sobota, 6 lutego 2016

Umacniać serce łaską, cz. 3 - Powód podróży Jezusa

Prawo bez miłości zawsze zabija. Łaska bez prawa natomiast - zawsze powoduje rozwiązłość. Mam jednak wrażenie, że częściej zdarza się to pierwsze. Ciągle trzeba na coś zasługiwać. To przecież buddyjska Droga Ośmiu Kroków, hinduistyczna idea karmy albo muzułmańskie prawo pokazują sposoby, w jaki można zdobyć aprobatę tę wyższej istoty. Tylko chrześcijaństwo twierdzi - choć się boi to robić - że miłość Boża nie jest niczym uwarunkowana. Jego miłość nie jest niczym uwarunkowana.

Mogę się mylić. Ale na dzisiaj takiego właśnie znam Boga.

Jezus często mówił o łasce, choć był świadomy wrodzonego oporu każdego człowieka wobec niej. Bo człowiek z natury woli za coś zapłacić czy na coś zasłużyć niż przyjąć. Opisywał świat ogarnięty łaską, gdzie słońce świeci dla dobrych i złych. Gdzie ptaki - mimo że nie sieją i nie orzą - za darmo zbierają ziarna, choć wcale nie zapracowały na nie. I gdzie kwiaty bujnie rozkwitają na skalistych zboczach. Jezus nigdy nie analizował łaski, nigdy nie podawał też definicji. Jest ona tak głęboko pokazana we wszystkich Jego wypowiedziach. On raczej oznajmiał o niej, opowiadał, używał porównań, metafor.

Chciałbym przytoczyć pewną historię o człowieku, który był głodny, najpierw fizycznie. Był to bezdomny, który znalazł sobie miejsce w pobliżu targu rybnego w południowo-zachodniej części Manhattanu. Odór rybich wnętrzności czy rybich resztek, które się unosiły wokół niego, były nie do zniesienia. Nasz bezdomny z trudnością wytrzymywał hałas ciężarówek przejeżdżających tam o świcie, ale w centrum miasta było za dużo ludzi, a policjanci czepiali się go. Na dole, przy nabrzeżu, nikt nie zwracał uwagi na siwego mężczyznę, który trzymał się z daleka od innych i spał w doku załadunkowym, w pojemniku na śmieci. Pewnego razu, gdy robotnicy ładowali węgorze, pokrzykując na siebie po włosku, bezdomny zabrał się do przetrząsania śmietnika, w którym zawsze lądowały resztki z pobliskich restauracji dla turystów. Wczesny start gwarantował udane łowy. Wczorajszy chleb czosnkowy, frytki, nadgryziony kawałek sernika - zjadał ile mógł, a resztę wkładał do papierowej torby. Butelki i puszki pakował w plastykowe reklamówki, które umieszczał w zardzewiałym wózku z supermarketu. W pewnym momencie na stosie zwiędłej sałaty mężczyzna zauważył los z jakiejś loterii, z zeszłego tygodnia. Już chciał machnąć na niego ręką, ale siła przyzwyczajenia zbieracza spowodowała, że podniósł go i wcisnął go do kieszeni. Kiedyś, gdy miał trochę więcej szczęścia, kupował jeden los w tygodniu, ale to były już dawne dzieje. Minęło kilka godzin, gdy włóczęga sprawdził los z liczbami z jakiejś gazety z kiosku z gazetami: zgadzały się wszystkie liczby. Niemożliwe! Takie rzeczy się nie przydarzają. Przynajmniej nie włóczęgom. Włóczędzy nie wygrywają na loterii nowojorskiej. Ale to była prawda.

Nieco później, tego samego dnia, bezdomny mrużył oczy w słabym świetle reflektorów. Ekipy telewizyjne przedstawiały najnowszego ulubieńca mediów: zarośnięty włóczęga w obdartych spodniach, który będzie otrzymywał dwieście czterdzieści trzy tysiące dolarów rocznie przez następne dwadzieścia lat. Pewna elegancka prezenterka w skórzanej minispódniczce podsuwa mu pod nos mikrofon i pyta:
- Jak się pan czuje?
Włóczęga patrzył tylko oszołomiony. Już od bardzo bardzo długiego czasu nikt go o to nie pytał. Czuł się jak ktoś, kto otarł się o śmierć głodową i do którego teraz zaczyna docierać, że teraz już nigdy, nigdy nie zabraknie mu jedzenia.

To jest właśnie to, czego potrzebuje każdy, kto przychodzi do kościoła. Więcej łaski niż prawa, które wpędza w jeszcze większe poczucie winy. Więcej potrzebuje miłości, której tak mało jest dzisiaj na świecie. Mów dziecku ciągle, że czegoś nie zrobiło, że jest niedobre, głupie - ono takie będzie.

Widzicie, to jest tak, jak w historii o synu marnotrawnym. Ojciec powiedział o tamtym synu: "był jak umarły, a ożył; zginął, a odnalazł się". To jest właśnie to, co nam potrzeba częściej sobie mówić: zostałeś odnaleziony przez Jezusa! Nie dlatego, że byłeś tego godny, nie dlatego, że byłeś dobry, ale dlatego, że On jest dobry.

To jest właśnie to, co stało się w naszym życiu. Miliony ludzi na pytanie, co trzeba zrobić, żeby dostać się do nieba, mówi, że trzeba być dobrym człowiekiem, trzeba wiele dobrych uczynków spełnić. Tylko łaska nam przypomina, że nie liczy się to, co my robimy, ale to, co On zrobił. Jak bardzo precyzyjnie ciągle myślimy o tym, co my sami robimy. Jak dużo rozważamy na ten temat: co już zrobiliśmy, czego jeszcze nie zrobiliśmy, co jeszcze powinniśmy zrobić. A jak mało o tym, co On zrobił. Jak mało cieszymy się tym, co On zrobił dla nas. I jak mało jest tych emocji z powodu tego, co On zrobił. A przecież chrześcijaństwo nosi swoją nazwę od Chrystusa. Nie jesteśmy "gienkowi", "kaźkowi" czy "maryśkowi". Jesteśmy chrystusowi.

Requiem Mozarta zawiera wspaniały tekst: "Pamiętaj miłosierny Jezu, że to ja jestem powodem twojej miłosiernej podróży". Myślę, że On pamięta. Pytanie jest, czy ja sam pamiętam.

Chciałbym, by - tak jak apostoł Paweł powiedział - posilajcie swoje serca łaską. Nie prawem. Błagam was o to: nie skupiajcie się na prawie. Bo pozabija. Prawo zabija. Nawet prawo Boże - jeśli jest bez miłości - zabija. Tu nie chodzi o czyjąś godność i o czyjeś "ja". Tu chodzi o to, co jest potrzebne człowiekowi. Gdyby było potrzebne prawo, On nie przyszedłby na naszą Ziemię. Wystarczyłoby Jego słowo.

Niech będzie uwielbiony Bóg. Posilajmy się łaską, nie prawem.

20.11-28.25

KONIEC SERII
[wcześniej - BEZWZGLĘDNY ŚWIAT]
[do początku]






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz