niedziela, 24 grudnia 2017

Mama

Tematyką uzdrowień Jezusa zająłem się z powodu choroby mojej mamy. Ostatni raz widziałem ją zdrową w maju, gdy mnie wspólnie z ojcem odwiedzali. W czerwcu była już nieustannie osłabiona, do tego stopnia, że nie była w stanie samodzielnie wysiąść z samochodu. Od lipca praktycznie cały czas spędzała już w łóżku, a komunikacja z nią stawała się coraz trudniejsza.

W lipcu modliłem się o uzdrowienie jej. O ile Bóg uznałby to za dobre dla niej. Aczkolwiek prywatnie wiedziałem o sprawach, które sprawiały, że życie dla mojej mamy stawało się nieznośne. Nie do uciągnięcia na dłuższą metę. A szanse, żeby jej pomóc, były nie za duże. Choroba z takim bardzo niewielkim stanem świadomości była dla niej właściwie wyzwoleniem.

Wiedząc z lektury ewangelii, że Jezus uzdrawiał ludzi nie dla fizycznej formy, ale żeby dać wyraz Jego mocy, a zarazem, a właściwie: przede wszystkim odpuszczał im grzechy, sprawiał, że czuli się lepiej, nie tak winni, pozwalał im pozbyć się niepotrzebnego balastu z serca - modliłem się, żeby Jezus zdjął również balast z serca mamy. A uzdrowienie fizyczne choroby aby nastąpiło dla tych wszystkich, którzy dbali o nią, którzy byli wokół niej. Tak, jak to miało miejsce, gdy uzdrawiał Jezus. Po to, żeby zobaczyli moc Boga. Fizyczną moc.

W połowie sierpnia została wreszcie postawiona diagnoza: chłoniak wewnątrznaczyniowy dużych komórek B. Paskudztwo ogarniające cały organizm bardzo szybko, ścinające człowieka z nóg w ciągu trzech tygodni. Rak krąży we krwi po całym krwiobiegu, zarażając wszystko, co napotka po drodze. Pada system nerwowy i system immunologiczny. W ciągu kolejnych miesięcy mama doznała udaru mózgu, zapalenia oskrzeli i kilkanaście innych chorób. Cud, że mama to wszystko przeżyła. Żywienie przez cztery miesiące odbywało się tylko i wyłącznie przez kroplówki. Porozumiewanie się ograniczało się do krótkich, pojedynczych sylab, przy czym nie wiadomo było, czy mama mówi je świadomie, czy z nawyku. Czasami, bardzo rzadko, udało się jej wypowiedzieć całe zdanie, stawiając lekarzy w zakłopotaniu: "czy ta osoba jest na pewno chora?...".

Po czterech miesiącach mama została wypisana do domu. Jednak i tutaj codziennie odwiedzały ją po dwie pielęgniarki. Pobyt w domu przerywany był również tygodniowymi pobytami w rejonowym szpitalu, aby wyleczyć tamte różne inne, pośrednie choroby.

Po trzeciej czy czwartej chemioterapii okazało się, że rak ustępuje. Triumf! Może uda się wyleczyć! Jednak przed każdą kolejną serią niezbędny stał się pobyt w szpitalu w celu podbudowania mamy kondycji kroplówkami.

Po piątej chemii wysiadła wątroba. Nie chciała już więcej przetwarzać. Do całkowitego wyleczenia raka brakowało jednej chemii plus może dwóch dodatkowych, jeśli by miała być taka potrzeba.

Po pięciu miesiącach choroby mama stała się spokojna. Patrzyła na ojca z miłością. Ojciec stał się w ciągu tego czasu najlepszym pielęgniarzem świata. Kruszył mamie pigułki, których mama nie chciała jeść, do słodkich danonków, które mama uwielbiała. Nauczył się przewijać, przewracać, dbać o rany odleżynowe, zmieniać woreczki z uryną, karmić, mówić do mamy tyle, ile się nie nagadał przez ostatnich dziesięć lat chyba.

7 grudnia mama się z ojcem pożegnała. Zamknęła oczy i zasnęła na zawsze. My z siostrą mieliśmy już bilety dawno wykupione na 8-9 grudnia, żeby mamę odwiedzić. Nie zdążyliśmy. Gdy przyjechaliśmy, mogliśmy tylko pożegnać ją śpiącą.

Uzdrowienie nie nastąpiło. Nie to fizyczne. Ale z opowiadanych przez ojca historii wiem, że nastąpiło to uzdrowienie duchowe: mama przestała mieć spojrzenie niespokojne, a raczej pełne uczucia. Jak nigdy wcześniej. Wodziła za ojcem oczami wszędzie. Myślę, że gdzieś w swoim wnętrzu zaznała w końcu pokoju jeszcze zanim zasnęła.

Mam nadzieję, że kiedyś, gdy Jezus przyjdzie i pobudzi nas wszystkich, zobaczę mamę pełną pokoju razem z Nim.


















niedziela, 3 grudnia 2017

Uzdrowienie sparaliżowanego, który nie pytał

Mało, że nie pytał, to nie był w stanie się samodzielnie poruszać, a jego ciało musiało być tak kruche i osłabione, że niemożliwym było wzięcie go nawet na ramiona, żeby go gdzieś ponieść. Tylko razem z łóżkiem.

A gdy znowu wszedł do Kafarnaum, gdy minęło trochę dni, usłyszano, że jest w domu. I zebrało się wielu, tak że już nawet przy drzwiach się nie mieścili; i mówił im słowo. I przychodzą niosąc do niego paralityka unoszonego przez czterech. A nie mogąc przenieść go w powodu tłumu, rozbili dach, gdzie był; wyłupawszy otwór spuszczając matę, na której leżał paralityk. A Jezus widząc ich wiarę mówi paralitykowi: Dziecko, twoje grzechy są odpuszczone. 

Byli zaś jacyś uczeni w Piśmie, siedzący tam i rozważający w sercach swoich: Dlaczego on tak mówi? Bluźni! Kto może odpuszczać grzechy, oprócz jednego Boga? A Jezus zaraz poznawszy w duchu, że tak w sobie rozważają, mówi im: Czemu tak rozważacie w swoich sercach? Co jest łatwiejsze, rzec paralitykowi "twoje grzechy są odpuszczone" czy "podnieś się, zabierz swoją matę i chodź"? A żebyście wiedzieli, że ma władzę Syn Człowieczy odpuszczać grzechy na ziemi - mówi paralitykowi: "Mówię ci, podnieś się, zabierz matę swoją i odejdź do swojego domu". I podniósł się, a zaraz zabrawszy matę, wyszedł wobec wszystkich, tak że wszyscy się zdumiewali, chwaląc Boga i mówiąc: Tego nigdy nie widzieliśmy. 
Mar. 2,1-12 NPP

Któregoś dnia nauczał w obecności faryzeuszy i nauczycieli Pisma, którzy przybyli ze wszystkich miejscowości galilejskich i z Judei, i z Jeruzalem. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. W pewnej chwili mężczyźni, dźwigając na noszach sparaliżowanego, próbowali go wnieść i położyć przed Jezusem. A nie wiedząc, jak się z nim przedostać przez tłum, weszli na dach i przez dach spuścili go z noszami do środka przed Jezusa. On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, twoje grzechy są odpuszczone. 

Nauczyciele Pisma i faryzeusze zaczęli się zastanawiać: Kimże jest ten bluźnierca? Czyż oprócz Boga może ktoś odpuszczać grzechy? Jezus zaś, poznawszy ich myśli, rzekł do nich: Nad czym się zastanawiacie? Cóż jest łatwiej powiedzieć: Twoje grzechy są odpuszczone, czy: Wstań i chodź? Ale byście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma władzę odpuszczania grzechów na ziemi - powiedział do sparaliżowanego: - Mówię ci, wstań, weź nosze i idź do domu! I zaraz na ich oczach wstał, wziął nosze, na których leżał, i poszedł do domu, chwaląc Boga. A wszystkich ogarnęło zdumienie i chwalili Boga, i pełni bojaźni mówili: Widzieliśmy dziś rzeczy niewiarygodne!
Łuk. 5,17-26 BP/BT

Przeświadczenie o tym, że jakakolwiek choroba jest karą Boga za jakieś dokonane grzechy, czy to swoje, czy to kogoś z chorego ojców/dziadków, było tak głębokie, że widząc stopień zaawansowania choroby każdy mógł tylko ubolewać nad tym, jak ciężkie musiały być grzechy w tej rodzinie, skoro spadła na nią tak ciężka choroba.

Co z ludźmi, którzy mieli na sumieniu równie sporo rzeczy, ale ciągle chodzili zdrowi? "Smykło" im się? Upiekło? Zostali przez Boga przeoczeni? ...

W naszym przeświadczeniu zresztą również bardzo często pojawia się motyw, że coś jest "karą Boga za coś". Ludzie na wioskach żyją w strachu przed "karą Boską".

Przeświadczenie to musiało być głębokie do tego stopnia, że sam chory musiał być przekonany o tym, jak bardzo nagrzeszył, jak bardzo jest złym człowiekiem.

Idąc dalej tym tokiem rozumowania - ja sam powinienem być obłożnie chory.

Tymczasem co robi Jezus? On nie tylko uzdrawia fizycznie. On odpuszcza grzechy. Bazując na poprzednich spostrzeżeniach zadaję sobie pytanie - jakie grzechy? Skoro choroba było tylko WYIMAGINOWANĄ karą za grzechy, to jakie grzechy odpuszczał Jezus? Jakie grzechy odpuścił Jezus temu sparaliżowanemu, który miał ciało tak kruche albo był tak osłabiony, że niemożliwe było go wziąć na ramiona, i który nawet nie wypowiedział do Jezusa żadnego słowa? Jak bardzo wielkie poczucie winy musiał ten chory na sobie nosić?

Wnioskuję tutaj, że:

1. W Biblii jest napisane, że Jezus "odpuszczał grzechy". Wyrażenie to brzmi nieco abstrakcyjnie. Ale jeśli zestawimy to z tym samym wyrażeniem, które sami używamy na co dzień, że czasem można coś komuś odpuścić, to łatwo zauważymy, że chodzi o to, że Jezus grzechy po prostu przebaczał. I to nawet nie rzeczywiste grzechy, które Jezus może widział na sercu tego chorego jak na jakimś indeksie, jak na jakiejś liście, ale te grzechy, które tak przytłaczały tego sparaliżowanego. Żeby poczuł się lepiej. Będące powodem tej wyimaginowanej "kary boskiej".

2. Idąc dalej: Jezus mówił o odpuszczaniu grzechów bliźnich cały czas. O przebaczaniu. Po to, żeby nasi bliźni czuli się lepiej, nie obwiniani, nie nosili na sobie jakichś ciężkich brzemień, ale żeby czuli się wolni. Żeby byli wdzięczni temu, który im przebaczył, który im wszystko odpuścił.


Stanowi to jakby preludium do tego, by uzdrawiać ludzi dookoła. Jakby pierwszy krok, który możemy uczynić my sami.

3. Nawet jeśli osoba sama nie przyjdzie do Jezusa, by otrzymać uzdrowienie/przebaczenie, bo jest i to możliwe, jeśli dana osoba jest przytłoczona zbyt dużym poczuciem winy, to posiadanie takich przyjaciół, jak tamtych czterech, opiekujących się tą osobą i przynoszących ją do Jezusa z ich własnej woli, nawet nie z woli chorego, bez osobistego pytania Jezusa, bez osobistego proszenia - umożliwia uzdrowienie.

[dalej - BOHATER UZDROWIENIA, KTÓRY NIE BYŁ GŁÓWNYM BOHATEREM]
[poprzednio - UZDROWIENIE TRĘDOWATEGO, KTÓRY PYTAŁ]
[do początku]






niedziela, 19 listopada 2017

Uzdrowienie trędowatego, który pytał

Gdy zaś zszedł z góry, towarzyszyły mu liczne tłumy. A oto trędowaty podszedłszy kłaniał się mu, mówiąc: Panie, jeśli zechciałbyś, możesz mnie oczyścić. A wyciągnąwszy rękę dotknął go, mówiąc: Chcę, zostań oczyszczony. I zaraz oczyszczony został jego trąd. 
Mat. 8,1-3 NPP

I przychodzi do Niego trędowaty, i woła (padając na kolana): Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić! I ulitowawszy się, wyciągnął rękę, dotknął go i mówi mu: Chcę, bądź oczyszczony! I zaraz trąd zniknął z jego ciała, i został oczyszczony.
Mar. 1,40-42 BP

Gdy przebywał w jednym z miast, zjawił się człowiek cały pokryty trądem. Gdy ujrzał Jezusa, upadł na twarz i prosił Go: "Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić". Jezus wyciągnął rękę i dotknął go, mówiąc: "Chcę, bądź oczyszczony". I natychmiast trąd z niego ustąpił.
Łuk. 5,12-13 BT

W dalszym ciągu tej historii Jezus przykazuje temu trędowatemu iść do świątyni i pokazać się kapłanowi (trąd w ówczesnej kulturze uważany był za chorobę zesłaną za karę za grzechy, bycie trędowatym oznaczało bycie wyrzutkiem społeczeństwa, życie w odosobnieniu, z dala od miasta), na dowód że nie jest już więcej chory ani grzeszny, i - zgodnie z ówczesną religią - żeby złożyć ofiarę oczyszczającą w świątyni, według obowiązującego wtedy prawa. Celem tego było wywarcie dobrego wrażenia na kapłanach, że Jezus nakazuje stosować się do obecnie obowiązującego prawa.

Musiało tam być więcej chorych, więcej ludzi oczekujących od Jezusa uzdrowienia. Co spowodowało, że spisana została akurat ta historia? Czym się ona wyszczególniła spomiędzy innych? Czy to, że wybił się z tłumu, że był na tyle odważny/śmiały, by podejść do Jezusa, pokornie, kłaniając się, pytając, czy Jezus nie chciałby go oczyścić? Czy mówiąc "oczyszczenie" ów pacjent miał na myśli tylko i wyłącznie oczyszczenie z choroby, oczyszczenie z wrzodów, czy może - bazując na dwuznaczności słów i tej choroby w świadomości tamtej kultury - miał na myśli również oczyszczenie wewnętrzne, oczyszczenie sumienia? I tak naprawdę tylko on i Jezus wiedzieli, o co chodzi?

Na pewno ten trędowaty szanował Jezusa, skoro podszedł do Niego kłaniając się. I pytając się o Jezusa wolę. Z tego można by wysnuć kolejne potencjalne wskazówki dla moich poszukiwań:
1. Szanuj Tego, kto daje ci wolę życia i możliwości.
2. Akceptuj wolę Jezusa. To On jest synem Boga i wie lepiej, nawet jeśli dla nas wydaje się to być absolutnie niezrozumiałe.

[dalej - UZDROWIENIA SPARALIŻOWANEGO, KTÓRY NIE PYTAŁ]
[poprzednio - UZDROWIENIA W GALILEI, CZYLI BYĆ W DOBRYM MIEJSCU]
[do początku]






środa, 15 listopada 2017

Uzdrowienia w Galilei, czyli być w dobrym miejscu

W zasadzie to tytuł tej serii jest bardzo "kwadratowy", a jego wolniejsza wersja mogłaby brzmieć: "27 historii o uzdrowieniach dokonanych przez Jezusa, plus uzdrowienia dokonane na bezimiennych osobach".

I obchodził Jezus całą Galileję, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. A wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii. Przynoszono więc do Niego wszystkich cierpiących, których dręczyły rozmaite choroby i dolegliwości, opętanych, epileptyków i paralityków, a On ich uzdrawiał. I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania. 
Mat. 4,23 BT

I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy. 
Mar. 1,39 BT

A gdy nastał wieczór, wyszedł stamtąd i udał się na pustkowie. A tłumy szukały go i doszły aż do niego, i zatrzymały go, by nie odchodził od nich. On zaś rzekł do nich: Muszę i w innych miastach zwiastować dobrą nowinę o Królestwie Bożym, gdyż na to zostałem posłany. I kazał w synagogach galilejskich. 
Łuk. 4,42-44 BW

Zdarzenie z ostatniego tekstu, z ew. Łukasza, miało miejsce zaraz po uzdrowieniu teściowej Piotra i po uzdrawianiu ludzi z całego Kafarnaum. Stamtąd Jezus poszedł, żeby chodzić po całej Galilei. To tak jakby udać się z Poznania w rundę wokół całej Wielkopolski.

Na mapce widać, że Kafarnaum leżało w Galilei. Jezus udał się więc w najbliższe okolice miejsca, gdzie odniósł swój pierwszy sukces, zaraz po rozpoczęciu swojej działalności, tuż po powrocie z 40-dniowego pobytu na pustyni. Począwszy od owego wesela w Kanie, poprzez niepowodzenia w Nazarecie i powrót do Kafarnaum, gdzie Jego działalność cieszyła się największym powodzeniem, i nawet Jego pierwsi uczniowie właśnie tam zostali "zwerbowani" - Jezus obracał się w kręgach, które zapewniały Mu sukces: w Galilei.

Czy Jezus mógł zacząć inaczej? Owszem, Nazaret leżał na styku Galilei i Samarii, Jezus mógł więc zacząć tam. Przynajmniej jedną rozmowę z Samarytanką zresztą odbył.

Dalej, wg ew. Mateusza, jest napisane, że wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii oraz że szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.

Syria leży w sąsiedztwie Galilei, podobnie Dekapolis. Judea i Jerozolima leżą już w pewnym oddaleniu, jednak zważywszy na to, że Jerozolima była stolicą, w której skupiało się również życie biznesowe - to wieści, które rozchodziły się z łatwością wokół Galilei, po Syrii i Dekapolis, równie łatwo mogły z kupcami czy innymi podróżnikami dotrzeć do stolicy i całego regionu wokół niej (Judea = jak Mazowsze).

Jaki z tego wszystkiego jest wniosek?
1. Znaleźć dobre miejsce zaczepienia i działać prężnie tam właśnie, aż się wieści o sukcesach same rozniosą wokół i ludzie z okolic sami zaczną się schodzić. Nie pchać się w miejsca typu "Nazaret", gdzie żadnego sukcesu osiągnąć nie można.

[dalej - UZDROWIENIE TRĘDOWATEGO, KTÓRY PYTAŁ]
[poprzednio - UZDROWIENIA CHORYCH W MIEŚCIE]
[do początku]






niedziela, 12 listopada 2017

Co wydarzyło się w Kafarnaum? - c.d.

Dociekając, o czym też to Jezus mówił podczas swojego przemówienia w synagodze w Nazarecie, mówiąc:

I rzekł do nich: Pewnie mi powiecie to przysłowie: Lekarzu, wylecz sam siebie. Tutaj w Twojej ojczyźnie dokonaj tych wielkich rzeczy, które - jak słyszeliśmy - działy się w Kafarnaum. (Łuk. 4,23 BP)

podczas gdy właściwie wszystkie cuda, jakich Jezus dokonał w Kafarnaum, miały miejsce już PO owym niepowodzeniu w Nazarecie, przewertowałem Synopsę ponownie, poszukując jakiejś chronologii wydarzeń.

I tak faktycznie, wg ew. Łukasza r. 4, i ew. Mateusza r. 4, i ew. Mar. r. 1 Jezus przyszedł do Kafarnaum zaraz po pobycie na pustyni, gdzie rozpoczął głoszenie ewangelii, co zostało też raczej dobrze przyjęte. Tutaj też Jezus napotkał Szymona, Andrzeja, Jakuba i Jana - swoich pierwszych uczniów, i tutaj też miał miejsce pierwszy cud/znak z wypełnieniem sieci rybami podczas połowów. Czy miało to miejsce przed Nazaretem, czy po Nazarecie - w każdym razie myślę, że Jezus odnosił się do owego głoszenia w Kafarnaum, które rozpoczął, i którego echo musiało się już rozejść po okolicy (zarówno Kafarnaum jak i Nazaret leżały w Galilei).





sobota, 4 listopada 2017

Syn Szefa

A gdy słońce zachodziło, wszyscy, którzy mieli u siebie chorych, złożonych różnymi chorobami, przyprowadzili ich do niego. On zaś kładł na każdego z nich ręce i uzdrawiał ich. Wychodziły też z wielu demony, które krzyczały i mówiły: Ty jesteś Synem Bożym. A On gromił je i nie pozwalał im mówić, bo one wiedziały, iż On jest Chrystusem.
Łuk. 4,40-41 BW

Jest jeszcze inna sprawa, wynikająca przy okazji studiowania okoliczności uzdrowień: z jednej strony demony, które będąc wyrzucane wykrzykiwały: "Ty jesteś tym Synem Bożym", mówiły prawdę, i to jest to, co się na pierwszy rzut oka widzi. Z drugiej jednak strony myślę, że - jak to złe demony - raczej chciałyby Jezusowi zaszkodzić niż Go wysławiać wniebogłosy. Dlaczego więc tak wykrzykiwały? Czy miałoby to Jezusowi w jakiś sposób zaszkodzić?

Izraelici to był naród religijny, uwikłany w masę religijnych rytuałów i zwyczajów, również kapłańskich, a więc przedstawicieli świątyni. Nazwanie kogoś SYNEM BOGA - to potwarz rzucony prosto w twarz. Niby komplement najwyższej klasy, ale jeśli ktoś by go przyjął i grzecznie podziękował, to tak jakby przytaknął: tak, jestem synem Boga. To było dla Izraelitan jak zbezczeszczenie. Jak przyznanie się pomiędzy współpracownikami: tak, jestem synem szefa (i w domyśle: i z tego powodu mam specjalne prawa tutaj, prawa i przywileje). Nikt nie lubi takich rzeczy, większość raczej znienawidzi taką osobę od razu, nienawidząc istnienie takiego rodzaju układu.

I faktycznie - o ile zwykli ludzie Jezusa pokochali, wędrując za Nim przez cały kraj wzdłuż i wszerz, o tyle Jego "współpracownicy" - czyli kapłani - szczerze Jezusa nienawidzili. Za przyznawanie się do bycia Synem Szefa, i za posiadanie specjalnych praw i przywilejów, i za używanie ich.

Czy cała historia wyglądałaby inaczej, gdyby demony wyrzucane z ludzi nie obwieszczały Jezusa Synem Szefa? Być może kapłani byliby zdystansowani, być może spoglądaliby spod oka, ale może nie byłoby takich gorących odczuć pomiędzy nimi jak szczera nienawiść, chęć zabicia etc.







Uzdrowienia chorych w mieście

A gdy nastał wieczór, przyprowadzili/przynieśli mu wielu opętanych przez demony, i wyrzucił te duchy samym słowem, i wszystkich źle się mających uleczył. Żeby zostało wypełnione to, co zostało powiedziane przez proroka Izajasza, mówiącego: On słabości/bezsiły nasze wziął i choroby/dolegliwości poniósł/podźwignął. 
Mat. 8,16-17 PD

Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest.
Mar. 1,32-34 BT

A gdy słońce zachodziło, wszyscy, którzy mieli u siebie chorych, złożonych różnymi chorobami, przyprowadzili ich do niego. On zaś kładł na każdego z nich ręce i uzdrawiał ich. Wychodziły też z wielu demony, które krzyczały i mówiły: Ty jesteś Synem Bożym. A On gromił je i nie pozwalał im mówić, bo one wiedziały, iż On jest Chrystusem.
Łuk. 4,40-41 BW

Najpierw Jezus, po przyjściu do Kafarnaum, uzdrowił jednego opętanego w synagodze, potem teściową jednego ze swoich nowych uczniów, po czym wieczorem, niczym do najlepszej rozrywki w mieście, zaczęli schodzić się do niego inni ludzie, by skorzystać z Jego mocy uzdrawiania. I Jezus robił to, czy to tylko przemawiając (wg ewangelii Mateusza), czy to kładąc ręce na chorego (wg. ew. Łukasza) - w każdym razie skutecznie, bo demony z opętanych wychodziły.

I tutaj jedno pytanie się nasuwa - do Jezusa zostali przyprowadzani chorzy, a potem mowa o wyrzucanych demonach. Czy można stąd wysnuć wniosek, że przyczyną chorób są demony? Mam na myśli: oczywiście że bakterie, zarazki, różne inne mechaniczne albo biologiczne przyczyny, ale czy za tym wszystkim - w tym duchowym wymiarze - stoi jakieś podłe coś, co tylko by chciało nam unieprzyjemnić życie?

Czy może po prostu między tymi chorymi było również tak wielu opętanych? A może opętani byli nazywani również chorymi?

W każdym razie kolejnym warunkiem do uzdrowienia wynikającym z tej historii jest:

1. Chcesz uzdrowienia, to sam przyjdź do Jezusa, albo pozwól się komuś do Niego przyprowadzić.







środa, 1 listopada 2017

Uzdrowienie teściowej Piotra

Po opuszczeniu synagogi wszedł do domu Szymona Piotra. Teściowa Szymona cierpiała na wielką gorączkę i prosili Go w jej sprawie. A stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce i opuściła ją. Natychmiast wstała i usługiwała im.
Łuk. 4,38-39 BP

I zaraz wyszli z synagogi, i przyszli z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. A teściowa Szymona leżała z gorączką. Mówią Mu zaraz o niej. I podniósł ją, chwyciwszy za rękę. I opuściła ją gorączka, i usługiwała Mu.
Mar. 1,29-31 BP

Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka ją opuściła. Wstała i usługiwała Mu.
Mat. 8,14-15 BT

Zaraz po uwolnieniu tamtego człowieka spod wpływu demona, i po tym, w jaki sposób zostało to wydarzenie przyjęte, Jezus "na fali" uzdrowił kogoś, że tak to określę: "po znajomości". Teściową jednego ze swoich uczniów. Było to już po owych pamiętnych połowach, gdy sieci zapełniły się na słowo Jezusa, więc uczniowie wiedzieli, na co Jezusa stać, jeśli chodzi o tamtą sferę. Teraz zdążyli już zobaczyć parę uzdrowień, więc ich wiara w moc Boga - chociaż świeża - musiała być dość mocna. Nic dziwnego,  że zaraz poszli do Niego z problemem gorączki. A Jezus ceregieli nie robił, żadnych zasad nie ustanawiał. Po prostu podszedł do teściowej, wziął ją za rękę, podniósł z pozycji leżącej i uzdrowił. A ona zaraz Jemu i całej tej grupie ludzi się odwdzięczyła.

Czy ten akt sprawił, że ktoś uwierzył w Boga? Tak, jak to założyłem wcześniej, że jest to warunek konieczny, by uzdrowienie w ogóle miało miejsce? Może sama teściowa. Nie wiemy o niej nic - jaka była, czy była oporna przeciwko Jezusowi czy może wobec działalności jej syna, a uzdrowienie to zmieniło jej podejście? Czy może była to jakaś przewlekła gorączka? Nie wiemy nic.

Jest też tutaj inny fakt: o ile Jezus nie mógł zdziałać nic w Nazarecie, w swoim rodzinnym mieście, bo chyba tylko Jego matka w Niego wierzyła (to ona, na weselu w Kanie, poprosiła Jezusa o cud z winem), o tyle wśród nowego otoczenia już taki problem nie występował.

1. Uzdrowienie kogoś z kręgu jeśli nie wierzących, to przynajmniej osoby bliskiej kogoś, kto jest wierzący.
2. Dobry grunt na to, żeby ludzie wierzyli, nie jak w Nazarecie.

[dalej - UZDROWIENIA CHORYCH W MIEŚCIE]
[poprzednio - OPĘTANY Z SYNAGOGI W KAFARNAUM]
[do początku]






niedziela, 29 października 2017

Opętany z synagogi w Kafarnaum

Zaraz też znalazł się w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. I zaczął krzyczeć: 
- Czego chcesz od nas, Jezusie z Nazaretu. Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boga. 
A Jezus nakazał mu surowo: 
- Milcz i wyjdź z niego. 
A duch nieczysty, szarpnąwszy nim, wyszedł z niego z wielkim krzykiem. I osłupieli wszyscy, tak że mówił jeden do drugiego: Co to takiego? Nowa nauka? On siłą narzuca swoją wolę nawet duchom nieczystym i są mu posłuszne. / I zdumiewali się wszyscy, tak iż pytali się nawzajem: Co to jest? Nowa nauka głoszona z mocą! Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są mu posłuszne.
Mar. 1,23-27 BP/BW

A w synagodze był człowiek, opętany przez ducha nieczystego, który zawołał głośno: 
- Ach, cóż mamy z tobą, Jezusie Nazareński? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem kim Ty jesteś, Święty Boży. 
A Jezus zgromił go, mówiąc: 
- Zamilknij i wyjdź z niego! 
A demon rzucił go na środek i wyszedł z niego, nie wyrządziwszy mu żadnej szkody. I zdumienie ogarnęło wszystkich, i mówili między sobą: Cóż to za mowa, że mając władzę i moc nakazuje duchom nieczystym, a wychodzą?
Łuk. 4,33-37 BW

Po niezbyt udanej próbie rozpoczęcia szerzenia swojej misji w Nazarecie Jezus poszedł z powrotem do Kafarnaum, miasta, w którym już Go znano w dobrym świetle. Mógł oczekiwać o wiele lepszego przyjęcia, niż w swoim rodzinnym mieście. Jako człowiek chyba tego potrzebował: widzieć jakieś pozytywne rezultaty swojej działalności. W Kafarnaum miał dobry grunt.

Poszedł więc głosić swoją misję do synagogi, tak samo jak to zrobił w Nazarecie. I tam napotkał szaleńca. Albo też: "szaleńca". Bo człowiek ten raczej nie mówił swoim własnym głosem, ale to głosy mówiły przez niego. Według obu, niemal identycznych relacji, zarówno z ewangelii Marka jak i Łukasza, Jezus po prostu kazał mu zamilknąć (albo też, dosłownie: założyć na usta kaganiec, co musi być ówczesnym powiedzonkiem, podobnie jak nasze zamknąć usta na klucz).

Demon zamilknął. Ale rzucił ciałem człowieka na podłogę. Ale nie odniósł człowiek ten żadnej fizycznej szkody.

I tu się zastanawiam: mając naszą wiarę w Jezusa, gdyby coś takiego przytrafiło się nam, praktycznie powinniśmy być zdolni zrobić dokładnie to samo: powiedzieć demonowi tego nawiedzonego człowieka, żeby się zamknął i wyszedł. Tylko że:
1. Brak naszej praktyki w tych sprawach na pewno spowoduje, że będziemy stali jak sparaliżowani.
2. Brak praktyki spowoduje też, że będziemy skrępowani naszym własnym niedowierzaniem.
3. Tutaj, po wszystkim, każdy zadziwiony był mocą słów Jezusa. I to był cel dokonywania przez Jezusa znaków i cudów: żeby Jego słowa poparte były czynami mocy, która zazwyczaj nie jest dostępna przez normalnego, ziemskiego człowieka. Czy w naszych czasach nie sparaliżuje nas lęk, że po takim odezwaniu się zostaniemy uznani za obłąkanych tak samo, jak ten drugi obłąkany, którego byśmy spróbowali uzdrowić?
4. Myślę też, że sparaliżuje nas lęk, że nawet jeśli wykażemy się bohaterską wiarą i powiedzielibyśmy temu obłąkanemu tak samo jak Jezus, to nie stanie się dokładnie nic, i z kolei to my sami zostaniemy uznani za obłąkanych...

Poza tym, że powyższe pytania pozostają bez odpowiedzi, jest też dobry akcent: jeśli udałoby się nam dokonać już takiego cudu, to nasz "pacjent" pozostałby w stanie fizycznym nienaruszonym.

[dalej: UZDROWIENIE TEŚCIOWEJ PIOTRA]
[poprzednio: BRAK UZDROWIEŃ W NAZARECIE]
[do początku]






niedziela, 22 października 2017

Brak uzdrowień w Nazarecie

Już po swoim ochrzczeniu przez Jana Chrzciciela, Jezus poszedł na pustynię, tam został kuszony przez diabła, a po tym wszystkim rozpoczął swoją wędrówkę po okolicznych miastach, przemawiając w synagogach, nauczając. Nauczał też w Nazarecie, swoim rodzinnym mieście, gdzie w dyskusji wspomniał o swoim cudzie z Kafarnaum - co dokładnie było tym cudem? Jak do tej pory wiem, to wszystko, czego Jezus w Kafarnaum dokonał, miało miejsce PO niepowodzeniu w Nazarecie [zob. post [CO WYDARZYŁO SIĘ W KAFARNAUM?]. Niczego większego nie udało Mu się dokonać w Nazarecie, lud zgromadzony tam dziwił się tylko strasznie, skąd też Jezus miał w sobie te wszystkie mądrości, które wygłaszał, skoro był tylko synem Józefa, tamtego stolarza, i Marii, tamtej z tamtego domku na rogu? Nie chodził do żadnej wielkiej szkoły, jego rodzice nie byli profesorami, a tu proszę, gada jak uczony jakiś. 

I nie uczynił tam wielu dzieł mocy z powodu ich niewiary (Mat. 13,58 NPP*).

I nie mógł tam uczynić żadnego dzieła mocy, tylko na paru słabujących, nałożywszy ręce, uzdrowił ich. I dziwił się z powodu ich niewiary (Mar. 6,5-6).

A wszystkich słyszących to w synagodze ogarnął szał; i powstawszy wyrzucili go poza miasto i powiedli aż do krawędzi góry, na której ich miast było zbudowane, żeby go strącić (Łuk. 4,28-29). 

Po pierwsze więc: w Nazarecie Jezus nie mógł uzdrowić nikogo, wg Marka i Mateusza: z powodu niewiary tamtejszych mieszkańców. Na jakiejś podstawie musieli Marek i Mateusz taki wniosek wysnuć. Po drugie: Łukasz podaje wręcz opis bardzo napiętej atmosfery, która się tam wytworzyła. Tutaj nawet o tę niewiarę nie chodzi, ale wręcz o jawny i dosyć emocjonalny sprzeciw tych ludzi. W takiej atmosferze trudno byłoby o jakiekolwiek uzdrowienie. W końcu sam Jezus w którymś momencie powiedział do swoich uczniów: A jeśli was ktoś nie przyjął i nie słuchał waszych nauk, wyjdźcie z tego domu czy miasta i otrząśnijcie pył z waszych nóg (Mat. 10,14 BP). Nie ma się co komuś narzucać, jeśli ten ktoś nas nie chce. 

Tak więc można by tutaj wysnuć wniosek warunków potrzebnych do uzdrowienia:
1. Wiara, według tego co piszą Marek i Mateusz; 
2. Odpowiednia atmosfera, wg tego, co opisuje Łukasz. Bynajmniej nie jawny sprzeciw. 

