wtorek, 27 października 2015

Wylegitymować anioła

Wyszedł więc i szedł za nim, ale nie wiedział, czy to, co czyni anioł, jest rzeczywistością; zdawało mu się, że to widzenie.
Dzieje 12,9 BT

Gdzieś tam, w środku nocy, Piotr został obudzony, po czym zobaczył coś - jakkolwiek anioł wygląda - co powiedziało mu: ubieraj się, wstawaj i chodź. Wstał i poszedł.

Refleksja. Musiał znać już to coś. Musiał się z tym zetknąć wcześniej. Albo z głosem. Nic dziwnego - już wcześniej miał wizje, już wcześniej spotykali aniołów, już wcześniej spotkał Jezusa - który w tym czasie był już martwy, a potem ożył na nowo. Zmartwychwstałego Jezusa. Jakoś inaczej musiał wyglądać. Jakoś inaczej musiał wyglądać każdy anioł, którego spotkał. I musiał już do tego widoku przywyknąć. Inaczej nie wyobrażam sobie, żeby ktoś został obudzony jakoś w środku nocy, zobaczył obcego człowieka, istotę, zjawę - jakkolwiek anioł wygląda - i posłusznie poszedł za nim, gdziekolwiek by on nie prowadził.

Zwłaszcza siedząc w więzieniu.

A może tutaj miało wpływ to, że Piotr myślał, że to była jakaś kolejna wizja - więc "poszedł" za aniołem, sądząc że idzie we śnie. Czyli poszedł, ale jakby nie poszedł. Bo myślał że idzie we śnie, nie wiedział, że faktycznie idzie. A człowiek wybudzony gdzieś w środku nocy może miewać takie "fantazje". Pamiętam, jak kiedyś obudziło mnie włamanie do mojego mieszkania - ujrzałem światło świecące mi prosto w oczy, a gdy po paru sekundach dotarło do mnie, że tego światła nie powinno tutaj być, szybko wziąłem ciężkiego buta spod łóżka i rzuciłem w źródło tego światła i zacząłem wrzeszczeć. Pięć sekund później było znowu ciemno i cicho. Myślałem, że wszystko to mi się przyśniło, włącznie z moim własnym krzykiem. Tylko wyłamana klamka w oknie w kuchni powiedziała mi, że to nie był sen.

Piotr musiał już więc być oswojony z wizjami, toteż posłusznie, bez wahania, obudzony w środku nocy poszedł za owym aniołem ze swojej "wizji". Na tyle oswojony, że nie wziął swojego ciężkiego sandała, nie rzucił nim i nie zaczął wrzeszczeć, żeby go wystraszyć.

Ile w takim razie w naszym życiu musi się jeszcze stać, żebyśmy my w razie potrzeby też tak mogli pójść, jeśli zajdzie potrzeba, żeby anioł nas skądś wyprowadził? Ile razy wcześniej takiego anioła powinniśmy już spotkać, żeby być z nim oswojonym i pójść bez cienia podejrzenia, jak potulne baranki za swoim pasterzem? Nie wiem. I nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Wniosek z tego taki, że jeszcze daleka droga przed nami, zanim jakiegokolwiek anioła na naszej drodze spotkamy i będziemy w stanie mu zaufać "na oczy", a nie po dogłębnym wylegitymowaniu go.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz