia, że jeszcze kolejne sto razy będziemy myśleć nad tym, czy to naprawdę jest ten właściwy sposób życia.

Ale taki właśnie jest Bóg. Przyjaciel nawet dla tych, którzy Go nie lubią, nie chcą być Jego przyjaciółmi, nie chcą z Nim nawet rozmawiać.

* - Słowo "agape" w wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Agape








niedziela, 22 stycznia 2017

Kazanie na górze - "Szczęśliwi którzy nieszczęśliwi"?

On zaś skierował oczy na uczniów i mówił: 
- Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże. 
Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni. 
Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali. 
Szczęśliwi będziecie, gdy ludzie będą was nienawidzili i kiedy was wyłączą ze swej społeczności, i będą wam złorzeczyć, i wymażą wasze imię jako zhańbione - z powodu Syna Człowieczego. W tym dniu weselcie się i radujcie, czeka was bowiem sowita zapłata w niebie, bo ojcowie ich to samo uczynili z prorokami. 
Ale biada wam, bogacze, bo macie swoją radość. 
Biada wam, którzy teraz syci jesteście, bo będziecie łaknąć. 
Biada [wam], którzy się teraz śmiejecie, bo smucić się będziecie i płakać. 
Biada, kiedy wszyscy będą o was wyrażać się pochlebnie, bo ich ojcowie czynili to samo fałszywym prorokom.
Łuk. 6,20-26 BP

Jak to jest, że szczęśliwi - czy też, jak to inne tłumaczenia podają: błogosławieni - są wszyscy ci, którzy są ubodzy i smutni, i płaczący, i znienawidzeni, i głodni... Długo nie mogłem pojąć tego, co Jezus miał tutaj na myśli, dlaczego to, co tutaj powiedział, brzmi jak absurd.

Ale ważne jest tutaj pamiętać o dwóch rzeczach:

1. O czymkolwiek Jezus mówił, to Jego celem było zawsze kierowanie do Boga, do tego przyszłego życia, do Królestwa Boga, do Państwa Boga - jak zwał tak zwał. Jezus mówił o zbawieniu, o życiu z Bogiem, o tym życiu, które możemy zyskać, wybierając bycie z Bogiem tu i teraz, żeby - gdy umrzemy, po śmierci, zostać przez Jezusa wskrzeszonym i być z Nim w owym mieście, o którym na końcu tak pięknie opowiada Księga Objawienia.

2. Jak zauważyłem w ostatnim poście, [DO KOGO JEST SKIEROWANE KAZANIE NA GÓRZE?] - wbrew powszechnej opinii kazanie to nie było skierowane do wszystkich, dokładnie wszystkich ludzi, którzy się tam znajdowali. On zaś skierował oczy na uczniów i mówił - kiedy kierujemy na kogoś oczy podczas mówienia, to co to oznacza? Że mówimy do tej właśnie osoby czy też tych właśnie osób. Jezus patrzył na swoich uczniów, Jezus mówił do nich. Nie tylko do tych dwunastu wybranych, ale do wszystkich swoich uczniów, do całego ich tłumu. Pamiętam inną historię, gdzie Jezus wybrał spośród nich siedemdziesięciu dwóch, żeby wysłać ich parami, żeby uzdrawiali, wyganiali demony i głosili o Królestwie Boga. Rozumiem tu więc, że uczniów było jeszcze więcej, że Jezus miał z kogo tych siedemdziesięciu dwóch wybrać.

Co znaczyło, że ktoś był uczniem Jezusa? Co znaczy to dzisiaj? Bycie uczniem oznacza uczenie się materiału - w naszym rozumieniu. W czasach starożytnych bycie uczniem oznaczało także obserwowanie swojego nauczyciela, uczenie się od niego wszystkiego, co możliwe, włącznie z postawą życiową, jego filozofią, poglądami etc. Każdy ówczesny filozof miał swoich uczniów. Bycie uczniem było jak bycie naśladowcą. I to ma sens także i dzisiaj - jeśli ktoś jest uczniem podległym jakiemuś bardziej doświadczonemu zawodowcowi, autorytetowi w pewnej dziedzinie - staje się jakby jego naśladowcą.

Kto chciałby być naśladowcą Jezusa? Kto chciałby szukać nowego autorytetu, nowego wzoru do naśladowania? Kto miałby potrzebować coś takiego robić?

Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże. Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni. Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali. - Otóż to. Na przykład ubodzy, smutni, nieszczęśliwi. Ludzie, którzy urodzili się w biednych rodzinach, w biednych domach, w rodzinach niepełnych, gdzie z jakiegoś powodu ciągle brakowało pieniędzy na podstawowe potrzeby. Gdzie może brak było ojca, albo obojga rodziców - z powodu ciągłej ich pracy. Gdzie brakowało pieniędzy z powodu może jakiegoś nieszczęścia w rodzinie, z jakiegokolwiek powodu. Ludzie, którzy - wyszedłszy z takiego domu - szukali dla siebie lepszej przyszłości, może bardziej stabilnej, może pełniejszej rodziny, może lepszych kwalifikacji dla siebie, może nadziei na to, że żadne nieszczęście się nie wydarzy ponownie. A nawet jeśli - to i tak wszystko, całe to ubóstwo jest tutaj mało ważne, bo tak naprawdę dzięki temu, że ktoś był biedny/smutny/nieszczęśliwy i dlatego zaczął poszukiwać czegoś lepszego - znalazł Jezusa. Znalazł nowy autorytet do naśladowania, nowego nauczyciela, spotkał się z nowym sposobem życia, rozwiązywania problemów, etc. A tym samym, w szerszym kontekście, znalazł najlepszą przyszłość dla siebie - przyszłość w Królestwie Boga.

Takiej możliwości poniekąd nie mają ci bogatsi. Dlatego, że oni mają to, czego potrzebują - dosyć chleba, dosyć dóbr materialnych, dosyć radości, smutki są może nie takie ciężkie do zniesienia, nieszczęścia są może też lżejsze do przejścia, jeśli ma się czym zapłacić za konsekwencje. Ludzie z takim stanem materialnym raczej nie czują potrzeby szukania czegoś innego, czegoś lepszego - bo oni już to mają. A przez to, że nie mają potrzeby szukania - nie szukają. A skoro nie szukają - nie znajdują Jezusa. Bo jak mieliby Go spotkać, nie szukając Go? Stąd Jezus powiedział: Ale biada wam, bogacze, bo macie swoją radość. Bo nie potrzebują już żadnego więcej pokrzepienia. Bo o wiele trudniej jest im zaakceptować fakt, że i oni potrzebują Boga.

Tak więc sądzę, że wśród uczniów Jezusa, Jego naśladowców, było wielu biednych, w jakiś sposób nieszczęśliwych, z jakiegoś powodu szukających czegoś lepszego. Lepszej przyszłości, lepszego wzoru do naśladowania, lepszej postawy życiowej, lepszej ideologii, ba może nawet lepszego przyjacielskiego ciepła. Oni wszyscy, którzy zaczęli szukać czegoś innego, czegoś lepszego, znaleźli Jezusa i zdecydowali się Go naśladować, stali się Jego uczniami. Stąd Jezus podsumował stan tych ubogich czy smutnych ludzi jako błogosławieni, szczęśliwi - bo finalnie osiągną to, czego tak poszukują.

I nie inaczej jest dzisiaj. Ludzie, którzy niczego nie poszukują, nic nie znajdują. Gdy ktoś zaczyna poszukiwania - może przejść przez wiele etapów, może napotkać wiele sposobów na życie. Bycie uczciwym lub lekko naciągać, bycie asertywnym lub posiadanie świadomości o własnych niedoskonałościach, pozytywna psychologia lub dążenie do zbawienia od grzesznych skłonności człowieka - jest wiele skrajnych możliwości do odnalezienia. Oby w tym wszystkim każdy z nas znalazł Jezusa takiego, jakim On był, oby każdy z nas rozumiał Go tak, jak On chciał być zrozumiany. Oby każdy z nas chciał stać się Jego naśladowcą i stał się.

[dalej - PRZYJACIEL SWOJEGO NIEPRZYJACIELA]
[wcześniej - DO KOGO WŁAŚCIWIE SKIEROWANE?]






piątek, 20 stycznia 2017

Kazanie na górze - Do kogo właściwie skierowane?

Kiedy Jezus zszedł z nimi [z góry], zatrzymał się na równinie z wielkim tłumem uczniów, a mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem, i z nadmorskiego Tyru, i Sydonu przyszło, aby Go słuchać i odzyskać zdrowie. Także ci, których dręczyły duchy nieczyste, powracali do zdrowia. I cały tłum starał się Go dotknąć, bo moc wychodziła z Niego i uzdrawiała wszystkich. On zaś skierował oczy na uczniów i mówił: - Szczęśliwi ubodzy, bo wasze jest królestwo Boże. Szczęśliwi, którzy teraz łakniecie, bo będziecie nasyceni. Szczęśliwi, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiali.
Łuk. 6,17-21 BP

Na ogół przyjmuje się, że Kazanie na Górze, znane też jako "Osiem błogosławieństw", wygłoszone było do wszystkich ludzi, którzy byli tam zgromadzeni. Ale tutaj, w tym fragmencie, wygląda to nieco inaczej - owszem, było tam zgromadzonych wielu ludzi, a wszyscy poschodzili się, po usłyszeli, że można zostać gratis uzdrowionym. Kto by nie przyszedł?

On zaś skierował oczy na uczniów i mówił.... Do uczniów to mówił. Przy czym Jego uczniami było nie tylko tych dwunastu, którzy stali się najbliższymi uczniami Jezusa, może Jego faworytami, Jego ulubieńcami. W każdym razie tych dwunastu zostało wybranych SPOMIĘDZY pozostałych uczniów. Tych dwunastu zostało wybranych, by byli APOSTOŁAMI, czyli WYSŁANNIKAMI: a kiedy nastał dzień, wezwał swoich uczniów, wybrał z nich dwunastu i nazwał ich apostołami (Łuk. 6,13 BP). Wszyscy pozostali nadal byli uczniami, nadal byli naśladowcami Jezusa, nadal byli ludźmi, którzy szukali dla siebie jakiegoś lepszego autorytetu. Tamtych dwunastu natomiast miało jakieś takie predyspozycje, że Jezus zdecydował się wybrać ich dalej, douczyć lepiej i wysłać ich w Swoim imieniu.

Wygląda więc na to, że to, co mówił na tej górze, czy też POD tą górą, skoro z niej właśnie zszedł, nie było skierowane do wszystkich, do kogokolwiek kto tylko przyszedł szukać uzdrowienia, lepszego chleba, lepszej nadziei, albo jakiejś taniej sensacji może - bo zazwyczaj przecież tak jest, że ludzie gromadzą się gdzieś, na miejscu wypadku, żeby zobaczyć, co będzie dalej. To, co Jezus mówił, skierowane było do Jego naśladowców. Do ludzi, którzy poszukiwali lepszego autorytetu, lepszego wzorca dla siebie, którym zależało na byciu lepszym - i z tego powodu wybrali Jezusa jako tego, na przykładzie którego decydowali się budować swoją postawę.

Pytanie więc do nas samych, czy my jesteśmy takimi ludźmi, którzy przychodzą do Jezusa, by dostać coś lepszego: lepsze zdrowie, lepsze błogosławieństwo, lepsze życie, czy może jesteśmy osobami, które zdecydowały się obrać Jezusa za swój wzór, za swój przykład.

[dalej - "SZCZĘŚLIWI, KTÓRZY NIESZCZĘŚLIWI"?]






czwartek, 19 stycznia 2017

Łukasz wnikliwie 6.2. - Kazanie na Górze 1

Razem z nimi zszedł Jezus z góry i stanął na płaskim miejscu. Tam zgromadzony był duży tłum jego uczniów i sporo ludzi z całej Judei i Jerozolimy, a także z okolic wybrzeża w Tyrze i Sydonie. Przybyli oni, żeby słuchać Jezusa i żeby zostać uzdrowionym z ich chorób. Uleczani byli również i ci, którzy gnębieni byli przez nieczyste duchy. I każdy w tłumie próbował Go dotknąć, bo wychodziła z Niego moc, która uzdrawiała wszystkich.

Kiedy podniósł wzrok, popatrzył na swoich uczniów i powiedział:
- Szczęśliwi jesteście wy, biedni, Królestwo Boga jest wasze.
Szczęśliwi jesteście wy, którzy jesteście teraz głodni, bo będziecie nasyceni.
Szczęśliwi jesteście wy, którzy teraz płaczecie, bo będziecie się śmiać.
Szczęśliwi jesteście, gdy was ludzie nienawidzą, gdy was wykluczają spomiędzy siebie i drwią z was,
i boją się waszego imienia jak jakiegoś zła - ze względu na Tego Syna Człowieka.
Cieszcie się tego dnia i skaczcie z radości, bo duży jest wasz zarobek, który macie w niebie.
Tak samo postępowali ludzie z prorokami w starych czasach izraelskich.
Ale biada wam, bogaci, że otrzymujecie pocieszenie wasze,
i biada wam, którzy jesteście nasyceni, bo wy będziecie głodni,
i biada wam, co teraz się śmiejecie, bo będziecie boleć i płakać.
Biada wam, jeśli wszyscy mówiliby o was pięknie,
bo tak samo mówili ludzie o fałszywych prorokach w starych czasach izraelskich.

na podstawie: Łuk. 6,17...26

[dalej - KAZANIE NA GÓRZE 2]
[wcześniej - JEZUS ŁAMIE ZASADY SABATU]
[do początku]







poniedziałek, 16 stycznia 2017

Łukasz wnikliwie 6.1. - Jezus łamie zasady sabatu

W kolejny sabat przechodził Jezus przez pola zbożowe. Jego uczniowie zrywali kłosy, rozcierali je w rękach i zjadali. Wtedy ktoś z faryzeuszy powiedział:
- Dlaczego robicie to, co nie jest dozwolone w sabat?
A wtedy Jezus odpowiedział:
- Czy nie czytaliście, co zrobił Dawid, gdy on i jego ludzie byli głodni? Wszedł do Domu Boga i wziął chleby pokładne, jadł i dał też tym, którzy byli z nim, którym nie wolno było tego robić, bo tylko sami kapłani mieli takie prawo. Panem sabatu jest Syn Człowieka.

Innego sabatu wszedł On do synagogi i nauczał. Był tam też pewien człowiek ze zdrętwiałą/uschłą prawą ręką. Uczeni w piśmie i faryzeusze obserwowali Jezusa, czy ten będzie chciał go uzdrowić w sabat, bo wtedy mieliby Go o co oskarżyć. Ale On domyślił się ich zamysłów i powiedział do tego mężczyzny z chorą ręką:
- Wstań i stań na środku.
Ten podniósł się i stanął.
- Teraz pytam was - powiedział Jezus - co jest dozwolone w sabat? Czynić dobrze, czy czynić źle? Ocalić duszę czy zniszczyć ją?
Po czym rozejrzawszy się po nich wszystkich dookoła powiedział do mężczyzny:
- Wyciągnij swoją rękę.
Ten zrobił tak i ręka stała się z powrotem zdrowa, tak samo jak ta druga. Wtedy tamci, w przypływie głupoty/bezmyślności, zaczęli rozmawiać ze sobą o tym, co mieliby Jezusowi zrobić.

W tym czasie poszedł Jezus na górę, żeby się modlić, i był tam całą noc, pogrążony w modlitwie do Boga. Kiedy znastał dzień przemówił do swoich uczniów i wybrał sobie spośród nich dwunastu, których nazwał też apostołami/wysłannikami. Byli to: Szymon, któremu nadał imię Piotr/Kamyk, i jego brat Andrzej, Jakub i Jan, Filip i Bartłomiej, Mateusz i Tomasz, Jakub syn Alfeusza, Szymon Zelota/Zapaleniec, Judasz syn Jakuba, i Judasz Iskariot, który stał się zdrajcą.

na podstawie: Łuk. 6,1...16







sobota, 14 stycznia 2017

Chleby pokładne

I stało się w pewien sabat, że przechodził przez zboża, a uczniowie jego rwali kłosy i wykruszając je rękami, jedli. Wtedy niektórzy z faryzeuszów rzekli: Czemu czynicie to, czego nie wolno czynić w sabat? A odpowiadając Jezus rzekł do nich: Czy nie czytaliście o tym, co czynił Dawid, gdy był głodny, on sam i ci, co z nim byli? Jak wszedł do domu Bożego i wziął chleby pokładne, których wszak nie wolno jeść nikomu, jak tylko kapłanom, i jadł, dał tym, którzy z nim byli?
Łuk. 6,1-4 BW

On im odpowiedział: "Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego za Abiatara, najwyższego kapłana, i jadł chleby pokładne, które tylko kapłanom jeść wolno; i dał również swoim towarzyszom".
Mar. 2,25-26 BT

Chleby pokładne, wg wikipedii, to dwanaście sztuk obrzędowego pieczywa, pewnego rodzaju placków, z których każdy był wypieczony z ok. 4 litrów mąki. Z takiej ilości mąki może powstać duży chleb, wielkości dużej poduszki do spania. Chleby składano na stole w każdy sabat, po czym po tygodniu wymieniano na nowe. Prawo do jedzenia tego chleba mieli tylko kapłani. Oryginalna, hebrajska nazwa tego chleba, tłumaczona dosłownie na język polski to "chleby oblicza". Język angielski używa określenia "chleb pokazowy" (showbread) albo "chleb obecności" (bread of the Presence).

Kapł. 24,5-9: Następnie weźmiesz najczystszej mąki i upieczesz z niej dwanaście placków. Każdy placek z dwóch dziesiątych efy. Potem ułożysz je w dwa stosy, po sześć w każdym stosie, na czystym stole przed Jahwe. Położysz na każdym stosie trochę czystego kadzidła - to będzie "pamiątka" chleba, ofiara spalana dla Jahwe. Każdego szabatu przygotują to przed Jahwe jako dar nieustanny od synów Izraela, jako wieczne przymierze. To będzie dla Aarona i dla jego synów. Będą to jedli w miejscu poświęconym, bo to jest rzecz najświętsza dla niego spośród ofiar spalanych dla Jahwe. Ustawa wieczysta. (BT)

Historia o Dawidzie, na którą powołuje się Jezus, pochodzi prawdopodobnie z 1 Sam. 21: (2) Dawid udał się do Nob, do kapłana Achimeleka, który przerażony wybiegł Dawidowi na spotkanie i powiedział do niego: Dlaczego jesteś sam, czemu nikt nie przychodzi z tobą? (3) A Dawid tak odpowiedział Achimelekowi: Król wydał mi taki oto rozkaz: Nikt nie może się dowiedzieć o sprawie, w której cię posyłam i którą ci powierzyłem. Wyznaczyłem moim ludziom pewne miejsce na spotkanie. (4) A teraz masz może pod ręką coś [do jedzenia]? Daj mi pięć chlebów albo cokolwiek znajdziesz. (5) Kapłan zaś odpowiedział Dawidowi: Nie mam pod ręką zwykłych chlebów, lecz jest tu chleb święty. [Mógłbym go dać], ale czy ci ludzie powstrzymali się chociaż od współżycia z kobietami? (6) Rzekł na to Dawid do kapłana: Od trzech dni już jesteśmy w drodze i nie zbliżaliśmy się do kobiet. Ciała moich ludzi są więc czyste. I choć sama wyprawa jest zwyczajna, to przecież jest niejako uświęcona czystością [tych ludzi]. (7) Wtedy kapłan dał mu święty chleb, bo nie było innego, tylko chleb pokładny, który miano usunąć sprzed Jahwe, aby jeszcze w tym samym dniu, w którym go zabierano, zastąpić go chlebem świeżym. (BR)

Kontekst tej historii w tym miejscu jest taki: Dawid podejrzewał, że Saul zamierzał go zgładzić. Umówił się więc z Jonatanem, synem Saula, a jego serdecznym przyjacielem, że ten wysonduje sytuację. W tym czasie Dawid nie pojawił się na królewskiej kolacji. Po dwóch wieczorach, gdy Saul nie widział Dawida, dostał szewskiej pasji, zaczął wyzywać Jonatana różnymi niepochlebnymi przymiotami, wyzywając przy okazji również i jego matkę, po czym na koniec rzucił w Jonatana włócznią. Musiał być tutaj Saul bardzo nerwowym, nieokrzesanym cholerykiem. Jonatan spotkał się z Dawidem w umówionym miejscu, gdzie ukrywał się od trzech dni, przekazał potwierdzenie podejrzeń, po czym Dawid zdecydował się uciekać. Następnego dnia dotarł do Nob, gdzie - głodny po w sumie czterech dnia niejedzenia - poprosił kapłana o coś do jedzenia. Kapłan, nie mając niczego pod ręką, zaproponował Dawidowi chleby pokładne - te z ołtarza, które i tak miały być zjedzone przez kapłanów. Był to więc swoisty dar kapłana dla Dawida. Dar jakby niedozwolony, bo przekraczający reguły, skoro chleb mógł być spożywany tylko i wyłącznie przez kapłanów. Po upewnieniu się jednak przez Achimeleka, że Dawida towarzysze są czyści, dam im je. Dał też Dawidowi miecz, jako jedyną broń, która akurat znajdowała się w tym miejscu. A potem uciekał dalej, docierając do kraju Gat, gdzie przed królem - który znał go jako dowódcę dużych wojsk i zwycięzcę - udawał po prostu obłąkanego.

Widzę w tej historii jedno niedopowiedzenie: Stary Testament mówi tylko i wyłącznie o Dawidzie, Jezus mówi o Dawidzie i jego ludziach. Dawid był w tym czasie uciekający. Czy był razem z żołnierzami? ST mówi, że później, po przejściu przez Gat, przyłączyło się do niego 400 mężczyzn. Czy ktokolwiek inny był z nim przez cały ten czas, począwszy od umowy z Jonatanem, aż po Gat? ST o tym nie wspomina. Jednak Jezus żył w tamtej społeczności, to była ich własna literatura, musiał On znać również inne źródła opisujące tę historię, więc musiał mieć szerszy obraz na historię własnego narodu, niż te szczątkowe informacje, którymi dysponujemy my teraz, 2000 lat później.

Wracając do tej historii z uczniami Jezusa i z chlebem pokładnym - Jezus podsumował tę sytuację słowami: Szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu (Mar. 2,23 BP). Tak samo, jak sensem tego, że te chleby mogli jeść tylko kapłani, było to samo, co z pozostałymi ofiarami: jedenaście rodów izraelskich miało swoje ziemie, uprawy, źródła dochodu, a dwunaste, ród Lewitów, miało pod swoją pieczą tylko świątynię. Żadnych upraw, żadnych źródeł dochodu. Ich rolą życia było pełnienie służby w świątyni, dbanie o nią, dbanie o dobre imię Pana etc. To, co było przynoszone do świątyni jako ofiara, dar - należało do kapłanów, to był ich "zarobek", ich dział. Ich zapłata za opiekowanie się świątynią. Jedenaście rodów izraelskich "robiło zrzutkę" na ten dwunasty, który wyręczał pozostałych w dbaniu o świątynię. I z tej zapłaty, tego daru, kapłan Abimelek dał Dawidowi część chleba. Bo - jak to podsumował Jezus - rzeczy zostały stworzone dla człowieka, a nie człowiek dla tych rzeczy. Wszystko inne ma służyć człowiekowi do pomocy, a nie ograniczać go. Do takiego ograniczania dopuścili kapłani - nastąpił przerost formy nad treścią, przepisy religijne stały się dla nich ważniejsze niż człowiek. Jezus przyszedł, żeby to wyprostować.







środa, 11 stycznia 2017

Łukasz wnikliwie 5.3. - Przyjęcie dla celników

Potem Jezus odszedł. Wtedy zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego na stanowisku celniczym. Jezus powiedział do niego:
- Podążaj za mną!
A ten podniósł się, opuścił wszystko i podążył za Nim.

Lewi wystawił u siebie w domu duże przyjęcie dla Niego i wszyscy celnicy plus niektórzy inni byli zaproszeni do stołu. Faryzeusze i uczeni w Piśmie szemrali między sobą i powiedzieli do uczniów:
- Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?
- To nie zdrowi potrzebują lekarza, ale chorzy - odpowiedział Jezus. - Nie przyszedłem, żeby przywołać/wezwać sprawiedliwych, ale grzesznych, żeby się nawrócili / zmienili sposób myślenia.
- Uczniowie Jana często poszczą i modlą się - odpowiedzieli - i to samo robią uczniowie faryzeuszów. Twoi jednak jedzą i piją.
- Czy możecie skłonić gości weselnych, żeby pościli, dopóki pan młody jest z nimi? Przyjdzie jednak czas, że pan młody będzie zabrany od nich, a kiedy te dni nadejdą, to będą pościć.

Opowiedział im również podobieństwo:
- Nikt nie wydziera kawałka nowego ubrania i nie przypasowuje go jako łaty do starego, bo wtedy i to nowe jest podarte, a i do starego to nie pasuje. I nikt też nie napełnia nowego wina do starych bukłaków, bo wtedy to nowe wino napęczni je i wycieknie, a worki będą zniszczone. Nie, nowe wino napełnia się do nowych bukłaków. I nikt też, kto pił stare wino, nie ma ochoty na nowe, mówiąc, że to stare jest najlepsze.

na podstawie: Łuk. 5,27...39

[dalej - JEZUS ŁAMIE ZASADY SABATU]
[wcześniej - TRĘDOWATY I SPARALIŻOWANY]
[do początku]







wtorek, 10 stycznia 2017

Wyciąganie zagubionych

Jezus im odpowiedział: Zdrowi nie potrzebują lekarza, tylko chorzy. Nie przyszedłem wzywać do nawrócenia sprawiedliwych, tylko grzeszników. (Łuk. 5,31-32 BP)

Lecz Jezus im odpowiedział: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników". (BT)

A Jezus odpowiadając, rzekł do nich: Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wzywać do upamiętania sprawiedliwych, lecz grzesznych. (BW)

A Jezus odpowiedział, mówiąc do nich: Nie potrzebują zdrowi lekarza, ale ci, którzy źle się mają. Nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzesznych do skruchy. (NBG)

I odpowiedziawszy Jezus powiedział do nich: nie potrzebują zdrowi lekarza, ale ci co się mają źle. Nie przyszedłem wezwać/powołać sprawiedliwych, ale grzeszników do nawrócenia / zmiany myślenia. (PD)

Wszystkie te tłumaczenia brzmią podobnie: Nie przyszedłem wzywać do upamiętania/nawrócenia sprawiedliwych, ale grzeszników. I bardzo dobrze komponuje się w tekście. Tyle tylko że brzmi nielogicznie. Bo jak wzywać do nawrócenia ludzi, którzy już są sprawiedliwymi? Żeby przestali nimi być? Można powiedzieć: dlatego Jezus przyszedł, by nawoływać do nawrócenia ludzi postępujących źle.

A co, jeśli Pan Jezus nie miał w ogóle na myśli powoływania sprawiedliwych? Co, jeśli chodziło mu o to, że nie przyszedł po to, żeby wzywać sprawiedliwych, tak jak ma to zrobić, gdy przyjdzie na ziemię ponownie? Co, jeśli chciał zwrócić uwagę na to, że nie przyszedł do sprawiedliwych tym razem, jeszcze nie, ale przyszedł do tych, co pobłądzili? A do sprawiedliwych przyjdzie innym razem?

Teoretycznie mogłoby się to zgadzać, bo taki właściwie był Jego cel, i kilka razy wspomniał o tym, że przyszedł po to, by pozbierać tych zagubionych. I żeby zmienić sposób myślenia, i żeby trwać, aż przyjdzie ponownie. Dlatego odnoszę tutaj wrażenie, jakby Pan Jezus był tym razem kompletnie niezainteresowany rozmowami z kapłanami żydowskimi, bo nie mieścili się oni w Jego "targecie". Kapłani - przynajmniej ze swojego mniemania albo z powodu swojej wiedzy religijnej - już byli zbawieni, byli już tymi, co mieli być sprawiedliwymi, albo mieli wystarczająco dość wiedzy, żeby samodzielnie podjąć decyzję, żeby takim się stać. Ci zagubieni natomiast mieli mnóstwo pytań, nie potrafili znaleźć odpowiedzi, widzieli Boga w jakimś wykrzywionym zwierciadle, mieli o Nim jakieś dziwne mniemania - nie znali Go zupełnie. I z jakiegoś powodu nie mieli szansy poznać. Dlatego Jezus powiedział, że przyszedł, żeby pokazać Ojca.

Kiedy Nikodem przyszedł do Jezusa, powiedział: Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim (Jan 3,2 BT). Czyli faryzeusze wiedzieli. Mieli szansę wiedzieć. Mieli wszystko pod ręką, żeby dowiedzieć się samodzielnie, żeby wysnuć odpowiednie wnioski. To, że takich wniosków nie chcieli wysnuć, to inna sprawa, kwestia ich wyboru.

Inaczej ma się sprawa z ludźmi, którzy nabrali już jakiegoś przeświadczenia do pewnych spraw, które przeszkadza im nieco spojrzeć obiektywnie na Jezusa. Jak w tej historii:

Następnego dnia Jezus postanowił udać się do Galilei. Spotkawszy Filipa, powiedział do niego: Pójdź za Mną! Filip pochodził z Betsaidy, z miasta, w którym mieszkali Andrzej i Piotr. Gdy Filip spotkał Natanaela, rzekł do niego: Znaleźliśmy Tego, o którym pisał i Mojżesz w Prawie, i prorocy. Jest to Jezus, syn Józefa z Nazaretu. A na to odpowiedział Natanael: Czyż może być coś dobrego z Nazaretu? I rzekł Filip: Chodź i zobacz! A gdy Jezus ujrzał zbliżającego się Natanaela, powiedział: Oto prawdziwy Izraelita! Nie ma w nim żadnego podstępu. Wtedy Natanael zapytał Go: Skąd mnie znasz? A Jezus na to: Zanim zawołał cię Filip, widziałem cię, jak siedziałeś pod drzewem figowym. Odpowiedział tedy Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela! (Jan 1,43-49 BR)

Co robił Natanael pod tym drzewem figowym, zanim spotkał go Filip? Co to było, o czym Jezus dobrze wiedział, i co natychmiast przekonało Natanaela, kim jest jego rozmówca? Modlił się? Prosił Boga o coś? Stał na rozstaju jakichś rozterek i prosił Boga i jakąś pomoc, wskazówkę? Możliwe.

Czy chcielibyśmy, żeby Jezus dzisiaj znowu przyszedł, żeby tych zagubionych powyciągać z różnych pułapek? Z różnych meandrów myślowych, niewłaściwych stereotypów etc.? Dzisiaj taką rolę ma Duch Święty, tzw. "Pocieszyciel", którego Jezus przysłał. Dzisiaj mamy też wystarczająco dużo źródeł, żeby samodzielnie się przekonać i podjąć decyzję. Mamy Biblię, mamy rozmaite przekłady, rozmaite słowniki, możemy je wertować i sprawdzać informacje do woli. Jeśli tylko chcemy.







niedziela, 8 stycznia 2017

Wstać i pójść

Potem wyszedł i ujrzał celnika imieniem Lewi, który pobierał opłaty. I rzekł mu: Pójdź za Mną! On zaś zostawił wszystko i poszedł za Nim.
Łuk. 5,27-28 BR

Kto siedzi w pracy, aż nagle wstaje, zostawia wszystko i podąża za kimś, kogo w ogóle nie zna, kto tylko mówi: "Idź za mną"?

Być może Lewi, późniejszy apostoł Mateusz, znał już Jezusa. Z widzenia lub ze słyszenia. Na pewno musiały go już dobiec wieści z głębi kraju o cudach dokonanych przez Jezusa: przemienienie wody w wino w Kafarnaum, leżącego na brzegu Jeziora Galilejskiego.




Nad tym samym jeziorem odbył się połów ryb Szymona, gdy to - na polecenie Jezusa - sieci nagle wypełniły się nieoczekiwanie aż po brzegi, że jedna łódź nie dawała rady jej uciągnąć. Takie wieści rozchodziły się po całym kraju błyskawicznie.

Potem - gdzieś w jakimś innym mieście, ale prawdopodobnie wciąż w Galilei, czyli wciąż w okolicach Jeziora Galilejskiego, uzdrowił trędowatego, a potem uzdrowił innego człowieka, odpuszczając mu grzechy. W religijnym Izraelu musiało się to odbić szerokim echem. Tym bardziej, że prawdopodobnie miało to miejsce wciąż w tym samym mieście, gdzie Lewi pracował.

Z jakimi myślami musiał pracować Lewi? Być może był czterdziestolatkiem, marzył o innej pracy, o spełnianiu innej roli w życiu i dość często myślał o znalezieniu czegoś innego? Dodatkowo Jezus wywarł wrażenie na nim? Dodatkowo zadawał sobie mnóstwo pytań związanych z tym, jak to jest możliwe, że Jezus mógł ODPUŚCIĆ GRZECHY, bo przecież ówcześnie wiadomo było, że tylko Bóg może to zrobić? Być może nie dokonał niczego w swoim życiu, nie miał nawet rodziny, i marzył o dokonaniu czegoś konkretnego? A jako czterdziestolatek nie miał może już na to szans - był przywiązany do stołka celnika.

I nagle pojawia się przy nim Ten, o którym słyszał, Ten, o którym rozmyślał w związku z owymi religijnymi dylematami. I mówi, ot tak po prostu: "Podążaj za mną". A ten po prostu zostawił wszystko i poszedł. Co musiało być w jego życiu, że poszedł tak po prostu? Co musiało być w Jezusie, że sprawiło, że Lewi tak po prostu wstał i poszedł?

*Wszystkie mapki pochodzą z wikipedii.







sobota, 7 stycznia 2017

O miłosiernym ojcu, cz. 4 - Powrót zaginionego

Krzysztof Szema
O miłosiernym ojcu
(i o synu marnotrawnym)
http://adwentysta.com/kazania/kazania-mp3/

Ale wiecie, że Pan Jezus kiedyś powiedział, i apostoł Paweł też to napisał, że Bóg nie tylko daje chcenie, ale i wykonanie, działanie (zob. Filip. 2,13). Dlatego Biblia mówi w wierszu 20 tak pięknie, że nie tylko miał takie pragnienie i tak chciał zrobić, ale - jak mówi Słowo Boże: Wstał i poszedł do ojca swego. To jest niesamowite! I nie odjechał, tak jak to było napisane w wierszu 13, na początku tej historii, bo już nie było czym - ani wielbłąda, ani jaguara, ani corvetty, ale piechotą wracał do domu. Ten sam człowiek! Cuchnący, śmierdzący, pełen może jakichś wszów, robactwa... Wybaczcie, że to mówię w ten sposób, może trochę za ostro, ale tak to musiało wyglądać: nieogolony, niewykąpany, głodny taki, że kiszki już mu nie tylko marsza grały, ale całą orkiestrę. Jadł może wszystko, co było zielone, co żyło, co się ruszało.

Co Biblia mówi dalej? A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec. Dlatego to kazanie zatytułowane jest "O miłosiernym ojcu". Bohaterem tej powieści nie jest ten młody człowiek, który się zagubił, bo każdy z nas jest zagubiony. Bohaterem tej powieści jest miłosierny ojciec, ten który czeka każdego dnia, każdego południa, każdej nocy na swojego ukochanego zagubionego syna.

A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec, użalił się..., bo widział jak wygląda, w jakim jest stanie. I podbiegłszy powiedział: wykąp się, zmień szatę, a później cię pocałuję na powitanie i rzucę się na szyję... Wiecie, to jest niesamowite, co tu jest napisane. Bo normalnie, nie wiem, jak wy, ale ja na przykład jestem zwyczajnym człowiekiem. Pracowałem na chirurgii urazowej, tam odrabiałem wojsko prawie trzy lata, widziałem amputacje, trepanacje i wiele innych strasznych rzeczy - to na mnie nie działało. Nauczyłem się. Ale wiecie, co na mnie zawsze działało - te wonie. Nie potraficie sobie wyobrazić, jak cuchnie rak kości. To jest coś strasznego. Nawet ząb z jakąś straszną próchnicą, w porównaniu do tego raka, to pięknie pachnący jest. Taka woń jest nie do usunięcia z materaca nawet przez tygodnie. Coś strasznego.

Ja nie jestem wrażliwy na wygląd, ale na zapachy - tak. I nie wyobrażam sobie tutaj, gdyby to mój syn wracał, żeby go przytulić. Nie żebym się obrażał czy coś, ale po prostu w takim stanie ja tego nie umiałbym przyjąć. A wiecie, o czym mówi Biblia? Że grzech cuchnie strasznie. Gorzej niż kiła, gorzej niż rak kości, gorzej niż syfilis. Mimo to jednak Bogu to nie przeszkadza. Bóg nie jest wrażliwy na woń grzechu, jemu grzech nie śmierdzi. To jest bardzo dobra wiadomość w planie zbawienia, i bez względu na to, kto jak długo w tym błocie grzechu był i jak bardzo ta woń jest z nim, to według tego słowa, które czytamy, które Jezus wypowiedział, jak On przedstawił charakter swojego ojca - nie przeszkadza mu to. Akceptuje grzesznika takim jakim jest.

Pamiętam, jak ktoś opowiadał takie doświadczenie, że gdzieś miały się odbyć wykłady, zaproszono wielu ludzi, rozdano wiele ulotek, rozwieszono wiele plakatów. Na tych wykładach pojawił się pewien człowiek, który w taki właśnie sposób był zaniedbany, nieogolony, niewykąpany. Wszedł ze swoim zaproszeniem do kaplicy, gdzie wszędzie miejsca były zajęte, ale starszy zboru zauważył go i udostępnił mu swoje miejsce z przodu. I ten człowiek usiadł, a po pewnym czasie przyjął Chrystusa, ogolił się, umył, i miał się ochrzcić. I gdy chrzcił się w basenie, to powiedział, że dzięki tamtemu człowiekowi znalazł się w tym kościele, bo gdy wszedł na ten wykład, wydawało mu się, że jest tutaj niepotrzebny, bo nie było dla niego miejsca.

I wiecie, zastanawiałem się, jak ja bym zareagował. Jak wy byście zareagowali? Gdyby nawet teraz ktoś taki wszedł tutaj? Myślę, że ta przypowieść uczy nas, żeby nie oceniać ludzi po wyglądzie. My się tego ciągle uczymy, ale też często o tym zapominamy. Pierwsze wrażenie, jakie ktoś na nas wywiera, często powoduje jakąś blokadę w naszym wnętrzu. Często zadajemy sobie wtedy pytania: co on tu robi, po co tu przyszedł, tylko burzy porządek naszego nabożeństwa...

Zwróćmy uwagę, że w planie zbawienia Bóg jest ukazany inaczej. Użalił się. Zwróćcie uwagę, kto do kogo podbiegł. To nie syn do ojca. To Bóg szuka ciebie pierwszy. On podbiega do ciebie pierwszy. On chce ci się rzucić na szyję, i to On chce cię pocałować. To On chce ci odpowiedzieć, jak to mówi ta historia od wiersza 21, po tym jak syn mówi: Syn zaś rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, gdy następuje wyznanie wiary przed Bogiem, gdy następuje żal za grzech przed Bogiem, gdy następuje rozdarcie serca, gdy następuje pokora - bez tego nie ma przebaczenia, bez tego żalu każde przeprosiny są przecież nieszczere.

A co wtedy mówi ojciec? Ojciec zaś rzekł do sług swoich: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na nogi, i przyprowadźcie tuczne cielę, zabijcie je, a jedzmy i weselmy się, dlatego, że ten syn mój był umarły, a ożył, zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić.

Wiecie, nad czym tutaj myślę? Że ten syn, który obrazuje grzesznika, o czymś zapomniał. O czym zapomniał powiedzieć do swojego ojca? Miał przecież pewną deklarację, prawda? Chciał powiedzieć, że zgrzeszył przeciwko niemu i niebu. Czy powiedział wszystko, co chciał powiedzieć, co jest napisane w wersecie 19? A to jest przecież tutaj bardzo ważne.

Po jednym z moich kazań pewna kobieta powiedziała mi: Pastorze, tak pięknie opowiadałeś o tym Nowym Mieście Jeruzalem, tak bardzo bym chciała tam być. Ale wiesz co, wystarczy mi, jeśli będę tam po prostu zamiatać ulice. I powiem wam, że ta kobieta najbardziej zrozumiała to kazanie, bo wszyscy wybierali się do tych złotych, bogatych domów, chcieli ubierać korony na głowy, a ona jedna chciała po prostu tam być, nawet sprzątając ulice. Stan jej serca i stan jej duszy był dowodem, że to właśnie ona miała tam być na pewno.

Czy wiecie, dlaczego ten syn tego nie powiedział? Dlatego, że pokora, którą pokazał względem ojca, która mówiła: Przepraszam cię ojcze, zgrzeszyłem, nie jestem godny by zostać nazwanym synem twoim - wystarczyła. I gdy on chciał powiedzieć kolejne zdanie: uczyń ze mnie jednego z najemników swoich - to być może ów ojciec powiedział: "cii, wystarczy". Bóg nie chce parobków w niebie. Bóg nie chce służby sanitarnej ani nic takiego, bo każdy z nas ma tam po prostu być. Ale gdy mamy tego rodzaju deklaracje, jak ten syn, to Bóg wie, o co chodzi, i On nie chce, żebyśmy się poniżali. Każdy z nas, stojący w cieniu krzyża Golgoty, jest dowartościowany, i każdy z nas otrzymuje pierścień, i szatę bogatą, i każdy z nas zaproszony jest na ucztę Baranka. Każdy! W niebie nie będzie sprzątaczek, lokajów, w niebie nie będzie tych, co gotują, tych co zamiatają ulice, sprzątają śmietniki. W niebie nie będzie tych, co mają jaguary i tych, co nie mają. To jest cudowne, to jest cały plan zbawienia! Weselmy i radujmy się.

I jeszcze jedna myśl. Czy myśleliście o tym zdaniu w wierszu 24? Dlatego, że ten syn mój był umarły. Przecież on nie chorował ciężko, prawda? On był jedynie głodny. Pamiętacie inną historię z ewangelii, gdzie pewnemu człowiekowi umarł ojciec i chciał on iść na jego pogrzeb, i powiedział do Jezusa: Panie, pozwól mi tylko iść na jego pogrzeb i znowu wrócę? A Jezus nie pozwolił. Dziwna rzecz. Powinno się iść przecież na pogrzeb, prawda? Tym bardziej ojca. Ale Jezus powiedział coś w rodzaju: Tam nie pójdziesz, tam jest dziwne zgromadzenie. Tam umarli grzebią umarłych. Czyli pewni ludzie już za życia są jak umarli, umarli dla możliwości zbawienia. Na szczęście nikt z nas nie ma takich oczu, aby patrzeć na jakiegoś człowieka i wiedzieć, że on jest już umarły. Fatalnie byśmy się wtedy czuli. Tylko Jezus Chrystus miał takie oczy.

Popatrzcie, co dalej jest powiedziane: zaginął, a odnalazł się. Przecież tam nie było żadnego zaginięcia, ani policja go nie szukała, ani żadne inne służby. Przecież on wcale się nie zgubił. Przecież to nie było małe dziecko, które gdzieś tam na czworakach chodzi i znika gdzieś tam na plaży.

Ale zaginął - dla kogo? Dla Boga. Dla zbawienia. I odnalazł się.

Miłosierny ojciec. Charakter wszelkich ludzi zbawionych jest taki sam jak charakter tego syna: pełni pokory, pełni spojrzenia w siebie

Na koniec chciałbym podać wam taki bukiet kwiatów z Księgi Izajasza. To moja ulubiona księga. Iz. 30,18: I dlatego Pan czeka, aby wam okazać łaskę, i dlatego podnosi się, aby się nad wami zlitować (BW). Jest to tekst, który pokazuje Boga dokładnie tak samo, jak ta przypowieść, pokazuje Boży plan zbawienia. Bóg tutaj pokazany jest w pozycji stojącej, w pozycji gotowej do objęcia takich jak wy. (...) gdyż Pan jest Bogiem prawa. Szczęśliwi wszyscy, którzy na niego czekają. To jest niesamowite! Tutaj Bóg nie mówi o powtórnym przyjściu, ale mówi o czekaniu na ciebie rano, gdy się obudzisz, czeka na ciebie po wyjściu ze szkoły, po egzaminie, On czeka na ciebie w każdym momencie, często się nie może doczekać. Dlatego tak powoli, powoli udajemy się do tego dalekiego kraju. I ta przypowieść znowu się tutaj nam powtarza. Jak dalekiego - to od nas zależy. Bo Izajasz mówi: Szczęśliwi wszyscy, którzy na Niego czekają. Spotykaj się z Bogiem jak najczęściej.

I jeszcze jeden taki bukiet, który znajduje się w Iz. 44,22: Starłem jak obłok twoje występki, a twoje grzechy jak mgłę: Nawróć się do mnie, bo cię odkupiłem (BW). To jest dokładnie to, co opowiada ta przypowieść. Smród twojego grzechu nie istnieje więcej. Znika jak obłok, jak mgła.

38.53-52.22

KONIEC
[wcześniej - WEJRZEĆ W SIEBIE]
[do początku]








czwartek, 5 stycznia 2017

O miłosiernym ojcu, cz. 3 - Wejrzeć w siebie

Krzysztof Szema
O miłosiernym ojcu
(i o synu marnotrawnym)
http://adwentysta.com/kazania/kazania-mp3/

Gdyby ta przypowieść kończyła się na wersecie 16, to ona nazywałaby się "O synu marnotrawnym". Ale zwróćcie na coś uwagę. Możemy zapomnieć o wszystkim: kto mówił kazanie, jaka była pogoda, gdzie właśnie jesteście [miejsce głoszenia kazania - ośrodek wypoczynkowy nad morzem - dop. wł.], ale o to proszę was w imieniu Jezusa, abyście nie zapomnieli początku wersetu 17. Ja wierzę, że w tym miejscu znajduje się klucz do rozwiązania sytuacji twojego czy mojego grzechu, takiego czy innego marnotrawstwa w życiu. Zwróćcie uwagę, że gdy skończyły mu się pieniądze, to nie powstała w jego głowie myśl: "wrócę do ojca". Zwróćcie uwagę, że gdy nastał głód, to też nie chciał jeszcze wrócić do domu. Zwróćcie uwagę, że gdy najął się do pracy, do tej strasznie brudnej i śmierdzącej pracy, też nie powstała w nim myśl, żeby wrócić do domu. Dopiero wtedy, gdy sam już tak przeraźliwie cuchnął, gdy był tak zrozpaczony i głodny, dopiero wtedy, jak Biblia mówi, tuż przed tym, jak dokonał najwspanialszego wyboru w swoim życiu, tuż przed tym, jak miał wrócić do domu zrobił tę czynność- jak Pan Jezus powiedział: wejrzawszy w siebie (BW) [zastanowiwszy się nad sobą - BP].

Tylko dwa słowa. Dlaczego akurat to spowodowało zmianę w jego życiu? Dlatego, że do tej pory był nauczony przez przeciwnika zbawienia, żeby patrzył na innych. Na ich samochody, na ich domy, na ich dziewczyny, modne ubrania, i to właśnie patrzenie na innych spowodowało, że wybrał taki styl życia. Gdzie go to doprowadziło? Do najniższego upadku.

Czy myślicie, że dzisiaj diabeł tak ludzi nie prowadzi? Czy myślicie, że ci wszyscy modnie ubrani ludzie występujący w bogatych miejscach, telewizyjnych show, uśmiechnięci przed kamerami, że oni są faktycznie tak szczęśliwi? Wystarczy kupić jakąkolwiek gazetę, która zawiera plotki z Hollywoodu czy w ogóle z wysokich sfer: to są niemal bez wyjątku nędzarze duchowi i moralni, często spowici narkotykami, alkoholem, ludzie rozdrobnieni na wielu partnerów seksualnych, tak wielu że nawet sami nie wiedzą, kto aktualnie jest ich partnerem... Jeśli oglądaliście kilkanaście lat temu fil o najbogatszych rodzinach na świecie, to właśnie tam były pokazane tragedie tych ludzi. Ludzi najbogatszych na świecie, którzy powinni być najszczęśliwsi, bo zawsze przecież kojarzy się nam, że jeśli dużo kasy, to i dużo szczęścia. A oni są tak szczęśliwi, że potrafią dokonać samobójstw na setki rozmaitych sposobów: z helikoptera, strzał w głowę, skoki z mostów itd.

[Dopisek własny: tutaj pastor Krzysztof Szema wkomponował przeczytaną gdzieś historię o Rockefellerze seniorze. Ponieważ jednak kazanie pochodzi sprzed kilkunastu lat, z epoki początków internetu, gdy nie było jeszcze wikipedii ani google, a sama historia jest pewnie jeszcze starsza, toteż dopiszę tutaj nieco inną wersję tej historii, która i tak podaje podobną puentę: John Davison Rockefeller senior od czasu zarobienia pierwszych pieniędzy oddawał zawsze dziesięć procent swojego zarobku do kościoła. Od początku swojej kariery zawodowej zawsze był zaangażowany w pomaganie innym, poza działalnością religijną wspierał także edukację.]

Gdy mając lat dziewięćdziesiąt kilka, umierając, napisał małą książkę o tym, jaką radość daje dawanie. O tym, jak widział radość, łzy, podziękowania. Gdy widział, jak dzieci z sierocińców się do niego tuliły, wtedy rozumiał, co jest sensem życia bogatego człowieka.

Gdyby ten młody człowiek mógł przeczytać tę książkę, może wykorzystałby ten majątek w innym celu, w inny sposób, żeby pomóc innym, żeby zobaczyć tę radość u innych, żeby dawać.

Ale zobaczcie, co się stało: gdy wejrzał w siebie, zobaczcie, co się stało: gdy zobaczył swój fatalny stan, gdy zobaczył swoje fatalne decyzje, gdy zobaczył swoją daremność, to gdy to wszystko spowodowało w nim w końcu pokorę, to wierzę, że wówczas uklęknął, i zaczął się modlić: "Panie...". Popatrzcie, jak się zmieniło jego myślenie, tego samego przecież człowieka! Iluż to najemników ojca mojego ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę.

Czy on nie wiedział o tym wcześniej? Przecież to jest normalna informacja! Otóż wiedział. Ale jeszcze nie wejrzał w siebie, nie zastanowił się nad sobą. Jeszcze wtedy myślał, że dzięki to dzięki temu, co ma w sakiewce, i dzięki temu, co ma w kieszeni, i dzięki temu, co może sam wymyślić - pozwoli mu się przez życie przebić.

Co powiedział ten człowiek tutaj? Popatrzcie, jak on zmienił dystans, jak on zmienił słowa, jak on zmienił myślenie: gdy wejrzał w siebie / gdy zastanowił się nad sobą, gdy Duch Święty mógł rozbić jego serce o tę skałę jego przemian, gdy Duch Święty mógł wejść w jego umysł i opanować jego myśli po tym, jak on sam się już poddał, popatrzcie, co dzieje się z tym człowiekiem, który zmienił się nie do poznania w porównaniu do tego, o którym czytaliśmy na początku. Zupełnie dwie inne osoby! Wstanę i pójdę do ojca mego i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze mnie jednego z najemników swoich. A niedawno powiedział do niego: stary, dawaj forsę, dawaj kasę, dawaj to, co mi się należy. Popatrzcie, to jest ten sam człowiek. Teraz mówi: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, "Tato, ja cię przepraszam!" Ten człowiek, który niedawno - nie wiem, ile to trwało miesięcy, ile miał tych pieniędzy, ile czasu zajęło mu roztrwonienie ich, ile czasu spędził na końcu u owego chytrego gospodarza - ale musiało to być całkiem "niedawno", a teraz zobaczcie, jak wielka zaszła zmiana!

Bo gdy Duch Święty działa na człowieka, gdy człowiek wejrzy w siebie, zastanowi się nad sobą, to - zobaczcie dalej, co on chce powiedzieć swojemu ojcu? Już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze mnie jednego z najemników swoich. A niedawno mówił: dawaj to, co mi się należy. Co za niesamowita zmiana sposobu myślenia! Co za niesamowita pokora, a to tylko pod wpływem jednego działania, w wyniku którego wejrzał w siebie. Zobaczył swoją nicość, swoją beznadziejność, zrozumiał może te teksty z ksiąg Izajasza, Jeremiasza, z Psalmów, że jesteśmy trawą, prochem, niczym. Nareszcie ten człowiek zrozumiał, że jest niczym! Podczas gdy inni mówili, że "człowiek - to brzmi dumnie".

Ach ten dzisiejszy sposób myślenia... "Jezu jak się cieszę, że mam pełną kiesę" - refren jednej z piosenek. Masz pieniądze - jesteś Kimś. Pieniądze, sławę - jesteś kimś. Bez tego jesteś niczym, nie znaczysz nic, "mniej niż zero".

30.20-38.52

[dalej - POWRÓT ZAGINIONEGO]
[wcześniej - META TAKIEGO ŻYCIA]
[do początku]






niedziela, 1 stycznia 2017

O miłosiernym ojcu, cz. 2 - Meta takiego życia

Krzysztof Szema
O miłosiernym ojcu
(i marnotrawnym synu)
ścieżka audio: http://adwentysta.com/kazania/kazania-mp3/

W Biblii wyrażenie "rozwiązłe życie" tłumaczy się tylko w jeden sposób: prostytutki, alkohol, zabawy. Dzisiaj powiedzielibyśmy może, że bogate hotele, jakiś zbytek. I gdy się tego rodzaju życie prowadzi, i się nie pracuje, to sama logika wskazuje, że ten majątek choćbyśmy nie wiem jaki mieli, to się zmniejsza, topnieje. Widać, jak diabeł pokazał mu jaskrawe neony, piękne kobiety, komfortowe hotele, szybkie samochody, wspaniałe kasyna gry, ruletki i nie wiadomo co jeszcze, ale wiecie co? Diabeł jest sprytny. Diabeł nigdy nie pokazuje mety, nie pokazuje tej drugiej strony. On pokazuje start, pokazuje rozwinięcie, pokazuje widownię, ale nigdy nie pokazuje młodym ludziom, czy komukolwiek, mety!

Pamiętam, jak kiedyś pewien kaznodzieja, który wizytował nasz kraj, ze Stanów Zjednoczonych, opowiadał takie małe doświadczenie, które tak bardzo pasuje do tego dzisiejszego rozmyślania. Był wykładowcą jednej z naszych kościelnych uczelni, był również wychowawcą i pastorem. Zauważył on, że nasi młodzi ludzie wychodzą z kościoła jak przez drzwi obrotowe. Pamiętam to, bo jako mały chłopak najpierw przeczytałem te słowa również gdzieś indziej, w jakichś czytankach modlitewnych, a potem byłem z rodzicami w jakimś dużym, górniczym budynku i pamiętam, że w obrotowe drzwi, które tam były, ktoś włożył patyczek. Wiecie, obrotowe drzwi mają to do siebie, że obracają się tylko w jedną stronę. Nie da się wrócić. A gdy się zablokują, to wyjście nimi sprawia kłopot straszny. Normalne drzwi można wyłamać albo coś, ale w obrotowych nie ma nawet możliwości manewru, pole działania jest bardzo wąskie. Bardzo mnie ten cytat zastanowił, i zainteresowało mnie, dlaczego ten człowiek napisał, że nie przez zwykłe drzwi, ale przez obrotowe.

Ten właśnie kaznodzieja, będąc wychowawcą, miał problem z naszą młodzieżą, która zaczęła sięgać po to i owo, zaczęła robić "przedmałżeńskie próby", i nie wiedział, co z tym zrobić. Miał jednak z czasów swoich studiów kolegę, który prowadził oddział chorób skórnych, wenerycznych w jakiejś tam wielkiej klinice, i postanowili obaj zrobić doświadczenie. Ów kaznodzieja-wychowawca miał wziąć swoją młodzież na wycieczkę, bez zdradzenia celu, i mieli przyjechać na tę wycieczkę do tej kliniki. I mieli pokazać im "metę", efekty tego rodzaju rozwiązłego życia. Wiecie, że choroby weneryczne wracają. Penicylina, która tak bardzo w przeszłości ratowała, dzisiaj niestety już tak nie działa.

Pojechał więc z tą młodzieżą na tę wycieczkę, ze spakowanymi plecakami, chlebakami, i jakże byli zdziwieni, gdy podjechali pod ten szpital, i jeszcze bardziej byli zdziwieni, gdy nałożono im białe fartuchy i gdy mieli oglądać finał tego rodzaju życia, do którego czuli pociąg. Nie wiem, czy kiedykolwiek byliście na oddziale chorób wenerycznych i czy widzieliście jak wygląda efekt wieloletniego syfilisu czy kiły, rzeżączki czy innych chorób. Można to sobie wyobrazić: to jest coś w rodzaju trądu. Odpadają uszy, kawałki nosa, zależnie gdzie choroba zaatakuje. Czasami kciuki. Ciało gnije.

Gdy ta młodzież to zobaczyła, to pierwszą rzeczą, jaką uczynili na drugi dzień, gdy znowu spotkali się na zajęciach, to przeprosili swojego wychowawcę i pastora, wręczyli mu kwiaty i powiedzieli: dziękujemy, że pokazałeś nam finał tego rodzaju życia, które skłonni byliśmy wybrać.

Wróćmy do naszej przypowieści. Ona też jest bardzo ciekawa. Ona nie kończy się w tym momencie. Gdyby zakończyła się w tym momencie, to rzeczywiście można by ją nazwać: "Przypowieść o synu marnotrawnym". Ale ona się tutaj nie kończy, ona się tutaj dopiero zaczyna. I dlatego nie jest to przypowieść, podobieństwo o młodych ludziach, to opowieść o każdym z nas, dlatego że każdy z nas jest synem czy córką marnotrawną. Każdy. Pomyślcie tylko: może wybrałeś zły zawód i marnotrawisz się w czymś, czego nie lubisz? Może wybrałeś nie tego partnera życiowego i masz poczucie marnotrawienia życia? Może obejrzałeś kolejny beznadziejny film, który tylko zmarnował twój czas i zamiast ci coś dać tylko cię zdegustował? Gdy w tym czasie mogłeś komuś pomóc, coś naprawić, albo zwyczajnie zadbać o swoją fizyczną formę? Może kupiłaś kolejne ubranie, które ci się nie podoba i tylko leży w szafie i nie wiesz, co z tym zrobić? Może znowu spałeś nadzwyczajnie długo, chociaż obiecałeś sobie, że będziesz spał tylko sześć lub osiem godzin, bo tyle jest wystarczająco? Może wydałeś pieniądze na coś, co w ogóle nie używasz? Może minął kolejny miesiąc lub rok, gdy nikomu nie pomogłeś, żyjesz tylko dla siebie, egoistycznie? I znowu czujesz, że jesteś marnotrawnym synem/córką? A może zmarnowałeś czas - godzinę, lub dwie - plotkowaniem, zamiast kogoś zbudować, pocieszyć? Może znowu opowiedziałeś komuś o czyichś upadkach? I znowu jesteś synem czy córką marnotrawną?

Właśnie tak, bracie i siostro. Wszyscy jesteśmy synami i córkami marnotrawnymi.

Zobaczcie, co stało się dalej w tej przypowieści: a gdy wydał wszystko... - ale miał pecha, prawda? Wydawało mu się, gdy ciągle sięgał do tej sakiewki, że jeszcze jest, ale pewnego dnia, pewnej godziny sięgnął, i to, co było, to było ostatnie. I nagle został bez swojej blondynki. I ten jaguar, co wskazywał rezerwę na wskaźniku paliwa - trzeba było podjechać, zatankować, a tu nie było z czego. I przyjaciele, którzy jeszcze wczoraj byli razem z nim w kasynie, dziś zorientowali się, że on już nie ma kasy na żetony. I został sam. Z jaguarem bez paliwa, ze wspomnieniami, z kolorowymi neonami nad głową. Więc pomyślał: o, jeśli sprzedam jaguara, to jeszcze coś będę miał. Ale znowu, jak wiecie: gdy się coś szybko sprzedaje, to tanio. Przez jakiś czas jeszcze jakieś pieniądze miał. Ale akurat tak się stało, że w tym kraju, w którym przebywał, nastał głód, kryzys. Nie wcześniej, nie później, ale akurat wtedy, gdy on tam był. Co za zbieg okoliczności! Jedzenie stało się drogie, więc szybko wydał to, co miał za jaguara, i - jak mówi Biblia - zaczął "cierpieć niedostatek". A gdzie wtedy byli koledzy i koleżanki? Otóż oni mieli jeszcze na paliwo i pojechali tam, gdzie nie ma głodu. A on został sam.

Czy myślicie, że diabeł tak nie postępuje z nami i dzisiaj? Że nie robi tego samego? Że pokazuje nam pewien styl życia, bardzo ponętny, i gdy chcemy podążać za nim, w pewnym momencie zostajemy sami! I my nie wiemy, co z tym zrobić. Dlatego, że często jakiś wewnętrzny wstyd, wewnętrzne opory nie pozwalają, żeby przyjść kogoś przeprosić: ojca, matkę, dziadka czy kogokolwiek.

Biblia mówi, że ten człowiek dokonał pewnego ciekawego wyboru: Poszedł więc i przystał do jednego z obywateli tego kraju, a ten wysłał go do posiadłości wiejskiej, aby pasł..." owce? Nie, jeszcze gorzej. Zwróćmy uwagę, jak Pan Jezus dobiera niesamowitej jakości słów. Nigdzie indziej w Biblii nie spotkałem się z tym, żeby Jezus aż tak dokładnie dobierał słowa, żeby opisać grzesznika, jeśli on nie dąży do spotkania z Bogiem w swoich problemach z grzechem. Pokazał właściwie beznadziejną sytuację. Bo gdyby ktokolwiek wcześniej pokazał mu, że w efekcie swojego życia będzie pasł świnie, a za chwilę jeszcze gorsze rzeczy będzie robił, to by się nigdy na takie coś nie zgodził.

Taki właśnie jest diabeł. On nie pokaże tej właściwej mety, tych właściwych efektów. Tylko to, co piękne, co ponętne.

Zobaczcie, co jest dalej powiedziane: i pragnął napełnić brzuch swój omłotem, którym karmiły się świnie, lecz nikt mu nie dał (BW). Pan Jezus ujął to tutaj bardzo delikatnie, a ja to określę teraz bardziej życiowo, bardziej współcześnie: z tych tekstów wynika, że ten, u którego się najął, to był bardzo chytry człowiek. Nie tylko, że go poniżył aż do pasienia świń, chyba najbardziej cuchnących zwierząt na świecie, ale też nie dawał mu żadnego wynagrodzenia, ani nawet jedzenia! Więc być może ten człowiek tutaj służył przy tych świniach tylko za miejsce do spania! Wyobraźcie sobie więc, jak wyglądała jego czupryna, jak wyglądały jego ubrania, jak ten człowiek w ogóle wyglądał! I Biblia mówi, że on był tak głodny, że się czołgał w tym całym błocie pomiędzy świniami, zmieszanym z łajnem i starym gnojem, i podkradał świniom jedzenie! Co mówi Biblia? Że nikt mu nie dawał. To nie jest tak, że ktoś stał obok niego, że mówił mu, że "o, kolego, ty nie możesz tego jeść". Ale być może ktoś go kopnął, może pałką uderzył, być może dostał po rękach... I może mówił: "nie, to nie dla ciebie, to dla świń".

To straszna sytuacja człowieka, który mógł inaczej żyć. Człowieka, który mógł dokonać innych wyborów. Człowieka, który miał zawsze jedzenie, zawsze ojca czy matkę obok siebie, łazienkę... Wiecie, ta historia jest bardzo głęboka, ona nie tylko mówi o świniach i o jedzeniu, i o brudzie i o czystości... Ona pokazuje, do czego prowadzi grzeszne życie człowieka. Do jakiego stanu moralnego upadku. Aż do dna diabeł dociska grzesznika. Aż do granic możliwości wytrzymania.

17.29-30.19