piątek, 31 października 2014

Błogosławiona armia Boga, cz. 1

Andrzej Sieja
kazanie pt. "Błogosławiona armia Boga"
dostępne w wersji audio tutaj: 
http://www.slupsk.adwent.pl/index.php/andrzej-sieja/

... chciała być bardzo kochana, podaje historia, i wiele robiła w tym kierunku. Wiele poświęciła, ale on kochał inną, jej siostrę. Urodziła mu nawet sześciu synów, ale i tak kochał inną. W tamtej kulturze rodzenie dzieci było dla kobiety najwyższym ideałem. Z tego największego poświęcenia urodził się - między innymi - trzeci z kolei syn, syn Jakuba i Lei - Lewi.

Właśnie od imienia tego syna pochodzi nazwa szczególnego pokolenia/plemienia/rodu - Lewici. Biblia sporo o nich podaje, choć nie zawsze ten lud jest jakoś szczególnie blisko naszego serca. Wśród wszystkich narodów Bóg wybrał Izrael do głoszenia Słowa Bożego. Izrael nie wypełnił tego, ale to osobny temat. W każdym razie Bóg wybrał ich jako swoją własność. A z tej własności Bóg wybrał jeszcze kogoś, mianowicie Lewitów. Ze wszystkich dwunastu pokoleń/plemion/rodów Izraela właśnie ono było - w jakimś sensie - uprzywilejowane. Lewici zawsze mieli szczególne błogosławieństwo, Biblia wymienia ich przynajmniej pięć, ja podam je na koniec tego rozważania.

Moje pytanie brzmi: dlaczego? Dlaczego byli jakimś szczególnym rodem? Czy Bóg ma "równych i równiejszych"? Ładnych i ładniejszych? Nie, oczywiście że nie, wiemy przecież, że On nie ma względu na osobę. On nie przebiera w osobach. Bóg kocha wszystkich tak samo. Możemy tego nie rozumieć, ja sam tego do końca nie rozumiem, ale On dał tego dowód na krzyżu, że tak jest. Jednak do pełnienia szczególnych zadań, misji od Boga, z których właśnie wynikają szczególne błogosławieństwa - Bóg nie wybiera każdego. Bóg kochając wszystkich tak samo, "nie błogosławi" tak samo. Zauważam, że Bóg nie wybrał Lewitów z uwagi na to, że byli mądrzejsi czy zdolniejsi, ale też nie dlatego, że byli głupsi, niż inne rody. Nie mieli też więcej talentów i darów duchowych, ale też nie mieli ich mniej, niż inne rody. Zauważam, że nie byli także liczebnie większym rodem, ale też nie byli najmniejszym. Nie mieli specjalnie złotych charakterów, ale też nie mieli specjalnie podłych charakterów.

Dlaczego więc Bóg ich wybrał? Nie urodzili się przecież w czepku, czy pod szczęśliwą gwiazdą, ale też nie urodzili się pod złą gwiazdą. Nie byli rodem bogatszym, zabniejszym, czy - na odwrót - uboższym. Nie wyróżniali się fizycznie czy psychicznie. Nigdy - jak zauważam - Bóg nie brał pod uwagę wizualnej strony, tak jak np. był wybierany przez lud izraelski pierwszy król, Saul. W zasadzie Bóg nie kierował się żadnym, absolutnie żadnym kryterium, którym zwykle kieruje się przy wyborze człowiek.

A więc dlaczego Bóg ich wybrał? Co sprawiło, że Lewici stali się tym szczególnym rodem?

Jest tylko jedna historia, która odpowiada na to pytanie. Jest to historia bardzo bolesna. Zwykle się ją pomija, ponieważ jest bardzo "niewygodna", ale ona jest w Biblii. Ja jej nie napisałem, dlatego chcę Wam zacytować ją z Biblii. Historia ta z jednej strony jest bolesna, a z drugiej - dająca niesamowity ładunek wybuchowy, a ja kocham w Biblii historie, które są trudne, bo w nich jest największe błogosławieństwo.

Wyj. 32,15-29 (oryginalnie użyte w kazaniu: BW; tutaj: miks tłumaczeń: BP, BW, BT): Mojżesz wyruszył więc z powrotem schodząc z góry, a w jego ręku były dwie tablice Świadectwa. Tablice zapisane po obu stronach, zapisane po jednej i po drugiej stronie. Tablice te były dziełem Boga, a pismo też było pismem Boga, wyrytym na tablicach. Kiedy Jozue usłyszał głos ludu, wśród okrzyków, rzekł do Mojżesza: To odgłos bitwy w obozie! Ale ten odrzekł: - Nie są to odgłosy zwycięstwa, nie są to odgłosy klęski; ja słyszę głos śpiewu. Kiedy zbliżył się już do obozu i zobaczył cielca i tańce, zawrzał Mojżesz gniewem. Rzucił z ręki tablice i rozbił je u stóp góry. Potem porwał cielca, którego zrobili, spalił go w ogniu, skruszył na proch i wrzucił do wody. I napoił nią synów Izraela. A do Aarona Mojżesz powiedział: Cóż ci zrobił ten lud, że przywiodłeś go do tak wielkiego grzechu? Aaron odpowiedział: Niech się mój pan nie unosi na mnie gniewem, bo wiesz sam, że ten lud jest skłonny do złego. Powiedzieli do mnie: Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, z tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi egipskiej. Więc powiedziałem im: Kto ma złoto, niech je zdejmie z siebie. I dali mi je, i wrzuciłem je w ogień, i tak powstał ten cielec. I ujrzał Mojżesz, że lud stał się rozwydrzony, gdyż Aaron dopuścił go do tego rozwydrzenia ku pośmiewisku wobec ich przeciwników. Stanął więc Mojżesz przy bramie obozu i rzekł: Kto za Panem, do mnie! Wtedy zebrali się wokół niego wszyscy Lewici. A on powiedział do nich: Tak mówi Pan, Bóg Izraela: Przypaszcie każdy swój miecz do boku! Przejdźcie tam i z powrotem od bramy do bramy w obozie i zabijajcie każdego, czy to brat, czy przyjaciel, czy krewny. Synowie Lewiego uczynili według rozkazu Mojżesza, i zabito w tym dniu około trzech tysięcy mężów. Potem rzekł Mojżesz: Wyście dziś wyświęcili siebie samych / poświęciliście swoje ręce do służby dla Pana, gdyż nikt z was nie zawahał się wystąpić przeciwko synowi czy bratu swemu. Niech więc udzieli wam dziś błogosławieństwa. Koniec historii.

00.01-08.05

[dalej]




czwartek, 30 października 2014

Apokalipsa, 7. - Rodzina królewska i kapłani

... i od Jezusa Chrystusa, tego świadka wiarygodnego, pierworodnego z umarłych, i przełożonego królów/władców na ziemi, kochającego nas, i który umył nas z grzechów naszych w Jego krwi, i uczynił nas królami1 i kapłanami2 Boga i jego Ojca. Jemu chwała i moc na wieki wieków, amen.
Obj. 1,5-6 PD

Uczynił nas królami i kapłanami. Co to znaczy?

1 - Niektóre przekłady mówią, że uczynił nas rodem królewskim - ok, niech będzie. Że uczynił nas królestwem - nie zgodzę się. Bycie królem a królestwem to dwie zupełnie inne rzeczy. To jak w firmie - bycie szefem firmy albo bycie całą firmą. Bycie kierownicą samochodu albo całym samochodem. Bycie książką kucharską albo bycie całą kuchnią. Język grecki mówi wprost: "królami i kapłanami", i słowo "królami", użyte tutaj, porównane do innych miejsc, w których również zostało użyte - w każdym innym miejscu oznacza również "króla", nie "królestwo". Zgodzę się, że w niektórych przypadkach użycie słowa "król" może oznaczać również całe państwo, ale to chyba głównie w Starym Testamencie. W Nowym - nie. Można to sobie sprawdzić tutaj: królowie w Nowym Testamencie.

Ok. Więc co znaczy, że uczynił nas królami? Czy to, że będziemy panować jeden nad drugim? Nie sądzę. Jezus mówił, że jedni drugim powinniśmy służyć. Że tak, jak On umył nogi swoim uczniom (nogi się wówczas myło gościom, gdy wchodzili do domu, by obmyć kurz z ich stóp - pamiętajmy o różnicy w klimacie: tam chodziło się w sandałach, było ciągle ciepło) i usłużył im w ten sposób, tak i my powinniśmy służyć innym. Być ich uzupełnieniem, być dla innych błogosławieństwem, żeby ci inni dzięki nam zobaczyli w nas odbicie charakteru Boga, odbicie Jego miłości do ludzi, tak jak my możemy zobaczyć to w charakterze i czynach Jezusa.

Myślę więc, że raczej mianowani królami jesteśmy ze względu na nasze pochodzenie - jesteśmy stworzeni bezpośrednio przez dłonie Boga, kształtowani przez Niego, nawet teraz, w każdej chwili naszego życia - jeśli zechcemy, On jest naszym nauczycielem. I to nie w drobnych sprawach, ale nawet w sprawach, że tak to nazwę, bardziej niż życiowych. Nie tylko w kwestii jak żyć, by robić to uczciwie, ale też: jak pokonać pewne schorzenie, które współczesna medycyna uważa za nieuleczalne. Ogólnie rzecz biorąc, bo może są jacyś specjaliści, którzy są zdania, że można je wyleczyć. Ale do takich specjalistów zwyczajny człowiek nie ma dostępu. Ale nagle okazuje się, że jego życie w ciągu ostatnich kilku-kilkunastu lat było tak "kierowane", "przeprowadzone", że w ciągu tych lat praca nad poszczególnymi wadami przybrała taki kształt, że ostatecznie, dzisiaj, po tych latach, okazało się, że było to owo schorzenie, które w tej chwili jest już właściwie w ostatniej fazie leczenia. Zgodnie z krokami terapii. Nawet o tym nie wiedząc.

2 - Natomiast jeśli chodzi o kapłanów... Słyszałem pewne kazanie na ten temat*, i częściowo posłużę się tu nim (a w przyszłości może nawet je spiszę, bo - naprawdę - jest fajne, budujące). Mianowicie: Bóg wybrał Abrahama, Abrama właściwie jeszcze wtedy, by wyszedł ze swojego Ur i poszedł Gdzieś Tam. To znaczy - w nieznane. Tak ot, po prostu, bo Bóg tego chciał. Być może Bóg mówił to kilku osobom, nie wiem, bardzo możliwe. Ale tylko Abram posłuchał tego głosu. Tak więc - został wybrany. Dlaczego on? Skoro posłuchał głosu Boga, to znaczy, że był blisko Niego. I tak też czytamy - że Abram był bardzo wierzący, potem czytamy różne historie z jego udziałem... Tak, Abram, a potem Abraham, był bardzo wierzący. I dowiedział się, że został wybrany. I że będzie miał dzieci jak gwiazd na niebie.

Lata później dzieci tych dzieci i dzieci ich dzieci przybyła znaczna ilość. W końcu Bóg rozpoczął ich wyprowadzanie z Egiptu, gdzie byli niewolnikami, wyrobnikami, by wprowadzić ich do ich własnego kraju. Mniejsza teraz o te przygody, które miały miejsce tam po drodze, w każdym razie chodzi o to, że zostali oni "narodem wybranym". Wybranym - by pomiędzy innymi narodami, mające swoje bóstwa, "hodować" pamięć o tym Bogu, który to wszystko stworzył. O tym Jedynym Prawdziwym Bogu.

