środa, 29 kwietnia 2015

Wyścig szczurów

Cóż bowiem pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na swojej duszy doznał straty?
Mar. 8,36 NBG

Biblia Poznańska traktuje ten tekst bezpośrednio, ze skrótem myślowym: Bo cóż pomoże człowiekowi, że cały świat zdobędzie, jeśli życie straci?. Bo to też i prawda - doznanie straty na duszy, zaniedbanie swojej "duszy", swojego sumienia, swojego życia duchowego, to jak strata życia. Tamtego Życia, nie tego, co jest tutaj, tego tymczasowego.

Wegetarianie mają takie powiedzenie: "stajesz się tym, co jesz". Inne, bardziej ludowe powiedzenie, mówi: "kto z kim przestaje, takim się staje". W prostych słowach: środowisko, otoczenie, w którym żyjemy, ma na nas ogromny wpływ. To, czym karmimy nasz umysł, lub jest on karmiony, wpływa na nasze reakcje, sposób myślenia etc. Jeśli człowiek całe życie był nauczony reagować gwałtownie, wymuszać krzykiem - nie zna on innego sposobu i tak właśnie będzie reagował. Ale gdy znajdzie się wśród ludzi spokojnych, reagujących "po czasie" - po przemyśleniu sytuacji, rozmawiających, a nie wymuszających krzykiem - w końcu po jakimś czasie i ten człowiek zacznie tak właśnie się zachowywać. Bo to jest lepszy sposób. Spokojniejszy, mądrzejszy. Chyba że człowiek ów będzie wyjątkowo uparty. Jego sprawa.

Idąc dalej tym tokiem myślenia - to, nad czym chcę się tutaj skoncentrować, to jak osiągnąć nowe wzorce zachowania, nowe wzorce reakcji, całkowicie o nich nie mając pojęcia? Bo w rodzinie, z której się pochodzi, było zupełnie inaczej, bardziej nerwowo, gorzej. Skąd wziąć wzorce teraz?

Wszystko, co mi przychodzi do głowy jako odpowiedź, to poszukać towarzystwa odpowiednich ludzi, i czytać Biblię. Jak reagował Jezus. Jak prowadził wszystko Duch Święty. Jak postępował Bóg. Szukać tych dobrych przykładów. W Biblii i wokół siebie. Każdego dnia poświęcić kilka chwil na takie właśnie poszukiwania, rozmyślania, pozwolić Duchowi, by dał naszemu umysłowi jakieś konstruktywne wnioski. Czasami daje jakieś olśnienie - coś zupełnie innego, coś zupełnie nowego. Coś, na co sami nigdy byśmy nie wpadli, bo jest to absolutnie sprzeczne z naszym tokiem myślenia.

I to jest ważne.

Tymczasem - bywają chwile, gdy rano (lub też wieczorem - jak komu lepiej) człowiek jest zbyt zmęczony/niedobudzony, by myśleć. Albo poprzedniego dnia załatwiał mnóstwo spraw do późnej nocy i "ma usprawiedliwienie", żeby sobie dzisiaj odpuścić.

To tak, jakby mieć usprawiedliwienie, by dzisiaj nie jeść śniadania.

I o tym właśnie mówi ten werset zacytowany na wstępie: Cóż bowiem pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na swojej duszy doznał straty? Co z tego, że załatwimy wszystkie nasze sprawy, jeśli kolejnego dnia nie będziemy mieli ochoty na zadbanie o nasz "duchowy żołądek"? Co z tego, że w tym pędzie do zarabiania pieniędzy, albo zrobienia na studiach paru kierunków na raz, zdołamy sobie zorganizować nasz dzień, jeśli zabierze to nasz czas na zadbanie naszej duchowej strony? A trzeba pamiętać, że "kto z kim przestaje, takim się staje". Jeśli będziemy mieć ciągle kontakt tylko ze szczurzym pędem, ciągłą gonitwą za czymś lepszym - nasz umysł nie będzie w stanie reagować spokojnie. Bo zabraknie mu tego spokoju, dostarczanego mu codziennie. Tych relacji człowiek-Bóg, człowiek-Jezus, człowiek-dawca życia, dawca oddechu. Jak w silniku benzynowym - wał korbowy z rozpędu wciąż będzie się kręcił, wtryski będą wciąż dostarczać paliwo, ale... Wszystko to bez iskry, bez Dawcy Życia, co pozwala uzyskać użytek z podawanego paliwa.

Nic więc nie jest ważniejsze od czasu poświęconego dla Boga. Nasze obecne życie jest tylko tym obecnym życiem, które trwa 70-80 lat, a potem pustka. Co za sens o dbanie tego życia tutaj, jeśli to wieczne, trwające nieskończoną ilość wielokrotności lat osiemdziesięciu, może ulec zaniedbaniu?

Abraham miał sporo czasu na siedzenie przed domem i - niewątpliwie - rozmyślania o Bogu. Aż pewnego razu Bóg do niego przyszedł. Jezus - maksymalnie zajęty - zawsze próbował oddalić się gdzieś w samotne miejsce, by uzyskać trochę spokoju. I to jest ten wzór, ten rytm życia, o którym powinniśmy pamiętać - spokój, czas na myślenie o wieczności, o zagadkach Boga, o tym, co On stworzył.

Nie wyścig szczurów.





wtorek, 28 kwietnia 2015

Każdego dnia od nowa, 5. - Najważniejsza rzecz w życiu

Ale najważniejszą rzeczą, którą Bóg dał mi do zrozumienia, to - moi drodzy - jest to, i dobrze, że siedzicie, bo to jest piękna rzecz, której Bóg mnie nauczył, że oprócz Jezusa absolutnie nikt nie zna mnie tak, i nikt mnie nie kocha tak, jak On. Bo teraz zobaczcie - nasze życie toczy się tak, jakby wszyscy wszystko o tobie wiedzieli, jak w jakiejś wiosce, takiej globalnej wiosce. A sprzyja temu dzisiejsza technologia - komputeryzacja, komórki, iPady, facebook - tak jakby o tobie WSZYSCY wiedzieli.

Ale chcę wam powiedzieć o czymś, co mi wtedy w szpitalu przyszło do głowy, że i mną, i tobą, tak naprawdę NIKT się nie interesuje. I NIKOGO nie obchodzi twoje życie. Nawet w przypadkach, gdy - tak jak niektórzy mają - jeśli nie kupi tej bluzki czy tamtej kiecki, to - mówi - tragedia w życiu. Ta osoba naprawdę nie wie, co to jest tragedia w życiu.

Wtedy, gdy nakładano mi tę narkozę, zadałem sobie pytanie: Andrzej, gdyby dzisiaj - bo taka była możliwość - gdyby dzisiaj ciebie zabrakło, gdybyś dzisiaj umarł (tak, dokładnie, było takie prawdopodobieństwo) - to powiedz, czy na drugi dzień ludzie przestaną chodzić do sklepu i kopować rzeczy? Rzeki przestaną płynąć? Ptaki przestaną śpiewać? Czy ci sami lekarze, nawet twoje własne dzieci, twoja rodzina... Pamiętaj - życie z tobą, czy bez ciebie - toczy się dalej.

Czasami jest tak, że człowiek ma zdać jakiś ważny egzamin, włosy sobie z głowy wyrywa, i mówi: O, jakie to jest ważne!

Nie życzę tego nikomu, żeby po takim przeżyciu poleżał w szpitalu - wtedy ani żaden profesor, ani żaden egzamin - wtedy nic innego nie ma ABSOLUTNIE znaczenia. Bo życie - z tobą czy bez ciebie - będzie płynąć dalej.

Bo - powiedzcie, tak szczerze - kogo dzisiaj obchodziło, co zjedliście rano na śniadanie? Bo przecież nie przyszła do was z całego miasta połowa ludzi, mówiąc: No, pani Mario, słyszałem, że dzisiaj na śniadanie tylko musli pani miała? I na przykład, powiedzcie, kogo obchodzi, czy ty masz pracę czy ty jej nie masz? Nawet twoja najbliższa osoba, mąż czy żona, i tak tego do końca nie rozumie, nie przeżywa tego samego co ty.

Kiedyś zadałem młodzieży pewne pytanie, uwaga: 20 marca roku 2001 - co jadłeś na obiad? [Ktoś w tle, z sali: dziecko mi się wtedy urodziło! - dop. wł.] Patrz, widzisz? Ktoś powiedział mi wtedy - a po co nam było o tym w ogóle pamiętać? Ale że dziecko się tego dnia urodziło, to ja tego nigdy nie zapomnę. Dlaczego niektóre rzeczy pamiętasz, a niektóre nie? Otóż dlatego, że nasze życie czasami toczy się wokół spraw, które nawet nie są warte co zapamiętania.

I teraz tak sobie myślę - czy ja żyję tak, czy inaczej, to nikogo to nie obchodzi, oczywiście oprócz Tego, który mnie kocha.

I jeszcze jedno pytanie sobie zadałem - czy świat się cokolwiek zmieni po moim odejściu? Bo to nie ja zmieniam świat. Dla Tego, który naprawdę ma moc zmieniać świat, miejsca na tym świecie zabrakło.

To, co zmienia moje życie, to jest jedna myśl. Może pamiętacie - w Psalmie 139 jest napisana rzecz, którą cały czas powtarzałem sobie w moim umyśle:
Ty wiesz, kiedy siedzę,
Ty wiesz, kiedy wstaję,
Ty to wiesz,
Ty znasz moją myśl już z daleka.
Jeszcze może nie było jej w moim umyśle,
i jeszcze o wielu rzeczach nie wiem w obecnej chwili,
ale Ty już ją znasz, Ty już o tym wszystkim wiesz.

Kto oprócz Boga mnie zna? NIKT.

A ta odpowiedź prowadzi do kolejnej, prostej myśli: a zatem w życiu ważne jest tylko jedno: TY i ja. Ja i Ty. Bóg. I nie ma nic ważniejszego! Nie jest ważne, czy założysz taką bluzkę czy inną, czy kupisz to czy nie. Nie jest to istotą naszego życia!

Bo na przykład pamiętam jednego człowieka, który zaczął mi opowiadać o pewnym doświadczeniu, "przeżyciu z Bogiem", to myślałem sobie wtedy: czy ja nadal jestem na tej samej planecie, czy nadal w tej samej rzeczywistości, czy może już jakiejś innej. On zaczął mi mówić, że ta tapeta, którą przykleił, miała być w gwiazdki. A w sklepie ze wzorków były tylko drobne kółeczka. I on mi opowiedział to jako jego życiowe doświadczenie, coś, co go bardzo zajmowało. Że kupił inną tapetę. Sami wiecie, że są tacy ludzie, że jeśli ścianę pomaluje inaczej niż trzeba, to potem tygodniami chodzi do tyłu. Albo zamiast kota kupił psa. Jego życiowe doświadczenie, przeżycie. Mówię mu: zostaw to, to ma cztery nogi i tamto ma cztery. Ma trochę inną sierść, ale niech sobie chodzi, niech żyje.

Tak, tym właśnie człowiek dzisiaj żyje, to są dopiero życiowe problemy.

29.48-36.19

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





środa, 22 kwietnia 2015

Czyny wysłanników, 6.1.

W tym czasie, gdy liczba uczniów osiągnęła stały stan, przyszli greccy Judejczycy ze skargami na tamtych, przemawiających po hebrajsku, że ich własne wdowy zostawały odstawiane na bok podczas codziennego wydzielania/usługiwania/pomocy. Wtedy tych dwunastu zwołało wszystkich uczniów i powiedzieli:
- Tutaj coś byłoby nie tak, jeśli zaniedbywalibyśmy Słowo Boże, żeby służyć przy stołach. Wybierzcie więc teraz spośród was, bracia, siedmiu mężczyzn, którzy mają dobrą opinię, i są pełni Ducha i mądrości - im powierzymy to zadanie. Wtedy możemy nas samych wyświęcić do modlitwy i służby ze Słowem.
Ta propozycja została przyjęta dobrze przez całe zgromadzenie. I wybrali Stefana, człowieka pełnego wiary i Ducha Świętego, Filipa, Prokorosa, Nikanora, Timona, Parmenasa i Nikolausa, prozelitę z Antiochii. Potem zostali oni zaprowadzeni przed apostołów, którzy położyli swoje ręce na nich i zmówili modlitwę.

