wtorek, 26 sierpnia 2014

Dobra Nowina Marka, 4.2.


Powiedział (Jezus) do nich:
- Jeśli ktoś przychodzi z lampą oliwną [dzisiaj - raczej z czymś jak z lampka campingowa na akumulator], to czy będzie ona ustawiona pod jakimś garnkiem, albo pod łóżkiem? Czy nie ustawia się takiej lampy na odpowiednim mocowaniu? Bo
bo nie jest ukryte nic, co miałoby być zauważalne, ani żadnej tajemnicy z tego, co nie miałoby wyjść na jaw. Jeśli ktoś ma uszy do słuchania, niech słucha!

I mówił dalej:
- Uważajcie na to, co słuchacie! Bo w
tej samej mierze, którą odmierzacie innych, sami będziecie odmierzeni [inaczej: pod jakim kątem kogoś osądzisz, pod takim samym sam zostaniesz osądzony; takie typowe: „O, a ten powiedział coś takiego, a sam...”], a nawet jeszcze więcej będzie wam dodane [zawiść nie odpuści ;) ]. A temu, który coś ma, będzie dodane [czyli widzę to jako wyolbrzymienie tego czegoś, znalezionego u osądzającego], a temu, który nie ma, będzie zabrane i to, co ma [czyli tak jakby nawet gdyby u tego oceniającego znalazła się jakaś pozytywna cecha, to podczas takiego „zwrotnego” osądzenia – typu: „... a sam...”, ta cecha zostanie pominięta].

na podstawie: Mar. 4,21...25




środa, 20 sierpnia 2014

Psalm 96 - mała ewangelia

Śpiewajcie WIEKUISTEMU, wysławiajcie Jego Imię, 
dzień po dniu zwiastujcie Jego zbawienie.
Między ludami opowiadajcie Jego chwałę, 
między wszystkimi ludźmi cuda jego. 
Bowiem wielkim jest WIEKUISTY, (...)
WIEKUISTY stworzył niebiosa.
Głoście pomiędzy narodami: Pan jest królem!
Umocnił świat tak, że się nie chwieje;
Pan będzie sądził ludy w sprawiedliwości.
Niech się cieszy niebo i ziemia raduje;
niech się cieszy pole i wszystko co na nim jest;
w obliczu WIEKUISTEGO, bo idzie, 
bo idzie by sądzić ziemię; 
będzie sądził świat w sprawiedliwości, 
a ludy według swej wierności.
Ps. 96, fragmenty, miks tłumaczeń

Odbieram ten psalm jako swego rodzaju ewangelię, ponieważ jest tu wszystko: wysławianie Boga za To Życie, które dał (wobec którego to tutaj, teraz, to ok. 70-letnie, to tylko mała, wybitnie niedoskonała zajawka), jest wezwanie do opowiadania naszej własnej ewangelii wśród innych ludzi - czyli tego, co Bóg zrobił dla nas, osobiście ("Albowiem to, co widzieliśmy i to, co słyszeliśmy, tylko to wam mówimy..."). Mówi o Jego przyjściu, o tym, że będzie nas sądził - ale nie jako surowy sędzia, skazujący nas na wieczne potępienie, ognie piekielne czy coś w tym stylu, ale - tutaj mały paradoks - jednocześnie jako nasz adwokat. Jednym słowem - nasz adwokat jest jednocześnie sędzią całej sprawy - więc mamy takie plecy, jak nikt dotąd ;)

[inne Psalmy]



niedziela, 17 sierpnia 2014

Kaleb

I przemówił Pan do Mojżesza tymi słowy: Wypraw mężów, aby poszli na zwiady do ziemi kanaanejskiej, którą daję synom izraelskim; wyprawcie po jednym mężu z każdego plemienia ich ojców, wszystkich, którzy są wśród nich wodzami. (...) Wyprawił ich tedy Mojżesz, aby poszli na zwiady do ziemi kanaanejskiej, i rzekł do nich: Idźcie przez Negeb, a potem wejdźcie na góry i zobaczcie, jaka jest ta ziemia, i czy lud, który ją zamieszkuje, jest silny czy słaby, czy jest nieliczny, czy liczny, i jaka jest ziemia, którą on zamieszkuje, czy dobra, czy zła, i jakie są miasta, w których mieszka, czy to są obozowiska, czy warownie, i jaka jest gleba, czy urodzajna, czy jałowa; czy są na niej drzewa, czy nie ma. Bądźcie odważni; zabierzcie też z sobą coś z płodów ziemi. A był to czas dojrzewania winogron.

I poszli, zbadali tę ziemię, od pustyni Syn aż po Rechob, tuż przy wejściu do Chamat. (...) Ze zwiadów w tej ziemi powrócili dopiero po czterdziestu dniach. I przyszli do Mojżesza i do Aarona, i do całego zboru izraelskiego na pustyni Paran, do Kadesz, zdali sprawę im i całemu zborowi oraz pokazali im płody tej ziemi. I opowiedzieli mu, mówiąc: Przyszliśmy do ziemi, do której nas wyprawiłeś; ona rzeczywiście opływa w mleko i miód, a to są jej płody. Tylko że mocny jest lud, który mieszka w tej ziemi, a miasta są obwarowane, bardzo wielkie (...) Kaleb uspakajał lud wzburzony na Mojżesza, mówiąc: Gdy wyruszymy na nią, to ją zdobędziemy, gdyż ją przemożemy. Lecz mężowie, którzy poszli z nim, mówili: Nie możemy wyruszyć na ten lud, gdyż jest on od nas silniejszy. I rozpuszczali między synami izraelskimi złą wieść o ziemi, którą zbadali, mówiąc: Ziemia, przez którą przeszliśmy, aby ją zbadać, to ziemia, która pożera swoich mieszkańców, a wszystek lud, który w niej widzieliśmy, to mężowie rośli. Widzieliśmy też tam olbrzymów, synów Anaka, z rodu olbrzymów, i wydawaliśmy się sobie w porównaniu z nimi jak szarańcza, i takimi też byliśmy w ich oczach. 

Wtedy wzburzył się cały zbór i podniósł swój głos, i płakał lud tej nocy. I szemrali wszyscy synowie izraelscy przeciwko Mojżeszowi i Aaronowi. I mówił cały zbór do nich: Obyśmy byli pomarli w Egipcie albo na tej pustyni obyśmy pomarli! Po cóż Pan prowadzi nas do tej ziemi? Abyśmy padli od miecza? Aby nasze żony i dzieci stały się łupem? Czy nie lepiej nam wrócić do Egiptu? I mówili jeden do drugiego: Obierzmy sobie wodza i wróćmy do Egiptu! A Mojżesz i Aaron padli na twarz przed całym zgromadzeniem zboru synów izraelskich. A Jozue, syn Nuna, i Kaleb, syn Jefunnego, spośród tych, którzy zbadali tę ziemię, rozdarli swoje szaty i rzekli do całego zboru izraelskiego: Ziemia, przez którą przeszliśmy, aby ją zbadać, jest ziemią bardzo, bardzo dobrą. Jeżeli Pan ma w nas upodobanie, to wprowadzi nas do tej ziemi i da nam tę ziemię, która opływa w mleko i miód, tylko nie buntujcie się przeciwko Panu. Nie lękajcie się ludu tej ziemi, będą oni naszym pokarmem; odeszła od nich ich osłona, a Pan jest z nami. Nie bójcie się ich!
Liczb 13,1-14,9 (fragmenty) BW

To jest historia, którą usłyszałem wczoraj na tym kazaniu:


Pastor Mirosław Karauda - "Nosiciele dobrych wieści" nagrane przez glosnadziei.pl.

I generalnie teraz chcę skupić się nieco na powyższej historii, a zwłaszcza na postawie Kaleba. Otóż wiele razy zdarza się, że zostaje nam przedstawiony przedsmak czegoś, jakaś zajawka. Tak miałem ostatnio - spotkała mnie niesamowita przygoda, ciągnąca się od paru miesięcy... i nagle zwątpiłem w jej sens. Dlaczego? Bo wiedziałem, że z moim charakterem nie ma co brnąć dalej w tę przygodę. Bo się nie uda. Nie, to nie pesymizm, to rachunek prawdopodobieństwa i szacowanie wyników na podstawie dostępnych danych. Się nie uda.

Tyle że Bóg pracuje nade mną, nad moim charakterem. Co jakiś czas pokazuje mi nowe (dla mnie) cechy, jednocześnie dając tuż wcześniej lub około tego czasu pomysły na nowe sposoby reagowania. Wprowadzam je - i dzieją się cuda. Niesamowite rzeczy.

Tak więc zwątpiłem w sens owej przygody, na podstawie znajomości swojego charakteru. Jednak parę dni wcześniej, niezależnie od wydarzeń, postanowiłem odgrodzić się od tej cechy, która akurat była "na pulpicie", absolutnie zapomnieć, że miałem z nią kiedykolwiek cokolwiek wspólnego, a w wyniku tego wprowadziłem nowe sposoby reagowania w określonych sytuacjach. Tyle z mojej strony. Niezupełnie całkowicie mojej, ponieważ zdolności kontroli nad swoimi zachowaniami nauczył mnie On już wcześniej. Ze strony Boga - jak to on zazwyczaj ostatnio robi - w odpowiednim momencie kieruje do mnie wsparcie ze strony osób, od strony których nigdy bym się żadnego wsparcia nie spodziewał, a już szczególnie w tej kwestii. To tak, jakby na chwilę zamieniał pewnych ludzi w aniołów niosących pomoc :)

Aż tu nagle zonk, Ta Cecha zahaczyła o ową przygodę, dała o sobie znać... (Tak, piszę wielkimi ogólnikami, bo też i nie szczegóły są tutaj ważne, zresztą są to prywatne rzeczy, ale samo zjawisko). I co? Będzie koniec z Wielką Przygodą? Tych parę ostatnich miesięcy na nic? ...

Otóż to. Można zwątpić, wyliczając prawdopodobieństwo na bazie dostępnych danych. Jak ci zwiadowcy tam: "Ziemia co prawda urodzajna, ale... warownie! olbrzymy! dużo ich! nie damy rady!". A można wyliczyć prawdopodobieństwo opierając się na innej bazie dostępnych danych, jak Kaleb: "Słuchajcie, czy nie Bóg wyprowadził nas z Egiptu? Czy nie On otworzył przed nami Morze Czerwone? Czy nie On zsyłał na środku pustyni mannę z nieba do jedzenia? Czy nie spowodował, że nagle w obozie znalazło się mnóstwo mięsa do jedzenia, gdy tego chcieliście, zamiast manny? Że znalazło się w obozie ilość przepiórek wystarczająca na ok. 2,5 mln osób? Czy nie widzicie Jego prowadzenia do tej pory? Jeśli więc On obiecał wam tę ziemię, to dlaczego teraz wątpicie?"

Tak więc opierając się na "bazie danych Kaleba" trzeba stwierdzić, że skoro Bóg prowadził dotąd, to mimo że w normalnej sytuacji prawdopodobieństwo powodzenia jest nikłe, to jednak trzeba wierzyć, że Bóg będzie prowadził i dalej.

Jest tylko jeden warunek. Trzeba wierzyć Mu (nie tylko w Niego), i trzeba z Nim wciąż być, wciąż z Nim rozmawiać, jak ze starym przyjacielem, poświęcać dużo czasu na rozmowy, pozwolić Mu tworzyć wnioski w naszych głowach, nowe pragnienia w naszych sercach, wdrażać zmiany w naszym życiu. Nie bać się zmian. Jeśli Bóg coś zabiera, to po to - może nie od razu, ale finalnie po to, by dać coś lepszego.

Amen.



piątek, 15 sierpnia 2014

Na bocznym torze - cz. 6

Czy zauważyliśmy, że stoi to w pewnym kontraście do tego, co działo się jeszcze przed aresztowaniem Jezusa, kiedy w czasie Wieczerzy Pańskiej Pan Jezus mówił o tym, że przyjdą trudne chwile, że modlił się o Piotra, żeby nie ustała jego wiara, a wtedy Piotr się odezwał: "Panie, co ty mówisz!? Ja jestem gotów z tobą iść nawet do więzienia i nawet na śmierć". Dlatego też Pan Jezus pytał: "Piotrze, czy ty jesteś w stanie kochać mnie nawet do tego stopnia, żeby złożyć największe ofiary?" A co na to Piotr? "Panie, wiesz, że się przyjaźnimy..." I kiedy za trzecim razem Pan Jezus zapytał już tylko o tę przyjaźń, to Piotr się zasmucił. Nad sobą samym.

Moglibyśmy powiedzieć, że kiedy powiedział: "Panie, ty wszystko wiesz", to wyznał przed Jezusem całą swoją słabość i swoją naturę. Być może gdyby ta rozmowa trwała dłużej, lub gdyby ona została spisana we wszystkich szczegółach, bo mamy tylko tę jedną relację, to może moglibyśmy odczytać to tak: "Panie, ty wiesz, że jestem porywczy..." - przecież tak właśnie Piotra postrzegamy, prawda? Jako człowieka porywczego, takiego "wyrywnego", łatwego w deklaracjach. "... że jestem chwiejny, że trudno na mnie polegać; że zawiodłem jako przywódca..." - jeszcze niedawno kłócił się z innymi o to, kto będzie pełnił najbardziej odpowiedzialne funkcje w tym przyszłym "izraelskim państwie". "... ty wiesz, Panie, że stchórzyłem, że opuściłem cię wtedy, gdy najbardziej potrzebowałeś wsparcia; ty wiesz, że kłamałem, żeby przedstawić się w lepszym świetle".

Jak zareagowalibyśmy na podobną sytuację na miejscu Pana Jezusa? Jak ustosunkowalibyśmy się do takiego człowieka?

Pozwolę sobie przeczytać pewną notatkę, którą znalazłem w jednym z serwisów informacyjnych, już jakiś czas temu. Notatka ta zatytułowana jest "Babcia na wysypisku śmieci". Rzecz dotyczy tego, co stało się w Indiach, ale w Polsce tę informację podał PAP. "Starą, chorą kobietę znaleziono na wysypisku śmieci w jednym z indyjskich stanów. Jak donosi jedna z lokalnych gazet - pozbyli się jej w ten sposób córka i wnukowie, którzy nie chcieli się nią opiekować. Kobieta, częściowo sparaliżowana, opowiedziała mediom o swoim losie, ale wcale nie skarżyła się na wyrodną córkę czy też okrutne wnuki. Ubolewała tylko nad tym, że trudno jest jej poruszać się bez pomocy. Wszystko zaczęło się od rodzinnej awantury - najmłodsza córka pokłóciła się z rodzeństwem o to, kto powinien zająć się matką. W końcu kazała synom wyrzucić starszą panią na śmietnik".

Jest to bardzo ekstremalna historia, wydarzenie, ale w gruncie rzeczy - czy aż tak dalekie są ludzkie zachowania w Indiach od Polski? Myślę, że niekoniecznie, a nawet, że podobnych sytuacji moglibyśmy znaleźć wokół całkiem sporo... Ale może nie o tym chcę teraz mówić. Chciałbym tylko, abyśmy pomyśleli teraz właśnie w tych kategoriach i jeśli ktoś ZAWIÓDŁ, albo NIE JEST JUŻ POTRZEBNY, to co zazwyczaj robimy z taką osobą? Odstawiamy na bocznicę, odstawiamy na boczny tor. "Nie sprawdziłeś się. Miałeś dużo czasu - trzy lata to wystarczająco dużo, a więc to, co teraz będziesz robił, to będziesz obracał się gdzieś tam na marginesie, obserwując z dystansu to, co będzie działo się w 'ogniu wydarzeń'".

Zapewne - jako ludzie - mielibyśmy tendencję właśnie tak postąpić. Tak sobie wyobrażam, że... czy to na poziomie zboru, czy diecezji, czy nawet Generalnej Konferencji [pierwsza instancja "decyzyjna" w Kościele ADS - dop. wł.], jakkolwiek by to było - gdyby Piotr przypadkiem w czasie wyborów był rozpatrywany jako jeden z kandydatów do objęcia jakiejś "eksponowanej" funkcji w kościele, to wyobrażam sobie, że przepadłby bardzo szybko w Komitecie Nominacyjnym [zespół składający się z delegatów ze zborów, w ich imieniu wybierający kandydatów np. na przewodniczącego kościoła czy inne publiczne funkcje]: "Nie nie nie, tego człowieka nie bierzemy w ogóle pod uwagę".

Oczywiście, ja może przechodzę w tej opowieści z jednej skrajności w drugą, ale myślę, że jest w tym trochę racji.

Natomiast gdy patrzymy na Pana Jezusa i jego reakcję, to jest ona zdumiewająca, ponieważ za trzecim razem konsekwentnie, wtedy, gdy Piotr przyznaje się do swojej słabości przed Jezusem Chrystusem, to co mówi nasz Zbawiciel? "Paś owieczki moje".

Nie zamierzam tym kazaniem zaniżać pewnych standardów zachowania, nie chciałbym, aby ktokolwiek taki wniosek z tego rozważania, ale raczej chcę pokazać to, że Bóg ciągle ma dla nas szansę. Nawet wtedy, gdy we własnej ocenie wydaje nam się, że bardzo zawiedliśmy, że zawiedliśmy Boga lub też ludzi; być może są sytuacje, gdy musimy ponieść jakieś konsekwencje, i Słowo Boże pokazuje, że wielu ludzi ponosiło te tzw. "ludzkie konsekwencje" swoich błędów. Ale dla Boga ciągle jesteśmy tymi, którzy mają perspektywy: "Paś owieczki moje".

Piotr próbował zapomnieć o swoim powołaniu. Ale po tym, co się stało, gdy zarzucił sieć po drugiej stronie łodzi, zrozumiał, że Bóg ma zupełnie inne plany wobec niego.

Pan Jezus kocha nas i darzy zaufaniem mimo kompletnej wiedzy o naszym życiu, naszej osobowości, naszych błędach, grzechach, a nawet naszych myślach.

19.42-25.49

[dalej]
[do początku]



środa, 13 sierpnia 2014

Na bocznym torze - cz. 5

Dochodzimy teraz do tego fragmentu, który w tej historii - przynajmniej dla mnie, na ten moment - jest tym momentem kulminacyjnym. Czytamy tutaj w wierszu 15 i kolejnych (r. 21):

A kiedy zjedli, Jezus mówi Szymonowi Piotrowi: Szymonie synu Jony, miłujesz mnie więcej niż ci? Mówi mu: Tak, Panie; ty wiesz, że cię kocham. Mówi mu: Paś moje baranki. Znowu mówi mu po raz drugi: Szymonie synu Jony, miłujesz mnie? Mówi mu: Tak, Panie; ty wiesz, że cię kocham. Mówi mu: Bądź pasterzem moich owiec. Mówi mu po raz trzeci: Szymonie Jony, kochasz mnie? Zasmucił się Piotr, że mu powiedział po raz trzeci: Kochasz mnie? I mu mówi: Panie, ty wszystko wiesz; ty poznajesz, że cię kocham. Mówi mu Jezus: Paś moje owce. (Jan. 21,15-17 NBG)

Wersja z Biblii Warszawskiej (użyta przez pastora):
Gdy więc spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: Szymonie, synu Jana, miłujesz mnie więcej niż ci? Rzekł mu: Tak, Panie! Ty wiesz, że cię miłuję. Rzecze mu: Paś owieczki moje. Rzecze mu znowu po raz drugi: Szymonie, synu Jana, miłujesz mnie? Rzecze mu: Tak, Panie! Ty wiesz, że cię miłuję. Rzekł mu: Paś owieczki moje. Rzecze mu po raz trzeci: Szymonie, synu Jana, miłujesz mnie? Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: Miłujesz mnie? I odpowiedział mu: Panie! Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że cię miłuję. Rzecze mu Jezus: Paś owieczki moje. 

Kiedy komentujemy ten fragment, to czasami mówimy - i pewnie jest w tym jakaś racja - że Jezus trzy razy pytał o miłość Piotra, dlatego że Piotr trzy razy Jezusa się zaparł. Ale chciałbym, abyśmy dzisiaj spróbowali popatrzeć na tę historię nieco inaczej, abyśmy znaleźli tam też pewne inne rzeczy. Nie chcę tutaj powiedzieć, że coś tu się będzie wykluczać, absolutnie, być może nawet gdzieś to bardzo dobrze do siebie pasuje.

Otóż chciałbym ten fragment nieco sparafrazować, bazując na wersji greckiej. Nie lubię często odwoływać się do oryginalnych języków Biblii, bo nie od tego zależy nasza właściwa znajomość Pisma i woli Bożej, ale są czasami sytuacje, kiedy może to być dla nas pomocne. Otóż w tym fragmencie kilka razy pojawia się ta gra słów związana ze słowami "kochać", "miłować". Pytanie Jezusa: "Miłujesz mnie?", i odpowiedź Piotra: "Tak, Panie, ty wiesz, że cię miłuję". Trzykrotnie. Ale ciekawe jest to, że w języku greckim na odzwierciedlenie tej rozmowy, zostały użyte dwa różne słowa, oba tłumaczone na polski jako "miłość": agape i fileo. Agape -  czyli miłość zdolna do największych poświęceń, największych ofiar, i fileo - które oznacza tę miłość przyjacielską, albo po prostu przyjaźń, taki szczególny związek, czy szczególną relację, którą mamy między ludźmi. Ten rodzaj miłości używany jest też, aby odzwierciedlić szczególne zainteresowania, nie tylko jako określenie związków między ludźmi, przykładowo jeśli ktoś lubi czytać czy kolekcjonować książki, to mówi się, że jest bibliofilem (biblos - książka).

A więc pozwólmy sobie na tę parafrazę, jak to mogłoby brzmieć:

Kiedy już spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra:
- Szymonie, synu Jana, czy rzeczywiście miłujesz mnie tą miłością zdolnych do największych poświęceń?
- Tak, Panie - odpowiedział Piotr - ty wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Paś owieczki moje - odpowiedział mu Jezus. A potem znowu:
- Szymonie, synu Jana, czy rzeczywiście miłujesz mnie tą miłością, która jest zdolna do największych ofiar?
- Tak Panie, przecież wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Paś owieczki moje. - A potem trzeci raz:
- A więc mówisz, Szymonie, że jesteśmy przyjaciółmi?
Wtedy zasmucił się Piotr, że mu Jezus za trzecim razem powiedział, że są przyjaciółmi i odpowiedział mu:
- Panie, ty wszystko wiesz, ty wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi...

Piotr nie obraził się, że za trzecim razem Pan Jezus zapytał go w ten właśnie sposób. On rzeczywiście się zasmucił. Nie poczuł się tym urażony. Jednak ta krótka wymiana zdań o tej miłości pokazała Piotrowi właściwie, kim on jest. Piotr zasmucił się nie tym, że za trzecim razem Jezus zapytał go o tę miłość przyjacielską, tylko tym, że zapytał On o tę przyjaźń, o której Piotr do tej pory ciągle mówił.

15.05-19.41

[dalej]
[do początku]



poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dziesięcina, 8., Chcesz kogoś wspierać?

Chcesz mieć Boże błogosławieństwo w zamian za dziesięcinę? Chcesz oddawać dziesięcinę, jak zrobił to Abram/Abraham? Oddaj ją z całości (obrotu, brutto), bez odliczania kosztów przychodu. Chcesz oddawać dziesięcinę tak, jak to się zwykło robić w czasach Izraelitów? Oddaj ją z całości plonów, bez odliczania kosztów przychodu. Z każdych 10 tys. obrotu oddaj 1 tys. - pominąwszy już kwestię przynoszenia dziesięciny w naturze, bo powoływanie się na to i trzymanie tego to wg mnie przerost formy nad sensem - żyjemy w czasach pieniądza i banków, a nie handlu wymiennego i elewatorów.

Uważam, że w dzisiejszych czasach NIKT (lub prawie nikt) nie oddaje dziesięciny. Nawet jeśli to dziesięciną nazywa. Bo kto oddaje 10% z całych wszystkich swoich plonów (OBROTÓW) brutto? Bez odliczania kosztów przychodów etc.? Jesli ktoś prowadzi firmę, to wie, że musi być bardzo dobra branża, jeśli rentowność wynosi 20-30%. Gdy ja prowadziłem swój sklep internetowy, to rentowność wynosiła akurat ok. 10%. Cen podnieść nie mogłem, bo wtedy byłbym droższy niż konkurencja. A zgromadzenie jeszcze większej bazy klientów wymagałoby powiększenie sił przerobowych, czyli zatrudnienie pracownika - wyszłoby na jedno i to samo.

Trzymając się powyższych zasad dotyczących dziesięciny - musiałbym prowadzić sklep charytatywnie.

A co trzy lata oddawać jeszcze roczną dziesięcinę ubogim i wdowom.

I niezależnie od tego wszystkiego - wspierać ubogich, wdowy i wszelkie projekty prowadzone w "Bożym celu".

Manko jak nic. A gdzie odłożenie pieniędzy na nowy samochód (bo stary się zużywa przecież, więc trzeba łożyć i na naprawy starego, i na to, żeby nie zaciągać kredytu na nowy)? A gdzie inwestycja w nowy towar, technologie, reklamy? I w końcu - gdzie utrzymanie rodziny? "Bóg da". Tak, zgadza się. Często jednak, zamiast "dawać", po prostu uczy.

A może chcesz być jak Abram/Abraham, który tę dziesięcinę oddał? To się obrzezaj. Dziesięcinę Abram oddał sam z siebie, obrzezanie nakazał mu sam Bóg, jako znak przymierza, znak przynależności do Boga. Więc dlaczego by trzymać się argumentu o dziesięcinie oddanej przez Abrama z jego własnej inicjatywy, a zignorować okoliczność tego, że o obrzezaniu powiedział mu sam Bóg? "Obrzezanie dotyczyło tylko Żydów!" - powie ktoś. Nieprawda. W czasach Abrahama Żydzi jako naród jeszcze nie istnieli. Tak, to jest dokładnie ten sam argument, który stosuje się, jeśli ktoś twierdzi, że dziesięcina była tylko dla Żydów. Abraham ją oddał - gdy świat jeszcze o Żydach (prawidłowo: Judejczykach) nie słyszał. I obrzezał się również - gdy świat jeszcze o Judejczykach nie słyszał.

Chcesz wspomagać pracę kościoła jako organizacji, łożyć na pensje pastorskie/księży, łożyć na wszelkie projekty kościelne i ewangelizacyjne? Nie nazywaj tego dziesięciną. Nazwij to jak chcesz, ale nie nazywaj dziesięciną. Dziesięcina to był dar składany kapłanowi, we wdzięczności wobec Boga, złożony z dziesięciu procent wszystkiego, co się miało/zyskało. Zarobiłeś 2.000 zł? Dolicz podatek - pensja brutto wyniesie wówczas ok. 2.400 zł. I składka ZUS - zdaje się, że w tej chwili nieco powyżej 1000 zł. Razem - 3.400 zł. Bez składki ZUS? Dlaczego? To jest coś, co pracodawca również płaci za Ciebie, wpisuje to w koszty Twojej pracy, a Ty korzystasz z tego, mając opłacony NFZ, ubezpieczenie zdrowotne, odkładane pieniądze na Twoją emeryturę... (przynajmniej w teorii). Więc składka ZUS również wchodzi w skład Twojego wynagrodzenia. Bez podatku? A dlaczego organizacji państwowej miałbyś oddawać dziesięcinę ze 100%, a Bogu tylko z pozostałych ok. 65%? W czym Bóg jest gorszy?

Notabene - zazwyczaj, jeśli ktoś wie, że zarabia 10 zł za godzinę pracy, to wie, że za każde 10 godzin dostanie 100 zł. Podatki i ZUS opłaca pracodawca z "własnej kieszeni". Tu, gdzie teraz mieszkam, jest zupełnie inaczej - jeśli ktoś wie, że zarabia 10 zł za godzinę pracy, to wie dobrze, że to jest stawka brutto i musi od tego odliczyć 36% - ponieważ tyle idzie na podatki i ZUS razem. Więc na rękę dostanie tylko 6,40 za każdą godzinę pracy, 64 za każde 10 godzin. A dziesięcinę i tak trzeba by odłożyć z tych 100.

A teraz - dokąd tę dziesięcinę przynieść? Do kościoła zamiast do świątyni? Żeby księża/pastorzy mogli z tego żyć, skoro to oni teraz dbają o rozwój duchowy i nie pracują w innym miejscu? Tak byłoby sensownie, taki sens byłby dobry, zgodny z sensem przynoszenia dziesięciny do świątyni.

Tyle że ani Jezus, ani apostołowie nie stworzyli żadnej konkretnej organizacji. Nie wynajmowali budynków administracyjnych pod ten cel. Spotykali się w domach, np. u teściowej Piotra. Z czego żył Jezus? Ludzie przynosili mu dary, w podziękowaniu za uzdrowienia? Możliwe. Z czego żyli apostołowie? Z darów uzbieranych przez zbory (wspomniałem już wcześniej o sytuacji, gdy Paweł pisał do Koryntian, żeby nie zbierali na niego, bo wie, że nie są za bogaci, że sobie da radę - co oznaczałoby, że zazwyczaj zbory zrzucały się na jego pobyt). Czasami, gdy zbór był biedny, Paweł szył namioty, żeby nie być obciążeniem dla zboru. Jezus mówił: "Godzien jest robotnik zapłaty swojej". I mówił o domu, w którym można pozostać, jeśli zaprosił w gościnę i karmił. Czyli - dar.

Czy chcę teraz obalić całą organizację kościelną? Cały sposób utrzymywania księży/pastorów? Absolutnie nie! Apostołowie, którzy głosili kazania, również żyli z darów. I niech tak będzie! Tylko żeby nie nazywać tego dziesięciną. To nie jest dziesięcina - to są normalne dary. Chcesz kogoś wesprzeć, wesprzeć księży/pastorów - w porządku! Ale nie nazywaj tego dziesięciną.




piątek, 8 sierpnia 2014

List Jakuba, 5.1., Bogactwo nie jest do leżenia

A teraz Wy, bogaci! Płaczcie i przygotujcie się na to nieszczęście, które przejdzie nad wami! Wasze bogactwo gnije, ubrania są jedzone przez mole, złoto i srebro rdzewieją, a ta rdza będzie świadczyć przeciwko wam i żeżre wasze ciała jak ogień. Używacie czasów ostatecznych na zbieranie skarbów??? Ale słuchajcie: to wynagrodzenie, które zatrzymujecie z waszych pracowników, którzy orają wasze pola, krzyczy głośno, a krzyk potrzeby tych, którzy zbierają plony, dosięgnął uszu Pana Zastępów. Wy żyjecie w luksusie i zbytku i czynicie wasze serca tłustymi, jak na dzień rzezi u rzeźnika. Sprawiedliwego osądziliście i zabiliście, a żaden się wam nie przeciwstawił.

na podstawie: Jak. 5,1...6

[dalej]
[do początku]



środa, 6 sierpnia 2014

Być bogatym

A teraz wy, bogacze, opłakujcie gorzko cierpienia, które was czekają. /
Hejże, teraz zamożni; zapłaczecie nad udrękami, które się do was zbliżają, wydawajcie okrzyki bólu.

Jak. 5,1 BP + NBG

Pisząc to Jakub był pewien, że bogactwo nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Bo w sumie to i prawda. Jakie znaczenie mają pieniądze, gdy przychodzi np. rak? Dopada tak samo biednego, jak i bogatego. Albo pożar domu? Albo przejście tornada?

Oczywiście, bogatego mogło być stać na wykupienie sobie odpowiedniego ubezpieczenia, może mieć odpowiednie znajomości...

Ale podczas przyjścia Jezusa "znajomości" będą mieli inni "bogacze". Ci, którzy nie zbierali kasy w skarpety, żeby tylko MIEĆ, ale ci, którzy "zbierali" każdy bliski kontakt z Bogiem, każdą modlitwę, każdy "przypadkowy" tekst biblijny, każde, zarówno przykre, jak i radosne przeżycie, prowadzące serce człowieka bliżej Boga.

Bo co pomogą pieniądze, gdy góry będą się walić?...

Niebo zostało usunięte jak księga, która się zwija, a każda góra i każda wyspa zostały ruszone ze swoich miejsc.Obj./Apokalipsa 6,14 BP



wtorek, 5 sierpnia 2014

Dobra Nowina Marka, 4.1.

Jezus znowu rozpoczął wykładać do ludu, nad jeziorem. A zebrał się tam wokół niego tak duży tłum, że musiał zejść z brzegu i wsiąść na łódź, i umiejscowił się z nią na jeziorze, podczas gdy cały tłum stał na lądzie, zaraz przy brzegu. I nauczał ich o wielu rzeczach, a swoją naukę ujmował w podobieństwach/obrazowych historiach/porównaniach.

- Słuchajcie! - mówił. - Pewien siewca wyszedł, by siać. A kiedy siał, któreś z ziaren upadło przy drodze, a potem zleciały się ptaki i wydziobały je. Któreś upadło na grunt kamienisty, gdzie było mało ziemi i dojrzało zaraz przy dobrej pogodzie, bo warstwa ziemi była cienka. Ale kiedy słońce się wzniosło, zostało ono spalone i zwiędło, bo nie miało tego głównego korzenia. Któreś upadło między jakieś krzaki kolczaste. Krzaki urosły i zadusiły ziarno, więc nie wydało ono owocu. Ale któreś upadło na dobrą glebę - wyrosło zadbane i dało owoce: trzydzieści, sześćdziesiąt, a nawet sto razy więcej, niż to, co zostało zasiane.

I powiedział dalej:
- Ten, kto ma uszy od słuchania, niech słucha!

A kiedy został sam z tymi dwunastoma i innymi, będącymi z nim, zapytali go oni o tę przenośnię. A Jezus odpowiedział:
- Dla was tajemnica Państwa Boga jest otwarta, ale dla tych, którzy w tej chwili są poza nami / nie są z nami [w sensie: dla naszego towarzystwa ok, bo się ro, ale dla tych spoza naszej "paczki"...], wszystko będzie podane w takich przenośniach, bo:
będą widzieć, ale nie rozpoznają,
będą słuchać i słuchać, ale nie zrozumieją,
więc nie chodzą za przebaczeniem i nie dostają go.
I powiedział do nich:
- Jeśli nie rozumiecie tego porównania, to jak macie zrozumieć inne? Siewca siał Słowo. Ci przy drodze są jak ci, w których Słowo zostało zasiane, ale kiedy o nim usłyszeli, nagle przychodził Szatan i zabierał od nich to zasiane w nich Słowo precz. W ten sam sposób będzie z tymi nasionami, co były zasiane na kamienistym gruncie: to są ci, którzy - gdy Słowo usłyszą - nagle przyjmują je z wielką radością, ale nie mają żadnego korzenia i trzymają się tylko przez chwilę: gdy spotykają jakieś przeciwności lub trudności z powodu trzymania się Słowa - odpadają. Z kolei ci inni to są ci, jak te ziarna rozsiane pomiędzy tymi kolczastymi krzakami. Słyszą Słowo, ale ich życie ich zamartwia, przychodzi omamienie przez bogactwo i rozmaite ochoty, które przytłumiają Słowo, co w efekcie nie przynosi żadnych owoców. Ale ci, którzy są jak te ziarna zasiane w dobrej ziemi, to są ci, którzy słuchają Słowa, przyjmują je i przynoszą owoce - trzydzieści, sześćdziesiąt, a nawet sto razy więcej niż to, co było zasiane.

na podstawie Mar. 4,1...20

[dalej]
[do początku]




niedziela, 3 sierpnia 2014

Poczucie bezpieczeństwa

I wygubię po górach kaplice wasze, a porozwalam słoneczne bałwany wasze...
Kapł. 26,30 BG

Pewnego razu próbowałem przeczytać całą tę księgę. Nie zrobiłem tego ;)

Do swoich studiów biblijnych używam m.in. pewnego programu, który przy każdorazowym otworzeniu się proponuje przypadkowy tekst biblijny. Dzisiaj "otrzymałem" ten powyżej. Nie jest on jakiś szczególny, ale doskonale pasuje do moich ostatnich rozmyślań... nie spisanych na tym blogu jeszcze. Tak więc trochę nie po kolei będzie. A może zrobię to po kolei?....

(Zrobiłem).

Wracając więc do tej historii o tym karczowanym polu - to jest właśnie jeden ze sposobów, w jaki Bóg tego dokona. Wszystkie nasze "kapliczki" - czyli rzeczy dające poczucie bezpieczeństwa, których miejsce chce zająć Bóg (to On chce dawać nam poczucie bezpieczeństwa - zob. wiele artykułów wcześniej) - wszystkie te "kapliczki" On zburzy. Wszystkie "bożki", którym poświęcamy mnóstwo czasu, marnotrawiąc go, zamiast poświęcić go na uczenie się życia, natury, tego wszystkiego, co On stworzył, odkrywania tego wszystkiego, co On stworzył i "sycenia" się niesamowitością tego - On je zburzy. Zrówna z ziemią. Tak przygotuje miejsce pod tamto pole.

Kiedyś, dawno temu, choć może nawet i nie tak dawno - poczucie bezpieczeństwa dawały mi pieniądze. Gdy były - czułem się bezpieczny. Gdy ich brakło - wpadałem w panikę. To nic, że mieszkanie było opłacone do końca miesiąca, że lodówka miała zapas wystarczający do wypłaty, że samochody i telefony były zatankowane do pełna... - wpadałem w panikę. Traciłem swoje poczucie bezpieczeństwa. Długo to trwało, bolało (w sensie: trudno było to znieść), dużo mnie Bóg przez ten czas nauczył, między innymi gospodarowania tym, co mam, jednocześnie "podrzucał" kawałki biblijne skupiające całą nadzieję / sens życia na Nim. Dzisiaj mogę opowiadać o tym w czasie przeszłym. Wiadomo - nie wiem, jak się zachowam w krytycznej sytuacji, ale ufam Jemu i chcę Mu ufać. Dużo mi pokazał, dużo mnie nauczył. Nawet gdy było bardzo źle, to działy się rzeczy "naprawiające to".

Tak więc Bóg zrównał z ziemią tę moją "kapliczkę ze wzgórza", w to miejsce pokazał sposób, w jaki - zamiast do "kapliczki" - mogę "przychodzić" do Niego, spędzać czas z Nim. Ba, mogę nawet powiedzieć, że o ile potrzeba "chodzenia do kapliczki" zazwyczaj spowodowana jest sytuacją typu "bo muszę Boga o coś poprosić, bo się o coś obawiam", o tyle nawet w tej chwili nie odczuwam takiej potrzeby! Niczego się nie obawiam. Bóg wziął "obawianie się" na siebie. Pan jest pasterzem moim, niczego się nie lękam...; Czyż i wróble nie latają, nie martwiąc się o nic? Dlaczego więc wy się martwicie? Wszystko potrzebne do jedzenia i ubrania się da wam Ojciec z nieba; Dopóki Pan domu nie zbuduje - na próżno trudzą się budowniczowie.