Ale czasem nawet ów naród wybrany się burzył. Nie pamiętam teraz, gdzie ta historia jest zapisana, ale w którymś momencie lud się zbuntował i nie chciał słuchać dalej głosu Boga. Może to było w momencie, gdy ulali sobie tego złotego cielca/byka? Nie pamiętam. W każdym razie Mojżesz zawołał wówczas, kto jest gotowy bez względu na wszystko pójść za Panem, za Bogiem. Z całego narodu izraelskiego wyszła ta część, która pochodziła od Lewiego - jego prawnuki, prapraprawnuki, w każdym razie jego rodzina. Musiała zostać wychowana w jakiś specyficzny sposób. Wtedy, tam, dostali do wykonania zadanie, które w dzisiejszych oczach jest bulwersujące. Mniejsza o szczegóły, ale chodzi o to, że później Mojżesz im powiedział, że oni sami się wybrali do specjalnej służby dla Boga. I później, gdy doszło do momentu skonstruowania świątyni, to oni byli tymi, którzy mieszkali najbliżej tej świątyni i którzy trzymali nad nią pieczę, służyli tam. To z rodu/rodziny Lewiego pochodzili kapłani służący w świątyni.

Czyli, gdyby to tak zreasumować - spomiędzy wszystkich narodów naród izraelski został wybrany do utrzymania pamięci o Bogu, a spośród całego narodu izraelskiego - jedna jego część została wybrana (czy też wybrała się "sama") do roli pełnienia specjalnej pieczy nad całym sprzętem świątynnym poświęconym Bogu. Do pełnienia roli kapłaństwa.

Stąd mogę wysnuć wniosek, że dzisiaj, obecnie - każdy z nas, który zdecydował się iść za Bogiem, który pokochał Go i zdecydował sie być Mu posłusznym, w sensie: ufać Mu, że Jego zalecenia są najlepsze, najlepiej potrafią utrzymać porządek świata - taki każdy z nas "wybrał się sam" do roli współczesnego kapłaństwa, czyli do pielęgnowania pamięci o Nim, do kierowania wzroku ludzi na Niego, na Jezusa, żyjącego w niebie, który wybacza/zapomina wszelkie zło.

* - (dopisane później) - kazanie dostępne jest tutaj: Błogosławiona armia Boga

[dalej]
[do początku]




wtorek, 28 października 2014

Czyny wysłanników; Do przyjaciela Boga

"Czyny wysłanników" to oczywiście o Dzieje Apostolskie. Dlaczego więc wyraziłem się tak dziwnie?

Nazwa tej księgi po angielsku to "Acts", czyli "Czyny". Po norwesku: "Apostlenes gjerninger", czyli: "Apostołów czyny, działania". Dlaczego po polsku księga została nazwana "Dzieje"?...

Tak czy siak - grecka nazwa księgi to "Prakseis ton Apostolon", co dosłownie znaczy: "Czyny tych Apostołów/Wysłanników". Bo apostoł = wysłannik, tak jak anioł = posłaniec, a ewangelia = dobra nowina. "Tych" wysłanników - bo wiadomo, o jakich wysłannikach mówimy. Domyślam się, że w tamtych czasach każdy mistrz filozoficzny, mający swoich uczniów, miał też swoich wysłanników, czyli apostołów. Dlatego tutaj jest "tych" - bo wiadomo, że chodzi o tych dwunastu (tak, w tamtym momencie akurat już jedenastu), a nie o jakichkolwiek.

Gwoli ciekawostki - Nowa Biblia Gdańska nazywa ten rozdział: "Dokonania apostołów".

Pierwszą księgę, Teofilu, napisałem o tym wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku...
Dzieje Apostolskie 1,1 BW

W tym pierwszym wersecie autor zwraca się do niejakiego Teofila, do tego samego człowieka, co w swojej Ewangelii Łukasza. Być może Teofil był konkretnym człowiekiem, być może było to konkretne imię. Ale imię to to także greckie wyrażenie na "przyjaciel Boga". Będzie więc sensowne również, jeśli odczytamy powyższe słowa i w ten sposób: "Pierwszą księgę, przyjacielu Boga, napisałem..." Bo w końcu Biblia adresowana jest do tych, którzy są przyjaciółmi Boga, chcą poznać go lepiej, i tak też zaadresował swoje pisma Łukasz. I każdy z nas, czytających, jest przyjacielem Boga. Pamiętacie? "Błogosławiony/szczęśliwy jest ten, który czyta słowa tej księgi..." My wszyscy jesteśmy przyjaciółmi Boga, po grecku - theo-filami.




poniedziałek, 27 października 2014

Dobra Nowina Marka, 7.2.

Potem wyruszył stamtąd i poszedł w okolice Tyru i Sydonu. Tam wszedł do pewnego domu i nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział o tym, ale ukrycie tego było niemożliwe. Pewna kobieta mieszkająca tam miała córkę, która miała w sobie nieczystego ducha/demona. Zaraz, gdy tylko usłyszała o Jezusie, przyszła i rzuciła się do Jego stóp. Była Greczynką, syryjsko-fenickiego pochodzenia. Prosiła go o wyprowadzenie tego złego ducha z córki. Jezus powiedział jednak do niej:
- Pozwól, że najpierw miejscowe dzieci będą najedzone, bo nie ma żadnej racji w zabraniu dzieciom chleba, żeby psy mogły jeść.
- Panie - odpowiedziała - przecież nawet psy jedzą pod stołem okruchy, które dzieciom spadną.
- Ok, ponieważ tak to powiedziałaś, odpowiem ci tak: idź do domu, ten zły duch opuścił już twoją córkę.
Po czym ona poszła do domu i znalazła dziecko leżące na łóżku. Tamten zły duch ją opuścił.

Od czasu, kiedy znowu opuścił on okolice Tyru, szedł przez Sydon w kierunku Jeziora Galilejskiego, mijając ziemię Dekapolis. Ktoś przyprowadził do niego pewnego człowieka, który był głuchy, a mówienie sprawiało mu ból. Prosili go, żeby położył ręce na nim. Jezus wziął tego człowieka precz od tłumu, wetknął swoje palce w jego uszy, wziął ślinę i dotknął jego języka. Potem podniósł oczy do nieba, westchnął i powiedział do niego:
- Effata - co znaczy: otwórz się!
Zaraz otworzyły się jego uszy, węzeł opasujący jego język się rozwiązał i zaczął mówić czysto.

Jezus zakazał im opowiedzenia o tym komukolwiek. Ale im więcej zakazywał, tym bardziej było to powszechnie znane. Ludzie byli powaleni i zszokowani, i mówili:
- Wszystko, co on robi, jest dobre. Doprowadza nawet głuchych do słuchania i niemych do mówienia!

na podstawie: Mar. 7,24...37

[dalej]
[do początku]




niedziela, 26 października 2014

KŁAMLIWE FAKTY, 15., Zmiany definicji ewolucji

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 15

Słowo "ewolucja" ma 6 różnych znaczeń:

1. Ewolucja kosmiczna - pochodzenie czasu, przestrzeni i materii, tzw. Wielki Wybuch.

2. Ewolucja chemiczna - pochodzenie pierwiastków cięższych niż wodór - po Wielkim Wybuchu musiałby on "ewoluować" w 92 różne pierwiastki.

3. Ewolucja gwiezdna - pochodzenie gwiazd i planet. Gwiazdy musiałyby jakoś powstawać, ale nikt nigdy nie widział formującej się gwiazdy. Widzimy stale, jak wybuchają, a jednak wciąż jest ich wystarczająco dużo, by każda osoba na Ziemi mogła mieć 2 tryliony gwiazd dla siebie. Z tych, o których wiemy...

4. Ewolucja organiczna - inna nazwa na "pochodzenie życia". Nikt nie ma pojęcia, jak życie zostało zapoczątkowane z materiału nieżyjącego. Więcej o tym - w kolejnej serii wykładów.

5. Makro-Ewolucja - przemiana jednego rodzaju zwierzęcia w inny. Ale nikt nigdy nie widział, by pies urodził nie-psa.

6. Mikro-Ewolucja - rozmaite wariacje w ramach jednego rodzaju. Tylko ta dzieje się naprawdę, reszta to religia - ludzie tylko wierzą, że one istnieją, ale nikt ich nigdy nie zaobserwował.

Definicja słowa "ewolucja" jest zagmatwana. Czy celowo? Myślę, że trzeba sporej wiary, by przejść od "mikroewolucji" do "makroewolucji". A potem trzeba wielkiego "skoku", by przejść do dalszych jej czterech rodzajów.

Makroewolucja to fantazja. Ludzie wierzą, że to musiało się wydarzyć, ale nie ma na to dowodu. Nauczyciele jednak podają uczniom tylko jedną definicję, wprowadzają teorię. A potem powoli zaszczepia się resztę - gdy uczeń wie już o ewolucji, a w domyśle, wg powyższych kryteriów - o mikroewolucji - to następnie pod tą teorię podpina się resztę zjawisk, mówią, że ewolucja to pochodzenie plus modyfikacja. To kłamstwo - tak naprawdę nie tak rozumie się ewolucję. A niewielu uczniów zakwestionuje potem "wiedzę" nauczyciela.


Ten podręcznik (powyżej, po lewej) mówi, że ewolucja to "zmiana w czasie". Jest to pierwsza definicja. Zobacz, jak można dowolnie zmieniać te definicje. Innymi słowy - to, co żyje, "zmieniało się z czasem".

Chwileczkę - co stało się z pierwszymi czterema etapami ewolucji? Przeskoczysz w dół do tego, co żyje i po prostu przyjmiesz, że pozostałe etapy miały miejsce? (powyżej, pośrodku). Potem mówią, że ewolucja to zmiana gatunków w czasie (powyżej, po prawej) - teraz przeskakują na sam dół, to tego ostatniego rodzaju ewolucji, w którą i ja wierzę - że gatunki mogą zmieniać się z czasem, uważam jednak, że zmiany ograniczone są w obrębie tylko jednego rodzaju. Ale ktoś może to nazywać "różnymi gatunkami", choć jest to ciągle ten sam rodzaj zwierzęcia*. Nie to tak naprawdę mają na myśli, mówiąc: "ewolucja". Tak naprawdę to myślą, że cała ta teoria przychodzi "w pakiecie". Odmiany z pewnością istnieją, ale mają swoje granice.

45.50-48.32

* - Np. tygrys jest z gatunku tygrysów, i rodziny kotowatych. Kot domowy jest z gatunku kotów domowych, i rodziny kotowatych. Lew to gatunek, należący do rodziny kotowatych. Ryś to gatunek, należący do rodziny kotowatych. Wg powyższej teorii - mogą zachodzić zmiany, wymiana genów, krzyżówki czy jakiekolwiek kombinacje w obrębie rodziny kotowatych - stąd "kot" zawsze będzie "kotem", ale nigdy nie stanie się koniem. 





Dobra Nowina Marka, 7.1.

Faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy, zebrali się wokół Jezusa. Pozwolili oni zauważyć sobie, że niektórzy z uczniów jedli niemytymi rękoma, to znaczy - bez płukania ich. Bo faryzeusze, i Żydzi ogólnie rzecz biorąc, nie jedzą, póki dopóki nie zanurzą rąk w wodzie, w posłuszeństwie tradycji z dziada pradziada. I kiedy przychodzą z rynku, nie jedzą nic, póki nie wezmą oczyszczającej kąpieli. Mają również masę innych zwyczajów i przepisów do przestrzegania, jak zanurzanie kubków czy dzbanów, czy garnuszków miedzianych w wodzie. Dlatego ci faryzeusze, i uczeni w Piśmie, pytali go [Jezusa]:
- Dlaczego twoi uczniowie nie wypełniają starych tradycji, ale jedzą niemytymi rękoma?
- Rację miał Izajasz, prorokując o was - odpowiedział Jezus, - hipokryci, tak jak jest napisane:
Ten lud czci mnie wargami, 
ale ich serca są daleko ode mnie.
Daremnie mnie wielbią,
bo to, czego nauczają, to przykazania człowieka.
Odchodzicie od przykazań Boga, ale trzymacie się twardo ludzkich tradycji.

