wtorek, 28 czerwca 2016

Apokalipsa 83 - Zwolnieni z matury

Ponieważ zachowałeś To Słowo mojej wytrwałości, to i ja zachowam/ustrzegę Ciebie od godziny próby/doświadczenia, mającej przyjść na cały zamieszkały świat, aby doświadczyć/wypróbować zamieszkujących na tej ziemi. Oto przychodzę, trzymaj to, co masz, aby nikt nie odebrał twojego wieńca. Zwyciężającego uczynię filarem w świątyni mojego Boga, i już z niej nie wyjdzie; i wypiszę na nim to imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem / dziedzictwa pokoju (?), które (-y?) zjawia się z nieba od Boga mojego, a także moje nowe imię.
Obj. 3,10-12 PD

Co natomiast Jezus miał na myśli, mówiąc, że zachowa nas przed tą próbą? Żebyśmy przypadkiem nie oblali tego testu? Trochę przypomina mi to sytuację maturalną sprzed kilkunastu lat: jeśli ktoś w ciągu ostatnich dwóch semestrów miał normalne oceny z jednego z przedmiotów maturalnych, coś typu jak 3-4-5, to pisał maturę normalnie, plus potem stawiał się na maturę ustną. Natomiast jeśli ktoś w ciągu tych ostatnich dwóch semestrów miał ocenę 5+5, plus maturę pisemną napisał również na 5, to wówczas zwolniony był z matury ustnej. Tak samo wygląda to tutaj: jeśli ktoś miał przeciętne wyniki w trzymaniu się Jezusowej "wytrwałej cierpliwości", to na koniec musi przejść próbę. Jeśli natomiast ktoś miał fantastyczne wyniki, to jest z tej próby zwolniony. I być może - choć brzmi to nieco absurdalnie - faktycznie w tym liście Jezus nie ma filadelfianom nic do zarzucenia, więc może faktycznie jest to rodzaj nagrody dla filadelfian. Co nie oznacza automatycznie, że wszyscy inni mają tę próbę/test oblać - nie, po prostu muszą ją przejść.

Pamiętając więc o tym, że każdy z tych listów był kierowany do pewnej określonej grupy ludzi, charakteryzujących się określonymi cechami, wygląda na to, że "zwolnienie" od testu będzie nagrodą dla tych, którzy:
- są tak oddani Bogu, że wydają się być nieco wyalienowani we współczesnym świecie - patrz post [TEN PRAWDZIWY ŚWIĘTY];
- są tak oddani Bogu, że Ten, który jest zarządcą śmietanki towarzystwa - że tak to nazwę - pozostawia im drzwi prowadzące do bycia zbawionym wciąż otwarte, bez żadnych zastrzeżeń; są jak pupilkowie Mistrza ([OTWARTE DRZWI]);
- a wszystko to pomimo tego, że może żadne cuda nie wydarzają się w ich życiu, nic specjalnego "cudownego" się nie dzieje, nie ma żadnej mistyczności, żadnych uzdrowień, żadnych spektakularnych wydarzeń - a oni wierzą pomimo to ([POMIMO ŻE MASZ MAŁĄ MOC]);
- którzy być może nawet - w społecznym rozumieniu - są po prostu cisi, nieśmiali ([LIST DO LUDZI NIEŚMIAŁYCH]);
- i którzy są cierpliwie wytrwali, czyli wytrwali w ten łagodny sposób: [PO TRUPACH DO CELU?].

Ci wszyscy inni, którzy nie spełniają tych kryteriów, w tym ja - z masą rebelianckich pytań - również, będą musieli przejść tę finalną próbę/test, coś jak egzamin maturalny. I nie nastawiałbym się na to, że będzie to jakoś straszliwe - po prostu trzeba będzie się wysilić, dobrze do tej próby przygotować, a potem - na samej "maturze" - dać z siebie wszystko, co najlepsze, żeby nie dać się zwieść, żeby wciąż trzymać się Boga, nie zwątpić w Jego obietnicę. Nawet pomimo najbardziej podstępnych pytań.

[dalej - RADA DLA PERFEKCJONISTÓW]
[wcześniej - Z RĘKĄ W NOCNIKU]
[do początku]







poniedziałek, 27 czerwca 2016

Apokalipsa 82 - Z ręką w nocniku

Ponieważ zachowałeś To Słowo mojej wytrwałości, to i ja zachowam/ustrzegę Ciebie od godziny próby/doświadczenia, mającej przyjść na cały zamieszkały świat, aby doświadczyć/wypróbować zamieszkujących na tej ziemi. Oto przychodzę, trzymaj to, co masz, aby nikt nie odebrał twojego wieńca. Zwyciężającego uczynię filarem w świątyni mojego Boga już z niej nie wyjdzie; i wypiszę na nim to imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem / dziedzictwa pokoju (?), które (-y?) zjawia się z nieba od Boga mojego, a także moje nowe imię. 
Obj. 3,10-12 PD

"Godzina próby" więc, czy też inaczej - kuszenie, doświadczanie, testowanie - coś takiego przechodzi w swoim życiu każdy z nas tak czy siak. Jednak Jezus mówi tutaj o próbie, która ma przyjść na cały ZAMIESZKAŁY świat, czyli - logicznie rzecz biorąc - na wszystkich ludzi. Oczywiście, że nie na zwierzęta ani na drzewa w lesie. Po co? Aby wypróbować, przetestować, czy wiara, która jest w każdym z nas, jest solidnie osadzona, czy nie będzie tak, że przy byle pytaniu Czy na pewno Bóg powiedział, że z tego drzewa owoców jeść nie wolno?, cała ta wiara legnie w gruzy.

Bo czy to się nie zdarza? Gdy człowiek zaczyna się zastanawiać - czy na pewno Bóg stworzył świat w siedem dni, nie w siedem miliardów lat? Co w takim razie z tą teorią ewolucji, w którą niemal wszyscy tak zawzięcie wierzą? Co z siódmym dniem tygodnia, którzy Bóg stworzył dla nas wyłącznie po to, by odpoczywać, choć mógł poprzestać na sześciu dniach? Co z popularnymi, współczesnymi modelami samodoskonalenia, samousprawiedliwiania etc.? Takich pytań jak tych parę można znaleźć całą masę.

Czy to mogłoby oznaczać, że owa "godzina próby" już jest, jest teraz? Bo chyba nigdy wcześniej ateizm nie był tak "modny", jak dzisiaj. Ludzie chcą być samodzielni, a wiara w Boga kojarzy się z przynależnością do "zacofanej" przeszłości. Bo tak - chrześcijaństwo dzisiaj kojarzy się ze średniowieczem, i z wciąż utrzymywanymi teoriami, niemodyfikowanymi od tychże czasów. Przynajmniej w naszym kraju. I co z tego, że istnieją nowoczesne oazy, skoro to niczego nie zmienia.

Jest więc całkiem możliwe, że owa "godzina próby", gdy wiele osób traci swoją wiarę młodego człowieka, gdy tylko zaczynają chodzić do szkoły, a potem - wchodząc w dorosłe życie - już tych poglądów nie weryfikują, nie wytwarzają swoich własnych, ale podążają za poglądami ogółu. Że Boga nie ma. Że "Boże dlaczego na to pozwoliłeś". I powtarzają jak mantrę, że gdzie był Bóg, jak była druga wojna światowa. I - mając potem lat czterdzieści czy pięćdziesiąt - swój intelektualny test wiary mają oblany. Bo niby pytania zadają, ale takie wyświechtane, wypłowiałe, bez żadnego ciekawości, tylko żeby pretensje swoje do Boga wyrazić. Stąd odpowiedzi na nie już nie poszukują.

Albo przyjdzie czas jeszcze gorszy, gdy tego rodzaju pytania zaczną zadawać sobie nawet ludzie bardzo wierzący.

Na innych blogach (jak ten z KPJCH) można przeczytać, że prawdopodobnie chodzi o czas tzw. Wielkiego Ucisku. Czym dokładnie jest ów Wielki Ucisk, tego nawet najstarszy Marian nie wie. Z innego bloga (Objawienie w 365 dni) dowiaduję się czym jest Wielki Ucisk, autor za to logicznie wnioskuje, że ucisk to nie próba, musi więc tutaj być mowa o czymś zupełnie innym. Moim zdaniem - nie trzeba żadnego wielkiego ucisku, żeby człowiek zaczął na Boga utyskiwać, żeby stracił wiarę. Wystarczy, że przyjdzie ekonomiczny krach i wielu ludzi straci jakąś część swojego materialnego dobytku. Wystarczy, że fala islamistów, która zalała Europę, w ciągu dwudziestu lat zakorzeniła się, miała dzieci, mnóstwo dzieci, i wrosła w lokalną społeczność tak bardzo, że będą pojawiać się w zarządach firm, miast czy innych organach decyzyjnych i że zaczną się swego rodzaju religijne selekcje. Albo sami do tego dopuścimy, w imię fałszywie pojętej tolerancji (o tym za chwilę). Tego rodzaju jak to, które zdarzyło się w duńskim Kokkedal*, gdzie ozdobienie miasta na święta Bożego Narodzenia zostało zarzucone na rzecz zrobienia tego samego na czas zakończenia Ramadanu.

I wcale nawet nie potrzeba do tego islamskich rządów - dla przykładu, tutaj opiszę jedną rzecz, która w Polsce nie istnieje, a którą bardzo łatwo można zobaczyć w krajach skandynawskich. Otóż Skandynawowie chlubią się pomaganiem innym. Ludzie z biednych arabskich krajów (bo ci z bogatych pomagać im nie chcą), z Afryki, z dalekiej Azji - wszyscy się garną po pomoc do Skandynawii. Włącznie z tymi, którzy przyjeżdżają ze Środkowo-Wschodniej Europy. Tylko że tamci wszyscy dostają darmowe kursy językowe, socjal, wszelkiego rodzaju pomoce, a ci ostatni, ze Środkowo-Wschodniej Europy, muszą sobie radzić sami. Skandynawia przyjęła mnóstwo imigrantów z Syrii i z tzw. "Syrii", podczas gdy przyjęcie w tym samym czasie imigrantów z ogarniętej wojną Ukrainy absolutnie nie wchodziło w grę. Skandynawia jest zdolna tolerować i akceptować rozmaite rodzaje inności ludzkich - te azjatyckie, arabskie i afrykańskie, te wynikające z kultury i z religii, i te z mentalności. Tylko te pochodzące ze Środkowo-Wschodniej Europy są dla nich dzikie. Nie ma tam niczego do tolerowania, do zaakceptowania. Taka fałszywa moralność, fałszywy altruizm, fałszywe pojęcie humanizmu.

Stąd bardzo blisko już do wydania publicznych pieniędzy na obchody święta Ramadanu - bo przecież tych biednych imigrantów trzeba wspierać - podczas gdy myślenie o Bogu, o Jezusie, praktycznie nie istnieje. Już nawet nie mówię tutaj, że postawienie choinki równałoby się oznace myślenia o Bogu, nie, stosuję tylko skrót myślowy. Chodzi o to, że o ileż bardziej fascynujące dla Skandynawów jest "wspieranie" wszystkich innych, niż osobiste poszukiwania prowadzące do pogłębienia swojej znajomości religii chrześcijańskiej. Ta, jako taka, w Skandynawii istnieje praktycznie w o wiele mniejszym procencie niż islam.

Zresztą to samo widoczne jest we Francji.

A że w naszym kraju jest tendencja do wchłaniania wszystkiego, co przychodzi z Zachodu, takiego bezkrytycznego wchłaniania, to za dwadzieścia lat możemy obudzić się w podobnej sytuacji. Może nie z islamistami na karku, bo ci nigdy do naszego kraju przyjeżdżać nie będą chcieli, przynajmniej tak długo, dopóki nasz socjal będzie taki słaby, ale czy nie mamy własnych problemów do tolerowania? Bitwy o tęczę, jakieś tęczowe symbole, jakieś parady ludzi obnoszących się ze swoim seksualizmem - za dwadzieścia lat możemy być w takiej samej sytuacji, co owe miasteczko Kokkedal: pieniądze zostały wydane na jakąś kolejną tęczową paradę i nie zostało już nic, by zapewnić organizację jakiegoś dobrego, młodzieżowego przedsięwzięcia, sportowego czy innego jakiegoś.

Po co nam więc Wielki Ucisk? Nie potrzeba nam nic wielkiego, żeby obudzić się z ręką w nocniku i zacząć sobie zadawać pytania o Boga. Stracone mieszkania czy parukrotnie zawyżone raty w wyniku nagłego uwolnienia franka szwajcarskiego, potężny dług w publicznych finansach, niewydolna służba zdrowia - to wszystko potrafi doprowadzić do jakiegoś wydarzenia w życiu pojedynczego człowieka, że zada on sobie pytanie: "Boże, dlaczego?". To w Polsce. A dla Polaków mieszkających za granicą - wizja rozpadu Unii, spadku wartości waluty, tak że przestanie się opłacać pracować za granicą, albo konieczność dalszych migracji - to również może doprowadzić do sytuacji życiowych, gdy człowiek zada sobie to samo pytanie.

A co z odpowiedzią? Tu właśnie jest sęk całej tej sprawy. Jeśli człowiek zacznie szukać odpowiedzi, jak Hiob w identycznej sytuacji, to znajdzie odpowiedź. Bo Bóg zawsze daje odpowiedź tym, którzy Go szukają. Ale jeśli zadawanie pytań nie doprowadzi do poszukiwań, to wówczas próba/test będą oblane. Zero punktów. I brak możliwości powtórzenia roku.

* - Jeśli jeszcze o tym nie słyszałeś, to czytaj choćby tutaj: http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/724345,Dunskie-miasteczko-bez-choinki-za-to-z-islamskim-swietem








wtorek, 21 czerwca 2016

Choroba apostoła Pawła

Dlatego, abym się nie wynosił, dano mi kolec w ciało, posłaniec szatana, po to, by bił mnie w twarz, abym się nie wynosił. 
2 Kor. 12,7 PD

Co to był za kolec w ciele Pawła? Albo cierń, jak to tłumaczy BW?

Słowo to w NT zostało użyte tylko jeden raz, w tym właśnie miejscu. Nigdy więcej Paweł nie uskarżał się na żaden cierń w jego ciele. Zresztą i tym razem nie napisał o nim, by się na niego uskarżać, ale by logicznie coś Koryntianom pokazać. Naturalnie człowiek chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, co to było. Co wiemy?

Istnieje teoria, że mogła to być epilepsja. Skąd? Ponieważ w drodze do Damaszku Paweł (wówczas Szaweł) doznał objawienia, upadł na ziemię etc. Podobno są to typowe objawy dla epileptyków. Z tym że zgodnie z tym, co ja sądzę - Bóg mógł posłużyć się znanym mechanizmem, by doprowadzić do pożądanego efektu zgodnie z prawami fizyki, które sam stworzył, zamiast czynić jakiś magiczny "cud", który byłby niezgodny z czymkolwiek, co stworzył wcześniej. Podobnie jak kości nasze i zwierzęce zbudowane są w ten sam sposób, co nie czyni z nas zwierząt czy ze zwierząt ludzi.

Inna teoria mówi, że nie jest to żadna fizyczna choroba, ale chodzi o wszystkie te chłosty, które otrzymał Paweł za głoszenie ewangelii między Żydami*. Ta teoria jest dosyć przyzwoicie poparta logiką, nie powiem że nie. Aczkolwiek nie przekonuje, jest jakoś za bardzo... patetyczna. Trudno - w przypadku chłost od innych ludzi - mówić o jakimś specyficznym kolcu w ciele.

Wiecie przeciez, ze z powodu choroby ciala zwiastowalem wam za pierwszym razem ewangelie. I chociaz stan mój cielesny wystawil was na próbe, to jednak nie wzgardziliscie mna ani nie pluneliscie na mnie, ale mnie przyjeliscie jak aniola Bozego, jak Chrystusa Jezusa. Cóz sie tedy stalo z ta wasza szczesliwoscia? Albowiem daje wam swiadectwo, ze gdyby to bylo mozliwe, wylupilibyscie sobie oczy i mnie je oddali (Gal. 4,13-15 BW). W tym fragmencie Paweł przypomina Galacjanom, jacy byli kiedyś - że byli zdolni wyłupić sobie oczy i Pawłowi je oddać. Być może ma to związek z jego chorobą, oftalmią**, czyli jakimś rodzajem zapalenia oka. Na poparcie tej teorii przytacza się fakt, że Paweł został oślepiony w drodze do Damaszku. Z tym że zapomina się o drugiej stronie tego faktu - Paweł został wówczas z tej ślepoty uzdrowiony. Mocą Jezusa. Czy Jezus uzdrawiałby kogokolwiek w ten sposób, że choroba zostałaby zdjęta tylko częściowo, a nawroty byłyby całkiem możliwe? Jak leczyć wówczas owe nawroty? Szukać Jezusa ponownie? A co, jeśli człowiek JEST przy Jezusie cały czas, a choroba przychodzi mimo tego? I człowiek Jezusa szukać nie musi, bo jest przy Nim tak czy siak?