Przeznaczenie?; Karczowanie puszczy pod pole

Siewca sieje słowo. Zaś tymi obok drogi są ludzie, pośród których się słowo rozsiewa. A kiedy je usłyszą, zaraz przychodzi szatan oraz wybiera słowo, które zostało w nich wsiane. Podobnie są i ci, zasiewani na skalistych miejscach, którzy gdy usłyszeli słowo, zaraz, z radością je przyjmują. Ale nie mają w sobie korzenia, lecz trwają pewien czas. Potem jeśli z powodu słowa stałby się ucisk albo prześladowanie zaraz się gorszą. A między ciernie posiani są ci, którzy usłyszeli słowo, ale troska tego życia, oszustwo bogactwa i pożądliwość innych rzeczy, wchodząc duszą słowo, (... ale troski doczesne, ułuda bogactwa, pożądanie innych rzeczy dochodzą do głosu i zagłuszają słowo) i człowiek staje się bezowocny. A posiani na dobrej ziemi są ci, którzy słuchają słowa i je uznają, i wydają owoc jeden trzydziestokrotny, jeden sześćdziesięciokrotny, a jeden stukrotny.
Mar. 4,14-20 NBG/BP

Przypowieść Jezusa o siewcy, o sianych ziarnach (to każdy chyba zna, a przeczytać można w Mar. 4,1-13), wraz z podaną gotową interpretacją, sposobem rozumienia (powyżej).

Odczytać tę historię można na wiele sposobów; mam na myśli: zrozumieć, wyciągnąć wiele wniosków. To jest jak dobry film: cała sala kinowa ogląda, ale każdemu podoba się inny moment, każdemu z innego powodu. Ba, nawet ten sam moment może każdemu podobać się z innego powodu. Tak samo jest z tekstami biblijnymi - można przeczytać jeden tekst np. co roku o tej samej porze i za każdym razem wyciągnąć inne wnioski. Mam na myśli - nie sprzeczne ze sobą, ale za każdym razem przywodzą one na myśl coś innego: inną kwestię życiową, inne skojarzenia etc.

Tutaj, teraz, myślę nad pytanie, które kiedyś sobie zadawałem: a co, jeśli ja jestem tym skalistym gruntem i ziarno się nie przyjmie u mnie? Albo co, jeśli ja jestem między tymi chwastami? Czy mam jakiś wpływ na to, by być dobrą ziemią, podatną na dobry zasiew i zdolną wydać dobry plon? Czy może każdy jest przeznaczony do jednego "typu gleby"? A co, jeśli ktoś jest ziarnem zasianym przy ruchliwej drodze, chciałby urosnąć, chciałby być dobrą ziemią, ale przejeżdżające co rusz samochody rozjeżdżają go dokumentnie?...

I wtedy, tego dnia, gdy czytałem ten tekst ostatnimi dniami, przyszło mi do głowy - przecież tak nie musi być! To nie jest tak, że ktoś jest ziemią skalną i taką pozostanie. Absolutnie nie.

Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty — wiekuista Jego potęga oraz bóstwo — stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą wymówić się od winy (Rzym. 1,20 BT). / To bowiem, co było w Nim niewidzialne, mianowicie wieczna Jego moc i bóstwo, stało się od początku świata poznawalne dzięki dziełu stworzenia. Nie mają więc wymówki... (Rzym. 1,20 BP). Po co przytoczyłem ten tekst? Otóż dlatego, że nie bez powodu Jezus używał do obrazowania swoich myśli własnie obrazów z przyrody, z życia.

Podobnie i tutaj. Jak wygląda dobra, uprawna ziemia? Każdy to wie. A jak ona wyglądała 100, 200 lat temu?... I właśnie tutaj jest cały nasz gwóźdź programu. Dobra, uprawna ziemia nie była dobrą, uprawną ziemią od samego początku. Najpierw, dawno, dawno temu była tam puszcza. Albo jakieś bajoro. Cokolwiek. Tak czy siak - jeśli przyjmiemy, że to puszcza - to drzewa musiały zostać najpierw wykarczowane, krzaki wycięte, a potem przez parę kolejnych lat jeszcze wyciągane z korzeniami wszelkie samosiejki. Ziemia spod lasu liściastego wymaga jeszcze przeorania i nawiezienia (żeby osiągnąć właściwą pulchność i ph gruntu). Ziemia mniej żyzna wymaga sporego nawiezienia, nawodnienia, wybrania wszystkich kamieni... Potem nowo zasiane trzeba chronić przed spaleniem przez słońce, przed robalami, przed ptakami wydziobującymi zasiane ziarna, przed wyschnięciem... Dopiero potem ziemia jest dobra.

Wracając więc do tamtego pytania: czy jeśli nie jestem dobrą ziemią, to czy nie mam szans na to, żeby to zasiane przez Boga ziarno dobrze się rozwinęło? Absolutnie nie tak należy to rozumieć! Jesteśmy jak ten grunt, przygotowywany przez Boga. I nawet jeśli gdzieś tam są jakieś skały w naszym życiu, nie pozwalające zapuścić Słowu porządnych korzeni, jakieś chwasty, ciernie, czy cokolwiek innego - na wzór tej przypowieści - to jest Bóg, który dba o nas i to On przygotowuje nas pod dobrą uprawę.

Gdyż Bóg jest Tym, który według upodobania, działa w was chcenie i skutek (Filip. 2,13 NBG); Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie (BW).