A Słowo Boże pozostało w wielu na stałe, a liczba uczniów w Jerozolimie wzrosła bardzo szybko. Również i spore grono kapłanów stało się słuchaczami o tej wierze.

na podstawie: Dz. Ap. 6,1...7

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]






wtorek, 21 kwietnia 2015

Bóle narodzin

A kiedy usłyszycie o wojnach i kiedy dotrą do was wieści z pola walki, nie lękajcie się! Tak musi się stać, lecz to jeszcze nie koniec! Bo powstanie naród przeciwko narodowi i królestwo przeciwko królestwu, w niektórych miejscach będą trzęsienia ziemi, nastanie głód - to początek boleści. 
Mar. 13,7-8 BP

Mowa była o świątyni. Któryś z uczniów powiedział do Jezusa, gdy przechodzili akurat koło świątyni - "Mistrzu, zobacz, jakie wielkie kamienne budowle!" - coś w tym stylu. A Jezus odpowiedział - "Wiesz co, żaden z tych kamieni nie zostanie na swoim miejscu". W sensie: nic z tych rzeczy nie będzie stało wiecznie. Nic z tych rzeczy mi nie imponuje. Po czym później, już w samotności, paru z uczniów zapytało Go, jak rozpoznają, kiedy to ma się stać. I wtedy Jezus powiedział powyższe słowa.

Przez wiele lat, pamiętając o tym fragmencie, wiedziałem, że same wojny to jeszcze nie koniec. Bo tak jest napisane: to jeszcze nie koniec. Bo będą też starcia między narodami, między państwami, będą trzęsienia ziemi etc., ale to wszystko to dopiero początek boleści, czy nawet udręki, jak to nazwała NBG.

Czy na pewno?

Czytając wersję innego języka spostrzegłem formę gramatyczną, w języku polskim całkowicie nie występującą, a wprowadzającą zupełnie inny sens. Sęk w tym, że w grece ta forma również występowała. Zabrakło sposobu przełożenia tego na język polski w sposób zrozumiały. Chodzi o rodzajnik określony, coś takiego jak angielskie "the" - (ten). Przykładowo, kiedy rozmawiamy z ojcem o samochodach, mówimy, że dobrze byłoby mieć samochód. Jakiś samochód. Jakikolwiek. Wówczas jest to forma bez "the", bez żadnego "ten". Natomiast jeśli ojciec mi się pyta, czy wezmę samochód (zakładając, że mam swój własny), to wiadomo, że pyta mi się o "ten"/"the" samochód, czy o tę konkretną sztukę, o której obaj wiemy. W języku angielskim i greckim (i norweskim) są to różne formy gramatyczne. W języku polskim jest to tak samo wyglądające słowo, różnica wynika z kontekstu. A co, jeśli kontekstu dobrze nie znamy? Jak to się często w Biblii zdarza? Różnice kulturowe, historyczne, zupełna nieznajomość otoczenia Jezusa... Kontekst bardzo łatwo może nam się zgubić. Wówczas jest duże prawdopodobieństwo powstania nieporozumienia.

Jaki więc jest faktyczny sens? Spróbuję zobrazować go, używając PD (przekładu dosłownego z greki):

- Powiedz nam, kiedy to będzie, i jaki będzie znak, gdy się to wszystko będzie spełniać?
Natomiast Jezus, odpowiadając, powiedział im:
- Uważajcie / patrzcie uważnie, żeby was ktoś nie wprowadził w błąd. Bo wielu przyjdzie w moim imieniu, mówiąc, że to jestem ja, i wielu w błąd wprowadzą. Ale kiedy usłyszelibyście o wojnach i wieściach wojennych, nie dajcie się wystraszyć - to jest konieczne, to się musi stać, ale to jest nie (ten) koniec. Wzbudzi się bowiem naród przeciwko narodowi, i państwo przeciwko państwu, i będą trzęsienia ziemi w różnych miejscach, i będą głody i rozruchy - początki bólów porodowych. 
Mar. 13,4-8

Generalnie cała rozmowa toczy się o świątyni. Tak się zaczyna, i tak się kończy. Ale gdzieś w międzyczasie Jezus wplótł też historię o Jego ponownym przyjściu. A Jego ponowne przyjście związane jest z tzw. "końcem tego świata". TYM końcem. O którym ja, i wszyscy czytający Biblię wiedzą. I w Mar. 13,7, tuż po tym, jak Jezus powiedział, że różni ludzie będą się podawać za przychodzącego ponownie Jezusa, tak właśnie odpowiada dalej: "Ale to jeszcze nie jest TEN koniec". To jeszcze nie jest TEN koniec, o który miał na myśli Jezus, o którym wiedzieli uczniowie rozmawiający z Nim, i którego łatwo możemy się domyślić i my.

Czyli - jak to dostrzegam teraz - nie chodzi o to, że "będą wojny etc., ale to jeszcze nie koniec". W domyśle - że będzie jeszcze coś więcej. Owszem, będzie coś więcej, ale nie o to tutaj w tym momencie akurat chodziło. Chodziło o to, (tak to odbieram), że same wojny nie świadczą o końcu świata (pamiętajmy, że uczniowie pytali się Jezusa, jakie będą te znaki/oznaki/symptomy, na podstawie których mogliby wiedzieć, że coś się zbliża, że jakieś wydarzenie - właśnie TO wydarzenie - nadchodzi). Same wojny nie świadczą o końcu świata.

Bo jeszcze będą wojny między narodami, między nacjami. Powstania. Rewolty. I między państwami. Czyli o ile narody to ludzie, z których jedni nienawidzą innych, o tyle państwa = oficjalne organizacje, również decydujące się na wojnę. Oficjalnie. Żeby zdobyć więcej przestrzeni życiowej. Żeby "walczyć z terrorem religijnym". Żeby zdobyć więcej taniego paliwa.

I jeszcze będą trzęsienia Ziemi. To jest temat długi jak rzeka, zajmę się tym innym razem. Albo wiele razy.

I będą też głody. I rozruchy. Głody są. Choćby w Afryce. Ale - czy głody te wynikają z powodu braku żywności? To jest bardzo dziwne, bo wniosek, do którego doszedłem, brzmi: nie. Żywności jest dosyć. Mam na myśli Afrykę. Coś, czego brakuje w Afryce, to zdolność (i chęć) dobrego administrowania tym, co się ma. Tyle, ile pomocy do Afryki zostało wpompowane (że aż w niektórych krajach "pomaganie Afryce" stało się po prostu bardziej modne niż sensowne), to już dawno powinna tam powstać kolejna cywilizacja, jak cywilizacja amerykańska powstała na bazie europejskiej, jak cywilizacja japońska powstała na bazie europejskiej + amerykańskiej. Poznawszy też tutaj, na emigracji, mentalność ludzi z "Czarnego Lądu" stwierdzam - oni są nauczeni, że wszystko dostają. Że pomoc im się po prostu należy. Że nie muszą niczym administrować, bo przyjdzie ktoś inny i zrobi to za nich. Albo da im nowe. Bo Afrykanom przecież "trzeba" pomagać.

Tak czy siak, z jakichkolwiek powodów te głody są - czy to z powodów nieurodzajów i nadmiernej liczby ludności, jak w Chinach, czy z powodu lenistwa w administrowaniu - głód jest. I Jezus mówił, że ten głód będzie. W jakikolwiek sposób powstały.

A to wszystko razem, to "ból porodowy".

I tutaj kolejny szok... Jaki ból porodowy??? Żaden polski przekład nie mówi o bólach porodowych. Tylko o udręce, boleści, coś w tym stylu. W domyśle - że te wojny sprawią jakąś tam boleść. Tymczasem czytając przekład norweski (od tego zaczęła się cała ta historia z odkrywaniem tego zupełnie innego sensu) zostałem zaskoczony przez bóle porodowe. Sprawdziłem parę przekładów anglojęzycznych, i - faktycznie - NRSV również mówi o bólach porodowych: This is but the beginning of the birth pangs (Mark 13,8*). Sięgnąłem więc do źródła, do tekstu greckiego, i... Ten również mówi o bólach porodowych: Te rzeczy to początek bólów rodzenia (PD**).

Bóle rodzenia? O jakie bóle rodzenia chodzi??

Hm. Tutaj przypomnę znowu o tym, o czym Jezus cały czas mówił, i co było cały czas Jego celem - przedstawić ludziom inne państwo, niż to, na które ludzie czekali. Jacy ludzie? Wtedy, tam - naród izraelski. Na co czekali? Na Mesjasza, który wyzwoli ich spod okupacji rzymskiej. O czym więc Jezus cały czas mówił? Że i owszem, nowe państwo będzie, ale nie będzie miało nic wspólnego z zakończeniem rzymskiej dominacji, a raczej z zupełnie inną materią - będzie to Państwo Boga. Królestwo Boże. Królestwo Niebieskie. Niebieskie, Niebiańskie, jak zwał tak zwał, zależnie od aktualnego uznania tłumacza, który dany tekst tłumaczył. I od tego, jak starej polszczyzny użył.

Skoro więc Jezus cały czas głosił o przyjściu Królestwa Bożego, Państwa Boga, a w kontekście owej konkretnej rozmowy, kiedy to wspomniał o czasie swojego przyjścia - to owe "bóle porodowe" to nic innego, jak tylko...

Dziewięć miesięcy kobieta jest w ciąży. Od czasu do czasu poczuje kopnięcie. Czasem lekko zachoruje, czasem ciężej. W końcu nadchodzi czas, gdy zaczyna czuć bolesne skurcze, macica zostaje opróżniona z płynu, noworodek pozostaje sam, w pustej przestrzeni, bez owego bezpiecznego poczucia nieważkości. Jeszcze w macicy. W ciepłym brzuchu matki. A potem zaczyna się poród - skurcze, ból rozwieranych kości... Znam to tylko z teorii, mogę sobie to tylko próbować wyobrazić. W każdym razie ból zapewne potworny. Ale prowadzący do najwspanialszej rzeczy na świecie - na świat przychodzi dziecko. Mała kulka, potrzebująca ciepła i miłości. I kogoś mądrego, który wie, jak poprowadzić tę "kulkę" przez proces kształtowania nowej istoty mającej swoją własną świadomość i możliwość podejmowania decyzji.

Dotarło więc do mnie, że Jezus określił te wszystkie wojny i głody i kataklizmy naturalne jako "bóle porodowe". Biorąc pod uwagę całokształt Jego przekazu - odbieram to tak, że miał na myśli to, że kiedy to wszystko będzie miało miejsce, to będzie to jak bóle porodowe mające miejsce tuż przed porodem. Tuż przed powstaniem czegoś nowego. Tuż przed powstaniem długo oczekiwanego Królestwa Bożego, Państwa Boga.

* - Źródło: http://www.biblestudytools.com/nrs/mark/13-8.html.
** - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/interlinearny/index/book/2/chapter/13/verse/8.






poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Dobra Nowina Marka, 13.1.

Kiedy Jezus był w drodze ze świątyni, jeden z uczniów powiedział do niego:
- Mistrzu, zobacz! Co za kamienie! Co za kunszt budowlany!
- Tak... Masz na myśli te duże budynki? - odpowiedział Jezus. - Nie będzie tutaj tak stał kamień na kamieniu, wszystko runie w dół.

A gdy siedział na Górze Oliwnej, naprzeciw świątyni, a tylko Piotr, Jakub, Jan i Andrzej byli z nim wtedy, zapytali go:
- Powiedz nam, kiedy ma się to zdarzyć? I jaki będzie znak tego, że to się ma wypełnić?
Jezus zaczął więc odpowiadać w ten sposób:
- Uważajcie na to, żeby nikt nie wyprowadził was na manowce. Wielu przyjdzie, mówiąc, że przyszli w moim imieniu, i będą mówić, że to ja jestem. I wielu pobłądzi idąc za nimi. Kiedy usłyszycie o wojnach, i będą krążyły plotki o wojnie, to nie pozwólcie ogarnąć się przerażeniu! To się musi zdarzyć, ale to jeszcze nie będzie Ten Koniec*. Jedni ludzie powstaną przeciwko innym ludziom, a państwo przeciwko państwu. Będą trzęsienia ziemi w wielu miejscach, i będą klęski głodowe. To jest początek bólów porodowych**.

- Bądźcie czujni! Będą was zabierać do sądów, będą was bić w synagogach. Z mojego powodu będziecie stawiani przed wojewodami i królami / funkcjonariuszami państwa i stali dla nich jako świadkowie. A ewangelia musi być wpierw głoszona każdemu plemieniu/rodowi/narodowi. Ale kiedy będą was aresztować i prowadzić was na sąd, nie bądźcie wtedy zaraz na wstępie zmartwieni o to, co macie mówić, ale mówcie to, co będzie dane wam mówić w danej chwili. Bo to nie wy będziecie mówić, ale Duch Święty.

- Brat wyśle brata na śmierć, a ojciec swoje dzieci, a dzieci powstaną przeciwko rodzicom, i do śmierci ich doprowadzą. Zostaniecie znienawidzeni przez wszystkich z mojego powodu. Ale ten, który wytrzyma do końca, będzie zbawiony.

na podstawie: Mar. 13,1...13

* i ** - zobacz post [Bóle narodzin]

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





niedziela, 19 kwietnia 2015

Apokalipsa, 18. - Twoja pierwsza miłość

Ale mam przeciw tobie, że miłość (agape)1 twoją pierwszą pozostawiłeś.
Obj. 2,4 PD

1 - O jaką miłość tutaj chodzi? U nas, w Polsce, sprawa jest jasna. Miłość to miłość, reszty trzeba się domyślić z kontekstu. Tymczasem, jak pamiętam choćby z kazania NA BOCZNYM TORZE, miłość miłości nierówna. Miłość między przyjaciółmi jest różna od miłości między mężczyzną i kobietą. Plus miłość rodzicielska, plus "miłość-zafascynowanie", plus pogodna miłość do świata... Wszystko to ma zupełnie inne odcienie, zupełnie inne konteksty, zupełnie inne nasilenia. Greka rozróżnia te nasilenia zupełnie innymi słowami. Tutaj - "agape" - czyli bazując choćby na informacji z w/w kazania, ta miłość zdolna do największych poświęceń. A więc gdyby to sparafrazować: "Ale mam przeciw tobie, że tę twoją pierwszą miłość zdolną do największych poświęceń gdzieś pozostawiłeś".

Widzę to więc tak: nastawienie Jezusa do świata to właśnie ta miłość zdolna do największych poświęceń. Okupiona zresztą tym największych poświęceniem. Wyrzekł się niemal całkowicie prywatnego czasu i wciąż uzdrawiał chorych, którzy do Niego przychodzili. Nawet nie miał czasu zjeść konkretnie. Gdy próbował się gdzieś zaszyć w samotności, "naładować baterie", pobyć chwilę z Bogiem sam na sam - ludzie szli za nim. Nie chcę tutaj powiedzieć, że my - biorąc przykład z Jezusa - POWINNIŚMY robić to samo. Nie. Uważam, że to Bóg daje pragnienie wykonania czegoś, a potem możliwości zrobienia tego. Bóg. Jego Duch. Którego owocami są radość, pogodność, spokój, łagodne spojrzenie na świat, a potem widząc dookoła ludzi błądzących wśród wielu zmartwień, zaprzątających sobie głowę na śmierć i życie pytaniem, czy będzie ta dobra kiełbasa, żeby było akurat na weekend, gdy goście przyjadą... Widząc to, człowiekowi robi się szkoda. I chce coś tam pomóc. I teraz tutaj rodzi się nasz wybór - możemy pomóc, albo możemy zaoszczędzić nieco czasu i zrobić raczej coś dla siebie. I myślę, że tutaj dochodzi do głosu ta "miłość zdolna do największych poświęceń". Podążając za "powołaniem" tego rodzaju miłości - idziemy, pomagamy. Ale czasem trudno to zrobić, gdy wiemy, że w domu czeka szafka do naprawienia, a tutaj akurat byłem w drodze do sklepu dokupić potrzebne elementy, a sklep zamkną mi za 15 minut, a kolejne dni mam na tyle wypełnione, że do tego sklepu będę mógł pójść dopiero za kilka dni... I wtedy człowiek wybiera - czy pomóc, poświęcić znowu tych kilka dni opóźnienia, czy może olać to, i pomyśleć w końcu o sobie, bo to już jest czwarty raz w tym miesiącu, gdy się do tego sklepu wybieram, i ciągle coś "wypada".

Wg mnie o tym właśnie mówi ten werset - o tym wyborze. "Mam ci za złe, że przestałeś stawiać sobie za priorytet drugiego człowieka jako najważniejszą sprawę, a zamiast tego zacząłeś wybierać inne rzeczy, jak twój własny czas, albo jak po prostu zwykła obawa - nie zrobię czegoś, komuś nie pomogę, bo się krępuję, bo co inni pomyślą, gdy podejdę do tego człowieka i..." Kwestia priorytetów. I walki ze sobą.

Przypomina mi to pewien mój okres w życiu, gdy właśnie taką decyzję podjąłem. Wcześniej - bycie z przyjaciółmi w ważnych momentach ich życia było dla mnie najważniejsze. By ich wspierać. By z nimi być wtedy, gdy tego potrzebują - czy dla wsparcia, czy dla podzielenia swojej radości. Ale pewnego dnia, po długim łańcuchu niepowodzeń, wybrałem pracę jako najważniejszą w moim życiu. O przyjaciół przestałem dbać. Przestałem dbać o kogokolwiek. Skończyło się to źle. Bardzo źle. Dla mnie samego i dla mojego najbliższego otoczenia.

Mam ci za złe, że twoją pierwszą miłość, zdolną do największych poświęceń, gdzieś pozostawiłeś. Czas powrócić do tej miłości, poddać się jej, bo to jest właśnie to ciepło, którym Jezus obdarzał ludzi dookoła siebie, przy którym ludzie chętnie się grzeją. To jest właśnie to, czym Duch Boga nas obdarza. Za każdym razem, kiedy czujemy ciepłe uczucie do kogoś, litość, współczucie - myślę, że to jest głos Ducha, żeby komuś pomóc. Kwestia tylko naszej decyzji, czy zdecydujemy się to zrobić, czy może jednak ta szafka czy to uczucie skrępowania będą ważniejsze.

Szafka w żaden sposób nie będzie nam potem wdzięczna. Człowiek - tak.

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





sobota, 18 kwietnia 2015

Każdego dnia od nowa, 4. - Dobry widok na niebo

Z Bogiem nie da się stracić. Niektórzy by powiedzieli, tak z ludzkiego punktu widzenia - coś straciłem. Nawet patrząc na moją czaszkę - ona wygląda już inaczej. Tak, z ludzkiego punktu widzenia - coś tracisz. Ale zgódźmy się z tym, że niekoniecznie musisz być w szpitalu, bo od momentu, gdy się urodzisz, każdego dnia już jesteś inny. Czyli starszy. Czyli w jakimś sensie - gorszy. Gorszej jakości, bardziej zużyty - to mam na myśli. Z każdym dniem jesteśmy słabsi i nasze komórki są inne.

Dzisiaj to wiem - i oddaję chwałę Bogu, że więcej zyskałem, niż straciłem. Powiem wam więc teraz, co zyskałem.

Jeżeli żyjesz bez Boga, to to, co cię spotyka, zawsze odbierzesz jako stratę. Ale kiedy żyjesz z Bogiem, to każdą rzecz, która cię spotyka, to będziesz wiedział, że zyskałeś. A wiemy, że "Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują". Bóg współdziała we wszystkim. To jest piękne. A więc z Bogiem jest zysk.

Jakie są te zyski? Podam kilka, a na jednym zatrzymam się nieco dłużej.

Po pierwsze dziękowałem Bogu za to, że wiara POKAZUJE się w trudnościach, a NIE TWORZY. Dziękowałem Bogu za to, że kiedy kładli mi narkozę, byłem spokojny wiedząc, że kiedy się obudzę, to jedną z dwóch twarzy na pewno obejrzę: albo lekarza, albo Jezusa. [Powiedziałbym nawet, że można by w tym momencie się nawet cieszyć, bo zawsze po wybudzeniu można by zobaczyć jedną z dwóch ukochanych twarzy - albo żony, albo Jezusa]. Byłem spokojny.

Po drugie - na nowo zrozumiałem, że kiedy Bóg nieraz potrząsa moim drzewem - bo może tak czasami być, że aż czasem nawet wszystkie liście spadają, tylko same gałęzie pozostają - to wtedy łatwiej jest zobaczyć niebo. Wiecie - gdy się stoi pod drzewem, na którym nie ma liści, łatwiej się niebo widzi. Tak jak w studni - podobno nigdzie niebo nie wygląda tak pięknie jak w studni.

Po trzecie - zrozumiałem, że obietnica, którą Bóg dał Jozuemu, pamiętacie: Nie bój się, bo jestem z tobą, w pewnych tragicznych sytuacjach jest bardzo, bardzo praktyczna. Wtedy była mi ona bardzo potrzebna i zrozumiałem, że gdzieś tam jest światełko, a nawet nie "gdzieś", ale bardzo blisko, tuż obok mnie. Zrozumiałem też zasadę - On pozwala na to, by się zranić, ale też On sam opatruje.

Po czwarte - zrozumiałem, że Bóg mnie po prostu kocha, według zasady, którą On sam podał, że kogo Pan miłuje, tego chłoszcze i karze. Nie jest to bezpieczny tekst, ale póki co - ciągle jest on w Biblii. To nie ja go wymyśliłem.

Po piąte zrozumiałem, że życie jest największym darem od Boga i dopiero wtedy, gdy coś tracisz, zaczynasz rozumieć, jakim byłeś szczęściarzem. Tutaj może podam taki przykład: całkiem niedawno w Bytonii [miejsce, w którym pastor Andrzej Sieja prowadzi ośrodek] dwóch takich młodych chłopaczków, którzy - wiecie - niby wszystko potrafią, mając lat... piętnaście? W tym wieku człowiek żyje tak, jakby żadnych ograniczeń nie było, a prawa grawitacji kompletnie nie istniały. Wzięli się oni za przycinanie drzew piłą motorową. A gdy widziałem, w jaki to robią sposób, to wiedziałem, że nie trzeba więcej niż minuty, żeby okaleczyli się na całe życie. Ale wiecie, gdy ktoś ma piętnaście lat, czy też szesnaście czy nawet osiemnaście, chociaż niektórym to nawet i siedemdziesiąt lat życia nie wystarczy, by zrozumieć prostą zasadę, że prawa fizyki nadal istnieją. Że łańcuch jak jest luźny, to może się jeszcze bardziej poluzować, a potem zerwać i okaleczyć głowę. Gdy powiedziałem im o tym, to popatrzyli na mnie, jakby jakiś ufoludek skądś przyleciał. A on, bohater, i tak wie, że to trzeba inaczej. I rzeczywiście - niewiele trzeba było, żeby łańcuch się po prostu zerwał, i chwała Bogu, że nie skaleczył go tam, gdzie było największe prawdopodobieństwo, choć i tak skaleczył go wystarczająco dramatycznie. Wniosek pojawił się prosty - ten gość, który kilka minut temu coś tam mi mówił, jednak miał rację.

Ale po co to w ogóle opowiedziałem? Bo chcę wam uprzytomnić, że nasze tkanki naprawdę są takie, że można je uszkodzić. I tam zrozumiałem, że to, że ja chodzę, widzę, że się sam ogolić możesz, i że sam za własną potrzebą możesz pójść - to jesteś szczęściarzem najwyższej miary! I że możesz łyżkę podnieść i się nakarmić! I że nikt ci na końcu twarzy nie musi obcierać.

Ktoś powie - oj tam, tyle?... Mówię ci - godzinę, gdybyś tak poleżał, gdzie absolutnie wszystko wkoło ciebie ktoś inny musi za ciebie zrobić, to pamiętaj, że jest to najbardziej upokarzających doświadczeń w życiu.

Czy wiecie, jakie to jest szczęście, że sam możesz podnieść rękę i się ogolić? Czynność, którą wykonujesz codziennie. No chyba że się ktoś niecodziennie goli... Że to, co masz, słuchaj, twoje nogi, twoje włosy - to jest Boga miłosierdzie, to jest olbrzymie szczęście, że ty to masz!

22.06-29.47

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





piątek, 17 kwietnia 2015

Każdego..., 3. - Zrozumieć i zwyciężyć trudności

W szpitalu miałem zeszyt i zapisywałem sobie w nim różne myśli. Wiecie, gdy człowiek leży, wtedy Bóg może dosyć mocno do Ciebie docierać. Jedna z takich myśli brzmiała: to, co teraz jest mi tak trudno zrozumieć, a może nawet i za to dziękować, będzie przedmiotem największego uwielbienia dla Boga tam, w wieczności. Bo dopiero wtedy zobaczę, że to, co mnie spotkało teraz, naprawdę służy wieczności, służy temu, by tam dotrzeć.

Ale te trudności jednej rzeczy w naszym życiu nie zrobią. Czy wiecie jakiej? Ten ból, te przykre doświadczenia, które nas spotykają, czego to nas wszystko może nauczyć? Otóż te trudności NIE WYTWORZĄ w tobie wiary, a jedynie pokażą, czy ją masz. Trudności nie wytwarzają wiary, a Bóg zawsze pragnął, bym nie utracił tego, co już mam, a nie, by w trudnej sytuacji wiarę WYTWARZAĆ. To już nieco za późno. To tak jakby ktoś nigdy w życiu na koniu nie siadał, a tuż przed Wielką Pardubicką dosiada jakiegoś rumaka, pierwszy raz, mówiąc: myślę, że zwyciężę. To przecież każdy widzi i powie to, że to przecież troszeczkę za późno, prawda?

Z tym wszystkim związane jest też pewne doświadczenie, o którym za chwilę powiem coś więcej. Ale teraz: czy zauważacie, że właśnie o to chodziło w wielu przypadkach dotyczących tzw. "mężów Bożych"? Np. pamiętacie słynną rozmowę Pana Jezusa z Szymonem? Otóż Pan Jezus powiedział mu coś takiego: Szymonie, oto Szatan wyprosił sobie, żeby was przesiać jak pszenicę, a ja też prosiłem, żeby... - "twoja wiara została wytworzona"? Tak Jezus powiedział? Nie, powiedział: ... żeby twoja wiara nie ustała. Prawda? Żeby coś NIE USTAŁO, to musi przedtem BYĆ, musi już ISTNIEĆ. Otóż wiara w trudnych sytuacjach jedynie okazuje się, jaka jest, a nie że dopiero się wytwarza. Ona nas wtedy ochrania, to nie jest czas na to, żeby dopiero się rodziła.

Przykład Joba jest dokładnie taki sam, pamiętacie? Ten mąż Boży, przykład wiary - dlaczego mógł to wszystko przetrwać? Bo coś w jego życiu było kształtowane już wcześniej.

A więc jeszcze raz - na wytwarzanie wiary podczas wystąpienia trudności jest już o wiele za późno.

Ale dlaczego właśnie wiara? Właśnie dlatego, że kiedy przechodzę przez trudne chwile i doświadczenia, to właśnie wiara, nadzieja i tak dalej, powstrzymują mnie przed załamaniem. Ileż to ludzi wtedy widziałem, którzy leżeli obok mnie, którzy wpadali w zupełną rozpacza, taką totalną. Ludzi, którzy wyrywali sobie wenflony, podejmowali próby samobójcze, a wszystko tylko dlatego, że właśnie się dowiedzieli o czymś tragicznym.

Pamiętam pewnego Leszka, który leżał obok mnie. Był już po sześciu operacjach. Głowy! Głowę miał zoraną tak, że tam już jakby miejsca nie było. Gdy przyszedł obchód, i gdy lekarz, ordynator, ze spokojem, ale z pewnością, powiedział do niego:
- Panie Leszku, to jeszcze nie koniec. Przed panem kolejna operacja.
A ten Leszek, póki ordynator był, zachowywał twarz i jakby spokój, ale po jego wyjściu, ten facet szalał. Miał włączony telewizor absolutnie przez całą dobę. Szału można było dostać. Wszystko dlatego, że nie chciał zostać ze swoimi myślami, które go po prostu powalały. Wiedział, że jeśli będzie grało cokolwiek, to on jest w stanie myśleć na innym poziomie.

Ludzie, którym nie zostawało nic... Bo wcześniej nie mieli nic zbudowanego.

Gdyby nie wiara, którą Bóg kształtował przez wiele lat mojego życia, uwierzcie mi - oszalałbym. Bo kiedy poddają cię narkozie, i doskonale wiesz, widziałeś na własne oczy - że część łagodniejszych przypadków kończyła się tak, że z człowieka zostawała tylko roślinka, to umysł człowieka wtedy zawsze podpowiada: Co z tobą?

A kiedy przed nałożeniem narkozy, pamiętam, wiecie - lekarze, każdy ma rodzinę, dzieci... Rozmawiali sobie, co jeden kupił, co ma kupić, co załatwił, co chce załatwić, kogo chce odwiedzić, do kogo idzie na obiad, na imprezę... Wtedy ja się odezwałem - "Hola, panowie, ja tu jeszcze jestem! Tutaj jeszcze człowiek jest!" Wiecie, oni mieli mi nakładać narkozę, a robili to w takiej atmosferze, jakby jakieś tam drzewko mieli przycinać... Powiedziałem więc: "Chciałbym z wami jeszcze porozmawiać", zaprosiłem ich wkoło tego łóżka, czy stołu, "Wierzę w wasze zdolności i wykształcenie, ale jest jeszcze ktoś, komu ufam, i chciałbym wasze dłonie i umysły złożyć w ręce Tego w Którego wierzę", i pomodliłem się, razem z nimi. Atmosfera później była zupełnie inna. Ale gdybyś nie miał zbudowanej wiary, to byłbyś zupełnie poddany tylko jednej myśli: niech to weźmie ktoś, kto zna się na rzeczy, żeby to wszystko prowadził. Bo widzisz, najtrudniejszą rzecz, ale z Bogiem, możesz przeżyć.

Ale kiedy masz przed sobą do przejścia jedne z tych najtrudniejszych rzeczy, a Boga nie ma, to wtedy matematyka ci podpowiada rachunek prawdopodobieństwa, a równanie jest bardzo proste. I zostaje tylko trudność. Bo widzisz, jest takie powiedzenie: "smutek patrzy wstecz, zmartwienie - wokół, a wiara zawsze będzie patrzeć do góry". To dlatego wtedy mogłem uchwycić się wielu obietnic Bożych. Nie mogłem czytać, ale to, co miałem w głowie, mogłem sobie przypominać. I wtedy modliłem się: "spraw, Panie, abym ponad cierpieniem i chorobą mógł zobaczyć jeszcze Ciebie".

13.31-22.05






czwartek, 16 kwietnia 2015

Psalm 136 - Psalm Wdzięczności

Chwalcie WIEKUISTEGO, ponieważ jest dobry!
... bo wieczna jest Jego łaskawość/miłosierdzie.
Wysławiajcie Boga nad bogami!
... bo wieczna jest Jego łaskawość/miłosierdzie.
Wysławiajcie Pana nad panami!
...
Tego, który sam wielkie cuda czyni,
...
który w mądrości stworzył niebiosa, 
...
który rozpostarł ziemię na wodach,
...
który stworzył wielkie światła,
...
słońce, by dniem władało,
...
księżyc i gwiazdy, by władały nocą.
...
On poraził Egipt śmiercią pierworodnych,
...
i wyprowadził stamtąd Izraela
...
ręką potężną i wyciągniętym ramieniem. 
...
On Morze Czerwone na części podzielił
...
i poprowadził lud izraelski jego środkiem,
...
a faraona i jego wojsko pogrążył w morzu.
...
On prowadził swój lud przez pustynię, 
...
pobił królów wielkich,
...
uśmiercił królów potężnych:
...
Syhona, króla Amorejczyków,
...
i Oga, króla Baszanu. 
...
I oddał ich kraj na własność
...
w dziedzictwo Izraelowi, słudze swemu.
...
W poniżeniu naszym pamiętał o nas,
...
i uwolnił nas od naszych ciemięzców.
...
On daje pokarm wszelkiemu ciału,
... bo wieczna jest Jego łaskawość/miłosierdzie.
Chwalcie, wysławiajcie Boga niebios, 
... bo wieczna jest Jego łaskawość/miłosierdzie.
Ps. 136, miks tłumaczeń

-------------------------------------------------------------------------------------

Generalnie to, co widzę w tym psalmie, to wdzięczność do Boga za bieżące doświadczenia Izraela. Dawid był Izraelitą, a Izrael był ludem, który Bóg wybrał, by zatrzymać pamięć o sobie, spośród tych wszystkich innych religii, jakie ludzie sobie stworzyli. Dlaczego akurat Izrael? Dlatego, że w prostej linii oni wszyscy byli przedłużeniem rodziny Abrahama, a Abraham był człowiekiem, który był stawiany za wzór wiary i posłuszeństwa Bogu. I tak, jak Bóg obiecywał Abrahamowi wiele, wiele dzieci, tak urzeczywistnieniem tej obietnicy stało się takie rozmnożenie jego rodziny (podczas niewoli w Egipcie), że stworzyli oni odrębny naród.

Swoją drogą - ciekawostką dla mnie jest fakt, że Izraelici nie lubili tego okresu w swojej historii, okresu bycia niewolnikami pod faraonem, ale z drugiej strony - to właśnie ten okres Bóg wykorzystał, żeby wypełnić obietnicę Abrahama... Taki paradoks sytuacyjny. Czasami może się więc nam wydawać, że coś jest zupełnie nie po naszej myśli, jakaś niewola, jakieś poniżenie, ale po latach okazuje się - że to właśnie ten okres był dla nas największym błogosławieństwem. Może nie wypełnieniem jakiejś obietnicy, bo tamto Bóg obiecał Abrahamowi osobiście, a jedyne, co nam obiecał, to to, że jest dla nas miejsce w Jego domu, ale z drugiej strony - to On sam przygotowuje nas to bycia tam. Wygładza nasze charaktery tak, żebyśmy się tam wzajemnie nie "zahaczali" jeden o drugiego, jak w przypadku przedmiotów o ostrych kantach, leżących razem w jednej szufladzie, ale żebyśmy byli łagodni i wyrozumiali - miękcy, wygładzeni - jak jakieś oszlifowane kamyki.

Tak więc o ile ten psalm brzmi dla nas nieco dziwnie, o tyle dla Dawida, Izraelity, to był Psalm Wdzięczności napisany na bazie doświadczeń jego narodu (a i rodziny, jakby na to nie patrzeć...). A i nie tylko - bo stworzenie świata przecież było dla nas wszystkich, wszyscy na tym świecie żyjemy; potem uwolnienie z niewoli egipskiej, wszystkie cuda, które wydarzyły się na pustyni, podsumowane krótkim "prowadził lud przez pustynię"; potem Sychon to był król nad sporymi terenami, znany z tego, że gdy Izrael poprosił go o pozwolenie na przejście "na przełaj" - ten się nie zgodził. Og natomiast był ostatnim z rodu olbrzymów*, jego grób ma 4,5 m długości i 2 szerokości, to dlaczego nie być wdzięcznym Bogu za pokonanie takiego olbrzyma...

On daje pokarm wszelkiemu ciału - podsumowanie tego psalmu jest ponadczasowe. Jest to jeden z elementów ewangelii, takim samym jak jezusowe "nie troszczcie się, ponieważ Ojciec was troszczy się o pokarm dla was".

* - zob. Powt. 3,11.

[inne Psalmy]








środa, 15 kwietnia 2015

Każdego dnia od nowa, 2. - Dlaczego Bóg dopuszcza do tragedii?

I co wtedy? Pojawiają się pytania. Mnie też one się pojawiły. Dlaczego mnie? Dlaczego teraz? I dlaczego w ogóle. Pytania stawiałem sobie takie czy inne, ale wiecie, kiedy człowiek żyje z Bogiem, albo może nawet z tego powodu, że człowiek żyje z Bogiem, na pewne pytania nie uzyskamy odpowiedzi. Przynajmniej nie po tej stronie nieba - jak to mówią niektórzy.

Ja, będąc wtedy w szpitalu, na niektóre otrzymałem, a na niektóre chcę poczekać. Generalnie zrozumiałem, że lepiej tak bardzo nie szukać odpowiedzi na te pytanie, które sobie postawiłem, ale mimo wszystko Bóg dał mi wiele ciekawych myśli. Otóż na przykład: Bóg nigdy nie obiecywał mi spokojnego lotu, tylko bezpieczne lądowanie. Życie człowieka, moje też, jest bardzo podobne do takiej drogi z zakrętami. Ja najczęściej widzę tylko ten moment DO zakrętu, i kawałek samego zakrętu. Natomiast Bóg ze swojej ciekawej perspektywy widzi wszystko inne [tu sobie mogę wyobrazić perspektywę Boga jak z helikoptera - jak widzi wszystko przed zakrętem, zakręt, i za zakrętem, i równoległą drogę, i najbliższe skrzyżowanie, i wszystkie samochody wokół - dop. wł.]. Przyjdzie taki czas, że ja też z tej perspektywy będę mógł to zobaczyć.

Ale do rzeczy. Zadałem sobie pytanie, bardzo poważne pytanie, czy Bóg - Ten, którego kocham, i Ten, który mnie w życiu prowadzi - czy Bóg miał moc nie dopuścić do tej tragedii, która mnie spotkała? Hm. Na tak postawione pytanie można odpowiedzieć "tak" lub "nie". Ale tu nie chodzi o to, żeby sobie odpowiedzieć "tak", lub "nie". Dzisiaj chcę powiedzieć: Bóg MA moc, i MIAŁ moc, by nie dopuścić do tragedii, jakiejkolwiek.

Dlaczego zatem często tego nie robi? Mój Bóg, "Wszechmogący", dlaczego tego nie robi?

Czy wiecie, że właśnie z tego powodu wielu ludzi rozczarowało się bardziej, niż z jakiegokolwiek innego?

Kiedy życie toczy się w formie takiej sielanki, kiedy wszystko jest poukładane, takiego pytania nigdy nie zadasz.

A więc na tak postawione pytanie: dlaczego Bóg, który ma moc nie dopuścić do tragedii, tego nie robi? - znalazłem taką oto odpowiedź, cytuję: On, Bóg, MOŻE zmienić następstwa i powstrzymać ból w każdej chwili Twojego życia, jednak często je dopuszcza, aby trudności życiowe rozwinęły w nas charakter i wiarę.

To brzmi dosyć ciekawie. Bo zauważam, że u człowieka właśnie w trudnościach, kształtują się właśnie te cechy charakteru, które zabierzemy ze sobą na zawsze do nieba, które właśnie pozostają w nas na zawsze.

Bo powiedzcie mi, jak inaczej zrozumieć słowa z Biblii: Poczytujcie to sobie za najwyższą radość... - uwaga: poziomem ekspresji nie jest: poczytujcie sobie za radość. Ale: poczytujcie sobie za NAJ-WYŻSZĄ radość. Słowo "NAJ-wyższą" znaczy: "NAJ-wyższą". Nie chodzi tu o zadowolenie, nie o pocieszenie, nie o jakiś taki uśmieszek, ale za NAJ-WYŻSZĄ radość. Ale teraz - siedźcie wygodnie - co takiego mamy uważać za NAJ-WYŻSZĄ radość? ... gdy rozmaite próby przechodzicie, wiedząc, że doświadczenie wiary waszej sprawia wytrwałość, a wytrwałość zatem niech prowadzi do dzieła doskonałego, abyście byli DOSKONALI i nienaganni, nie mający żadnych braków!

Aha. Czyli tu chodzi o mój charakter! Czyli tu chodzi o coś, co się we mnie kształtuje.

Albo: Weselcie się z tego, mimo że teraz, gdy trzeba, na krótko zasmuceni bywacie różnymi doświadczeniami, by wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus.

Bóg zatem ma wyższy cel! - jak widać. Bóg zatem - uwaga - ma dla nas coś ciekawego!

07.58-13.30

[dalej]
[wcześniej]





Czyny wysłanników, 5.3.

Tak więc wzięli oni apostołów ze sobą i poprowadzili przed Radę. A arcykapłan zaczął ich przesłuchiwać:
- Zobowiązaliśmy was usilnie, żebyście nie nauczali więcej w tym imieniu. A teraz rozprzestrzeniliście waszą naukę na całą Jerozolimę, a winą za krew tego człowieka chcecie obarczyć właśnie nas.
Ale Piotr i pozostali apostołowie powiedzieli:
- Człowiek powinien słuchać bardziej Boga niż ludzi. Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa z martwych, tego, którego wy doprowadziliście do powieszenia na drewnie i zabiliście. Jego to Bóg wywyższył, i posadził jako swoją prawą rękę, jako księcia i zbawiciela/ratownika, tak że On może dać Izraelowi nawrócenie/odwrócenie od grzechów i przebaczenie ich. Jesteśmy tego wszystkiego świadkami, my i Duch Święty, którego Bóg dał tym, którzy Jego słuchają.

A kiedy tamci to usłyszeli, poruszyli się do głębi i zdecydowali się usunąć ich z drogi. Wtedy jednak powstał pewien mężczyzna z Rady, faryzeusz Gamaliel, nauczyciel prawa, jako wysoko postawiony spośród narodu. Polecił on pozostałym wyprowadzić apostołów na chwilę i powiedział:
- Izraelici, pomyślcie dobrze, zanim zrobicie cokolwiek z tymi ludźmi. Bo jakiś czas temu było powstanie Teudasa, który podając się za kogoś wielkiego, a około czterech setek ludzi poszło za nim. On sam został zabity, a wszyscy jego zwolennicy najpierw się rozprzestrzenili, a potem zniknęli. A potem, kiedy już nawet gadanie ludzkie o nim zanikło, pojawił się Judasz z Galilei. Ludzie poszli za nim, ale i on również odszedł, a jego zwolennicy się rozprzestrzenili/rozpuścili w tłumie. Więc teraz mówię wam - trzymajcie się z dala od tych mężczyzn. Dajcie im odejść! Bo jeśli oni to wszystko robią z własnej, ludzkiej woli, nic z tego się nie urodzi. Ale jeśli to jest od Boga, to nie będziecie mogli tego zatrzymać. Uważajcie, bo może się okazać, że walczycie z Bogiem.

A oni podążyli za tą radą, wezwali apostołów, kazali ich ubiczować, zabronili mówić w imieniu Jezusa, i pozwolili im odejść wolno. Apostołowie natomiast opuścili Radę szczęśliwi, że byli wystarczająco wartościowi, by stać się zhańbionym z powodu Tego Imienia. Ale przestali robiż swojego, bo potem nauczali dzień po dniu zarówno w świątyni, jak i po domach, i głosili ewangelię / dobrą nowinę o tym, że to Jezus jest Tym Mesjaszem.

na podstawie: Dz. Ap. 5,27...42






poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Każdego dnia od nowa, cz. 1

Andrzej Sieja
kazanie pt. "Odnawianie się każdego dnia"
dostępne w wersji audio tutaj:
http://www.slupsk.adwent.pl/index.php/andrzej-sieja/

Chciałbym podzielić się moim największym duchowym doświadczeniem, największym od czasu, gdy zacząłem układać sobie życie z Bogiem. Bo są w życiu różne etapy.

Kiedy patrzymy na niektóre twarze, tak jak na moją, podczas codziennych czy okazyjnych kontaktów - coś tam o sobie wiemy, ale nieraz dobrze jest wiedzieć coś więcej właśnie po to, by uwielbiony był Bóg. Nie po to, by poznawać nas samych, dla samego poznawania się.

Jak wiecie, moja czaszka wygląda trochę inaczej, z mojej lewej strony. Był taki czas, kiedy - nie z mojej woli - otworzono mi ją dwa razy. Nie planowałem tego, nie chciałem, ale w życiu wielu rzeczy nie planujemy, a one się dzieją. Stąd też pojawiło się pewne doświadczenie, przeżycie, które - mam taką nadzieję - każdego z nas mogłoby czegoś nauczyć. Dotyczy to rzeczy, których nie chcemy, by nas spotkały.

Kiedy miałem 15 lat, przeżyłem coś, co będę bardzo mocno pamiętał, a związane jest to z tym, co przeżyłem w marcu, 20. marca 2007 roku. Otóż mając 15 lat hodowałem króliki. Miałem ich bardzo dużo, bo prawie 200 sztuk. Któregoś razu, było to latem, wstałem rano, wyszedłem na zewnątrz, a tam śnieg. Latem! Czy to jest możliwe? Śnieg w sierpniu? Nie, to nie był śnieg. To były moje króliki. Porozkładane na podwórku, jeden przy drugim, wyglądały jak śnieg. Pewien łobuz, pies sąsiada, wkradł się do zagrody i zagryzł absolutnie wszystkie króliki. I pozostawił je na podwórku. Wyglądały jak śnieg.

Po co to opowiadam? Morał z tej historii jest jeden - posiadanie przeszłości nie gwarantuje ci posiadania przyszłości. Choćby wcześniej coś wydarzało się regularnie cały czas, niekoniecznie musi wydarzyć się również jutro. Czasami, w najmniej oczekiwanej chwili, zdarza się coś, czego wcale nie planowaliśmy. Czy zauważacie, że naszym życiem rządzi pewna cykliczność? Idziemy do szkoły, potem z niej wracamy. Idziemy do pracy, i wiemy, że z niej wrócimy. Robimy zakupy, naprawiamy coś, uprawiamy jakiś sport - potem kładziemy się spać, wiedząc, że następnego dnia też wstaniemy, a potem położymy się spać. Ale jak wiemy, tę cykliczność naszego życia czasem coś psuje, coś, czego wcale nie planowaliśmy.

Tak też było w moim przypadku. 19 marca położyłem się spać, jak zwykle, wiedząc, co będę robił 20 marca. Mieliśmy jechać do Wrześni, gdzie wiedzieliśmy, że będziemy robić to, to i tamto. Chodziliśmy wtedy od domu do domu, oferując naszą pomoc w 10 różnych zakresach. Był plan, wiedzieliśmy, co mamy robić... Ale tego dnia do Wrześni już nie dojechałem. Obudziłem się - nie wiedzieć czemu - z tak potężnym bólem głowy, że zanim się zorientowałem, to własnoręcznie podpisywałem już pewien dokument, gdzie było napisane, że zgadzam się na operację. Wszystko to działo się tak szybko... Nie potrafiłem sobie tego wszystkiego poukładać. Ogólnie - byłem okazem zdrowia. Nigdy nie miałem żadnych problemów, nigdy - nigdy w życiu - nie przeżywałem bólu głowy.

Pamiętam pewne pytanie redaktora, podczas - pamiętacie ten atak 11 września, na tamte wieżowce? - pytanie bardzo dziwne: "Czy ci, którzy tego dnia, 11 września, szli do pracy - czy oni wiedzieli, że z tej pracy nie wrócą?" Wg mnie - pytanie bardzo głupie. No bo co - idziesz do pracy i planujesz sobie - o, dzisiaj z pracy nie wrócę? Wsiadasz do autobusu i co, planujesz, żeby już nigdy z tego autobusu nie wyjść? Też pytanie... Przecież to oczywiste, że nie wiedzieli. Przecież to nie byli samobójcy.

Albo może pamiętacie Joba, historię Joba. Żył sobie, "sprawiedliwy", wszystko jest fajnie i pięknie... I nagle jednego dnia nagle po kolei wszystko mu pada. I nie, żeby na przykład mu cztery krowy zdechły. Albo - tragedie się przecież zdarzają. Czasem nawet dziecko umiera, prawda? A czy jemu zostało jakieś dziecko?...

00.01-07.57

[dalej]






niedziela, 12 kwietnia 2015

O tym, jak Adam zyskał Ewę, ale stracił kogoś znacznie ważniejszego

Ewa poszła za radą węża. Nic w przeszłości nie wskazywało na to, że mogłaby to zrobić. Nie było żadnej podstawy w przeszłości, by posłuchać węża bardziej, niż Boga. A może po prostu Bóg powiedział tylko raz: "Nie jedzcie owoców z tego drzewa", i Ewie już się to w pamięci zatarło, podczas gdy - jak to kobieta - musi słyszeć pewne rzeczy codziennie?

Stało się tak, że Ewa to jabłko wzięła. Postąpiła wbrew zasadom, rozsądkowi i zdrowej logice. Adam poszedł za nią. Dlaczego? Bo tak bardzo ją kochał - to była odpowiedź oczywista. Kochał ją tak bardzo, i tak wiele rzeczy razem dzielili do tej pory, że chciał podzielić z Ewą również i smak tego jabłka. Przysłowiowego jabłka. I konsekwencje. No i widział, że Ewa jednak nie umarła... Ale znał zasady.

Ja też znam zasady. Wiem, że muszę być w codziennym kontakcie z Bogiem, by być normalnym człowiekiem. Inaczej, pozbawiony tego kontaktu - szaleję. Wraca do mnie moje stare "ja". Staję się wściekły, nietolerancyjny, pełen pretensji... Nic dobrego. A wszystko dlatego, że rano, zamiast być z Bogiem, chciałem porozmawiać chwilę z dziewczyną. Bo później już nie było na to czasu. I to "zamiast" kończy się tak samo, jak u Adama - zaczyna się chowanie przed Bogiem. Potem ciężko znowu zacząć. Ciężko kontynuować. Wszystko w ciele krzyczy NIE!. Nie chce mi się, nie mam ochoty, nie ma czasu, oczy mi się zamykają, potrzebuję więcej kawy... Każdy powód jest dobry, by to przełożyć.

Dlaczego się na to zdecydowałem, mimo że wiedziałem, jakie są tego konsekwencje? Z głopoty. Tak bywa.

I tu wracam do innego tematu - grzechu pierworodnego. Czegoś, o czym już kiedyś pisałem. Na co musieli napatrzyć się w swojej rodzinie Kain i Abel, że jeden był w stanie zabić drugiego? Czy można było tego uniknąć? Czy jest możliwe, że wszystko to, na co człowiek się napatrzył, do czego przywykł, co jest dla niego normalne - choć społecznie jest to nieakceptowalne - czy jest możliwe, żeby tego zaprzestać? Zapomnieć? Nauczyć się reagować w inny sposób? Całkowicie zapomnieć o tym, co się widziało jako dziecko, do czego się przywykło jako dziecko, i jakie wzorce zachowania się zobaczyło jako jedyne? Skąd nabyć inne wzorce? Jak nauczyć się reagować inaczej?...

Jezus powiedział, żeby przyjść w takim przypadku do Niego. A i Bóg w Starym Testamencie jeszcze obiecał, że przemieni serce w nowe. A i Duch Święty ma przyjść, a Jego owocami mają być miłość, spokój, radość... Czyli coś, czego bym chciał. Póki co - pozostają pretensje. Dlaczego, dlaczego, dlaczego.

A od tego wali się wszystko.

A niech się wali.

Potrzebuję teraz Boga, i Jego Ducha, bardziej niż kiedykolwiek. Było wiele takich momentów w moim życiu, gdy Go potrzebowałem. Czy zechce mnie wesprzeć tym razem? Czy może będzie mnie chciał raczej uczyć charakteru, a ja nie dam rady?

Na gruzach też potrafią zakwitnąć kwiaty.






Dobra Nowina Marka, 12.5.

Podczas gdy Jezus wykładał na placu świątynnym, zabrał On głos i powiedział:
- Jak mogą uczeni w Piśmie mówić, że Mesjasz jest synem Dawida? Przecież sam Dawid powiedział, natchniony Duchem Świętym:
Pan powiedział do mojego Pana:
usadów się po mojej prawej ręce
aż nie położę twoich wrogów
pod twoje stopy.
Sam Dawid mówił do niego "Panie", jak on więc może być Dawida synem?

Duży tłum ludzi wciąż Go słuchał, a Jezus, nauczając/wykładając, powiedział:
- Uważajcie na uczonych w Piśmie! Chętnie oni będą chodzić wokół, w swoich długich pelerynach, i przyjmować na rynku pełne czci pozdrowienia, siadać na wprost synagogi, i zajmować główne miejsca na wszelkich zebraniach. Będą obżerać wdowy, wyciągać je z ich domów, i będą zmawiać długie modlitwy, żeby byli dobrze widoczni. Ale oni zostaną osądzeni tym twardziej.

Jezus usadowił się tuż przy skarbonce świątynnej, i patrzył, jak lud wrzucał tam pieniądze. Wielu bogatych dawało dużo. Ale przyszła również pewna biedna wdowa, i przyniosła dwie małe monety, warte kilka złotych. Wtedy przywołał do siebie swoich uczniów i powiedział:
- Naprawdę, mówię wam, ta biedna wdowa dała więcej, niż ktokolwiek inny. Bo tamci dali z tego, co im zostało, ale ona, w swojej biedzie, dała to, co było potrzebne jej na przeżycie.

na podstawie: Mar. 12,35...44






sobota, 11 kwietnia 2015

Jaskinia Pływaków - jezioro na Saharze


Jaskinia Pływaków jest kojarzona dzięki filmowi "Angielski pacjent". Choć do nakręcenia filmu zostało użyte inne miejsce, to jaskinia taka faktycznie istnieje. Jak i teoria Laszlo Almasy, która mówi, że rysunki te przedstawiają faktycznych pływaków, i że było to możliwe, ponieważ w przeszłości Sahara nie była pustynią (podobną teorię wysnuł Kent Hovind: POWIĘKSZANIE SIĘ SAHARY), na terenie której znajdowały się również jeziora.



Współcześni jemu i współcześni nam naukowcy oczywiście podali tę teorię w wątpliwość, sugerując, że w takim razie musiałoby być więcej takich malunków, w wielu innych miejscach*. I że jest tam też jakiś malunek jakiejś bestii**. A więc niemożliwe. Ale przecież gdyby jezior tam nie było, to nie byłoby nawet jednego malunku, tymczasem są... Są również wzmianki o bestiach/potworach/dużych zwierzętach żyjących w tropikalnych jeziorach współczesnej Afryki (MOKELE MBEMBE).

Znalazł się również naukowiec twierdzący, że malunki przedstawiają nie literalnych pływaków, ale odmienne stany świadomości. Hm, czyżby "głodnemu chleb na myśli"?... W każdym razie - ilu ludzi, tyle opinii. A każdy z nas ma własny rozum, by samemu wybrać, w które prawdopodobieństwo uwierzyć.

Wracając do Almasego - był on przekonany, że freski tych pływaków powstały w czasach, kiedy w tamtych rejonach była jeszcze woda. Wg Focusa (zob. przypis z jedną gwiazdką), w roku 2014 dwóch astrobiologów z NASA, 200 km od Jaskini Pływaków odkryli osady węglanowe, które powstały - jak przypuszczają - w płytkiej, przybrzeżnej wodzie jeziora.

Wg anglojęzycznej wikipedii już w roku 2007 ktoś o nazwisku Eman Ghoneim*** odkrył na Saharze starożytne jezioro o powierzchni prawie 31 tys. km kwadratowych. To mniej więcej tyle samo, co powierzchnia Śląska i Dolnego Śląska razem wziętych.

Oba te spostrzeżenia/odkrycia pokrywają się z teorią Almasego.

Moim zdaniem - wielu rzeczy jeszcze nie wiemy, wiele rzeczy jest wciąż zakopanych pod piaskiem. Ale nie ma sensu zaprzeczać oczywistym faktom, czy też tworzyć teorie bardziej fantastyczne od tych, które "są" w Biblii. Jak ta teoria o malunkach odzwierciedlających odmienne stany świadomości. Trzeba obserwować, zauważać czyste fakty, a do wyciągania wniosków używać własnego rozumu.

* - Źródło: Focus, nr 234, marzec 2015, s. 8. 
** - Źródło: http://historia.focus.pl/postacie-historyczne/prawdziwa-historia-quotangielskiego-pacjentaquot-1590?strona=3
*** - Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Cave_of_Swimmers

Grafika: http://pl.egypt.travel/attraction/index/swimmers-cave





wtorek, 7 kwietnia 2015

Właściwa kolejność

Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem. I będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca twego, z całej duszy i ze wszystkich myśli, i ze wszystkich sił. Drugie zaś: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego.
Mar. 12,29-31 BP

To, co Jezus tutaj powiedział, niby jest normalne. A jednak podświadomie jakoś oczekujemy, że najważniejsze jest pomagać innym, być dobrym etc. Z tym że jest wielu ludzi, którzy pomagają, są dobrymi, ale nie wierzą w Boga, nie kochają Go. I często pada pytanie: i co wtedy z nimi będzie? "Nie pójdą do nieba?"

Odpowiedź jest jedna - najważniejsze jest kochać Boga. Wszystko inne jest na drugim miejscu. To jest ta właściwa kolejność. Bo można być świetnym kierowcą, włączać kierunkowskazy, znać przepisy, mieć właściwe opony, właściwie napompowane, ale i tak najważniejsze jest... wlać paliwo. Bez paliwa to wszystko inne na dłuższą metę nie ma sensu.





Dobra Nowina Marka, 12.4.

Jeden z uczonych w Piśmie, który usłyszał o tej wymianie zdań i zauważył, że Jezus dobrze odpowiedział, podszedł do Niego i zapytał:
- Które przykazanie jest tym pierwszym ze wszystkich?
- Pierwsze przykazanie jest to: Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem, Pan jest jeden. Masz kochać Pana, twojego Boga z całego twojego serca i z całej twojej duszy, z całego twojego usposobienia i z całej twojej siły. A drugie jest to: Masz kochać swojego bliźniego jak siebie samego. Żadne inne przykazanie nie jest większe ponad te dwa.
- Odpowiadasz dobrze, Mistrzu! To prawda, co mówisz: Bóg jest jeden, i nie ma nikogo innego niż On. Kochać Go z całego swojego serca i z całego swojego umysłu i całej siły, i kochać bliźniego swojego jak siebie samego, wszystko to jest więcej warte niż wszystkie ofiary całopalne i inne.

A kiedy Jezus usłyszał, jak mądrze on odpowiedział, powiedział do niego:
- Nie jesteś jakoś specjalnie daleko od Królestwa Bożego.
I nikt inny nie odważył się zapytać Go coś więcej.

na podstawie: Mar. 12,28...34

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





poniedziałek, 6 kwietnia 2015

"Chciałem przecież dobrze" - logicznie, czy posłusznie

"Chciałem przecież dobrze" - tyle razy się to słyszy. I nawet logika jest słuszna - żeby komuś innemu było lepiej, albo żeby rozsądnie zarządzić tym, co się ma do dyspozycji... To zawsze są dobre, nieprzebijalne argumenty.

Rozmawiałem niedawno z kimś na temat Saula. Mowa była m.in. o historii z 1 Sam. 15,9-35. Saul był pierwszym królem izraelskim. Króla chcieli mieć Izraelici, na wzór wszystkich okolicznych sąsiadów, do tej pory mieli tylko "sędziów". Generalnie królem Izraela miał być sam Bóg, ale naród chciał człowieka-króla. Więc Bóg zaakceptował to i wybrał Saula.

Wg tej historii Saul zrobił w którymś momencie coś logicznego - jego misją, jako nowego króla izraelskiego, było podbijanie okolicznych narodów. Było to kontynuowanie misji Jozuego. Ci, którzy mieszkali na terenach "ziemi obiecanej", mieli umrzeć. Takie było postanowienie Boga. Tak samo, jak wobec ludzi, których zalał potop, i tak samo jak wobec mieszkańców Sodomy i Gomory. Co mieli na sumieniu - tylko On wie. Czy nie byli już zdolni do nawrócenia się do Niego - tylko On to wie. Najwidoczniej nie było już dla nich żadnych szans, skoro On taką decyzję wydał. Choć, patrząc jeszcze bardziej wnikliwie, zawsze przecież była możliwość uratowania pojedynczych, wierzących ludzi, jak w przypadku Rahab.

Saul podbijał więc te narody, wybijał, aczkolwiek w którymś momencie jednego króla oszczędził, plus mnóstwo dobrych zwierząt hodowlanych. Niby logiczne. Aczkolwiek... W 1 Sam. 15,32 z odpowiedzi Agaga, owego króla, można wywnioskować, że był on już pewien swojego ocalenia i wręcz obwieścił to w - jak to odbieram - zarozumiały sposób. Po czym został zabity przez Samuela.

Można by więc stwierdzić, że Saul był dobrym człowiekiem, bo nie zabił wszystkich swoich jeńców, a Samuel - bezwzględnym fanatykiem. Saul chciał dobrze, miał logiczne argumenty:
- O, błogosławiony Samuelu, dobrze że jesteś, wypełniłem polecenie Boga!
- Taaak? A co to jest za beczenie owiec i ryk krów?
- Aaa, to takie tam... Ludzie je zaoszczędzili, nie chcieli zabijać. Ale same najlepsze sztuki to są! Zobacz! Ale za to całą resztę do nogi wybiliśmy, tak jak Pan Bóg przykazał.
- Saulu. Bóg powierzył Ci misję, ustanowił Cię królem, chociaż nie byłeś nikim specjalnym z pochodzenia. A potem powiedział Ci - idź, powybijaj tych i tamtych. Do nogi. Dlaczego więc dałeś się omotać żądzy łupu?
- Ale przecież zrobiłem to! Tylko tego króla tutaj przyprowadziłem. A te zwierzęta to ludzie sami sobie wzięli, żeby je na ofiarę Bogu złożyć.
- Czy myślisz, że nasz Bóg kocha się w ofiarach? W zabijanych zwierzętach? Posłuszeństwo jest lepsze niż ofiara, a nieposłuszeństwo - takim samym przestępstwem jak bałwochwalstwo, jak obranie sobie innego bożka.
- Oj, przepraszam. Zgrzeszyłem. Oki? A teraz chodź ze mną i pochwal mnie przed starszyzną ludu.
- Czy ty mnie słuchasz? Pogardziłeś rozkazem Boga! Nie pójdę z tobą.
(na podstawie 1 Sam. 15,13-26)

Posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara (1 Sam. 15,22 BW). Bóg chce posłuszeństwa, nie ofiar. Ofiary, które miał składać Izrael, miały określony cel. I nie były to ofiary, żeby "przebłagać Boga", ale były one, żeby ludzie pamiętali, że za każdy ich grzech musi umrzeć ktoś inny. W tym przypadku - baran. "Ofiarowany" baran. Zresztą - słowo "ofiara" niekoniecznie oznacza taką typową ofiarę, jaką np. składali Inkowie, krwawą etc., żeby przebłagać jakiegoś tam boga, ale wg SJP - również "coś, co się ofiarowuje na jakiś cel"*. Ofiarowuje, czyli "dać coś komuś, sprezentować"**. Jednym słowem - były ofiary, które miały ludowi izraelskiemu przypominać, że za każdy ich grzech powinien umrzeć ktoś inny, a były też takie, zwane "dziękczynnymi", które ludzie mogli ofiarować ot tak, jako dar, prezent, za udany dzień w pracy (czyli wygrana bitwa w ich przypadku...).

Ale Bóg nie chce prezentów. Mam na myśli - każdemu jest miło, kiedy jakiś prezent dostaje, a owe "prezenty" w Izraelu były też sposobem Boga na utrzymanie Jego domu na ziemi - świątyni i utrzymujących ją w ładzie i porządku - Lewitów. Bóg jednak przede wszystkim chce posłuszeństwa. Tak samo jak w małżeństwie - można przynosić żonie prezenty, masę prezentów, ale nie jest to to, co żona chce widzieć najbardziej. (Hm... Mam tu na myśli oczywiście normalnych ludzi, pragnących miłości, a nie tych opętanych żądzą pieniądza).

Dlaczego Bóg chce posłuszeństwa? Czy jest tyranem? Takim bezwzględnym? A czy ojciec, jeśli mówi do swojego dziecka - nie dotykaj tego pieca, bo jest gorący - czy taki ojciec jest tyranem? Albo - zabezpiecz drabinę, zanim na nią wejdziesz - czy jest wtedy tyranem? Bóg jest dla nas takim właśnie Ojcem. A my jesteśmy jak dzieci, cieszący się tym światem, ale nie do końca zdającymi sobie sprawę, jak to wszystko działa. Do dzisiaj zresztą. Dlatego Bóg pewne rzeczy zawarł w Biblii - to można, tamtego nie można - bo On wie, czym to grozi, jak to działa.

Dlaczego np. mięso ofiarowane/darowane świątyni, które kapłani mogli zjeść, musiało być zjedzone w ciągu dwóch dni? A trzeciego dnia było już "nieczyste"? (Kapł. 7). Dzisiaj każdy kucharz amator to wie - już jest po prostu stare, i w miejsce bakterii, które wyginęły podczas procesu pieczenia/gotowania, zasiedlają się nowe - kwasowe, mogące wywołać zatrucie. Dzisiaj mamy lodówki, zamrażarki, więc ten czas spożycia można przedłużyć, ale wtedy? W klimacie śródziemnomorskim?

Tak więc posłuszeństwo, którego "wymagał" Bóg, to nie posłuszeństwo wobec władcy-tyrana, ale raczej "kompatybilność" z instrukcją obsługi naszego konstruktora, stworzyciela, który wie, jak to wszystko wokół nas działa, i chce nas uchronić, żeby np. owa drabina nie zjechała po śliskich kafelkach w dół, żebyśmy nie spadli z wysokości drugiego piętra.

Jak różny obraz posłuszeństwa wobec Boga, wobec Jego instrukcji obsługi, jest tutaj między tym, co zrobił Saul, a tym, co zrobili Lewici (seria postów: BŁOGOSŁAWIONA ARMIA BOGA). Saul wykombinował sobie, że tu przyoszczędzi, tam ocali, tam złoży na ofiarę i będzie kwita. Lewici - nic nie kombinowali. Otrzymali polecenie - poszli i wykonali je. Bez kwestionowania.

Inny przykład takiego kombinowania - Kain. Bóg polecił złożyć ofiarę z pierworodnych zwierząt (Rodz. 4,3-7; nie jest to napisane wprost, ale można to wywnioskować z tekstu: "Byłoby ok, gdybyś czynił dobrze"; zresztą to samo potem mieli robić Izraelici). Abel tak zrobił. Kain stwierdził, że szkoda zwierząt i złożył ofiarę / przyniósł Bogu dar z plonów roślinnych. Zrobił dobrze? Jak by na to nie patrzeć - tak. Zaoszczędził zwierzęta. Ale nie o to chodziło Bogu. Nie chodziło Mu o samą ofiarę, chodziło Mu o uzmysłowienie im tego, że za ich grzech umrze ktoś inny. Nie da się tego zobrazować za pomocą roślin. Bóg o tym wie, wie "jak to działa", jak działa nasza psychika. Ważne więc tutaj było owo posłuszeństwo, czyli podążanie za instrukcją obsługi.

Ten wątek, wątek posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara, przewija się w Biblii wiele razy. I dobrze jest sobie to uzmysłowić. Nie to, że kombinowanie jest złe, ale to, że za każdym razem to my sami wybieramy, co jest naszym priorytetem - logika, czy posłuszeństwo Bogu.

* - Źródło - Słownik Języka Polskiego, http://sjp.pl/ofiara
** - Źródło - http://sjp.pl/ofiarowa%C4%87





niedziela, 5 kwietnia 2015

Historia Hioba, 4. - Bóg pokarał?

Generalnie w tym, co powiedział Elifaz, i o czym można przeczytać w Księdze Joba, rozdziały 4 i 5, było sporo racji. W rozdziale 4 trochę jakby skrytykował on Hioba, sugerując, że każdy zasłużył na to, co ma, a idąc tym tokiem myślenia - że Hiob musiał zrobić coś, wskutek czego "ukarano" go utratą rodziny, majątku i zdrowia. Taka była linia myślenia w starożytnym Izraelu, taka sama była również za czasów Jezusa.

Skąd ona się wzięła? Skąd, skoro dzisiaj wiemy, że wcale tak nie jest - bo wszystko, co nas spotyka, to konsekwencje naszych czynów, plus działanie Ducha Świętego, plus usiłowania Szatana, by zbić nas z tropu? Zresztą i dzisiaj ten rodzaj świadomości, że "Bóg pokarał", jest bardzo popularny wśród tych, którzy Biblii czytać nie lubią / nie chcą, a tylko opierają się na tym, co słyszeli od innych, którzy słyszeli coś tam od jeszcze innych.

Myślę, że początkiem takiego typu myślenia (nie wiem, czy w ogóle, nie sądzę tak nawet, ale w Izraelu - i owszem) były owe błogosławieństwa i przekleństwa. Bóg obiecał im błogosławić, jeśli będą się trzymać Jego wytycznych, a dla "eksperymentujących inaczej" jasno określił kary. Chociaż z drugiej strony - chyba już kiedyś doszedłem do wniosku, że duża część tych kar to oczywiste konsekwencje tamtych "eksperymentów".

Nawiasem - gdybym żył w tamtych czasach, niewątpliwie znalazłbym się w gronie "eksperymentujących"...

Za to to, co mówił Elifaz w rozdziale 5, jest piękne. Nie wiem, jak to przyjął Hiob, bo on, jako stary wyga, raczej o tym wszystkim dawno wiedział i mówienie mu takich oczywistych rzeczy było jak mówienie mechanikowi, jak działa silnik... Ale generalnie treść tego piątego rozdziału jest piękna, budująca. Wystarczy przeczytać fragmenty:

Ja bym się wszakże zwrócił do Boga i Bogu przedstawiłbym moją sprawę. On czyni wielkie i niepojęte rzeczy i cuda nieprzeliczone, których zliczyć się nie da. On ziemię deszczem zrasza i zsyła wody na uprawne pola. On poniżonych wywyższa, a udręczonym przynosi wybawienie. Wniwecz obraca zamysły przebiegłych, tak aby ręce ich nie działały skutecznie. (...) Jakże szczęśliwy człowiek, którego Bóg doświadcza. Nie gardź więc dopustem Wszechmocnego. On bowiem rani, ale też ranę przewiązuje, uderza, ale i ręką swą uzdrawia. Od sześciu plag cię uwolni, siódme zło ciebie nie dosięże. W czasie głodu On ciebie wybawi od śmierci, a w bitwie od uderzeń miecza. On cię osłoni przed biczem języka i nie ulękniesz się klęski, gdy nadejdzie. Będziesz się śmiał ze spustoszenia i głodu i nie ulękniesz się dzikiego zwierza, bo z kamieniami na polu zawrzesz przymierze i dzikie zwierzęta żyć będą z tobą w pokoju. Przekonasz się, jak bezpieczny jest twój namiot, a kiedy dom twój odwiedzisz, nie znajdziesz w nim braków. 
Job 5,8-12.18-24 BP






czwartek, 2 kwietnia 2015

Apokalipsa, 17. - By nie być jak zbity pies

... i zniosłeś/wytrzymałeś/byłeś zdolny unieść1, i wytrwałość masz, i ze względu na moje imię / na mnie trudziłeś się, i nie zmęczyłeś się / nie załamałeś się2.
Obj. 2,3 PD

1 - Wyrażenie użyte tutaj, słowo, to to samo słowo, które określa, że Jezus "poniósł" nasze grzechy na swoich barkach, czyli - wziął na siebie, udźwignął, dźwigał i wytrzymał w tym. To właśnie mówi Jezus do anioła zboru w Efezie. Że wytrzymał tych złych, którzy przychodzili do tego zboru, i wytrzymał te wszystkie doświadczenia z tamtymi ludźmi podszywającymi się pod apostołów.

2 - Każdy z nas był w sytuacji, gdy już mu się czegoś nie chciało, albo normalnie by mu się nie chciało, ale ze względu na kogoś specjalnego - zrobił to. I być może nawet nie myślał, do głowy mu nie przyszło, że może mu się nie chcieć tego zrobić. Tak zazwyczaj mają rodzice wyświadczający przysługi swoim dzieciom (tak, wiem, są wyjątki).

Jak to jest możliwe, by trwać przy Bogu i nie zmęczyć się tym? Ba, nawet nie pomyśleć, że coś może być męczące? Co takiego może być męczącego w praktycznym życiu z Bogiem? Unikanie kłamstw? Empatia? Niezabieranie czyjejś własności? Staranie się, by nie "zabijać" kogoś słowem? W razie wpadki - mówienie "przepraszam" osobom, które są otwarte na to, by to usłyszeć? Czasem może.

Jak to jest możliwe, by nie poczuć zmęczenia w tym przypadku? I to specyficznego zmęczenia. W grece użyte tutaj słowo występuje w NT tylko w dwóch innych miejscach: Otóż porównajcie się do Tego, który doznał ze strony grzeszników wrogości, abyście nie osłabli na waszych duszach (Hebr. 12,3 PD); A modlitwa wiary uratuje będącego słabym i podniesie go Pan, a jeśli dopuścił się grzechów, będą mu odpuszczone (Jak. 5,15 PD). Jak widać więc - chodzi nie tyle o kogoś zmęczonego, ale o kogoś wręcz upadłego ze zmęczenia, ze swojego trudu, "wyjechanego", innymi słowy - o kogoś, kto po pewnych wydarzeniach czuje się już jak zdechły pies.

Jak się przed tym uchronić? Pewną odpowiedzią są owe dwa powyższe przykłady, które same w sobie zawierają już pewną receptę: Jezus doskonale nas rozumie w tym względzie, bo sam był jak zbity pies, a w związku z tym - modlitwa do Niego to jak rozmowa z przyjacielem, którzy przeszedł to samo, i wie, jak z tego wyjść, i podaje pomocną rękę, daje konkretne wsparcie.

Dodatkowo przychodzą mi do głowy jeszcze dwa inne przykłady:
1 Król. 18,46: Eliasza zaś ogarnęła moc Pana, bo przepasawszy swoje biodra, biegł przed Achabem aż do wejścia do Jezreelu (BW).
Gal. 5,22-23: Natomiast owocem Ducha są: miłość zdolna do największych poświęceń, radość, pokój, cierpliwość/wyrozumiałość, dobroć/dobrotliwość, dobroć/dążenie w dobrym celu, wiara*, łagodność, opanowanie/samokontrola (na bazie PD i słownika Stronga).

W czasie, gdy Duch Święty jest obecny na Ziemi zamiast Jezusa, gdy masowo dotykał ludzi za czasów apostołów (Dzień Pięćdziesiątnicy), i - jak wierzę - nadal pracuje nad ludźmi i teraz, tak jak Jezus pracował nad ludźmi w czasie Swojego pobytu na Ziemi, w tym czasie świadomość tego, że w każdym momencie możemy się do Niego zwrócić o pomoc, jest ważna. Duch Święty jest naszym przyjacielem. Może wspomóc, jak turbina wspomaga silnik, czy jak kawa wspomaga człowieka o poranku. I nawet lepiej. Bo zważywszy na to, jakie są owoce Ducha, w sensie - co to znaczy "owoce Ducha?" - w sensie że tak, jak wynikiem działania turbiny w samochodzie jest lepsze przyśpieszenie i przyjemne wciskanie w fotel, i tak jak wynikiem działania porannej kawy są szerzej otwarte oczy, tak samo wynikiem działania Ducha Świętego są nie tylko "przyśpieszone obroty" (jak w owym przypadku Eliasza), ale też są efekty uboczne: łagodność, wyrozumiałość etc. - wszystko to, co zostało wymienione w Liście do Galacjan.

Na ile to pomaga? W sytuacji, gdy musimy zmierzać się powszechną głupotą, niekonsekwencją, zimnym uporem w imię zachowania zasad (przy kompletnym zapomnieniu, że zasady te zostały stworzone, by uporządkować życie CZŁOWIEKA - zupełnie jak w starożytnym Izraelu), brakiem empatii, etc. - cierpliwość, łagodność, odrobina poświęcenia dla innych etc. - wszystko to pomaga w kontaktach międzyludzkich. Pomaga wywołać ich uśmiech, pomaga wywołać w nich tok myślenia typu: "on pomaga mi, to i ja jemu trochę pomogę", pomaga też znieść ("unieść, ponieść") ewentualne niedociągnięcia.

Tak więc - jeśli czujesz się jak zbity pies, jak uczniowie Jezusa po Jego odejściu, po odejściu ich najlepszego przyjaciela - módl się o Ducha Świętego**. Będzie to jak przyjemne wciśnięcie w fotel.

* - Pojęcia te przetłumaczyłem posługując się ich greckimi znaczeniami wywnioskowanymi na bazie słownika Stronga.
** - Albo napisz do mnie, że tego potrzebujesz. Zrobię to za Ciebie. 


[dalej]
[wcześniej]
[do początku]






środa, 1 kwietnia 2015

KŁAMLIWE FAKTY, 26. - Dowód homologiczny

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 26

Ewolucjoniści mówią, że mają dowód ze struktury. To się nazywa: argument homologii. Wiecie, że macie dwie kości w przedramieniu? Promieniową i łokciową. A wiecie, że wieloryb też ma kość promieniową i łokciową w swojej płetwie? "To dowodzi, że jesteśmy spokrewnieni". To, to właśnie mówi się dzieciom.

Spójrzcie: "Te homologiczne struktury to dowód, że te zwierzęta ewoluowały ze wspólnego przodka". Oraz: "Myśl krytycznie. Płetwa foki i ludzkie ramię mają różne funkcje. Jaki dowód mógłby wykazać, że obie struktury wyewoluowały od kończyny przedniej wspólnego przodka?" Pokazują dzieciom te podobne struktury. To jest w każdej książce do biologi, jaką kiedykolwiek widziałem. To jeden z "dowodów" na ewolucję. Nazywają to anatomią porównawczą. "Podobieństwa w anatomii sugerują, że te i inne kręgowce są spokrewnione. Prawdopodobnie ewoluowały od wspólnego przodka".


To kłamstwo! Raczej bardziej prawdopodobne, że mają wspólnego projektanta. Może po prostu ta sama osoba je zaprojektowała?


Ale wszystkie podręczniki na świecie, a mam książki z Litwy, Meksyku, Rosji - uczą tego samego. To głupoty.

Tak przy okazji - te kości powstały z różnych genów w różnych organizmach. Nie są zgodne. A podobny projekt może przecież dowodzić, że stworzył to ten sam projektant.

Czy wiesz, że śruba mocująca felgę w Pontiaku pasuje do Chevy? Czy to dowodzi, że oba samochody ewoluowały z Hondy? Czternaście milionów lat temu?

Mówią, że wiele zwierząt ma podobną budowę kończyny przedniej. Jest to dobra obserwacja, zgadzam się. Dalej jednak - wyciągają z tej obserwacji wniosek, że te kończyny musiały mieć wspólnego przodka. I tu się mylą. Ten wniosek pomógł im dowieść, że wszyscy pochodzimy od skały...

01.12.28-01.14.40

[dalej]
[wcześniej]
[do początku]





Powrót ze stanu gorszego, niż poprzedni

Jeśli bowiem przez poznanie Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa wyzwolili się od brudów świata, lecz potem znowu w nie uwikłani dają im się opanować, to stan ich ostateczny jest gorszy niż poprzedni. 
2 Pio 2,20 BW

Słowa te napisał Piotr o ludziach, którzy stali się lepszymi dzięki poznaniu Jezusa, a potem dali się ściągnąć swoim własnym pożądliwościom znowu na manowce. Cały drugi rozdział tego listu o tym mówi.

Ale - zastanowiłem się chwilę nad tym. Napisał to Piotr, człowiek narwany, porywczy, impulsywny. Który - nawet po 3,5 roku przebywania z Jezusem, nadal taki porywczy był. Ten czas chyba niewiele w nim zmienił. Dodatkowo - przez cały ten czas uczniowie chodzili za Jezusem jak ślepe kaczki - niby widzieli uzdrowienia, ale nie widzieli sensu. Niby słuchali, co Jezus mówił, ale odbierali to zupełnie inaczej, oczekując ciągle Mesjasza Co Wygoni Rzymian.

Wszystko to doprowadziło do tego, że w decydującym momencie, gdy Jezus potrzebował wsparcia przyjaciół, został sam. Mało tego - jeden z przyjaciół otwarcie się Go wyparł. Piotr.

Jak wielkie poczucie winy musiał w sobie Piotr nosić? Jak łatwo było wtedy, w tym poczuciu winy, zamknąć się w sobie, i przestać się odzywać do starych przyjaciół - pozostałych uczniów Jezusa, i dać się ponieść życiu? Jak blisko wtedy było do tego, żeby porywczość Piotra - spotęgowana wyrzutami sumienia, buntem wobec świata, zamknięciem się na wszystko - czyli sposobami, których używa tego typu człowiek, byle poradzić sobie / zagłuszyć owo poczucie winy - żeby przerodziła się ona we władczość, wybuchowość, agresję?

stan ich ostateczny jest gorszy niż poprzedni - tak, to prawda. Sam to znam z autopsji również. Ale to, że ktoś pozna Jezusa, a potem powróci do starego życia - nie przeszkadza temu, żeby do Jezusa powrócić. Pamiętacie historię o synu marnotrawnym? O Piotrze, który po dniach wielkiego poczucia winy, spotkał Jezusa później na plaży? I historię samego państwa izraelskiego - "narodu wybranego" osobiście przez Boga? Byli przy Bogu, potem zaczynali przyjmować zwyczaje z okolicznych narodów - odlane pomniki, tańce, hulanki, swawola... A potem znowu do Boga. I tak w kółko.

Bóg nie zamyka drogi ostatecznie. To, że Piotr napisał, że stan ostateczny jest gorszy niż poprzedni, nie oznacza, że to już jest koniec. Nie. Ciągle jest droga powrotu. Ja powróciłem do Jezusa drugi raz. Ze stanu gorszego, niż w którym byłem wcześniej. Jeszcze bardziej porywczy niż Piotr.

Piotr, i pozostali uczniowie, po śmierci Jezusa spotkali Go znowu kilka razy. Tym samym dostali wsparcie, jakiego człowiek czasem potrzebuje od przyjaciela. Jakoś wytrzymali do Pięćdziesiątnicy. Prawie dwa miesiące. A po tym, jak dostali Ducha Świętego - zrozumieli wszystko.

Ja zdecydowałem się do Jezusa wrócić. Ale nie wiedziałem jak. Ale nie musimy nad myśleć - jak to zrobić. Wystarczy podjąć decyzję, a potem złapać rękę, która wyciąga się do nas z pomocą. Jak ręka przyjaciela, który wciąga nas do jadącego pociągu. Mnie - nocną sowę, nocnego Marka, Bóg nauczył, jak wstawać o godzinie 4, by ranek, czas w ciszy i spokoju, spędzić z Nim.

I wiem, że doświadczy tego każdy, kto tylko podejmie decyzję, by do Jezusa wrócić.