Może więc była to kolejna metafora Pawła.

Synchronizując Pawła życiorys z tymi okruchami, które on o sobie napisał, powstała też teoria o tym, że Paweł był chory na malarię maltańską***. W tym rozkłada się na części pierwsze objawy choroby Pawła:
1. choroba Pawła była chroniczną;
2. jej przejawy były ciągłe;
3. apostoł czuł się nią upokorzony;
4. czyniła ona przykre wrażenie na otoczeniu;
5. jej ataki mogły być śmiertelne, a mimo to nie miała ona żadnego wpływu na jego zdolności intelektualne i postępowanie moralne. Wg tego bloga - w założeniu epilepsji jest to niezrozumiałe. W założeniu malarii - czemu nie.

Tak czy siak więc Paweł był na coś chory. Coś mu przeszkadzało żyć normalnie. Był jak każdy z nas. A tymczasem nigdy się nie skarżył, nie narzekał. Po prostu robił swoją robotę. Bo to należało zrobić, bo on chciał to robić, bo ktoś musiał to zrobić. Mimo choroby był chyba najbardziej wydolnym apostołem, przynajmniej pod względem docierania do potężnej ilości ludzi, zarówno odwiedzając ich osobiście w wielu miejscach, jak i pisząc do nich listy.

W tej sprawie trzy razy prosiłem Pana, by on odstąpił ode mnie. Lecz powiedział do mnie: Wystarczy ci moja łaska, gdyż moc doskonalona jest w słabości (2 Kor. 12,8-10 PD).

* - Źródło: http://www.wiaraiwolnosc.pl/czytelnia/rozwazania-biblijne/64-czy-choroba-apostola-pawla/169-czym-byl-ciern-apostola-pawla
** - Oftalmia: https://pl.wikipedia.org/wiki/Współczulne_zapalenie_oka
*** - Źródło: http://iktotuzmysla.salon24.pl/392426,sw-pawel-byl-nekany-przez-malarie-przez-14-lat








poniedziałek, 13 czerwca 2016

Apokalipsa 24a - Synagoga szatana

Obj. 2,9, BP: Znam twój ucisk i ubóstwo, ale ty jestes bogaty, i [znam] obelge doznana od tych, co samych siebie zowia Zydami, a nie sa nimi, lecz synagoga szatana.

BG: Znam uczynki twoje i ucisk, i ubóstwo, (aleś bogaty), i bluźnierstwo tych, którzy się powiadają być Żydami, a nie są, ale są bóżnicą szatańską.

NBG: Znam twoje czyny, ucisk i nędzę (a jesteś bogaty), oraz zniesławianie tych, co sobie mówią, że są Żydami a nie są, ale domem zgromadzeń szatana.

BR: Znam twoje udręki i ubóstwo - wiedz jednak, że jesteś bogaty. Wiem też, jakimi obelgami obrzucają cię ci, którzy uważają się za Żydów, ale w rzeczywistości nie są Żydami, lecz społecznością szatańską.

Przez długi czas chodziło mi po głowie określenie "synagoga szatana", które występuje w najpopularniejszych tłumaczeniach: Biblii Poznańskiej, Tysiąclecia oraz Warszawskiej. Jak ludzie mogą być "synagogą szatana"?

Tymczasem zarówno tekst grecki, a za nim inne, mniej popularne tłumaczenia, nazywają to "zgromadzeniem szatana", "społecznością szatańską". To znaczy że samo słowo "synagoga" w tym momencie nie oznacza synagogi jako budynku, ale oznacza dokładnie to samo, co my, protestanci, nazywamy dzisiaj kościołem: nie budynek, ale społeczność ludzi wierzących, zgromadzenie takich ludzi, grupę. W tym momencie słowo "synagoga" oznacza dokładnie to samo, co "kościół".

"Synagoga szatana" jest więc określeniem grupy ludzi, społeczności, która nie dąży do bycia z Bogiem, ale poddaje się swoim własnym pragnieniom, idzie swoją własną drogą, dbając o życie tutaj, na ziemi, nie dbając całkowicie o życie tam, z Bogiem.










piątek, 10 czerwca 2016

Uzdrowienie również dla "swoich"

Po opuszczeniu synagogi wszedl do domu Szymona Piotra. Tesciowa Szymona cierpiala na wielka goraczke i prosili Go w jej sprawie. A stanawszy nad nia, rozkazal goraczce i opuscila ja. Natychmiast wstala i uslugiwala im. 
Łuk. 4,38-39 BP

Postawiłem kiedyś tezę, że uzdrawianie Jezusa nie miało być w celu dokonywania jakichś cudów, ale powodem, dla którego ludzie mieli zacząć wierzyć w Boga, w Jego Nowy Dom etc. (zobacz post [DLACZEGO NIE MA UZDROWIEŃ]). Tymczasem historia, która zdarzyła się w domu Piotra teściowej, pokazuje, że Jezus zrobił to. Uzdrowił kogoś wierzącego, tylko dlatego, że tak chciał, albo ze względu na osobistą znajomość - nie wiem. I efektem uzdrowienia nie było to, że ktoś inny uwierzył. Tutaj Jezus uzdrowił dla samego dania radości raczej dość bliskiej osobie - matce jednego ze swoich uczniów.

Czy to zdarzyło się więcej razy? Nie przychodzi mi w tej chwili do głowy żadna inna taka historia.

W każdym razie tak sobie myślę: Jezus zrobił wówczas to samo, co robił dla wielu innych ludzi. Tak samo, jak kolega mechanik, który naprawia samochody swoim klientom, naprawi też coś przy okazji swojemu koledze. Informatyk złoży koledze komputer, a kurier podrzuci gdzieś samochodem. Dzisiaj takie uzdrowienia zdarzają się rzadko. Albo niemal w ogóle. Prosić Jezusa dzisiaj o uzdrowienie, tak sam z siebie - to jak prosić mechanika o podrzucenie. Niby samochody są, niby powinny jeździć, ale coś nie do końca tutaj gra. Coś jest nie tak z czasami, w których żyjemy, albo z ludźmi, wśród których żyjemy. Albo z nami samymi. Przyzwyczajeni, że wszystko jest logiczne, racjonalne, wytłumaczalne - jak chcemy sami uwierzyć, że uzdrowienie może się zdarzyć?

Ale jeśli prosilibyśmy Boga o uzdrowienie, i nastałby taki czas, że uzdrowienia zaczęłyby mieć miejsce, to wówczas mógłby być uzdrowiony również ktoś spomiędzy nas, wierzących. Jakby przy okazji.

Ale póki co - jest jak jest. Co zdarza się więc dzisiaj, o co możemy prosić Jezusa, mam na myśli - prosić Jezusa za innych - co Jezus dzisiaj realizuje codziennie wiele razy, a o co "przy okazji" moglibyśmy poprosić dla kogoś z naszego wewnętrznego kręgu?

Mi osobiście przychodzi tutaj do głowy: spokój. Wiele razy modliłem się do Boga o danie spokoju w serce jakiejś osoby, i wiele razy widziałem, jak ta osoba z biegiem czasu łagodniała, albo wręcz - w jakiejś stresowej sytuacji - podeszła do wszystkiego z pięknym spokojem. Nie wiem, czy ktoś z tego powodu uwierzył czy nie - bo takie było przecież założenie uzdrawiania - ale to jest to, co na pewno można zrobić dzisiaj.







środa, 8 czerwca 2016

Łukasz wnikliwie, 4.3 - Jezus w Kafarnaum

Jezus obrał drogę do miasta Kapernaum w Galilei. W sabaty / dni odpoczynku nauczał, a oni byli ciągle zdumieni tym Jego nauczaniem, że z mocą to wszystko mówił.

Był tam w zgromadzeniu/synagodze pewien człowiek, który miał ducha nieczystego demona, i zakrzyknął on głośno:
- Czego chcesz od nas, Jezusie z Nazaretu? Przyszedłeś, żeby nas zniszczyć? Ja dobrze wiem, kim Ty jesteś: Świętym Boga!
Ale Jezus upomniał go i powiedział:
- Ucisz się i wyjdź z niego!
Rzucił go demon na środek, po czym wyszedł, nie robiąc żadnej krzywdy. I stali wszyscy zdumieni, i mówili jedni do drugich:
- Co to za słowo/mowa, że z władzą i mocą rozkazuje tym złych duchom, a te wychodzą?
A plotka o Nim rozprzestrzeniła się wszędzie dookoła.

Podniósłszy się i wyszedłszy ze zgromadzenia/synagogi poszedł Jezus do domu Szymona, gdzie leżała z wysoką gorączką jego teściowa. Poproszono Go za nią, a On stanął nad chorą, upomniał/skarcił gorączkę, a ta opuściła chorą natychmiast, tak że mogła wstać i obsługiwać ich.

Wraz z zachodem słońca przyszli do Niego wszyscy słabi i chorzy ze swoimi rozmaitymi dolegliwościami. On kładł ręce na każdym jednym i uleczał ich. Z wielu wychodziły demony krzyczące: "Pomazaniec! Syn Boga!". Ale On, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem,  upominał je i nie pozwalał mówić.

A kiedy nastał już dzień, poszedł na jakiegoś odosobnione miejsce. Tłumy szukały Go tak długo, aż do Niego dotarli i próbowali Go zatrzymać, tak żeby nie mógł od nich odejść. Ale On powiedział:
- W innych miastach również muszę głosić tę dobrą nowinę o Państwie Boga, bo po to zostałem wysłany. I kontynuował głoszenie w synagogach w całej Judei.

na podstawie: Łuk. 4,31...44








niedziela, 5 czerwca 2016

Co zrobić, gdy Bóg jest cicho

Ron Edmonson
pastor Kościoła Baptystów "Emanuel" w Lexington, Kentucky, USA
http://www.biblestudytools.com/blogs/ron-edmondson/7-suggestions-when-god-is-silent.html

Eliasz był użyty przez Boga, aby z powodu popełnionych przez ludzi grzechów przez ponad trzy lata powstrzymywać deszcz. Jako kaznodzieja nie był oczywiście lubiany czy pożądany. Mogę sobie wyobrazić stres, który przeżywał podczas tego czasu.

Jest coś w sytuacji Eliasza, co mnie uderza: Kiedy upłynął długi czas, mianowicie trzeciego roku, doszło do Eliasza słowo WIEKUISTEGO, głosząc: Idź, pokaż się Ahabowi, a spuszczę deszcz na powierzchnię ziemi (1 Królów 18,1 NBG). Według kilku ustępów w Nowym Testamencie, owe "kiedy upłynął długi czas", oznaczało właściwie trzy i pół roku. Najwyraźniej przez te trzy i pół roku ludzie kontynuowali swoje złe nawyki (grzechy), Eliasz trwał jako wierzący w Boga, podczas gdy Bóg nie powiedział ani słowa. Bóg, podczas całego tego czasu, najwyraźniej był nieaktywny. Milczący. Nawet dla swojego wielkiego sługi/pracownika, Eliasza.

Czy kiedykolwiek byłeś w takiej sytuacji? Czy kiedykolwiek w twoim życiu cisza od Boga była tak upiorna?

Wyobraź sobie, że miałeś już życie pełne wiary. Służyłeś. Bóg używał ciebie. Byłeś w stałej komunikacji z Nim. Aż nagle - wszystko zamilkło. Musisz czekać.

Separacja musiała wyglądać na nie do zniesienia. Eliasz nie był lubiany ani popularny. Odrzucony przez ludzi, a Ten Jedyny, któremu ufał, najwidoczniej nie był dostępny.

Bóg mógłby wkrótce za pomocą Eliasza uczynić jakiś cud. Cud, którego nawet nie mógłby sobie wyobrazić. Może nie jakiś ręcznie robiony majstersztyk, ale w tym czasie jedyne, co Eliasz mógł zrobić, to czekać.

Jeśli byłeś naśladowcą Jezusa już bardzo długo, zapewnie miałeś okresy, gdy wyglądało, że Bóg był gdzieś w nicości, niemożliwy do znalezienia. Często nazywamy to okresami duchowej suchoty. Ja sam nazywam to czasami byciem duchowym funkiem.

Co możemy zrobić podczas takiego czasu ciszy, zanim będą się działy przez nas cuda Boga?

Jeśli jesteś taki jak ja, możesz już sobie wyobrażać, jak cieszyć się cudem. Nie potrzebujesz przy tym jakiejś szczególnej pomocy. Duża część życia polega na wymyślaniu sobie tego, co człowiek ma robić podczas takich okresów ciszy, podczas tych lat, gdy wygląda na to, że cudów nie ma.

Co robić podczas tych okresów duchowej suchoty, kiedy nie możemy dość wyraźnie usłyszeć głosu Boga?

Tutaj przedstawiam siedem sugestii na ten czas:

Nie ignoruj ciszy - niektóre z największych ruchów w moim życiu Bóg zrobił zaraz po okresach duchowej suchoty, gdy to wyglądało na to, że Bóg nie robił z moim życiem kompletnie nic. Pozostań blisko przy Bogu i wyglądaj Go, patrz za Nim, żeby na Tobie mogła być pokazana Boga moc. W odpowiednim czasie On TO zrobi.

Skonfrontuj znane ci grzechy w twoim życiu - nie to było problemem ciszy w życiu Eliasza, było jednak problemem w życiu jemu współczesnych Izraelitów, że gonili oni za innymi "bogami" i przeżywali swoje życia w totalnym nieposłuszeństwie wobec Boga. To nie grzech może być powodem, że teraz nie czujesz się blisko Boga [Z tym się akurat nie zgodzę. Grzech, czyli coś, o czym wiemy, że nie jest to zgodne z wolą Boga, zawsze będzie wpływać na to, że będziemy się od Niego oddalać, będziemy się próbować chować. Nie można jednocześnie robić coś wbrew woli tej osoby i być blisko niego/jej, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu duchowym czy psychicznym. - przyp. wł.], ale jeśli wiesz o jakimś grzeszku w twoim życiu, to będzie to wpływać na twoją intymność z Bogiem.

Powróć do miejsc, które znasz - idź z powrotem do podstaw wiary, które cię uratowały, które sprawiły, że zacząłeś wierzyć. Będziesz to robił ze sto razy w twoim życiu i za każdym razem będziesz przypominał sobie, dlaczego uwierzyłeś w Niego, co sprawiło, że zobaczyłeś znaki od Boga i uwierzyłeś w Jego obietnice. Bóg trzyma kontrolę nad wszystkim. Naprawdę to robi, nawet jeśli wygląda na to, że nigdzie Go nie ma.

Zdecyduj, wybierz stronę - nie możesz podążać za Bogiem i za modą świata jednocześnie. Zaś gdyby nie podobało się wam służyć WIEKUISTEMU / A jeźli się wam zda źle służyć Panu - dziś postanówcie, komu chcecie służyć; czy bóstwom, którym służyli wasi ojcowie po drugiej stronie rzeki, czy też bóstwom Emorejczyków, w których kraju się osiedliliście? Zaś ja i mój dom będziemy służyć WIEKUISTEMU (Joz. 24,15 NBG+BG). Coś się zdarza w życiu: często jakiś grzech, bycie zajętym, znużenie, albo jakaś tragedia... Ale jeśli jesteśmy normalni, to mamy również okresy, gdy wyrastamy na "niezależnych" od naszej bliskiej relacji z Bogiem. Bóg się nigdzie nie wyprowadza, ale jeśli coś się zmieniło w twoim posłuszeństwie do Boga, to na sto procent wracaj z powrotem na tę właściwą stronę.

Ufaj więcej. Nie mniej. Czas ciszy może być wypełniony strachem, ale - ironicznie - ten czas wymaga jeszcze więcej wiary. Ten czas przychodzi na nasze duchowe życie, gdy nasz entuzjazm nie jest tak realny jak wtedy, gdy zaczęliśmy chodzić z Bogiem. Czas ciszy to nie jest objaw odejścia od Boga, to może być czas, gdy Bóg używa czasu, aby dokonać czegoś większego, niż nawet mógłbyś sobie wyobrazić. Cokolwiek nadejdzie - teraz potrzebujesz ufać jeszcze więcej.

Słuchaj i obserwuj uważnie. Pewnego dnia Bóg zaznajomi cię ze swoimi planami. Nie przegap tego. On może przyjść do ciebie osobiście, albo poprzez Jego Słowo, albo nadarzające się okoliczności, albo używając jakiejś innej osoby. Musisz pamiętać, że Bóg może się przemieszczać, może działać w bardzo rozmaity sposób.

Bądź gotowy przyjąć to, co nadchodzi. Pewnego dnia Bóg przełamie tę ciszę. A kiedy On to zrobi, to będzie to dobre. Jeśli będziesz żył przygnębiony swoimi przykrościami, będziesz mniej przygotowany, aby przyjąć te dobre rzeczy od Niego. Nie ze względu na okoliczności, ale ze względu na twoją wiarę - ubierz się w radość, jako ten, który czeka na czas, gdy po tym czasie ciszy Bóg mu pobłogosławi.