* - NPP - Nowy Przekład Polski, czyli przekład pochodzący z: SYNOPSA CZTERECH EWANGELII W NOWYM PRZEKŁADZIE POLSKIM, w przekładzie Michała Wojciechowskiego, wyd. III poprawione, wydawnictwo Vocatio. Tym przekładem myślę posługiwać się jako standardowym w tej serii. 







wtorek, 10 października 2017

27 uzdrowień Jezusa - Co z psychiką?

kontynuacja rozmyślań z postów:
[UZDROWIENIE OBCEGO]
[WSKRZESZANIE PRZED CZASAMI JEZUSA]

Czytając o uzdrowieniach Jezusa, i o tym, że samo uzdrowienie nie jest celem samym w sobie (zob. post [CUDA CZY ZNAKI JEZUSA]), ale jedynie środkiem do przekonania ludzi, że Bóg istnieje, swego rodzaju okazaniem mocy Boga - nasunęło mi się na myśl jedno pytanie. Czy wtedy, gdy Jezus uzdrawiał ludzi fizycznie, działo się cokolwiek z ich psychiką? Czy ludzie stawali się inni? Czy bywali lepsi? Czy zachodziły jakiekolwiek zmiany w ich życiu? I czy te zmiany były wynikiem samego uzdrawiającego kontaktu z Jezusem, w jakikolwiek sposób On daną osobę uzdrowił, czy może bardziej efektem samodzielnej decyzji? Czy zachodziło w danej osobie pewnego rodzaju czary-mary, czy można na to liczyć, gdyby oczekiwać od Boga uzdrowienia, czy może uzdrowienie fizyczne to dopiero początek, natomiast charakter, poglądy i całe nasze wnętrze pozostaje bez zmian, dokładnie tak, jak było wcześniej, nawet jeśli mowa o nawykach, które do danej choroby doprowadziły? Czy - uzdrawiając ciało - Bóg dotyka również serca? Czy robi to w jakiś magiczny sposób, tak jak to czasem może przyjść do głowy, gdy czytamy starotestamentowe teksty typu: "I otworzę wasze serca, bla bla bla...", czy może robi to w jakiś inny sposób, docierając do danego człowieka poprzez okazanie Jego miłości w jego życiu, natchnieniem go Swoim Duchem, jakąś akceptacją, pokojem?

Szukając odpowiedzi w prosty sposób skorzystam z listy 37 cudów, znalezionej w wikipedii*, nie wnikając na razie, czy jest ona kompletna czy nie, z których wyselekcjonuję 27 wymienionych tam uzdrowień, przeglądając wzmianki o nich we wszystkich ewangeliach. Zobaczymy, czy można odnaleźć tam coś, co dałoby odpowiedź na to pytanie.

* - Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Cuda_Jezusa







poniedziałek, 9 października 2017

Wskrzeszanie przed czasami Jezusa

Zmarły usiadł i zaczął mówić.
Łuk. 7,15 BP

Jezus wskrzesił tego zmarłego i Łazarza. Ten pierwszy, syn przypadkowo napotkanej kobiety, ani nikt Go o to nie prosił, ani w nic Jezus nie kazał wierzyć. Po prostu spotkał, zrobiło mu się żal właśnie osamotnionej wdowy i kazał mu powstać, zmartwychwstać.

Czy to był jedyny kondukt pogrzebowy, który Jezus spotkał na swojej drodze? Dlaczego tylko ta jedyna sytuacja została opisana w ewangeliach?

I Łazarz. Wskrzeszony po trzech dniach. Gdy ciało zdążyło już zacząć fizycznie obumierać. Wciąż zadziwiające dla mnie jest to, że Jezus mógł przywrócić nie tylko oddech, ale i spowodować, że ciało wracało do stanu lepszego niż sprzed uzdrowienia. Przecież ciało Łazarza w tym przypadku potrzebowało nie tylko nowego ducha, ale i nieco regeneracji po trzech dniach bez obiegu krwi, bez tlenu...

W Starym Testamencie jest jeszcze parę innych historii, gdzie zostali wskrzeszeni zmarli ludzie: Eliasz wskrzesił zmarłego syna wdowy, u której na jakiś czas zamieszkał (1 Król. 17), Elizeusz również wskrzesił syna kobiety, u której często nocował po drodze (2 Król. 4), mało tego: Elizeusz wskrzesił kogoś również pośmiertnie, tylko dlatego, że ciało pogrzebanego dotknęło jego kości/zwłok (2 Król. 13,20-21), co zakrawa wręcz na jakąś magię.

Wygląda więc na to, że Jezus wskrzeszając owych zmarłych nie robił czegoś szczególnie wyjątkowego: już przed nim robili to samo Eliasz i Elizeusz. Dodatkowo okazuje się przy okazji, że dzieląc chleb na pięć tysięcy osób Jezus również nie był pierwszym człowiekiem na ziemi, który tego dokonywał, bo i wcześniej, za czasów Elizeusza, zostało dokonane coś podobnego: dwadzieścia chlebów zostało rozdzielonych na stu dorosłych mężczyzn. Liczby w wykonaniu Jezusa są oczywiście bardziej imponujące, zarówno pod względem proporcji posiadanego chleba do liczby tłumu, jak i ilości uzdrowień ludzi, ale chcę tutaj tylko zauważyć, że Jezus nie był po prostu jedynym takim uzdrawiającym. Zdarzało się to zarówno i przed Jego obecnością na ziemi, jak i po Jego wniebowstąpieniu.

Stąd wniosek, że nie musimy tak obawiać się faktu, że tylko Jezus miał monopol na uzdrawianie. Możliwość uzdrawiania istniała zarówno wcześniej, jak i później, po czasach Jezusa. Wszystko zależy tylko od tego, czy Bóg zechciałby to zrobić w danym przypadku.

kontynuacja rozmyślań w: [27 CUDÓW JEZUSA - CO Z PSYCHIKĄ?]





niedziela, 8 października 2017

Uzdrowienie obcego

Kiedy już zbliżył się do bramy miasta, wynoszono pewnego zmarłego, który był jedynym synem kobiety wdowy. (...) Jej widok wzruszył Pana do głębi. Powiedział tedy do niej: Nie płacz! A gdy podszedł i dotknął mar, ci, co je nieśli, zatrzymali się. On zaś powiedział: Młodzieńcze, rozkazuję ci, wstań! Wtedy zmarły usiadł i począł mówić.
Łuk. 7,12-15 BR

Co więcej zadziwiającego jest w tej historii: zazwyczaj przytacza się przykłady ludzi, których Jezus uzdrowił w wyniku ich własnej wiary. Setnik, kobieta z tłumu, mężczyźni spuszczający łóżko przez dach... Tymczasem tutaj znajduje się przykład, który zupełnie nie pasuje do tych poprzednich: Jezus uzdrowił całkowicie obcą osobę. Bez żadnej prośby, bez żadnej ingerencji jakiejś osoby, tak sam z siebie. Bo spotkał przypadkowo. I tylko dlatego, że dowiedział się, że to wdowa, która pożegnała już męża, a teraz żegna swojego jedynego syna.

To tutaj bardzo widoczne jest, że Jezus współczuje ludziom ich personalnych spraw, ich rodzinnych czy też międzyludzkich relacji. Każdego z nas. Bo też kim była ta, przypadkowo napotkana, wdowa? Była tylko przypadkowo napotkanym człowiekiem. Nie była "bliskim przyjacielem rodziny", jak Łazarz, ani też nikt nie przyszedł i nie prosił za nią, że "przysparza dużo dobrego naszemu narodowi". A jednak Jezus sam, w swój prywatny sposób, wiedząc, straciła już męża, a ten na noszach to jej jedynak, ostatni członek jej malutkiej rodziny, postanowił podnieść tę wdowę na duchu w najbardziej oczywisty sposób: oddając jej najdroższy skarb. I zdecydował się wskrzesić go, bez żadnego proszenia, bez żadnej deklaracji wiary, po prostu ot tak, bo jej współczuł.

Jednym słowem: każdy ma szansę.

kontynuacja rozmyślań w: [27 CUDÓW JEZUSA - CO Z PSYCHIKĄ?]



Łukasz wnikliwie 7.2 - Wskrzeszenie zmarłego

Następnie przyszedł do miasta Nain, wraz z licznymi swoimi uczniami i dużym tłumem za Nim. A tylko zbliżył się do bramy tego miasta, właśnie wynoszony był jedyny syn jego matki, która była w dodatku wdową. Był z nią też duży tłum ludzi z miasta. Kiedy Pan ją ujrzał, ulitował się nad nią i powiedział: "Nie płacz". Potem wszedł i dotknął otwartej trumny / noszy, a ci, którzy je nieśli, stanęli cicho. A potem powiedział:
- Młody człowieku, powiem ci tak: powstań.
I martwy powstał, i zaczął mówić. I oddał go Jezus jego matce.

Wtedy bojaźń przyszła na wszystkich i gloryfikowali Boga mówiąc: "Oto powstał i jest pomiędzy nami wielki prorok" i "Bóg nawiedził swój lud". I rozeszła się ta historia po całej Judei i wszystkich przyległych okolicach.

na podstawie: Łuk. 7,11...17

zobacz komentarz do tego fragmentu: [JEZUS PORUSZONY WEWNĘTRZNIE] i [UZDROWIENIE OBCEGO]







sobota, 23 września 2017

Jezus poruszony wewnętrznie

Kiedy zbliżył się do bramy miejskiej, wynoszono właśnie zmarłego, który był jedynym synem wdowy. I towarzyszył jej wielki tłum mieszkańców miasta. Gdy Pan ją zobaczył, ulitował się i powiedział: Nie płacz.
Łuk. 7,12-13 BP

Przekład Biblii Poznańskiej i Przekład Dosłowny tłumaczą reakcję Jezusa jako "ulitowanie się", pozostałe polskie przekłady ujmują to jako "użalił się". Słownik Stronga* tłumaczy to słowo jako "być poruszonym wewnętrznie", "odczuć współczucie". I na tym ostatnim określeniu chciałbym się zatrzymać, ponieważ w całym Nowym Testamencie wyrażenie to zostało użyte kilka razy tylko i wyłącznie w ewangeliach i niemal zawsze w odniesieniu do osoby Jezusa. Uważam, że opisanie reakcji Jezusa jako "ulitował się" niekoniecznie do końca oddaje wyraz tej reakcji Jezusa, która faktycznie miała miejsce. Bo zlitować się nad kimś / nad czymś można, niekoniecznie odczuwając przy tym empatię. Zlitować się nad swoją ofiarą, czy też użalić, może najgorszy zbir, okazując mu łaskę akurat ten raz.

Ale to, co wyróżnia Jezusa w tej sytuacji jest to, że On był PORUSZONY WEWNĘTRZNIE. Odczuwał empatię wobec tych osób, które spotykał. Czuł tak, jak one czuły. Współczuł. Był w stanie zrozumieć uczucia innych ludzi. Jak to było możliwe, skoro żeby móc zrozumieć wnętrze drugiego człowieka, trzeba albo z nim przeżyć mnóstwo czasu, albo przeżyć takie same doświadczenia, jak tamten, podczas gdy Jezus był tylko trzydziestoparoletnim cieślą bez żadnych szczególnych doświadczeń życiowych? Nie przeżył przecież żadnej z tych chorób, które uzdrowił. Może przeżył śmierć kogoś bliskiego, tak że mógł naprawdę współczuć tej wdowie z historii powyżej, choć ewangelie raczej tego nie odnotowują. Na pewno nie przeżył osobiście żadnej z tych zwariowanych historii, jakie miały za sobą choćby takie osoby jak Maria Magdalena czy niezrównoważony emocjonalnie Piotr, czy ów opętany mieszkający na cmentarzu.

A mimo to rozumiał ich. Współczuł. Każdego w jakiś sposób uzdrowił: opętanego duchowo słowem; Piotra osobiście, długofalowo, ucząc go jak nauczyciel; a Marię Magdalenę psychicznie, dając jej bezwarunkową akceptację.


* - Źródło: http://biblehub.com/greek/4697.htm







środa, 6 września 2017

Łukasz wnikliwie 7.1 - Uzdrowienie niewolnika setnika

A gdy zakończył mówić do słuchających ludzi, poszedł do Kapernaum. A tam niewolnik pewnego centuriona, który był mu bliski / cieszył się jego szacunkiem, był chory i miał już umierać. Usłyszawszy o Jezusie, wysłał do Niego starszych judejskich, prosząc Go, żeby przyszedł go uratować. I kiedy oni przyszli do Jezusa, prosili Go usilnie, mówiąc, że zasłużył na to, ponieważ "kocha nasz naród i wybudował nam synagogę".

Wówczas Jezus poszedł z nimi. A kiedy był już nie tak daleko od tamtego domu, centurion wysłał do Niego przyjaciół, którzy mieli mówić: "Panie, nie kłopocz się, bo nie jestem wart tego, żebyś wszedł pod mój dach, ani ja sam nie czuję się wystarczająco wart, żeby przyjść do ciebie, ale powiedz tylko słowo, a mój chłopiec będzie uzdrowiony. Bo i ja jestem człowiekiem pod postawiony, mającym pod sobą żołnierzy, i jeśli mówię do jednego: "Idź", to on idzie, a jeśli do innego "Przyjdź", to on przychodzi, i do mojego sługi "Zrób to", to on to robi".

A kiedy Jezus usłyszał te rzeczy, zadziwił się, odwrócił do tłumu, który za Nim podążał i powiedział: "Mówię wam, nawet w Izraelu nie znalazłem jeszcze tak wielkiej wiary!"

A ci, którzy byli posłani, gdy wrócili do domu, zastali leżącego bez siły chorego sługę zdrowym.

na podstawie: Łuk. 7,1...10

[następnie - WSKRZESZENIE ZMARŁEGO]
[poprzednio - KAZANIE NA GÓRZE 3]
[do początku]






niedziela, 27 sierpnia 2017

Stygmaty apostoła Pawła

Odtąd niech mi nikt przykrości nie sprawia; albowiem ja stygmaty Jezusowe noszę na ciele moim.
Gal. 6,17 BW

Powiedzieć, że Paweł miał stygmaty, to nadać bardzo mistyczne brzmienie czemuś, co aż tak mistyczne nie było. Mam na myśli to, że pamiętając o tym, że praktycznie każda wersja Biblii na świecie jest tłumaczeniem oryginalnego tekstu, dużą odpowiedzialność na sobie miał tłumacz, tłumacząc tekst na język miejscowy, dobierając w nim odpowiednie słowa. A ponieważ Biblia Warszawska jest jednym z najpopularniejszych tłumaczeń, pozwolę się z tą formą tłumaczenia tego słowa nie zgodzić. Bo po co robić z Biblii jakieś tajemnicze, mistyczne miejsce, skoro wszystko jest takie jasne?

NBG: W końcu, niech mi nikt nie dostarcza cierpień; gdyż ja noszę w moim ciele piętna Pana Jezusa.

BP: Niech odtąd nikt nie wyrządza mi przykrości, bo ja noszę w sobie znamiona Jezusa!

BT: Odtąd niech już nikt nie sprawia mi przykrości: przecież ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa.

BR: Niech mi już na przyszłość nikt nie wyrządza żadnych przykrości: przecież na ciele moim noszę blizny [i one najlepiej świadczą o moim przynależeniu do] Jezusa.

PD: Odtąd już nikt niech mi zadaje trudu; ja bowiem na moim ciele noszę piętno Pana Jezusa.

Co właściwie miał apostoł Paweł na myśli, używając tego słowa? W jakim znaczeniu było ono używane w innych listach Pawła albo pozostałych miejscach Nowego Testamentu? Byłoby znakomicie móc to przewertować, ale... Konkordancja podaje, że greckie słowo "stigmata", użyte w tym miejscu, zostało użyte w NT tylko ten jeden, jedyny raz. Nie ma więc możliwości prześledzić pozostałych przypadków użycia tego słowa. Jedyne, na czym można się w tej sytuacji oprzeć, to słowniki biblijne, które mówią*:

Stigma - właściwie: pewien znak rozpoznawczy wypalony na skórze. Przenośnie: "święte blizny", które pojawiają się, gdy się służy Jezusowi jako Panu.

Stigma - odnosi się do literalnych blizn na ciele Pawła pochodzących od prętów bicza, które Paweł otrzymał w Antiochii Pizydyjskiej oraz od kamieniowania w Listrze. Uważa się je jako "znaki, oznaczenia przynależności Pawła do Jezusa, jak niewolnika, oraz jego służby dla Niego".

Stigma - coś jak tatuaże, wypalone znaki na skórze niewolnika w czasach Nowego Testamentu, oznaczające jego przynależność do określonego właściciela.

Stigma - ukłucie, nakłucie; znak nakłuwany lub umieszczany w ciele. Stosownie to starożytnych zwyczajów - mogli to mieć niewolnicy albo żołnierze, na których oznaczeniu widniała nazwa właściciela lub jednostki armii lub nazwa dowódcy, któremu podlegali. Sposobu tego używali również różni dewoci, by oznakować w ten sposób przynależenie do jakiegoś boga. Stąd: "znaki Jezusa", o których Paweł pisze w Gal. 6,17, które są wyryte na jego ciele, to ślady przeżytych niebezpieczeństw i trudów, a także odbytych kar więziennych, oraz ran szarpanych, otrzymanych z powodu sprawy Jezusa, które oznaczały go jako wiernego/wierzącego i zatwierdzonego przez wyznawania / ciągłe wyznawania Jezusa sługę i żołnierza.

W odróżnieniu więc do pojęcia "stygmaty", które za sprawą literatury średniowiecznej rozumiemy jako to jakieś mistyczne znaki na ciele powstałe w wyniku jakiegoś wysokopoziomoworeligijnego zaangażowania** - w przypadku tego listu Pawła chodziło bardziej albo o celowe oznaczenie ciała w celu uwidocznienia przynależności danej osoby do jakiegoś właściciela albo jednostki armii, albo o zwrócenie uwagi na ślady na ciele świadczące o przebytej drodze, niczym rany na jakimś weteranie wojennym.

Dzięki tej lekturze najbardziej więc skłaniałbym się do wersji z Biblii Tysiąclecia albo Biblii Romaniuka, gdzie mowa o znamionach na ciele Pawła, a nie o jakichś tajemniczych, mistycznych stygmatach czy piętnach w środku jego ciała, i to pomimo że dosłownie w grece można by przeczytać, że te znamiona były "w" ciele, dlatego że ze słownika biblijnego wynika, że czasem owo "w" było używane również w znaczeniu "na" (jak nasze "w kuchni" albo "na kuchni":

BT: Odtąd niech już nikt nie sprawia mi przykrości: przecież ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa.

BR: Niech mi już na przyszłość nikt nie wyrządza żadnych przykrości: przecież na ciele moim noszę blizny [i one najlepiej świadczą o moim przynależeniu do] Jezusa.

* - Źródło: http://biblehub.com/greek/4742.htm
** - Źródło było w liceum dawno temu, ale tutaj można też sobie poczytać, co się przez to współcześnie u nas rozumie: https://pl.wikipedia.org/wiki/Stygmat_(religia)






niedziela, 13 sierpnia 2017

Nie przestrzeganie prawa jakieś restrykcyjne, tylko...

Bo ani obrzezanie nic nie znaczy ani nieobrzezanie, tylko nowe stworzenie.
Gal. 6,15 BT

To, co Paweł tutaj pisze, podkreśla esencję chrześcijaństwa: nie bieganie za spełnianiem jakiegoś prawa jest naszym najważniejszym celem, jak dzieci, które przelicytowują się, że to mama zakazała, a tamtego nie, że to wolno robić, a tamto tata powiedział, żeby nie robić. Rzeczą, na której mamy się skupić, to dążenie do owego "nowego stworzenia", zachowując się jak dorośli, którzy wiedzą, co jest słuszne a co nie.

Bo prawo, które istnieje, musi istnieć ze względu na ludzi, którzy mają zwyczaj być bezmyślni albo ignorować zasady współżycia z innymi ludźmi. Tak samo jest w prawie drogowym: jeśli by ludzie sami wiedzieli, że w terenie zabudowanym trzeba zwolnić, bo istnieje tam duże prawdopodobieństwo, że pojawi się jakiś rowerzysta, pieszy, biegacz, dziecko z piłką, mama z wózkiem i biegającym wokół niego jak satelita drugim dzieckiem - to by żadnego przepisu o dopuszczalnej prędkości nie trzeba było stosować. Tak samo jest z Prawem Boga - jeśli by człowiek sam wiedział i chciał żyć tak, żeby przykrości komuś innemu nie wyrządzić, mam tu na myśli przykrości spowodowane zdradzeniem żony albo ukradzeniem np. radia z samochodu - to Prawo Boga w ogóle nie musiałoby istnieć.

Paweł w tym liście rozpisuje się o obrzezaniu, o ludziach, którzy zmuszali nowych wierzących w zborze Galacjan do obrzezania się, zgodnie ze starym zwyczajem. Tymczasem: żadne stare zwyczaje nie mają racji bytu. Jeśli ktoś chce coś robić ze względu na tradycje - proszę bardzo, czemu nie. Jeśli ktoś chce wykonywać jakieś czynności, które zakładają jakieś znaczenie religijne: ani obrzezanie nic nie znaczy ani nieobrzezanie. Nie ma żadnego religijnego - z punktu widzenia apostoła Pawła, przenosząc tę metaforę na czas dzisiejszy - znaczenia to, czy ktoś pości w piątki czy w inne dni czy w ogóle nie pości. Chyba że ktoś narzuca sobie taką dietę z przyczyn zdrowotnych. I takie porównanie do dzisiejszych czasów można by sobie wyobrazić o wielu rzeczach: również o spowiadaniu się tylko i wyłącznie kapłanowi, czy wykonując jakieś skomplikowane czynności prowadzące do "zmazania grzechu" czy cokolwiek innego, co nie przychodzi mi teraz do głowy.

ani obrzezanie nic nie znaczy ani nieobrzezanie, tylko nowe stworzenie - to o Królestwie Boga mówił cały czas Jezus, to o owym Nowym Stworzeniu pisze często Paweł, każdy nazywa to jak uważa, ja wyobrażam sobie to jako Państwo Boga albo [Nowa Ziemia]. W każdym razie to jest cel, do którego dążymy, przygotowując się na niego i opowiadając o nim innym ludziom w otoczeniu.







wtorek, 8 sierpnia 2017

List do Galacjan 6.2. - Żadne obrzezanie

Patrzcie tylko, jak duże litery używam, pisząc do was moją ręką! Ci, którzy chcą imponować ciałem, przedkładają konieczność bycia obrzezanym, i to jedynie po to, aby uniknąć bycia prześladowanym za krzyż Chrystusa. Nawet ci, którzy są obrzezani, sami nie trzymają się Prawa, ale jeszcze chcą was, żebyście się obrzezali, żeby oni mogli się przechwalać waszym obrzezanym ciałem.

Niechbym ja sam nigdy się nie przechwalał/chlubił, prócz krzyża naszego Pana Jezusa Chrystusa, przez którego świat został ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata.

Bo w Chrystusie ani bycie obrzezanym się nie liczy, ani bycie nieobrzezanym, tylko nowe stworzenie. Pokój i łaska wszystkim, którzy by podążali za tą zasadą, i na Izraela Boga. Od teraz począwszy niech nikt nie przysparza mi trudności, bo noszę na moim ciele znaki Jezusa.

Łaska naszego Pana, Jezusa Chrystusa, niech będzie z waszym duchem, bracia i siostry. Amen. List do Galacjan został napisany z Rzymu.

na podstawie: Gal. 6,11...18

[KONIEC SERII]







poniedziałek, 7 sierpnia 2017

List do Galacjan 6.1. - Pawła porady różne

Bracia, jeśli by ktoś już wcześniej został przyłapany na jakimś upadku, to wy, ludzie duchowi, korygujcie taką osobę w duchu łagodności, bacząc na siebie samych, żebyście i wy sami nie zostali skuszeni.

Noście ciężary/obciążenia jedni drugich, a w ten sposób wypełnicie prawo Chrystusa. Bo jeśli ktoś myśli, że jest czymś, a nie jest, oszukuje sam siebie. Każdy niech bada swoje własne działania, a wtedy można mieć chlubę z powodu siebie samych, a nie kogoś innego, bo każdy swój własny ciężar poniesie. Ten, który nauczany jest Słowa, niech dzieli się wszystkimi swoimi dobrami z tym, który go naucza. Nie dajcie się wprowadzić w błąd, bo Bóg nie pozwala z siebie szydzić.

Człowiek to zbierze, co zasieje. Ktokolwiek sieje tak, żeby dogodzić swojemu ciału, według ciała zbierze plon zepsucia, natomiast ktokolwiek sieje w Ducha - z Ducha otrzyma w plonie życie wieczne. A czyniąc dobrze nie zniechęcajmy się, bo przyjdzie czas, gdy będziemy żąć/zbierzemy bilans niestrudzeni. Dlatego, dopóki mamy czas ku temu, czyńmy względem wszystkich ludzi, a szczególnie tych, którzy należą do rodziny wierzących.

na podstawie: Gal. 6,1...10

c.d.n.







środa, 2 sierpnia 2017

Sianie w ducha, inwestowanie

Co człowiek posieje, to będzie zbierał. Bo kto wsiewa w rolę ciała swego, z ciała tego zbierać będzie zgubę. Kto zaś wsiewa w rolę ducha, z ducha tego zbierać będzie życie wieczne.
Gal. 6,7-8 BP

(...) albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie. Bo kto sieje dla ciała swego, z ciała żąć będzie skażenie, a kto sieje dla Ducha, z Ducha żąć będzie żywot wieczny. 
BW

Nie potrafię tutaj rozsądzić, czy chodzi Pawłowi faktycznie o Tego Ducha, jak to sugeruje Biblia Warszawska, o Ducha Świętego, czy o ducha jako takiego, naszego własnego, nasze własne duchowe życie, samopoczucie, jak to sugeruje Biblia Poznańska i Biblia Tysiąclecia. Trzymać się będę raczej tej drugiej wersji, zgodnej z całokształtem Listu do Galacjan, mając nadzieję, że nie popełnię tym samym poważnego błędu.

Tak czy siak - Paweł trzyma się tutaj tej wersji, by nie patrzeć na rzeczy duchowe fizycznie. Może robi to w odniesieniu do poprzedniego kontekstu o obrzezaniu, a może w kontekście do tych wszystkich rzeczy, które wymienił w rozdziale piątym, odnośnie kierunku, do jakiego doprowadza folgowanie wszelkim pragnieniom ciała, a do jakiego kierunku prowadzi życie sprawami duchowymi.

Chciałem jednak skupić się na tym sianiu. Dla nas, żyjących w dwudziestym pierwszym wieku, porównywanie czegokolwiek do siania i żęcia, nie daje odpowiedniego obrazu. Chyba że ktoś mieszka na wsi i robi to co roku fizycznie. Natomiast dla ludzi z miasta porównanie to nie ma odpowiedniej siły, nie jest wystarczająco wyraźne.

Pomyślałem jednak, żeby sparafrazować ten tekst, używając naszych współczesnych pojęć:

Co człowiek zainwestuje, to też otrzyma w ostatecznym bilansie. Kto inwestuje w swoje ciało, z ciałem otrzyma też degradację, natomiast kto inwestuje w ducha, ten w ostatecznym bilansie z ducha otrzyma życie wieczne. 

I to jest prawda, jeśliby spojrzeć na to w logiczny sposób. Bo nawet jeśli byśmy zainwestowali w to, co cieszy nasze ciało i sprawia, że jest ono dłużej w dobrej formie, i dzięki temu dłużej i zdrowiej i lepiej żyjemy, to i tak zniszczeje ono po upływie kilkudziesięciu lat. Starzeje się. A na końcu umiera i rozpada. I nic nie pozostaje.

Natomiast nasz duch - to tam pozostaje ukształtowana nasza osobowość, nasz charakter, nasze poglądy, które doprowadzą nas finalnie do akceptacji Jezusa, co daje życie wieczne. Tak więc dla nas, aby mieć lepsze wyobrażenie, lepiej myśleć o "inwestowaniu w ducha", niż o "sianiu w ducha".






niedziela, 30 lipca 2017

Sposoby finansowania w kościele

Dawno już temu rozgryzałem tutaj temat dziesięciny (zob. seria: [ZAJAWKI BIBLIJNE - DZIESIĘCINA]). Wiele kościołów ma takową, czy to dobrowolną, czy "wkalkulowaną". Tego, że oprócz dziesięciny oddawanej co miesiąc z wypłaty, trzeba co trzy lata oddawać dziesięcinę z rocznego przychodu (sic! PRZYCHODU, a nie DOCHODU!), nikt już pamiętać nie chce. A przecież powołując się na dziesięcinę, ideę pochodzącą ze Starego Testamentu, trzeba konsekwentnie trzymać się całego rozkładu finansowania, a nie tylko jednej, wybranej części, prawda? I zanosić je do świątyni, i spożywać część z kapłanami.

Dodatkowo w Nowym Testamencie, w czasach powstawania chrześcijaństwa, nikt nie wspominał o dziesięcinie. Mało tego, że temat dziesięciny został tam pominięty, to jeszcze został tam poruszony o wiele bardziej niewygodny temat: WSZYSTKO, co należy do nas, może być wykorzystane przez kościół. Nie mam na myśli tutaj oczywiście grabieżczego zagrabiania szerokich pól o bogatych pałaców przez organizację kościelną, na jej wyłączną, zaborczą własność, ale o tym, że wszystko, co posiadamy, należy do Boga, i wszystko to, co mamy, może być użyte dla opowiadania ewangelii. Czy nasz samochód, czy nasz dom, czy nasz ogród - to są rzeczy oczywiste. Gdybym miał wspomnieć o pieniądzach - kto daje chętnie, ten wybiera sobie cele, żeby je wspierać. Temu nie trzeba nic mówić.

Dążę w tym poście jednak do tego, aby przytoczyć jeszcze jedną wzmiankę z Nowego Testamentu o finansowaniu potrzeb kościoła, Gal. 6,6:

Otrzymujący zaś naukę niech dzieli się wszystkimi dobrami z tym, który go naucza. (BP)

Ten, kto naucza, ma prawo uczestniczyć w dobrach materialnych swoich uczniów. (BR)

Jednym słowem: Jezus mówił o tym, że robotnik godzien jest zapłaty swojej. I że gdziekolwiek by uczniowie nie byli, żeby nie martwili się o jedzenie. Z historii wiemy, że zawsze ich ktoś ugościł, przyjął pod dach. Tutaj Paweł pisze, że tego, który przyszedł do kogoś, nauczając Słowa, ugościć trzeba, podzielić się z nim, czegokolwiek on by nie potrzebował. Że jedzenie - to oczywiste. Ale i buty, jeśli by trzeba było. Czy nowe ubranie.

Kłóci się to z naszymi współczesnymi zwyczajami, ponieważ każdy przecież ma i inne potrzeby: samochód do zatankowania, ubezpieczenie do opłacenia, telefon, internet, rodziców do wspomożenia, dzieci chodzące do szkoły... No i nikt dzisiaj raczej nie przyjmowałby obcej osoby pod swój dach na czas nieokreślony. I też nie o to mi chodzi. Myślę, że każdy rozsądny człowiek odczyta z tego właściwy wniosek. Można wspomagać kogoś bezpośrednio. Można uczestniczyć w kościelnych "zrzutkach" na pensje pastorskie, które to kościół uparcie nazywa "dziesięciną". I nie traktować tego przy tym literalnie jako dziesięcinę, ale dając tyle, ile się może. I będąc gotowym do dania więcej, nie tylko pieniężnie, ale też swoimi zdolnościami, czasem czy talentem.

W każdym razie, poszukując innych sposobów finansowania kościoła w czasach Nowego Testamentu niż owa pseudodziesięcina - zacytowany tekst jedną z kolejnych podpowiedzi. Chyba nie znaczy to też, żeby się tych sposobów tak kurczowo trzymać, bo świat idzie do przodu, technologie się rozwijają, ekonomia jako nauka to potężna gałąź wiedzy i można z niej czerpać również w kwestii działania współczesnego chrześcijaństwa. Bo dlaczego by nie.






środa, 26 lipca 2017

Ciężary i obciążenia

2  Dźwigajcie jedni drugich ciężary, a w ten sposób wypełnicie prawo Chrystusa. 
4  Niech każdy osądza swoje własne dzieło, a wówczas tylko sobą samym chlubić się będzie, a nie kimś innym. 
5  Każdy bowiem poniesie własny ciężar.
Gal. 6,2-5 BP

Z jednej strony Paweł pisze, żeby dźwigać ciężary jedni drugich, a z drugiej - że każdy będzie niósł swój ciężar.

Zarówno w języku polskim, jak i angielskim, w obu miejscach użyte jest to samo słowo. W liście Pawła napisanym po grecku są to dwa różne słowa. Pierwsze, jeśliby wyśledzić je w kontekstach pozostałych miejsc*, w których je użyto, bardziej chyba oznaczałoby jakieś ciężary, obciążenia, raczej w kontekście czegoś niewygodnego, drugie natomiast** - neutralnie w kontekście ładunku, masy, ciężaru obowiązków, które każdy na sobie nosi. Aczkolwiek rozdział ten w Słowniku Stronga nie jest taki klarowny, może być bardziej moim subiektywnym odczuciem.

W Biblehub, wg Thayer's Greek Lexicon, można wyczytać ogólne rozgraniczenie, że pierwsze*** słowo oznaczałoby bardziej jakąś masę, wagę, coś ciężkiego, co w dużej ilości staje się kłopotliwe; im cięższe tym bardziej przemawiające/autorytarne, ciężar obciążający. Drugie**** natomiast to ładunek, jaki każdy musi mieć ze sobą, ładunek na statku; coś, co się nosi na sobie lub ładunek o dużym znaczeniu, ciężar konieczny. Aczkolwiek to drugie słowo zostało również użyte i w tym pierwszym znaczeniu.

Czy więc znaczenia tych słów są inne, czy Paweł miał coś głębszego na myśli, czy to po prostu zabieg stylistyczny, mający uniknąć powtórzenia tego samego słowa - tej informacji nie znajduję.

Według jednak tej ostatniej wzmianki można by sparafrazować ten tekst w ten sposób: Dźwigajcie obciążające/kłopotliwe ciężary jedni drugich, wspierajcie się wzajemnie w ciężkich rzeczach (...) i niech nikt nie osądza jeden drugiego z tego powodu, a na siebie samego niech patrzy, bo każdy swój własny ładunek/ciężar życia/doświadczenie niesie.

* - Ciężary: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/922
** - Ładunek: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/strong/id/5413
*** - Masa: http://biblehub.com/greek/922.htm
**** - Znaczący ładunek: http://biblehub.com/greek/5413.htm






środa, 19 lipca 2017

Śmierć towarzyska

Ja natomiast chcę jedynie chlubić się krzyżem naszego Pana, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się dla mnie ukrzyżowany, a ja dla świata.
Gal. 6,14 BP

Wiedząc o poprzednich wnioskach, łatwo tutaj prosto zrozumieć, co Paweł miał na myśli, pisząc, że świat jest ukrzyżowany dla niego, a on dla świata. Po tym, jak spotkał Jezusa na swojej drodze, świat po prostu dla niego umarł, Paweł nie był już dalej tym, co świat oferuje, zainteresowany. Nie chciał już myśleć o szybkich koniach, ładnych Rzymiankach, przestronnych domach z ozdobnymi, rzymskimi łukami w fontannie w ogrodzie...

Jak i ja umarłem dla świata - tak samo Paweł, jako człowiek już dążeniem do zwiększenia swojego majątku niezainteresowany, musiał "umrzeć" dla swoich dawnych znajomych, z którymi kiedyś dzielił być może wszystko: religię, sposób myślenia o chrześcijanach, weekendowe spotkania etc. Teraz Paweł zainteresowany był tylko głoszeniem ewangelii, chcąc móc głosić ją do jak największej liczby osób. Sposób myślenia o chrześcijanach zyskał zupełnie inny, zupełnie inny obraz na religię, zupełnie inny cel w życiu. To go zaczęło odróżniać od starych znajomych, stał się dla nich jakby nieżywy towarzysko.

Może to właśnie miał Jezus na myśli, mówiąc: Kto wierzy we Mnie, chociażby nawet umarł, żyć będzie (Jan 11,25 BP)

I może właśnie to też miał Jezus na myśli, mówiąc gdzieś indziej: Zaprawdę powiadam wam: Ktokolwiek opuści dom albo braci, albo siostry, albo matkę, albo ojca, albo dzieci, albo ziemię dla Mnie i dla ewangelii, otrzyma stokroć więcej teraz, w tym czasie, domostw i braci, i sióstr, i matek, i dzieci, i ziemi z jej troskami, a w przyszłym wieku życie wieczne (Mar. 10,29-30 BP).

Jednym słowem: gdzie jedno się kończy, inne się zaczyna. Paweł umarł dla swoich dawnych znajomych, dla swojego dawnego, faryzejskiego sposobu życia, ale zyskał o wiele więcej: nowych znajomych, wiele podróży, możliwość budowania nowych społeczności. Tak i dla nas "śmierć dla świata" może oznaczać podobnie: z jednej strony utrata starych znajomych, ale zyskanie nowych, zgodnych z nowym sposobem myślenia. I możliwość budowania nowych społeczności może też, kto wie...






poniedziałek, 17 lipca 2017

Nauka o krzyżu - powrót do szeregu

Albowiem którzy są Chrystusowi, ciało swoje ukrzyżowali z namiętnościami i z pożądliwościami.
Gal. 5,24 BG

Jak właściwie rozumieć tutaj to, że ciało jest ukrzyżowane? Tak to nazwał Paweł, takiego zwrotu użył. Czy odnosi się to do sposobu śmierci Jezusa, co właściwie nie ulegałoby wątpliwości, czy może do sposobu uśmiercania stosowanego przez Rzymian? Tylko jaki miałoby to wtedy sens? Brakuje odniesienia w takim porównaniu. Brakuje powodu, dla którego Paweł miałby mówić o rzymskich sposobach śmierci, gdzie Rzymianie byli poganami przecież, do ludzi wierzących w Chrystusa, do Galacjan, częściowo Żydów. Nie pasuje to do kontekstu całego Listu do Galacjan.

Jednym z innych miejsc, gdzie słowo "ukrzyżowanie" zostało użyte, jest Mat. 23,34: Dlatego też posyłam do was proroków i mędrców, i nauczycieli Pisma, a wy jednych z nich zabijecie i ukrzyżujecie, a innych ubiczujecie w synagogach i będziecie ścigać z miasta do miasta (BP). Jezus mówi to do ludzi, którzy poniekąd mieli być nauczycielami w tematach Pisma Świętego, a stali się "wyszukiwaczami luk prawnych", ustanawiali więcej i więcej przepisów, sprawiających, że życie religijne było coraz trudniejsze, coraz bardziej obarczone ciężarami, powinnościami, a zabrakło tego faktycznego ducha wyzwolenia od złego, które Biblia, czy wówczas Tora, ze sobą niosą. I mówi do nich w czasie przyszłym, że wyśle proroków, mędrców i innych nauczycieli (czyli nawiasem mówiąc: chodzi już o czasy nowotestamentowe!), których ludzie pokroju tamtych faryzeuszy i tak zabiją, i tak ukrzyżują. Parę wersetów dalej Jezus powtarza tę sekwencję, używając tym razem słów "zabijać, kamieniować".

Kilka razy w dalszych fragmentach Ewangelii Mateusza ludzie krzyczeli o krzyżowaniu Jezusa, gdzie z kontekstu można by wysnuć wniosek, że nie tyle chodziło im o to, by Jezus koniecznie na krzyżu zawisł, ale o najbardziej popularny rodzaj śmierci dla skazanych. To coś jakby w czasach współczesnych krzyczeć: "Na krzesło z nim! Na krzesło z nim!" Przy czym nie chodzi tutaj przecież o jakiekolwiek krzesło, o posadzenie kogoś przy stole, ale o krzesło elektryczne, i nie o literalne posadzenie kogoś na nim, bo mało kto taką maszynerię posiada, prawda?, ale o zabicie jakiegoś człowieka na krześle elektrycznym, a generalizując - o zabicie w ogóle. I to obojętnie, czy krzyk brzmiałby "na krzesło", czy "na stryczek", czy "na gilotynę", Żydzi krzyczeli "ukamieniować!", dzisiaj się może częściej używa "dożywocie mu" - w każdym razie chodzi raczej tutaj o usunięcie danego osobnika ze społeczności.

To nadmienianie, że Jezus został zabity przez kogoś, w najbardziej popularny wówczas sposób karania śmiercią za przestępstwa - pojawia się wiele razy np. w Dziejach Apostolskich:

Niech więc nikt w Izraelu nie ma żadnej wątpliwości, że Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, Bóg uczynił Panem i Mesjaszem (Dzieje 2,36 BP).

Skoro oskarżacie nas o to, że uzdrowiliśmy chorego człowieka, to wiedzcie zarówno wy, jak i cały lud izraelski, że on stoi przed nami zdrowy dzięki imieniu Jezusa Chrystusa, którego wyście ukrzyżowali, a Bóg wskrzesił z martwych (Dzieje 9,10 BP).

Następnie znajduje się cały fragment o "nauce o krzyżu":

11  Bracia moi! Powiadomili mię o was ludzie Chloe, że są wśród was spory. 
12  Mam na myśli to, że każdy z was mówi: "Ja jestem po stronie Pawła", "Ja Apollosa", "Ja należę do Piotra", a "Ja do Chrystusa". 
13  Czy Chrystus może być rozdzielony? Czy Paweł został za was ukrzyżowany? Czy ochrzczono was w imię Pawła? 
14  Dziękuję Bogu, że poza Kryspusem i Gajusem nikogo z was nie ochrzciłem. 
15  Nikt nie może więc powiedzieć, że został ochrzczony w imię moje. 
16  Wprawdzie ochrzciłem jeszcze rodzinę Stefanasa, ale poza tym nie pamiętam, czy jeszcze kogoś ochrzciłem. 
17  Chrystus bowiem nie posłał mię, abym chrzcił, lecz abym głosił dobrą nowinę, nie opierając się na uczonych wywodach, które mogą pozbawić mocy krzyż Chrystusa. 
18  Nauka o krzyżu wydaje się głupotą tym, którzy kroczą drogą zatracenia. Natomiast jest mocą Bożą dla nas, których udziałem jest zbawienie. 
19  Napisano bowiem: "Zniszczę mądrość mędrców, a roztropność roztropnych zniweczę". 
20  Gdzie zatem jest mędrzec? Gdzie uczony w Piśmie? Gdzie badacz tego świata? Czy Bóg nie zamienił mądrości świata w głupotę? 
21  Skoro bowiem świat za pomocą swojej mądrości nie poznał Boga w całej Jego mądrości, wówczas spodobało się Bogu zbawić tych, którzy wierzą, przez głoszenie nauki uważanej przez świat za głupotę. 
22  I tak, Żydzi domagają się znaków, a Grecy szukają mądrości,
23  my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego. Wywołuje to zgorszenie u Żydów, poganom wydaje się głupotą.
24  Natomiast tym, którzy są powołani zarówno spośród Żydów jak i Greków, głosimy Chrystusa jako moc i mądrość Bożą.
25  Ponieważ to, co w postępowaniu Boga wygląda na głupotę, jest mądrzejsze od ludzi, a to, co na słabość, silniejsze od ludzi. 
(1 Kor. 1,11-25 BP)

Analizując:
- to wszystko, co Paweł pisał, on sam nazwał "nauką o krzyżu"
- podkreślał, że to nie on został ukrzyżowany/zabity za innych, ale Jezus
- wygląda to trochę, jak opowiadanie ludziom historii typu: wiesz, tam, w Oświęcimiu, za czasów wojny, był tak ksiądz, Maksymilian Kolbe, który dobrowolnie umarł za innego człowieka.

Streszczając tę historię, można opowiedzieć ją tak: Franciszek Gajowniczek był jedną z dziesięciu osób wybranych na śmierć w zamian za ucieczkę jednego człowieka, zgodnie z zasadą panującą w Auschwitz: za jednego uciekiniera ma umrzeć dziesięciu jego współobozowiczów z tego samego bloku. Gajowniczek westchnął tylko, że ma żonę i dzieci, co Maksymilian Kolbe usłyszał, wystąpił z szeregu, podszedł do komendanta obozu i powiedział, że chce się zamienić z jednym z tych więźniów. Jako powód podał właśnie to: on, kapłan, samotny, pięćdziesięcioletni, a tamten - z rodziną, młodszy, ma jeszcze całe życie przed sobą*.

Dla kogoś ta historia to może opowieść o frajerstwie. Jak to, przecież mógł przeżyć, dlaczego on to zrobił, co on z tego miał. Nic. Myśląc w sposób "co on z tego miał" do niczego nie dojdziemy. Bo Kolbe nie miał ze swojego poświęcenia nic, poza tym, że do dzisiaj się ją opowiada. Ale uratował człowieka. Innego człowieka, który coś z tego miał, który otrzymał jakby dodatkowe życie. Szanse na nowe, bo właśnie mógł zostać martwy.

Podobną historię głosił apostoł Paweł. O Jezusie, który umarł za kogoś innego. Różnicą tutaj jest to, że Maksymilian Kolbe umarł za jednego człowieka, natomiast Jezus - za ileś miliardów. Za każdego jednego, który kiedykolwiek istniał na ziemi. Jezus wystąpił z szeregu, Jezus wystąpił z nieba, żeby znaleźć się na ziemi i ofiarować się na śmierć, żeby każdy inny człowiek na tej ziemi mógł do tego szeregu wrócić i żyć dalej, żyć na nowo, dostać drugą szansę. Oczywiście nie chodzi tutaj o tę śmierć, którą umiera nasze ciało, ale o tę, którą mają umrzeć wszyscy, którzy pozostaną niewierzący, gdy Jezus ponownie na ziemię wróci. Tę śmierć ducha. To ostateczne unicestwienie. Podczas gdy wierzący zostaną z Jezusem zabrani najpierw do nieba, a potem ziemia zostanie oczyszczona ze wszystkiego, co było na niej złe, i zostanie urządzona na nowo. I tam będzie można żyć. Już na zawsze. Tę możliwość daje Jezus tym, którzy uwierzą, że Jezus wystąpił z szeregu za nich, wrócą do swojego szeregu i będą żyć dalej nowym życiem.

* - Franciszek Gajowniczek był żołnierzem wziętym do niewoli po kapitulacji Modlina, przeżył wojnę, odnalazł żonę i żył aż do roku 1995. Źródło: http://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/800059,Franciszek-Gajowniczek-zawdzieczal-zycie-sw-Maksymilianowi-Kolbe






czwartek, 13 lipca 2017

List do Galacjan, 5.2 - Wolność życia duchowego

Bo wy zostaliście wezwani do wolności, bracia, ale nie tej wolności, by folgować ciału, raczej służcie jedni drugim w miłości. Dlatego że całe prawo jest spełnione w przestrzeganiu tylko tego jednego słowa: "Miłuj bliźniego swego jak siebie samego" / "Miłuj tego tuż obok ciebie jak siebie samego". Jeśli natomiast dogryzacie sobie nawzajem i pożeracie się wzajemnie, to uważajcie, żebyście jedni przez drugich nie zostali strawieni/zniszczeni.

Tak więc mówię: kroczcie/postępujcie w duchu, a nie będziecie musieli zaspokajać pragnień ciała. Ponieważ ciało pożąda w sprzeczności z duchem, natomiast duch w sprzeczności z ciałem. Jedno drugiemu jest przeciwne, więc nie róbcie tego wszystkiego, cokolwiek zechcecie. Jeśli jednak duchem jesteście prowadzeni, nie jesteście wówczas pod Prawem. A działania ciała są oczywiste: seksualna zdrada i rozpasanie, nieczystość, rozpusta; czczenie wizerunków, gusła; wrogości, kłótnie, zazdrości, podjudzanie i niesnaski, poróżnienia na stronnictwa; zawiść, morderstwa, pijactwo, hulanki i tym podobne. Ostrzegam was, jak też robiłem i wcześniej, ci, którzy żyją w ten sposób, nie odziedziczą Królestwa Boga.

Ale owocami ducha* są: miłość, radość, pokój, cierpliwość, łagodność, dobroć, wiarygodność, uprzejmość i samokontrola. Przeciwko takim rzeczom nie ma prawa.

Ci, którzy należą do Chrystusa, ukrzyżowali ciało razem z jego namiętnościami/pasjami i pożądaniami/żądzami. Jeśli więc żyjemy jako ludzie duchowi, kroczmy według ducha. Nie bądźmy zarozumiali / żądni pustej chwały, prowokujący jedni drugich, albo czując zawiść jeden wobec drugiego.

na podstawie: Gal. 5,13...26

* - zob. komentarz: [OWOCE DUCHA CZY CECHY LUDZI DUCHOWYCH?] 

c.d.n.






wtorek, 11 lipca 2017

Owoce Ducha czy cechy ludzi duchowych?

Owoc zaś wywodzący się z ducha to: miłość, radość, pokój, cierpliwość, dobroć, życzliwość, wierność, łagodność, opanowanie. 
Gal. 5,22-23 BP

Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. (BT)

Zawsze byłem przekonany, że w tym fragmencie Listu do Galacjan mówi się o owocach Ducha Świętego. Tymczasem wnioskując po poprzednim fragmencie, [KROCZYĆ W DUCHU], nie o Duchu Świętym tu mowa, ale o duchu jako takim, o duchu człowieka, o sferze duchowej. Owszem, tłumaczenia sugerują nam, że chodzi o Ducha Świętego, pisząc to słowo z wielkiej litery, Biblia Romaniuka dodaje nawet w nawiasie, że o niego chodzi, z kolei Biblia Poznańska wręcz wyprowadza nas z tego mniemania, sugerując coś całkowicie przeciwnego: wszelkie wymienione cechy to owoce życia duchowego człowieka.

Patrząc na rzeczywistość, faktycznie, można by się z tym zgodzić. Bo wielu ludzi ma za nic Boga, Jego Ducha, ale są fantastycznymi, rozwiniętymi ludźmi, z dobrze rozwiniętym podłożem duchowym. Mają swoje opinie, przemyślenia, wnioski, każdy z nich jest wrażliwy na jakąś formę sztuki. I są życzliwi, spokojni, łagodni, cierpliwi, opanowani.

W greckiej wersji tego tekstu apostoł Paweł co prawda używa tutaj rodzajnika "tego" ducha, która to forma zazwyczaj używana jest do określania Tego Ducha, ale - jeśli posłużyć się zasadami gramatyki angielskiej czy innego języka z rodzajnikami przed rzeczownikami, nadającymi im formę określoną lub nieokreśloną, podobnych do tych z języka greckiego (z tego, co do tej pory udało mi się odszukać), to bardziej miał na myśli "tego ducha, o którym mowa była nieco wcześniej", czyli dopiero co parę wersetów temu. Czyli tego ducha, którego każdy człowiek buduje sam w sobie.

Idąc dalej - to było praktycznie jedyne miejsce w Biblii wspominającego coś takiego jak "owoce ducha". Skoro w tym przypadku nie chodzi o owoce Ducha Świętego, to jedyne efekty Jego oddziaływania możemy nazwać chyba "darami duchowymi", o których mowa z kolei w Liście do Koryntian. Skoro więc Gal. 5,22-23 nie mówi o owocach Ducha Świętego i nie istnieje też żadne inne miejsce, które by o tym mówiło, to znaczy, że taka rzecz nie istnieje. Nie istnieje coś takiego jak owoc wpływu Ducha Świętego. Są efekty Jego wpływu, dobrze widoczne w Dziejach Apostolskich (Poczynaniach Apostołów) oraz opisane w Liście do Koryntian.

I uważam, że jest to nawet logiczne. Ponieważ skoro ktoś nie posiada rozwiniętej duchowości, swojej wewnętrznej sfery, to jak może Duch Święty na niego wpływać? Duch wpływa na ducha człowieka, na jego myśli, uczucia i sumienie - jak mógłby wpływać na człowieka, który tego wszystkiego nie posiada? Nie ma żadnego punktu zaczepienia. Tylko ciało, fizyczne ciało.

Jeśli więc chcemy, jeśli więc czekamy na to, żeby Duch Święty nas ogarnął, tak jak w Dniu Pięćdziesiątnicy - rozwijajmy nasze duchowe życie. Rozwijajmy nasz intelekt, budujmy duchowe doświadczenia, podejmujmy wybory właściwe z naszym sumieniem, budujmy nasz wewnętrzny świat przekonań, naszą duchowość. Bo - zauważmy - Duch Święty podczas Dnia Pięćdziesiątnicy ogarnął tych ludzi, którzy przyszli słuchać Piotra i Barnaby. Kto przyszedł słuchać? Czy każdy jeden możliwy człowiek, każdy jeden mieszkaniec wioski? Czy może tylko ci, co byli zainteresowani tego rodzaju przemowami?

Budujmy więc duchowość, pomagajmy budować ją innym ludziom, którzy z jakiegoś powodu nie mieli okazji lub nie mieli przykładu zrobić tego do tej pory, dajmy im przykład, jak można żyć inaczej, że nie tylko samym chlebem i wodą.






poniedziałek, 10 lipca 2017

Kroczyć w duchu

Wy bowiem, bracia, do wolności zostaliście powołani, ale nie do tej wolności, która służy naturalnym skłonnościom ludzkim, lecz która - ożywiona miłością - każe wzajemnie sobie usługiwać. Całe bowiem Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: "Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego". (...) I powiadam: Postępujcie zgodnie z duchem i nie schlebiajcie pragnieniom ciała. Ciało bowiem żywi pragnienia przeciwne duchowi, duch natomiast pragnie czego innego niż ciało - tak bardzo są sobie przeciwstawne - i dlatego czynicie to, czego nie chcecie. Jeżeli jednak duch wami kieruje, nie jesteście pod panowaniem Prawa.
Gal. 5,13-18

Reasumując: przyjmując Chrystusa jesteśmy wolni od jakichkolwiek przepisów, rytuałów, różnych dziwnych rzeczy. Paweł to pisał do Galacjan, z których część była z pochodzenia Żydami, więc tutaj bardziej chodziło o to nieszczęsne obrzezanie jako element religijnego oznakowania żydowskiego, ale jeśli tak popatrzeć: wszyscy wierzymy w Boga i do jakiejkolwiek denominacji chrześcijańskiej byśmy nie należeli, wszyscy mamy jakieś przepisy, postawione wymagania, reguły. Jedni muszą spowiadać się ze swoich najcięższych rzeczy jakiemuś obcemu, kompletnie nieznanemu człowiekowi chowającemu się po drugiej stronie kratownicy, inni "nie mogą" słuchać radia w sobotę czy jeździć na rowerze, bo to przecież SABAT, jeszcze inni nie mogą uratować życia swego dziecka zgadzając się na transfuzję krwi. Mnóstwo przepisów, mnóstwo ograniczeń. Mających w założeniu czynić człowieka "czystszym" religijnie, bardziej zdatnym na bycie zbawionym.

Tymczasem Jezus od tego wszystkiego uwalnia. Mówi "nie" ograniczeniom. Uczniowie w Jego obecności zbierali kłosy zboża w sabat, mimo że było to surowo zakazane przez żydowskie prawo. Sam Jezus w sabat uzdrawiał mnóstwo ludzi, przemawiał w synagogach: wykonywał porządną pracę, część Jego misji. A gdy faryzeusze próbowali Go schwytać na przekroczeniu jakichś przepisów, odpowiadał im: oddawajcie, co cesarskie, cesarzowi, a co boskie, Bogu. I że w duchu odbywa się wszystko, co dotyczy Boga.

Ale też Paweł tutaj przestrzega: ta wolność od przepisów, od ograniczeń, nie jest dana po to, by teraz móc z czystym sumieniem hulać, swawolić, robić co tylko dusza zapragnie, to wszystko pod szyldem duchowej wolności - nie. Miłuj bliźniego swego / tego stojącego obok ciebie jak siebie samego. Cokolwiek człowiek robi - wszystko to z myślą o drugim człowieku: wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie (BT). W jaki sposób, co jest dozwolone, a co nie? Nie ma reguł. Każda sytuacja jest inna, każda osoba jest inna, każdy ma swój rozum, rozsądek i wolę, by rozsądzić, co w danej sytuacji jest słuszne, a czego lepiej uniknąć. Zazwyczaj. Nie da się napisać reguł do każdej sytuacji z osobna, z uwzględnieniem charakterów, możliwości i doświadczeń z przeszłości dla każdej z osób na Ziemi.

I to właśnie postępowanie w zgodzie z sumieniem, przekonaniem, dobrą wolą, myślą o drugim człowieku, można chyba nazwać kroczeniem w duchu. Bo też nie o Ducha Świętego tutaj chodzi, ponieważ kiedy Paweł Jego ma na myśli, to używa formy gramatycznej "Tego Ducha", tak że wszyscy wiedzą, o jakiego "tego" ducha chodzi, tutaj natomiast mówi o samych duchu, bez żadnego rodzajnika określonego. Kto zna zasady gramatyki jakiegoś innego języka, gdzie takie rodzajniki są stosowane, ten z łatwością zrozumie, o co chodzi. W tym przypadku rozumiem to w ten sposób, że Paweł pisze o duchu człowieka, o jego sferze duchowej.

Tak więc przyjmijmy, że "kroczenie w duchu" to postępowanie według swoich najlepszych myśli, intencji, z serca. I tu faktycznie można zauważyć różnice, czasami nawet dosyć wyraźny konflikt: gdy wchodzimy do jakiegoś supermarketu, to nasze oczy chciałyby kupić wszystko. Nasz apetyt okazuje się być nieposkromiony. W supermarkecie sportowym nagle nabieramy motywacji do używania rozmaitych sprzętów. Przynajmniej do czasu, dopóki nie osiądzie na nich pierwszy kurz. Chcielibyśmy kupić wszystko, mieć wszystko zaraz, zjeść ostatnie ciasteczko, zagarnąć dla siebie cały smakowity obiad etc. Tylko rozum nam podpowiada: nie potrzebujemy tyle jedzenia, nie potrzebujemy tylu rozmaitych sprzętów, skoro i tak go nie będziemy używać, nie możemy wydać aż takiej kwoty na to, co oczy chcą, skoro wiemy, że za tydzień trzeba będzie dopełnić smutnej czynności i opłacić mechanika za wymianę rozrządu w samochodzie albo pomóc komuś opłacić jakieś medykamenty w szpitalu. Postępowanie zgodne z rozsądkiem, ekonomiczne, czy nie zagrabianie ostatniego ciasteczka, skoro wiemy, że ktoś inny kocha słodycze jeszcze bardziej od nas, czy cokolwiek innego: to wszystko moglibyśmy chyba nazwać postępowanie zgodne z naszym duchem.

Jeżeli jednak rozsądek/serce/dobra wola/wszystko co najlepsze, oparte na długoletnim doświadczeniu wami kieruje, nie jesteście pod panowaniem Prawa.