I dalej mówił do nich:
- Tak, dobrze słyszeliście! Znosicie przykazania Boga, żeby wprowadzać wasze własne tradycje! Bo Mojżesz mówił: "Czcij z honorem twojego ojca i matkę" i "Ten, kto używa złych słów wobec ojca lub matki, musi umrzeć". Ale wy jednak aprobujecie, gdy ktoś mówi do swojego ojca lub matki: "To, co powinieneś/powinnaś dostać ode mnie w ramach pomocy, to tylko korban*" - co znaczy: jakiś podarunek do świątyni. Czcić z honorem możecie robiąc coś dla/za ojca lub matkę. Tak właśnie tak wytrącacie Słowo Boga z jego mocy, ze względu na te tradycje, które odebraliście [od ojców] i wprowadzacie w życie dalej. I wiele innych podobnych rzeczy robicie.

Przywołał znowu ludzi do siebie i powiedział:
- Słuchajcie mnie wszyscy i zrozumiejcie! Nic, co przychodzi do człowieka z zewnątrz, nic takiego go nie uczyni nieczystym ["uczynić go nieczystym" = winnym złamania jakiegoś nakazu, przykazania; nie splami go, nie skala]. Nie, to właśnie to, co wychodzi z wnętrza człowieka na zewnątrz - właśnie to czyni człowieka nieczystym [plami go, kala]. Jeśli ktoś ma uszy do słuchania, niech słucha!

Kiedy wszedł w drzwi, prosto z tego tłumu, uczniowie zaraz zapytali go o to podobieństwo/parafrazę/metaforę.
- Wy też nic nie rozumiecie? Czy nie rozumiecie, że żadna rzecz, która przychodzi do człowieka z zewnątrz, nie może zanieczyścić człowieka? [skalać, splamić]. Nic takiego nie wchodzi do jego serca, ale tylko do żołądka, a potem wychodzi do ustępu [zostaje wydalone], oczyszczając wszystkie pokarmy**.

Następnie powiedział:
- To, co wychodzi z człowieka, to właśnie czyni go nieczystym [plami, kala]. Bo wewnątrz, w jego sercu, rodzą się złe myśli/pragnienia: prostytucja, złodziejstwo, mordowanie, zdrada małżeńska, chciwość, złośliwość, oszustwo, upadłość moralna/rozpusta, zawiść, drwiny, arogancja, brak rozsądku. Wszystko to zło pochodzi z wnętrza człowieka, i to właśnie czyni człowieka nieczystym.

na podstawie: Mar. 7,1...23

* - Korban, Karov - jeden z rodzajów ofiar składanych przez Żydów w świątyni, tzw. "ofiara uświęcająca", mająca na celu przybliżenie do Boga. Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Korban.

** - Niektóre tłumaczenia (BP, BT) podają tutaj wersję: "Tak uznał wszystkie pokarmy za czyste". (Żydzi mieli podział produktów spożywczych na czyste i nieczyste - zob. Ks. Kapł. r. 11). Tyle że oryginalnie, w grece, nie ma ani słowa o tym, jakoby ktoś coś uznał.... Można połączyć tę część wypowiedzi - "oczyszczając pokarmy" z początkiem tego zdania, w wersecie 18: "powiedział im...", uznając tę część o oczyszczeniu za dodatek od autora, tuż po zakończeniu wypowiedzi Jezusa. Albo można zrobić to naturalnie, potraktować to jako naturalną dalszą część wypowiedzi Jezusa, spisaną przez zwykłego człowieka, niezbyt elokwentnego (co widać po stylu napisania tej ewangelii - niezbyt patetyczna, jak np. Jana, zawierająca mnóstwo konkretnych faktów, a mało filozoficznych dodatków i zdobień), i raczej na pewno - zwłaszcza w ówczesnych czasach - nieobeznanego z budową przewodu pokarmowego. Jezus wiedział, że pokarm wchodzi do żołądka i dalej do przewodu pokarmowego, tam jest "oczyszczany" przez różnego rodzaju bakterie, przez wątrobę, nerki etc. Tak czy siak, jakkolwiek by było - najważniejsze jest i tak to, co wychodzi z człowieka, z jego serca, a nie pokarm, który wchodzi do żołądka.

[dalej]
[do początku]




czwartek, 23 października 2014

Apokalipsa, 6. - Prawa ręka martwych

... i od Jezusa Chrystusa, tego świadka wiarygodnego, pierworodnego3 z umarłych4, i przełożonego królów/władców na ziemi, kochającego nas, i który umył nas z grzechów naszych w Jego krwi...
Obj. 1,5 PD

3 - Słowo "pierworodny" nie występuje w Nowym Testamencie zbyt wiele razy. Raptem trzy.

Kol. 1,15 NBG: On jest obrazem niewidzialnego Boga, pierworodnym wszystkiego co stworzone.

Kol. 1,18 BT: I On jest Głową Ciała - Kościoła. On jest Początkiem, Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał pierwszeństwo we wszystkim.

I trzeci tekst - ten pierwszy, z nagłówka.

Co właściwie znaczy "pierworodny"? Nie używamy tego słowa dzisiaj. Jak by to przetłumaczyć na dzisiejszy, współczesny język tak, żeby to było zrozumiałe? Drugi tekst, z Kol. 1,18 nieco tłumaczy, o co chodzi: pierworodność ma powiązanie z pierwszeństwem. SJP podaje, że pierworodny to urodzony jako pierwszy wśród całego rodzeństwa, najstarszy z rodzeństwa. Tylko że to ciągle niczego nie wyjaśnia.

Jednak nawet powierzchowne poszukiwania w Starym Testamencie dają szerszą odpowiedź na to pytanie. Przykładowo - historia o Jakubie i Ezawie, i o tym, jak Jakub "skradł" pierworodność Ezawa (Rodz. 27). Czy skradł rzeczywiście? Nie, historia pokazuje, że skradł wszystkie najlepsze przywileje, które należały się starszemu - temu najstarszemu wśród nich, a więc pierworodnemu - bratu.

Podobną pod tym względem historię można przeczytać w Rodz. 48, gdy Izrael, czyli stary Jakub, znowu zrobił "przekręt" z pierworodnością, tym razem wobec swoich wnuków. Do tego najstarszego, pierworodnego, Manassesa, należały najlepsze błogosławieństwa, ojcowska "prawica", czy też - bycie ojcowską "prawą ręką". Tymczasem ojciec ręce skrzyżował i położył swoją prawą rękę na głowie Efraima, drugiego syna, przeznaczając tym samym wszystkie najlepsze błogosławieństwa dla niego.

Tak więc pierworodny - w rozumieniu biblijnym, w rozumieniu tradycji żydowskich, czy też blisko-azjatyckich - znaczy tyle, co "najbardziej uprzywilejowany", "najstarszy", "ten, który przyszedł pierwszy na świat" - choć w przypadkach Jakuba i Efraima - to nie oni byli najstarsi z rodzeństwa, mimo że "uzyskali" pierworodność. Tak więc niech będzie: "najbardziej uprzywilejowany", czy ten, który otrzymuje największe przywileje, jest prawą ręką ojca etc.

Zresztą, znając historię - ten system był też widoczny w systemie władzy monarchicznej - następcą króla zostawał zazwyczaj jego najstarszy syn. I było tak zawsze - począwszy od egipskich faraonów, aż po polskich Piastów i Jagiellonów. Dopiero myślicielskie prądy cywilizacji wniosły w historię ludzkości coś takiego jak demokracja oraz elekcja.

4 - "Umarłych" - w zasadzie wszędzie, w każdym miejscu Nowego Testamentu to słowo znaczy tyle, co "martwy". Słowo "umarłych" jest więc tylko literackim upiększeniem, żeby wyrażenie "pierworodny z umarłych" piękniej brzmiało. Ale faktycznie znaczy to tyle, co "pierworodny z martwych". A w połączeniu z powyższym punktem - "najbardziej uprzywilejowany, prawa ręka martwych".

Prawa ręka martwych... To jest coś, co mówi bardzo wiele. To może przywieść na myśl tyle, że wszyscy ci, którzy umarli, lub kiedykolwiek umrą, mają swoją "prawą rękę" - kogoś, kto myśli za nich, przewiduje za nich, jest ich uzupełnieniem, wykonuje ich wolę. Jaka byłaby wola wszystkich martwych? Myślę, że: "żyć dalej". Co zrobiła nasza "prawa ręka"? Co zrobił Jezus, który został nazwany naszą prawą ręką, prawą ręką wszystkich, którzy są umarli lub kiedykolwiek umrą? Dał nam życie.

Brzmi absurdalnie? Jak mógł Jezus dać życie tym wszystkim umarłym? Jak On może to zrobić? Nawet jeśli sam umarł na krzyżu, i sam zmartwychwstał, to co dalej? Czy jest w stanie nas ożywić?

A czy ktokolwiek, poza Nim, jest w stanie przezwyciężyć prawa grawitacji i gęstości materii i chodzić po wodzie?...

A czy ktokolwiek, poza Nim, jest w stanie tak po prostu zignorować wynikającą z praw natury przyczynowość burzy czy gwałtownego wiatru i rozkazać im, żeby się uciszyły?

A czy ktokolwiek, poza Nim, jest w stanie ożywić martwego człowieka, leżącego w grobie, w gorącym klimacie, już od trzech dni?

A czy ktokolwiek, poza Nim, jest w stanie ot tak, po prostu, "przyspawać" na powrót dopiero co odcięte ostrzem ucho?

Więc skoro to On panuje nad prawami przyrody i może przezwyciężać naturalne konsekwencje związku czasu i materii, to dlaczego bycie prawą ręką wszystkich martwych, i ożywienie ich, miałoby stanowić dla Niego jakiś problem? Tym bardziej, że będąc tutaj, na Ziemi, zabiegał o nas, zabiegał o każdą jedną osobę, chciał, aby było nas jak najwięcej. Nawet nakarmienie kilku tysięcy osób nie stanowiło dla Niego żadnego problemu. Zrobił to ot tak, bez większego przygotowania.

A do tego, by wskrzesić nas wszystkich i wziąć do "domu Jego Ojca", przygotowuje się już od lat, od wielu lat...

Czy Bóg rezygnuje z człowieka? - cz. 3

Co więc w tej sytuacji mógł zrobić Bóg? Otóż znalazłem w Słowie Bożym dwa wyjścia.

Po pierwsze: Bóg mógł zwyczajnie zrezygnować z człowieka. Tak: zwyczajnie zrezygnować z człowieka. Bo tak naprawdę w tej sytuacji, w której znalazł się człowiek, nie było dobrego, bezpiecznego wyjścia, bez szkody dla nikogo.

Po drugie: Bóg mógł zrobić coś, co dyktowało Jego kochające, ojcowskie serce: ratować za wszelką cenę. Choć tylko On doskonale wiedział, że tą ceną było życie.

W tej sytuacji to pierwsze rozwiązanie mogło narzucać się samo z siebie: człowiek nawarzył piwa, to niech je wypije. To jest pewnego rodzaju zasada przyczynowo-skutkowa. Tak właśnie funkcjonuje dzisiejszy świat. Ale nie Bóg! - mówiąc o ratowaniu swojego kochanego dziecka.

Bóg nie mógł więc tego zrobić, nie mógł zrezygnować z człowieka. To było, i jest nadal, sprzeczne z Jego naturą. Popatrzcie: który rodzic tak łatwo rezygnuje ze swojego dziecka, nawet wtedy, kiedy wie, że ono samo wpadło w tarapaty. A tak naprawdę, to dzieci rzadko wpadają w tarapaty przez kogoś. Zauważyliście, że to, co dzieciom najlepiej wychodzi, to wpadanie w tarapaty przez samego siebie? Zauważyliście, że taka jest dziecięca natura? Ono samo wpada, ale nie potrafi samo z nich wyjść. Ono samo się okalecza, nie potrafi samo wyzdrowieć.

Taka sama jest nasza natura. Bóg - doskonale o tym wiedząc - postanowił postąpić zgodnie z tym. Ktoś więc musiał umrzeć. On to wybrał. Tak wybrało to Boże, kochające, ojcowskie serce, którego ciągle nie rozumiem, ale które ciągle podziwiam. Które wolało pęknąć z miłości do nas, niż nadal bić, wiedząc i widząc agonię swoich dzieci. Nadal to serce zgłębiam i ciągle widzę, że jestem na początku.

Taką właśnie miłość widzę w całym życiu Pana Jezusa, o takiej właśnie miłości opowiadał Jezus, mój Pan, kiedy był na tej ziemi i kiedy o niej mówił. I kiedy spotkał się, właściwie po raz ostatni, ze swoimi uczniami, kiedy Biblia mówi, że umiłował ich aż do końca.

Inny fragment Biblii mówi - Miłością wieczną umiłowałem cię. Pan Jezus mówi, że umiłował aż do końca. "Miłość wieczna", "miłość do końca" - jak to brzmi? Co to naprawdę oznacza? Nie rozumiem tych rzeczy, ale ja nimi żyję. Nie mówię tak, i nie jestem taki, ale za to właśnie mojego Pana kocham. Jakże obce są człowiekowi te pojęcia, jak trudne do zrozumienia, prawda? Szczególnie, gdy wiemy, jak bardzo jesteśmy ograniczeni, i że nasza miłość jest warunkowa: kochamy dlaczegoś, kochamy za coś, kochamy z powodu, bo, ponieważ...

Ale by jeszcze głębiej zrozumieć nasze ludzkie położenie i tę cudowną miłość, trzeba nam zobaczyć coś jeszcze. Opisuje to doskonale nasze położenie i Jego oddanie. Ez. 16,4-11 i dalej, BW: A z twoim narodzeniem było tak: Gdy się narodziłaś, nie przecięto twojej pępowiny i nie obmyto cię wodą, aby cię oczyścić, nie wytarto cię solą i nie owinięto w pieluszki. Żadne oko nie spojrzało na ciebie, aby z litości nad tobą uczynić dla ciebie jedną z tych rzeczy; lecz porzucono cię na polu, brzydząc się tobą w dniu twojego narodzenia. A gdy przechodziłem koło ciebie i widziałem cię tarzającą się w swojej krwi, wtedy odezwałem się do ciebie, leżącej we krwi: Żyj i rośnij! Jak roślinę polną uczyniłem cię. Rosłaś więc i wydoroślałaś, i doszłaś do pełnej urody. Twoje piersi nabrały kształtu, a twoje włosy urosły, lecz sama byłaś naga i goła. A gdy znowu przechodziłem koło ciebie i widziałem cię, oto nadszedł twój czas, czas miłości. Wtedy rozpostarłem nad tobą poły swojej szaty i nakryłem twoją nagość, związałem się z tobą przysięgą i zawarłem z tobą przymierze - mówi Wszechmocny Pan - i stałaś się moją. I obmyłem cię wodą, spłukałem z ciebie twoją krew i pomazałem cię olejkiem. Potem przyodziałem cię szatą haftowaną, nałożyłem ci sandały z miękkiej skórki, dałem ci zawój z kosztownego płótna i jedwabną zasłonę. Przyozdobiłem cię klejnotami...

Chciałbym czytać to jeszcze dalej i dalej, bo taki właśnie jest Bóg. Dosyć łatwo pochyla się nad kimś, kto jest goły i wytarzany we krwi. Wiecie, chciałbym powiedzieć, że ja osobiście jeszcze takiego obrazu nigdy nie widziałem, ale Bóg - pokazując taki obraz - chce pokazać mnie. Chce pokazać mi stan, który naprawdę nie jest pocieszający. To nie jest stan, który zachęcałby kogoś do tego, żeby taką osobę podnieść, przytulić, ucałować. Bo czy łatwo przytulić kogoś, kto cały jest we krwi? A kogoś, kto jest we własnych wymiocinach?

Nie mówię tutaj o wyglądzie fizycznym. Mówię o tym, co Bóg wskazuje w nas, co jest w nas wewnątrz.

I to jest Bóg, który nigdy ze mnie nie rezygnuje. Nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy, kiedy sytuacja jest beznadziejna, i która wymagałaby, żeby to rzucić. Ja odczytuję takiego Boga, który przyjmuje mnie nie dlatego, że ładnie wyglądam. Bóg nie przytula mnie dlatego, że wszystko jest świetnie w moim życiu, a mój wygląd jest dużo lepszy od innych. To jest Bóg, któy daje mi szansę, kiedy nikt inny mi już jej nie daje. Podnosi wtedy, gdy nikt inny nie chciałby na mnie nawet spojrzeć.

O tym właśnie mówi całe Słowo Boże: jaką wartość musiał On widzieć we mnie, że tak wiele był zdolny zapłacić. W Jego oczach jestem zawsze cenny, choć nie zawsze - w oczach innych.
To pomaga również widzieć z innej perspektywy drugiego człowieka, z perspektywy krzyża mojego Pana.

Z tego wyłania się taka odwieczna prawda - wielkość i wartość, i poświęcenie się komukolwiek zawsze zależą od wartości, jaką stanowi on dla mnie.

Ale oprócz przeogromnej ceny, jaką zapłacił nasz Pan, Zbawiciel, za nasz ratunek, jest coś jeszcze bardziej bolesnego. Tak, moi drodzy. Znalazłem w Słowie Bożym coś, co jeszcze bardziej bolało. Bólem dla naszego Pana było nie tyle to, co wycierpiał, by nas ratować - na przykład w filmie "Pasja" mogliśmy zobaczyć tylko tę stronę cierpienia - ale największym Jego bólem było odrzucenie Jego ratunku, jedynego naszego koła ratunkowego. Bo każdy kochający rodzic przyzna, że z miłości do swojego dziecka jest w stanie znieść bardzo dużo - ból, cierpienie, głód, zniewagę, naprawdę - najgorsze rzeczy. Jednego jednak rodzic nie zniesie - odrzucenia jedynej pomocy, jaką ma dla dobra swojego dziecka. Wyobrażacie sobie ten ból, jaki przeżywalibyście, gdyby wasze dziecko odrzucało jedyne lekarstwo, jakie może pomóc, które mu dajesz? Boże serce często w ten sposób było rozdzierane.

Na przykład kiedy Bóg wiedział, że Jego oferta wyprowadzenia jego ludzi z Egiptu, kiedy chciał ich stamtąd wyprowadzić, uwolnić z niewolnictwa, dać im nową ziemię, nowy kraj do zamieszkania - ta oferta przez wielu została odrzucona. Ale On z nich nie zrezygnował.

Pan Jezus starał się powiedzieć, że ratunek człowieka jest w spożywaniu Jego "ciała", Jego "krwi". Wszystko to, czym człowiek żyje - umiera. Ale kiedy przyjmuje Jego samego - będzie żył. Ale po tych słowach chcieli odejść od Niego nawet ci, którzy chodzili za Nim ponad trzy lata. Ale On z nich nie zrezygnował, bo Biblia mówi, że "umiłował ich do końca.

Chciałbym dzisiaj powiedzieć, moi drodzy, że nasz Pan jest Bogiem, który widząc rezygnację człowieka, widząc nawet jego stan godny pożałowania, nad którym już nawet nikt inny nie chciałby się pochylić - ten Bóg mówi: Mój jesteś, umiłowałem cię do końca, miłością wieczną. Nasz Pan kocha nas dlatego, że jesteśmy Jego. Niech Bóg będzie uwielbiony.

13.53-29.02

[inne kazania]
[do początku]




środa, 22 października 2014

Apokalipsa, 5. - Wiarygodny Świadek

... i od Jezusa Chrystusa, tego świadka1 wiarygodnego2, pierworodnego z umarłych, i przełożonego królów/władców na ziemi, kochającego nas, i który umył nas z grzechów naszych w Jego krwi...
Obj. 1,5 PD

Wiem, są różne interpretacje Apokalipsy. Ale chcę tutaj dojść do tego, czy mając taką wiedzę, jaką mam teraz, w tej chwili, i dostęp tylko do Biblii, ewentualnie porównywarki występowania poszczególnych słów, można dojść do jakichkolwiek sensownych wniosków.

1 - Świadek to świadek, niczego bardziej odkrywczego tutaj nie będzie, mimo że użycie tego słowa w tym tekście brzmi nieco niezrozumiale. Czy rozjaśni coś fakt, że zostało to użyte w formie rzeczownika określonego - jak. np. w angielskim "the witness"? Na razie nic związanego z tym nie przychodzi mi do głowy...

2 - Polskie przekłady używają słowa "wierny", zamiast "wiarygodny". Definicje słowa "wierny" to:
- niezdradzający kogoś
- służący komuś z oddaniem i przywiązany do kogoś; będący wyrazem przywiązania i oddania
- zawsze postępujący zgodnie z jakimiś zasadami, poglądami, ideami itp.
- zgodny z oryginałem, wzorem lub rzeczywistością.

Mnie osobiście zawsze, gdy czytałem to słowo tutaj, przychodziło do głowy znaczenie "wierny - czyli oddany komuś". "Świadek wierny" - w tym sensie... to nie ma sensu. Świadek w połączeniu z tym słowem to raczej świadek, który świadczy zgodnie z oryginałem, rzeczywistością, jakiej był świadkiem. Czyli inaczej - wiarygodny. Tak też są tłumaczone użyte w tym miejscu słowa w NKJV i wersji norweskiej, na których również się opieram (chociażby ze względu na gramatykę rzeczowników określonych i nieokreślonych, które są w języku greckim, angielskim i norweskim, ale brak jej w języku polskim, co może prowadzić do pewnych niezrozumień w przekładzie tekstu).

Zresztą i występowanie tego słowa w tekście Nowego Testamentu może sugerować podobne wnioski. W większości przypadków zgadza się z kontekstem sens słowa "wierny" jako tego "będącego oddanego komuś, czemuś", ale w tych pozostałych jest inaczej, np.:

Jan 20,27 PD: Potem zwrócił się do Tomasza: Zbliż tu swój palec i obejrzyj moje ręce; zbliż swoją rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niewierzący, ale wierzący. - W grece zostało tutaj użyte słowo tłumaczone jako "wierny", tutaj jednak nijak nie pasuje jego polskie znaczenie.

(Tak nawiasem - skąd te dywagacje? Ponieważ jeśli ktoś kiedykolwiek uczył się jakiegokolwiek języka obcego, to doskonale wie, że "pole znaczeń" jednego polskiego słowa niekoniecznie pokrywa się z "polem znaczeń" tego samego słowa w innym języku. Przykładowo: słowo oznaczające zazwyczaj kierowanie jakimś pojazdem ("drive" w angielskim i "kjøre" w norweskim), w języku polskim możne oznaczać również kierowanie jakimś projektem, zespołem ludzi. W językach angielskim i norweskim - już nie. Użycie tam tego słowa w tym samym kontekście co polski, brzmiałoby bardzo dziwnie - to tak, jakby ktoś "jeździł ludźmi"... W tamtych językach w tamtym znaczeniu używa się już słowa, które po polsku brzmiałoby "liderować", które z kolei w Polsce brzmi bardzo dziwnie, i obco. Tak więc taka zabawa znaczeniami słownymi ma sens :) ).

1 Kor. 1,4-9 BP: Zawsze dziękuję Bogu mojemu za was z powodu udzielenia wam łaski Bożej w Jezusie Chrystusie. W Nim zostaliście bowiem wzbogaceni pod każdym względem we wszelkie słowo i wszelkie poznanie, ponieważ zostało wśród was utwierdzone świadectwo o Jezusie Chrystusie. Z tych względów nie brakuje żadnego daru Bożego wam, oczekującym objawienia się Pana naszego Jezusa Chrystusa. On będzie was utwierdzał aż do końca, abyście okazali się nienaganni w dniu Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wierny jest Bóg, który powołał was do wspólnoty ze swoim Synem Jezusem Chrystusem, Panem naszym. - W kontekście tego całego wcześniejszego tłumaczenia można by wysnuć wniosek, że Bóg jest "wierny" - czyli "oddany tym ludziom, więc nigdy ich nie opuści", albo Bóg jest "wiarygodny", czyli - "to całe utwierdzone w was świadectwo o Jezusie Chrystusie to nie ściema, jest ono w pełni prawdziwe, wiarygodne, Bóg was nie oszukuje". Jedno i drugie ma sens.

1 Kor. 4,1-2 BW: Tak niechaj każdy myśli o nas jako o sługach Chrystusowych i o szafarzach tajemnic Bożych. A od szafarzy tego się właśnie wymaga, żeby każdy okazał się wierny. - Podobnie i tutaj, doskonale wpisuje się w kontekst zarówno typowy sens słowa "wierny/oddany/zgodny z oryginałem", jak i "wiarygodny".

1 Kor. 7,25 BW: A co do panien, nakazu Pańskiego nie mam, ale wyrażam zdanie jako ten, który dzięki miłosierdziu Pańskiemu zasługuje na wiarę. - Tutaj ewidentnie chodzi o znaczenie "wiarygodność". W którymś przekładzie użyto tutaj zwrotu: "godny jest zaufania".

2 Kor. 1,18-19 BP/BW: Czy u mnie "tak, tak" znaczy równocześnie "nie, nie"? Jak wierny jest Bóg, tak słowo nasze do was nie jest równocześnie "tak" i "nie". Albowiem Syn Boży Chrystus Jezus, którego wam zwiastowaliśmy, ja i Sylwan, i Tymoteusz, nie był równocześnie "tak" i "nie", lecz w nim było tylko "tak". - I tu również ewidentnie chodzi o znaczenie "wiarygodny": Jak wiarygodny jest Bóg, tak nasze słowo do was nie jest równocześnie "tak" i "nie". NBG również i tutaj używa w tym miejscu zwrotu o tym, że "Bóg jest godny zaufania".

2 Tes. 3,3 BW: A wierny jest Pan, który was utwierdzi i strzec będzie od złego. - I, dla porównania, wersja z BP: Trzeba zawierzyć Panu, który was utwierdzi i zachowa od zła. Parafraza własna: Wiarygodny jest Pan, który was utwierdzi i ustrzeże od zła. Wiarygodny = godny zaufania.

1 Tym. 1,15, tutaj przedstawię więcej tłumaczeń, i jakikolwiek komentarz będzie tutaj zbędny:
- Wiarygodne to Słowo i wszelkiego przyjęcia godne, że Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy. (PD)
- Prawdziwa to mowa i w całej pełni przyjęcia godna, że Chrystus Jezus przyszedł na świat... (BW)
- Godna to wiary nauka i warta, aby ją wszyscy przyjęli: Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników... (BP)
- Nauka to zasługująca na wiarę i godna całkowitego uznania, że Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników... (BT)
- Wierna jest ta mowa i wszelkiego przyjęcia godna, iż Chrystus Jezus przyszedł na świat... (BG)
- To jest mowa godna zaufania i warta całkowitego przyjęcia, że Jezus Chrystus przyszedł na świat... (NBG)

Podobnie z 1 Tym. 3,1:
- Wiarygodne to słowo: Kto się o biskupstwo ubiega, pragnie pięknej pracy. (PD)
- Prawdziwa to mowa... (BW)
- Godna to wiary nauka... (BP)
Swoją drogą - PD i NBG tłumaczą tutaj "biskupstwo" jako "praca doglądania", czyli nie "władza", ale "ten, który chodzi i sprawdza, czy wszystko jest w porządku". Czyli dozorca taki, stróż.

Użycie słowa "wierny" w znaczeniu "wiarygodny, godny wiary", jak w tych przykładach powyżej, powtarza się w listach do Tymoteusza i do Tytusa jeszcze parę razy, plus znaczenie typu "wierzący", "oddany, wierny zasadom".

Hebr. 10,23:
- Trwajmy niewzruszenie w nadziei, którą żyjemy, wierny jest bowiem Ten, który dał obietnicę! (BP)
- Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę. (BT)
Tutaj również ewidentnie widać, że słowo "wierny" użyte jest w kontekście "wiarygodny, nie oszukujący, nie rzucający swoich słów na wiatr".

Nawiasem mówiąc - określenie "wierny świadek, wiarygodny" w tym kontekście, jak w tym tekście umieszczonym na samym początku, będzie pojawiać się w Ks. Objawienia jeszcze kilka razy. O kim to jest? Można by się zastanawiać wiele razy, czytając tylko te późniejsze teksty, lecz tutaj jest napisane: ... Jezusa Chrystusa, tego świadka wiarygodnego... - forma określona rzeczownika wskazuje na to, że nie chodzi o wymienianie typu: Jezusa, i świadka, i Franka - ale to Jezus jest tym świadkiem wiarygodnym, jest to nazwa odnosząca się do Niego.

Nic w końcu dziwnego, skoro Jezus po to właśnie był na ziemi, by uwiarygodnić, czy też: pokazać, jaki jest naprawdę Bóg. Obalić te wszystkie talmudy, komentarze do komentarzy, tradycyjne mniemania etc., ale właśnie pokazać, że Bóg chce nas wszystkich, chce nas widzieć zdrowych i wierzących w Niego, i ufających mu.

Czy i dzisiaj można zrobić coś w Jego imieniu, w imieniu Jezusa, by pokazać Go ludziom takim, jakim jest w rzeczywistości? Żeby zapomnieli o wszystkich sprawach, robiących wrażenie jakoby miało cokolwiek wspólnego z religią, ale tak naprawdę będącymi powszechnymi chorobami każdej organizacji - czy to państwowej, czy to kościelnej? Żeby ludzie zapomnieli o jakiejkolwiek organizacji religijnej, a zobaczyli - gdzieś w swoim otoczeniu - człowieka, który zadziwia swoją dobrocią, konsekwencją, moralem, a może nawet zobaczyli "znak" wskazujący na Niego, na Boga? Jakieś ewidentne uzdrowienie?...





niedziela, 19 października 2014

Zobaczą Go wszyscy. Na raz?

Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć.
Mar. 6,49 BT

I dalej - tu też jest ciekawa sprawa. Dwanaście osób w łodzi i wszyscy na raz go zobaczyli i krzyknęli? Zawsze przecież jest tak, że jeden zajęty jest sterowaniem, inny gapi się w gwiazdy, paru dwóch czy trzech rozmawia ze sobą, ktoś się rozgląda... Gdyby ten ktoś tylko krzyknął, to byłoby zrozumiałe. Ale tutaj zobaczyli go wszyscy. I wszyscy krzyknęli. Musieli go więc wszyscy na raz zobaczyć, bo gdyby ktoś zrobił to później, albo został uprzedzony typu: "Patrz, zjawa jakaś" - już nie byłoby takiej reakcji, takiego zaskoczenia.

Bo przecież też nie było chyba tak, że jeden krzyknął i reszta zaczęła krzyczeć ot tak... To nie były nastolatki, to byli starzy, doświadczeni rybacy...

I tak mi się skojarzyło - jak to się ma do fragmentu z Księgi Objawienia, że Oto przychodzi wśród obłoków, i ujrzy go wszelkie oko (Obj. 1,7 BW)? Gdzieś też jest inny fragment, o podobnej treści, że wszyscy zobaczą go w tym samym momencie... Albo mi się wydaje, bo nie mogę go znaleźć. W każdym razie zastanawiałem się - jak to będzie możliwe? Przecież Ziemia jest okrągła i zawsze, jeśli na niebie dzieje się jakieś zjawisko, to mogą to zobaczyć mieszkańcy jednej półkuli, z drugiej - siłą rzeczy - jest to niemożliwe.

Tak czy siak, przychodzi mi do głowy - Jezus uciszał burzę, chodził po wodzie, wskrzeszał martwe komórki do ponownego życia, albo sprawiał że żywe usychały (historia o uschnięciu drzewa), "przyklejał" z powrotem odcięte mieczem ucho, a patrząc generalnie na dzieła Boga - rozsunięcie się morza, wytryśnięcie wody pitnej ze skały gdzieś na środku pustyni, nawet chwilowe cofanie się słońca na niebie - to wszystko to są rzeczy, które pokazują, jak bardzo kontrolę nad całą tę naszą materią ma Bóg. I Jezus też, jako Bóg.

Więc - myśląc perspektywicznie - co za problem sprawić, żeby wszyscy widzieli jakieś zjawisko na niebie? Albo nawet zrobić to bardzo "po ludzku" - przecież w dzisiejszych czasach media są wszędzie, kolorowe ekrany są wszędzie, smartfony, ipady, facebooki, twittery, cuda-niewidy... Informacja i zdjęcia o czymś, co się zdarzy za minutę tutaj, jeśli będzie to wystarczająco "sensacyjne", w ciągu kilkunastu minut może obiec cały świat.

A wierzę, że przyjście Jezusa będzie wystarczająco sensacyjne.




"Cud" dla własnej korzyści?

I zaraz nakłonił swoich uczniów, aby weszli do łodzi i popłynęli przed Nim w kierunku Betsaidy, a On tymczasem rozpuści tłum. Uwolniwszy się od nich, poszedł się modlić na górze. A kiedy nastał wieczór, łódź była na pełnym morzu, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.
Mar. 6,45-48 BP

Cała ta historia... Wygląda na to, że Jezus miał dość - najpierw przybili do brzegu, żeby uciec od tamtych i odpocząć, ale tutaj go rozpoznano i znowu miał pełne ręce roboty, więc odesłał uczniów łodzią samych, a sam jeszcze tutaj został. Jak zamierzał dobić do pozostałych? Łodzią? Jako syn cieśli, chłopak wychowany w tamtych okolicach, mógł umieć posługiwać się wiosłami... Ale chyba nie umiał, skoro z takiej możliwości nie skorzystał, a tylko "poszedł na łatwiznę" - przyszedł do nich ot tak po prostu, na wodzie.

Czy zrobił to po to, by uzyskać trochę cennego czasu w odosobnieniu od wszystkich? Raczej na pewno. Żeby się modlić. Czy poszedł potem po wodzie, wykorzystując swoją moc dla własnej wygody? Czy jest to "cud", który Jezus zrobił dla własnej korzyści, dla korzyści jego relacji z Ojcem? Bo przecież nie uzdrowił przy tym nikogo, nikomu innemu nie zrobiło się lepiej...

Czy można - na podstawie tej historii - wyciągnąć wniosek, że można oczekiwać od Boga, że uczyni "cud" nie tylko uzdrawiając kogoś, ale także wtedy, gdy będzie to potrzebne do zachowania relacji z Nim?

Na pewno można wyciągnąć wniosek, że można grzecznie wyprosić z domu wszystkich gości, sugerując im piękną przechadzkę, żeby samemu w końcu mieć czas się pomodlić... ;)





sobota, 18 października 2014

Dobra Nowina Marka, 6.4.

Tuż potem wziął Jezus uczniów, żeby poszli do łodzi i udali się na drugą stronę, ku Betsaidzie, przed nim, podczas gdy on sam miał rozesłać lud z tego miejsca tutaj. A kiedy już się rozstali, poszedł na górę, żeby się modlić.

Kiedy przyszedł wieczór, łódź była na środku jeziora, a Jezus - sam na lądzie. Widział, że byli zmęczeni wiosłowaniem, ponieważ mieli wiatr w drugą stronę [chodzi o łódź z żaglami chyba - wiatr był w przeciwną stronę, więc musieli wiosłować, albo czekać na zmianę wiatru]. Więc o czwartej godzinie warty nocnej [= godzina 22] przyszedł do nich, idąc po jeziorze. Chciał przejść obok nich, ale wtedy go zobaczyli, jak idzie po wodzie, myśleli, że to jakaś zjawa i krzyknęli głośno, bo zobaczyli go wszyscy, i byli przerażeni. Ale Jezus zawołał do nich i powiedział:
- Spokojnie, to ja jestem, nie bójcie się!
Potem wszedł do nich na łódź, a wiatr się uciszył. Ale oni prawie "wyszli z siebie" z tego całego zdumienia, bo nie pojęli jeszcze nawet, co się stało z tamtymi chlebami - ich serca były zatwardziałe.

A kiedy przybyli na drugą stronę, przybili przy Genezaret i przycumowali. Gdy tylko wyszli z łodzi, lud znowu ich rozpoznał, i wszyscy wokoło śpieszyli się, by zebrać chorych z całej okolicy, i ludzie przynosili ich na noszach tam, gdzie słyszeli, że akurat jest. I bez względu na to, gdzie akurat przyszedł - do wiosek, miast, czy pojedynczych zagród - chorzy byli wystawiani na zewnątrz i prosili go, żeby mogli dotknąć chociaż frędzli jego szaty. I wszyscy, którzy go dotknęli, stawali się zdrowi.

na podstawie: Mar. 6,45...52





piątek, 17 października 2014

Chorzy, tłumy chorych

Kiedy wyszli z łodzi, ludzie Go zaraz poznali. I biegali po tej całej krainie, i zaczęli znosić chorych na noszach tam, gdzie słyszeli, że [On] jest. I gdziekolwiek wchodził do wsi czy do miast, czy do zagród, kładli na placach chorych i prosili Go, aby mogli dotknąć się kraju Jego okrycia. A ci, którzy Go dotknęli, wracali do zdrowia.
Mar. 6,54-56 BP

... i tak czytam już od paru rozdziałów Ewangelii Marka. Ludzie ciągle tylko biegają za Jezusem i ciągle od niego chcą, żeby ich uzdrawiać. Przybrało to takie rozmiary, że już parę razy zostało napisane, że nawet nie mieli czasu czegoś zjeść, a jedyny spokój, jaki mieli - to na łodzi, na wodzie.

Inna sprawa, że Jezus do tego dopuścił, pozwolił na to. Jeśli wiedział, ile czasu mu zostało, to nic dziwnego - chciał uzdrowić maksymalnie dużo ludzi, jak to tylko było możliwe.

Ale zastanawiam się nad reakcją ludzi. Jezus był oblegany przez tłumy praktycznie od świtu do zmierzchu, gdziekolwiek by się nie pojawił. Gdy czytałem Ewangelię Jana - była ona spokojna, wyważona. Tutaj - wszystko ciągle w pośpiechu, ciągle w tłumie, nie ma czasu na odpoczynek, rzeczy się dzieją akapit za akapitem, a akapity są o wiele krótsze, niż te rozwlekłe z Ewangelii Jana. Chorzy tutaj są znoszeni do Jezusa przez cały czas, a ci, którym udało przebić się przez tłum i tylko go dotknąć - zdrowieli.

Jakie w tym jest przesłanie? Na razie nie widzę żadnego. Z jakiegoś powodu Jezus pozwolił, by uzdrowienia stały się Jego "znakiem firmowym". Kilka razy można przeczytać, że utożsamiał ustąpienie choroby z odpuszczeniem/wybaczeniem grzechów. Dla nas dzisiaj to nic nie znaczy, ale wtedy mniemano, że choroby są wyrazem grzechów, taką "karą Boską". I może na tym właśnie powszechnym mniemaniu Jezus się oparł? Żeby - wykorzystując to, w co ludzie wierzą - pokazać im, że ma władzę nad grzechami?...




wtorek, 14 października 2014

Apokalipsa, 4. - Siedem duchów

Jan do siedmiu zgromadzeń/zborów/parafii w Azji: Łaska wam i pokój od Tego Będącego/Istniejącego1 i Który był, i Który jest nadchodzący, i od tych siedmiu duchów2, które jest3 przed tym tronem Jego.
Obj. 1,4 PD

1 - Taka forma tekstu jest moją osobistą "twórczością", parafrazą z kilku różnych tłumaczeń, włączając w to greckie interlinearne, posiłkując się też NKJV i norweskim. Dlaczego użyłem w tym miejscu takiej formy? Bo w greckim objaśnieniu jest napisane, że to imiesłów. Kojarzę to więc z formą imiesłowową w innych językach, z formą, która - mimo że imiesłów jako taki w języku polskim występuje - to tzw. forma imiesłowowa praktycznie nie istnieje. Mam tu na myśli te różne czasy teraźniejsze, przeszłe i przyszłe, tworzone za pomocą imiesłowów.

Jak więc rozumieć Tego Będącego, i Który był, i Który jest nadchodzący? Przedstawił się On na początku tej księgi - Jezus Chrystus. Gdyby to rozdrobnić - Ten Będący (akurat teraz) w tym czasie, to - tak to odbieram - Duch. Ten Duch, którego Jezus miał przysłać po swoim odejściu, Duch Pocieszyciel, który miał uczniom wszystko wyjaśnić i wszystkiego nauczyć.

Który był - ponieważ jest tutaj użyta forma "był" w zwykłej formie (tak, w polskiej jest tylko jedna forma, jeśli patrzeć pod tym względem), formie "preteritum" czy "imperfectum" (dwie nazwy na to samo pojęcie), oznacza to, że ktoś "był" w konkretnym czasie, który już się skończył i z czego nic nie wynika na chwilę obecną. W odróżnieniu od czasu "perfektum" - imiesłowowej formy czasu teraźniejszo-przeszłego (tak to nazwę, bo jakkolwiek to nazwać, to i tak nie odda to tego, czym to w rzeczywistości jest; po polsku po prostu taka forma w języku polskim nie istnieje, a z języków obcych jest ona tłumaczona na czas przeszły lub teraźniejszy - w zależności od kontekstu). Tak więc można sobie tutaj w zasadzie "gdybnąć", kogo Jan miał na myśli, pisząc, że "był w jakimś tam, jemu znanym, momencie". Ja tu obstawiam samego Jezusa - ponieważ jest to Ewangelia Jezusa.

Który jest nadchodzący - tutaj też - jak się domyślam - chodzi o Jezusa. Pół Nowego Testamentu trąbi o tym, że Jezus przyjdzie ponownie.

2 - ... od tych siedmiu duchów... - tekst używa tu formy określonej, stąd mowa o "tych" siedmiu duchach. Ale jakich? Co to są za "te" duchy? Może później wpadnie jakieś wyjaśnienie tego, w kontekście.

W każdym razie - jeśli chodzi o same duchy - to słowo to za każdym razem, gdy jest użyte w Nowym Testamencie, użyte jest w kontekście "duchów nieczystych", w domyśle: demonów". Aczkolwiek właśnie wpadłem na jakiś jeden ślad...

Ponadto, szanowaliśmy naszych ojców według ciała, chociaż nas karali; czy nie daleko więcej winniśmy poddać się Ojcu duchów, aby żyć? (Hebr. 12,9 BW) - BT i BP podają w tym miejscu, że jest to "Ojciec dusz", ale - patrząc na wcześniejsze występowanie tego słowa (kilka przypadków), raczej oponowałbym. Albo może i nie. W każdym razie można by tu wysnuć dwa wnioski: 1. Dusza to to samo co te nieczyste duchy, co mi się jakoś zgodzić nie chce, bo dusza - w rozumieniu tego duchowego wnętrza człowieka - to nie jest odrębna istota, a w pozostałych przypadkach, gdy mowa o "złych duchach", mowa jest właśnie o odrębnych istotach, dokładnie złych duchach, demonach. Nie utożsamię duszy z demonem. 2. Jeśli przyjąć, że jednak nie chodzi tu o duszę, a o ducha - o tę odrębną istotę, to...

Tak i wy, ponieważ usilnie zabiegacie o dary Ducha, starajcie się obfitować w te, które służą ku zbudowaniu zboru (1 Kor. 14,12 BW) / Tak też i wy, skoro jesteście żądni darów duchowych (BT) / Tak też wy, skoro jesteście zwolennikami istot duchowych (NBG) / Tak i wy, jako że gorliwcy/zapaleńcy jesteście duchów (PD). Tak. I tutaj gwóźdź zabija nam porządnego ćwieka. O ile "normalne" tłumaczenia mówią przyzwoicie - o darach duchowych, o darach Ducha; o tyle głębsze kopanie pokazuje, że nie ma tam ani słowa o żadnych darach, ale najbardziej poprawne jest tutaj tłumaczenie NBG. Mowa o zapaleńcach/gorliwcach duchów. Chyba że są tutaj użyte jakieś greckie idiomy, i przez nadmierną zabawę tym tekstem, bez znajomości tych idiomów, wyląduję gdzieś w jakimś kotle na bulion...

Ponieważ mowa tutaj (powyżej) o czymś, co na ogół znane jest jako "dary duchowe" (w domyśle - dary Ducha Świętego), a dosłowna greka mówi o "duchach", przychodzi mi do głowy pewne porównanie... Otóż czasem mówi się, że jeśli ktoś ma jakiś nałóg, to ma w sobie demona jakiegoś, albo w innej sytuacji, że człowiek opętany jest przez demona nienawiści, zawiści, czy czego tam... Jeśli tak, i jeśli tych "duchów" mogły być "legiony" - jak w tej historii, w której Jezus uwolnił od demonów jednego człowieka, a one wszystkie razem wypełniły całe stado świń - tyle ich było; to można przypuścić również, że podobnie wygląda z tymi dobrymi "duchami". Czyli - jeśli mowa o darach duchowych, to tak, jakby mieć "ducha mądrości", "ducha nauczania", "ducha cierpliwości"... Gdzieś chyba nawet dokładnie takie nazewnictwo jest użyte.

Idąc dalej - jeśli przyjąć powyższy wniosek za właściwy - to tych siedem duchów przed Jego Tronem, to nic innego jak duchy tego właśnie rodzaju. A ponieważ wszystkie te "dary duchowe" pochodzą - jak to się potocznie mówi - od Ducha Świętego, to mogę tutaj założyć, że gdy mowa o tych siedmiu duchach, będących tam przed tym tronem, to mowa o tymże właśnie Duchu. Ale mogę się mylić.

Ogólnie przyjmuję też, że za parę wersetów może się tutaj coś wyjaśnić, i trzeba będzie wrócić naprostować wnioski. Ale wszystko po kolei.

3 - Gramatycznie to się nie trzyma kupy: ...tych siedmiu duchów, które jest..., ale takie formy są użyte po grecku. Jan młody był, ewangelię napisał ładną, elokwentny i obeznany z zasadami gramatyki i logiki też musiał być, skoro taką skomplikowaną księgę napisał. Na razie więc przyjmuję, że tak jest tam napisane, a dlaczego - może wyjdzie w jakimś dalszym ciągu. Może to coś w rodzaju historii jak ta ze stworzenia człowieka: I rzekł Bóg: Uczyńmy ludzi na obraz nasz (Rodz. 1,26 BP), gdzie coś jest jedno, ale ma wiele "członków", jak z rodziną - rodzina jest jedna, ale mówi się, że "wszyscy wyjechali" - czyli mimo, że rodzina jest jedna, to używa się wobec nich liczby mnogiej. Może z tymi siedmioma duchami jakaś podobna historia wyjdzie. Może - o ile wniosek, że tych siedem duchów to po prostu Duch Święty, ma jakiś sens, to może chodzi o to, że tych siedmiu duchów znowu jest jak jedna rodzina, która - razem, w całości - stanowi Ducha Świętego.

Tak, wiem, brzmi jak fantastyka. Co zrobić - tak jest napisane, to mi przyszło do głowy na podstawie tego, co przeczytałem i na bazie wiedzy, którą posiadam. Można więc stwierdzić, że to jakaś abstrakcyjna fantastyka (jakkolwiek to brzmi), odejść, i nigdy nie wrócić, a można sięgnąć dalej i szukać/kopać dalej, z nadzieją na wyjaśnienie/naprostowanie.

poniedziałek, 13 października 2014

KŁAMLIWE FAKTY, 14., Ewolucja tylko w gatunku

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 14

Karol zauważył więc coś, co czasem nazywa się mikroewolucją. Nie lubię tego słowa, bo wprowadza zamieszanie. Będę go używał, ale wy teraz rozumiecie, co mam na myśli [zob. wykład o różnicach w pojęciu ewolucji i mikroewolucji]. Mikroewolucja to właściwie tylko odmiana. Psy wydają odmiany psów, róże wydają odmiany róż. Nikt temu nie przeczy i jest to fakt.

Pytanie jednak brzmi, czy to przechodzi w coś, co nazywa się "makroewolucją", tzn. gdy jeden rodzaj zmienia się w drugi?

Przykładowo - psy miały wspólnego przodka. Nie kwestionuję faktu, że wilk i kojot go miały. Jednak nawet dzieci wiedzą, że jest to ten sam rodzaj zwierzęcia. Tak, raz nawet testowaliśmy to na tych wykładach - mieliśmy psa, wilka, kojota i banana (środkowy rysunek). I zapytaliśmy pięciolatka, który elementy nie pasuje do pozostałych. Dziecko wskazało banana od razu...


Napotkałem pewien artykuł w National Geographic, "Od wilka do wilka". O tym, jak pies ewoluował z wilka (poniżej, po lewej). Nie neguję tego, prawdopodobnie tak było, ale to jest nadal ten sam rodzaj zwierzęcia.

Biblia mówi, że wszystko wydaje swoje potomstwo, lub owoce, wg swojego rodzaju, wg swojego gatunku.


Ten człowiek mówi: (powyżej, po prawej): Wyniki tego i innych, podobnych badań są niepokojące, bo ewolucja jest przyjęta w nauce od prawie 150 lat. Jednak 46% dorosłych osób w Stanach Zjednoczonych nie wierzy, aby ludzie pochodzili z ewolucji. Ci ludzie nie wierzą, aby pochodzili od paru skałek sprzed iluś tam miliardów lat.

Więc jeśli chcesz w to wierzyć - w porządku, to nie moja sprawa, ale nie nazywaj tego nauką.

43.28-45.49

[dalej]
[do początku]




Jezus jako szef w pracy

A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: "Miejsce jest odludne, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych zagród i wsi i kupią sobie coś do jedzenia". Lecz On im odpowiedział: "Wy dajcie im jeść". Rzekli Mu: "Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?"
Mar. 6,35-37, BT/BP/BW

Jako szef w pracy Jezus byłby chyba bardzo trudnym szefem. Tutaj przychodzą jego "pracownicy" (uczniowie), uprzedzają o stanie magazynowym (tutaj jest pusto...), myślą perspektywicznie (... i jest późno), dodatkowo podają rozwiązanie gotowe na tacy (odeślij ich gdzieś do wiosek, niech sobie coś kupią do jedzenia), czyli - wzorowi pracownicy, którzy myślą o wszystkim, i których można zostawić samych, nie martwiąc się, że firma zaraz padnie.

I co słyszą w odpowiedzi od swojego "szefa"?
- Wy im dajcie jeść.
Ale jak?? Czy nie powiedzieliśmy mu dopiero co, że tu jest pusto? Czy on nie wie sam, że nie jedzie za nami żaden TIR z zapasami pożywienia?
- To co, mamy wziąć całą naszą firmową kasę, iść i w dwunastu przynieść chleba na pięć tysięcy ludzi?... - W tym momencie chyba każdy zwątpiłby w sens tych poczynań. Ale Jezus, jako szef, jako prawdziwy mistrz, w tym momencie po prostu pokazał im nową, zupełnie inną alternatywę. Alternatywę, która była zupełnie zgodna z głównym mottem Jego "firmy".

I tak można by odebrać tę historię o nakarmieniu pięciu tysięcy.





Dobra Nowina Marka, 6.3.

Apostołowie zebrali się ponownie przy Jezusie i opowiedzieli mu o wszystkim, co zrobili i o czym nauczali ludzi. I on powiedział do nich:
- Chodźcie ze mną na jakąś pustynię/odludne miejsce, gdzie moglibyśmy być sami, i tam odpoczniecie nieco.
Bo było tam znowu tylu ludzi, że nawet nie mieli czasu, żeby coś zjeść.

Więc udali się łodzią, żeby dotrzeć do jakiejś pustyni/odludnego miejsca, żeby pobyć trochę w samotności. Ale ludzi ich widzieli, jak odpływają, i wiedzieli, dokąd płyną, więc ze wszystkich okolicznych miast znowu tam nadeszli. A gdy Jezus już tam dotarł, zobaczył ich cały tłum. Ogarnęło go głębokie współczucie wobec nich, ponieważ byli oni jak owce bez pasterza. I pozwolił sobie nauczać ich o kilku rzeczach.

Zrobiło się już późno, gdy jego uczniowie przyszli do niego i powiedzieli:
- To miejsce to pustkowie, a zrobiło się już późno. Odeślij ich od siebie, żeby mogli pójść do jakichś gospodarstw czy wiosek gdzieś tu w okolicy i kupić sobie jedzenie.
- Wy im dajcie jedzenie - odpowiedział Jezus.
- Czy my mamy iść i kupić chleb za 200 denarów, żeby oni mieli co jeść? - odpowiedzieli uczniowie.
- Jak dużo chleba macie? Idźcie i zorientujcie się.
A kiedy uczniowie się rozejrzeli, powiedzieli:
- Mamy pięć chlebów i dwie ryby.
Potem powiedział Jezus do nich, że mają położyć całe to pożywienie i posadzić lud na trawie. A oni usiedli, grupa przy grupie, niektóre po sto, niektóre po pięćdziesiąt. A potem wziął on tych pięć chlebów i te dwie ryby, podniósł wzrok ku niebu, podziękował, połamał chleby na kawałki i dał je uczniom, żeby dzielili je dalej między ludzi. Tak samo podzielił te dwie ryby. I wszyscy się najedli. A potem zebrali jeszcze dwanaście koszy z okruchami i trochę ryby.

A było tam pięć tysięcy mężczyzn, którzy jedli.

na podstawie: Mar. 6,30...44

[dalej]
[do początku]




niedziela, 12 października 2014

Apokalipsa, 3. - Szczęśliwy ten, kto to czyta

Błogosławiony, który czyta i ci, którzy słuchają słów proroctwa tego, i zachowują to, co w niem jest napisane; albowiem czas blisko jest
(Obj. 1,3 BG)

Szczęśliwy, który czyta, i [ci] którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w nich napisane, bo chwila jest bliska
(BP)

Bogaty ten, kto czyta oraz ci, którzy słuchają słów proroctwa i zachowują to, co w nim jest napisane; bowiem czas jest bliski
(NBG)

Szczęśliwy/błogosławiony czytający i słuchający słów tego proroctwa i zachowujący/strzegący tego, co w nim jest napisane, bo (ten) czas / (ta) pora jest już blisko
(PD)

Któregokolwiek tłumaczenia by nie przeczytać... Szczęśliwy, czy też bogaty jest ten, który czyta to proroctwo. Fakt, ciężko się czyta tę księgę. Ale uważam, że cokolwiek by tam nie było skomplikowanego, wyjaśnienie wszystkiego można znaleźć w innych miejscach Biblii. Skoro Bóg dał To Słowo, skoro Ewangelia Jezusa mówi, że szczęśliwy ten, który to czyta i ten, który się do tego stosuje, to nie może być tak, żeby wszelkie wątpliwości pozostały bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Tym bardziej, że sam ap. Paweł napisał: Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli (Rzym. 15,4 BW). Czyli cierpliwie, cierpliwie...

[dalej]
[do początku]




Próby życiowe, doświadczenia - cz. 2

W tym weselicie się, jeśli teraz z konieczności trochę zostaniecie zasmuceni w rozmaitych próbach doświadczeń, aby wypróbowanie/doświadczenie waszej wiary o wiele cenniejsze/droższe niż złoto - które jest zniszczalne przez ogień, ale które może być próbowane - zostałoby uznane dla wywyższenia, ku pochwale i szacunkowi w objawieniu/pokazaniu Jezusa Chrystusa. 
1 Pio 1,6-7 PD

W tym fragmencie jest o złocie, palonym w ogniu. Złoto palone jest w ogniu dla podwyższenia jego próby, dla spalenia wszelkich zanieczyszczeń, które się w nim znajdują (...wypalę do czysta twą rudę i usunę wszystkie twoje przymieszki - Iz. 1,25, BT/BW). Próbowanie takiego złota - jak wg opisów znalezionych gdzieś w czeluściach internetów - odbywa się na zasadzie: jeśli złoto wytrzyma tylko mniejszy ogień, jest niższej próby, nisko-karatowe. Jeśli większy ogień - wysoko-karatowe. Jednym słowem - im większy ogień wytrzyma złoto, tym większą ma wartość.

Piotr napisał, że "wypróbowanie/doświadczenie waszej wiary [jest] o wiele cenniejsze/droższe niż złoto". Złoto, nawet wysoko-karatowe, może być zniszczone przez ogień, spalone. Ale nasza wiara - dzięki takim "próbom ogniowym" - nie będzie możliwa do spalenia.

A co jeśli wiemy, że nasze złoto/wiara jest nisko-karatowe? Jeśli chodzi o złoto - im bardziej ono jest wypalane w tym ogniu, tym więcej zanieczyszczeń jest z niego usuwanych. Złoto wtedy jest czystsze. Podobnie jest z wiarą: przeprowadzę przez ogień; oczyszczę ich, jak się oczyszcza srebro, i poddam próbie, jak się próbuje złoto. Będą wzywali mego Imienia, a wysłucham ich. Ja będę mówił: "To mój lud", a oni mówić będą: "Pan naszym Bogiem" (Zach. 13,9 BP).

Tak, Bóg nas "wypróbuje", podwyższy naszą "próbę", jak złota czy srebra, doda nam więcej karatów. Nie tak ot, czary mary, hokus pokus i jest. On to zrobi wypalając nas:

On zachował nas przy życiu i nie dopuścił, by się zachwiały nogi nasze. Doświadczyłeś nas bowiem, Boże, oczyściłeś w ogniu, jak się oczyszcza srebro; (...) musieliśmy przechodzić przez ogień i wodę - ale [wreszcie] wywiodłeś nas na wolność (Ps. 66,9-12 BP).

Gdyby poznał drogę, którą szedłem i gdyby mnie doświadczył - okazałbym się jak złoto (Job 23,10 NBG).

Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się odział, i aby nie widziano twojej haniebnej nagości, i balsamu do namaszczenia twoich oczu, abyś przejrzał. 
Ja wszystkich, których kocham, karcę i wychowuję. Bądź więc gorliwy i nawróć się. 
/ Wszystkich, których miłuję, karcę i smagam; bądź tedy gorliwy i upamiętaj się. 
/ Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się! 
/ Ja którychkolwiek miłuję, strofuję i karzę. Bądź tedy gorliwym, a pokutuj. 
/ Ja, ilukolwiek pokocham, tych poprawiam i uczę. Ubiegaj się więc, gorliwie oraz skrusz się
(Obj. 3,18-19 BP/BW/BT/BG/NBG).




piątek, 10 października 2014

Próby życiowe, doświadczenia

Bracia moi, przyjmujcie z pełną radością rozmaite doświadczenia, przez które przechodzicie, 
świadomi, że próba wiary waszej rodzi wytrwałość! 
Jak. 1,23 BP

W tym weselicie się, jeśli teraz z konieczności trochę zostaniecie zasmuceni w rozmaitych próbach doświadczenia...
1 Pio 1,6 PD

Kiedy dzieci uczą się chodzić, bardzo często upadają. Czasem kolana bolą, czasem bolą i krwawią... Ale zawsze wstają i próbują chodzić znowu. Dlaczego? Bo widzą, że dorośli ciągle chodzą. Że starsze rodzeństwo ciągle chodzi. Czyli jest to możliwe. A więc próbują - jedna próba, bam. Druga próba, kolejna... W końcu dziecko potrafi chodzić.

My, jako ludzie, mamy tak ze wszystkim. Każdy pamięta swoją naukę jazdy na rowerze - ile to było upadków na boki? Ale każdy na tym rowerze potrafi jeździć. Podobnie było w szkole, z nauką pisania - w bólach i trudach, trzeba było kaligrafować każdą literkę, powtarzać ją na całą linijkę, a czasami na całą stronę w zeszycie. Ale to doświadczenie sprawiło, że każdy pisać potrafi.

Potrzebujemy ćwiczyć, trenować. Bo mamy duży potencjał. Inaczej jesteśmy jak ten diament - jesteśmy diamentem, ale póki nikt nas nie oszlifuje - nie widać, jacy jesteśmy piękni.

Przyjmujcie z pełną radością rozmaite doświadczenia, przez które przechodzicie, świadomi, że próba wiary waszej rodzi wytrwałość! - to jest jak trening. Każda próba życiowa, każde nowe doświadczenie sprawia, że zyskujemy większą wytrwałość, większą cierpliwość. Jak nasze treningi na siłowni - trenując używamy każdego mięśnia, obciążamy go ciężką pracą, a wraz z upływem dni, tygodni - możemy podnieść coraz większy ciężar, lub podnosić go większą ilość razy. Tak samo jest z naszą wiarą - wiara bez treningu jest jak nieużywane mięśnie. Niby są, ale... gdzie? Nie widać ich pod koszulką, nie widać ich bez koszulki. Tylko sama skóra opięta na jakiejś prostej warstwie opiętej na kościach. Dzięki treningowi, ćwiczeniom, w każdej sytuacji, w której w końcu musimy użyć nasze - wytrenowane już - mięśnie, wzbudzamy dookoła podziw: "Ooooo, jaki ty silny jesteś...". Tak. Ale nikt się nie urodził z taką siłą, uzyskaliśmy ją dzięki treningowi.

I tak mamy ze wszystkim - każdy niech porówna swoje pierwsze próby szukania pracy, i te ostatnie, o ileż były sprawniejsze. I pierwsze próby pływania, i obecne. I pierwszy skok do wody na główkę, i te obecne.

Tak samo jest z naszą wiarą - kiedy przychodzi jakaś cięższa sytuacja, MOŻEMY to udźwignąć. Możemy, ponieważ "mięśnie" naszej wiary są już wytrenowane. A wtedy każdy, widząc nas, może powiedzieć: "wow, jesteś taki spokojny w takiej stresowej sytuacji, jak ty to robisz?..."

Dlatego w Liście Piotra jest napisane: W tym weselicie, cieszycie się... Cieszycie się, ponieważ widzicie efekty waszych ciężkich treningów, efekty wytrenowanych "mięśni".

[część 2]




wtorek, 7 października 2014

Czy Bóg rezygnuje z człowieka? - cz. 2

Są jednak takie chwile, kiedy nawet kochająca matka musi podjąć taką decyzję. Mimo wewnętrznego rozdarcia - musi zrezygnować z własnego dziecka.

Ale jak to brzmi? "Rezygnacja z własnego dziecka"...

Wiemy, że rezygnacja z dziecka to moralnie najboleśniejsza decyzja. Choć w zasadzie ludzie starają się kierować generalną zasadą miłości, wiemy o tym; wiemy, że generalnie człowiek kocha, chce być kochany, a zrezygnowanie z dziecka to najtrudniejsza rzecz, to obecnie jest jakoś takie powszechne... Jakiś taki trend, powszechne zjawisko, wręcz plaga.

Czy wiecie, że w roku 1993, w Polsce, na terenie TYLKO TRZECH województw, zanotowano 150 przypadków zupełnych porzuceń dzieci? Jaka byłaby więc statystyka w całej Polsce? A jaka byłaby statystyka w całej Polsce obecnie? Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że porzuca się nawet zdrowe dzieci. Taka jest prawda! Dzieci są znajdywane w miejscach, w których nie powinno się ich znajdować. W zasadzie więc coś - co, jak stwierdziliśmy, robi się najtrudniej - obecnie robi się masowo!

Dlaczego o tym mówię? Bo widzicie, w tym wszystkim znalazłem bardzo dużą analogię. Biblia podaje, że nasz Stwórca, nasz Ojciec, nasz Rodzic, również musiał podjąć dramatyczną w skutkach decyzję związaną z nami. Decyzję ponowną do tej, którą podjęła Melisa, ale na o wiele większą skalę i gra toczyła się o wiele większą stawkę.

Otóż jak wiemy - skutki dobrowolnej decyzji Adama i Ewy, którzy chcieli inaczej, niż Bóg chciał... Tak, często się tak zdarza, że człowiek chce inaczej. Skutki tej ich dobrowolnej decyzji zaraziły wszystkich. Tak mówi Biblia. Zostali zarażeni wszyscy. To tak jakby wirus dotknął wszystkich, i to śmiertelnie. Z upływem czasu ten stan systematycznie coraz bardziej się pogarszał, stąd Boże opisy stanu człowieka w Biblii wcale nie są takie ciekawe i takie różowe. Zobaczmy, znamy te opisy: "gdyż nie ma ani jednego sprawiedliwego", "cały człowiek chory jest, od stóp do głów", "wszyscy staliśmy się podobni do tego, co nieczyste", "wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona", "nasze przewinienia porywają nas jak wiatr"...

Są to opisy, można by powiedzieć - znane z autopsji. Owszem. Ale cały dramat tej sytuacji nie tyle polegał na byciu w opłakanym stanie ludzi, ludzkości, człowieka, co ale na cenie tego stanu - unicestwieniu na zawsze. Bo Biblia nie tyle idzie w kierunku pokazania nam, że stan człowieka jest kiepski, ale tragedię tego pogłębia fakt, że ceną tego jest unicestwienie człowieka na zawsze, śmierć na zawsze. Tak mówi niezmienne prawo Boże - "zapłatą za grzech jest śmierć".

Co w tej sytuacji mógł zrobić Bóg? Moi drodzy, kiedy się Biblię czyta, to to są kartki, to jest tylko książka, ale studiując ten temat - starałem się wczuć w uczucia tego, który o tym pisze, w ojcowskie serce Boga.

08.39-13.52

[dalej]
[do początku]




poniedziałek, 6 października 2014

Dobra Nowina Marka, 6.2.

Usłyszał o Jezusie król Herod, ponieważ imię Jezusa stało się sławne, i mówił:
- Jan Chrzciciel zmartwychwstał, dlatego działają w nim takie siły.
Inni mówili:
- To Eliasz!
- To prorok, jeden z tych, jak ci dawni prorocy.
Ale kiedy usłyszał o tym Herod, powiedział:
- To Jan, którego kazałem ściąć - powstał z martwych.

Ponieważ to Herod wysłał ludzi, żeby Jana schwytali, wrzucił go do więzienia i tam więził. A zrobił to ze względu na Herodiadę, która była żoną Filipa, brata Heroda, a którą potem poślubił Herod. Jan powiedział do niego:
- Nie jest dozwolone, żebyś miał żonę swojego brata.
Herodiada zawzięła się więc na Jana, żeby go złapać, ale nie dała rady tego zrobić przez cały czas, ponieważ Herod szanował Jana, bo wiedział o nim, że jest on sprawiedliwy i święty, i trzymał swoją rękę na nim [to coś jak trzymać swoją rękę na jakiejś sprawie - tutaj: chronił go]. Słuchał go, był jednak przy tym niespokojny i zaniepokojony, robił to jednak chętnie dalej.

Ale potem znalazła się odpowiednia okazja: na swoje urodziny wyprawił Herod ucztę dla swoich ludzi będących na najwyższych stanowiskach, oficerów i wszelkich osób na wysokich stanowiskach w Galilei. Wtedy przyszła córka Herodiady i tańczyła. Herod i goście byli tak oczarowani, że król powiedział do niej:
- Proś, o co tylko chcesz, a dam ci to. Przysięgam, o co tylko mnie poprosisz, dam ci, choćby i połowę mojego królestwa.
A ona poszła do swojej matki spytać o radę. A matka jej odpowiedziała:
- Proś o głowę Jana Chrzciciela.
Więc pośpieszyła córka do króla oznajmić mu:
- Chciałabym, żebyś dał mi tutaj na tacy głowę Jana Chrzciciela, od razu.
Zafrasował się wtedy król bardzo, ale ponieważ wcześniej obiecał, a wszyscy goście to usłyszeli, to nie mógł odmówić. Wysłał więc kata, żeby zaraz przyniósł tutaj głowę Jana. Ten ruszył z miejsca i ściął w więzieniu głowę Janowi, po czym przyszedł z nią, leżącą na tacy, i dał ją dziewczynie, a ta - swojej matce.

Kiedy usłyszeli o tym jego uczniowie, wzięli jego ciało i położyli do grobu.

na podstawie: Mar. 6,14...29

[dalej]
[do początku]




czwartek, 2 października 2014

Dobra Nowina Marka, 6.1.

Potem Jezus odszedł stamtąd do miejsca, skąd pochodził, a wraz z nim jego uczniowie. A kiedy już nadszedł sabat, zaczął on wykładać/przemawiać w synagodze. Wielu, którzy go słuchało, było bardzo zaskoczonych i mówiło:
- Skąd on to ma? Co to jest za mądrość, którą posiadł? I te wszystkie wielkie rzeczy, których dokonuje?... Czy to nie jest przypadkiem ten cieśla, syn Marii i brat Jakuba, Józefa, Judasza i Szymona? A czy nie mieszkają jego siostry tu z nami?...
Rozwścieczyli się wtedy i wyrzucili go stamtąd. Ale Jezus powiedział do nich:
- Prorok nie bywa wzgardzony w żadnych innym miejscu, jak tylko w miejscu, skąd pochodzi, między swoimi krewnymi i w swoim własnym domu.
I nie mógł tam dokonać niczego wielkiego - położył tylko ręce na kilku chorych i uzdrowił ich. I nie mógł się nadziwić nad ich ignorancją.

A potem powędrował wokół, od wioski do wioski, i wykładał/przemawiał.

Potem przywołał do siebie tych dwunastu i zaczął rozsyłać ich, po dwóch, i dał im moc/władzę/siłę nad nieczystymi duchami/demonami. Polecił im, by wzięli ze sobą tylko jedną jakąś podręczną torbę - żadnego chleba, żadnej większej torby, żadnych miedzianych drobniaków za pasem. Mieli mieć tylko sandały na nogach, i nie mieć na sobie więcej niż jednej koszuli. I powiedział do nich:
- Kiedy wejdziecie do jakiegoś domu, to pozostańcie tam gośćmi, aż do czasu, kiedy będziecie szli dalej. Jeśli będzie jakieś miejsce, gdzie nie będą chcieli was przyjąć, i nie będą chcieli was słuchać, to strząśnijcie kurz z waszych stóp tam* i idźcie stamtąd gdzieś indziej. To będzie użyte jako świadectwo przeciwko nim. I naprawdę, mówię wam, że lżej będzie Sodomie i Gomorze w dniu sądu, niż temu miastu**.

Więc poszli oni i głosili ludziom, że mają się nawrócić / zmienić swój sposób myślenia. Wygonili mnóstwo złych duchów/demonów, namaścili mnóstwo chorych oliwą i uzdrowili ich.

na podstawie: Mar. 6,1...13

* - Dzisiaj by się powiedziało - machnijcie ręką. Wtedy z sandałami były związane szersze zwyczaje - na znak ubicia interesu wymieniało się sandały, to jak u nas uściśnięcie ręki. Sandały zdejmowało się wchodząc do domu, i myło się nogi, to jak u nas - wejście do kogoś i przywitanie się, jakoś tak. ** - Ostatnie zdanie z tego wersetu nie występuje w kilku tłumaczeniach Biblii, w innych natomiast występuje. Nie wgłębiając się w szczegóły - sensu to nie zmienia. 

c.d.n.
[do początku]