środa, 30 lipca 2014

KŁAMLIWE FAKTY, 11., Drzewa do góry nogami

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 11

Czasem znajduje się drzewa nie dosyć, że leżące w poprzek warstw, to jeszcze stojące "do góry nogami". To naprawdę stanowi problem. Myślałem nad tym, aż do bólu mózgu.

Na ile mogę zrozumieć, to ewolucjonista ma tylko dwie możliwości rozwiązania tego. Może powiedzieć, że drzewa stały pionowo przez miliony lat, a warstwy powoli formowały się wokół nich. Ale trudno w to uwierzyć.

Może też powiedzieć, że drzewa rosły przedzierając się przez skały, szukając światła słonecznego.

Jest też trzecie rozwiązanie - może te drzewa zostały zakryte w wielkiej powodzi? Tak wielkiej, jak ów sławny, biblijny potop?

Z jaką prędkością biegł ten cielak?....


Gdy wybuchł wulkan St. Helens, wyrzucił on tysiące drzew do jeziora Spirit. Ponad 20 tys. drzew poszło na dno i utknęło w błocie na dnie jeziora. Wiele tysięcy stoi w pozycji pionowej. Te drzewa wkrótce skamienieją. Już zaczynają kamienieć. Wcale nie trzeba na to dużo czasu. Np. tutaj (powyżej, po prawej) jest kawałek skamieniałego drewna opałowego.

W naszym muzeum mam też kawałek skamieniałego drewna z zakładu produkcji palet.

Jakieś dziecko wysłało mi też pudełko skamieniałych żołędzi (poniżej, po lewej). Napisało, że robiło eksperyment: włożyło te żołędzie do wiadra z wodą i... zapomniało o nich. Rok później pomyślałem, że może puściły pędy... Ale one skamieniały.

36.47-38.26

[dalej]
[do początku]




niedziela, 27 lipca 2014

Dziesięcina, 7., Świątynia w Nowym Testamencie

Poznałem kiedyś młode małżeństwo. Bardzo bogobojne. Służyli Bogu, ludziom, z całego swojego serca. Mieli bardzo dużą wiedzę z dziedziny medycyny alternatywnej, ziołolecznictwa i całej tej tematyki, którą dzielili się z ludźmi. Dostali za darmo od kogoś samochód ("O! Jakie błogosławieństwo od Boga!" - ktoś im powiedział), jakiś czas później wpadli jednak w potworne długi - samochód się zepsuł, koszty napraw były potwornie wysokie. "Dlaczego im Bóg nie błogosławi tak, że muszą się zapożyczać?" - zapytałem kogoś. "Przecież tacy bogobojni są..." "Nigdy nie wiesz - brzmiała odpowiedź - w czym zgrzeszyli wobec Boga, że zabrał im błogosławieństwo".

Co za zonk! Co za typowe myślenie w stylu "dobro = nagroda, błogosławieństwo; a grzech = kara, potępienie, zabranie błogosławieństwa"! To nie czasy Starego Testamentu! To w czasach Starego Testamentu Bóg mówił: "Przynieś do świątyni całą dziesięcinę z Twoich plonów, a pobłogosławię Ci, bo jeśli nie, to przeklnę". Jak mógłby Ojciec, kochający nas Ojciec, który własnego syna oddał za nas, "na przeszczep" - jak mógłby taki Ojciec zabrać nam rzeczy niezbędne i skazywać na miotanie się w bezsilnym wysiłku? Bo czymże innym jest potem owo wielkie spłacanie długów - jak u tamtej pary? Czyż nie powiedział Jezus: Czy jest wśród was człowiek, który dałby swemu synowi kamień, gdy on prosi o chleb? Albo węża, gdy on prosi o rybę? Jeżeli więc wy, będąc złymi, umiecie dawać dobre rzeczy swoim dzieciom, to tym bardziej wasz Ojciec, który jest w niebie, da dobre rzeczy tym, którzy Go proszą (Mat. 7,9-11 BP). Jak można więc sądzić, że jeśli dziecko będzie niegrzeczne, to Ojciec da mu "za karę" stary chleb, albo wręcz kamień? Niewiarygodne!

Teraz moje pytanie. Skoro tak bardzo eksponuje się dzisiaj, że:
- A wy będziecie nazwani kapłanami Wiekuistego, nazywać was będą sługami naszego Boga (Iz. 61,6 NBG)
- A wy będziecie dla Mnie państwem kapłanów oraz świętym narodem. To są słowa, które powiesz synom Israela (Wyj. 19,6 NBG) - słowa skierowane do całego narodu, nie do wybranych jednostek
- ... owe cztery żywe istoty oraz dwudziestu czterech starszych upadło przed Barankiem. (...) Śpiewają też nową pieśń, mówiąc: (...) w twojej krwi odkupiłeś ich dla Boga z każdego pokolenia, języka, ludu i narodu. Także uczyniłeś ich dla Boga naszymi przywódcami i kapłanami (Obj. 5,8-10 NBG) - WSZYSCY odkupieni zostali uczynieni "kapłanami" Boga
- Czyż nie wiecie, że wasze ciało jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga? I nie jesteście was samych, gdyż zostaliście kupieni dla szacunku; zatem wynoście Boga w waszym ciele i w waszym duchu, które są Boga (1 Kor. 6,19-20 NBG) - będąc konsekwentnym i trzymając się starotestamentowych zaleceń odnośnie świątyni, i biorąc pod uwagę, że Nowy Testament określa jako świątynię nasze ciało, to jak powinny zostać "przekute" zasady odnośnie świątyni w stosunku do naszego ciała?...

W związku więc z powyższymi tekstami: dlaczego namawia się nas, żeby dziesięcinę - źródło utrzymania starotestamentowych kapłanów - przynoszono do "świątyni, czyli do zboru", skoro świątynią są teraz nasze ciała? I to w nich właśnie dokonuje się cud codziennego odradzania się na nowo dla Boga, to w nich mieszka Duch Boga, a wraz z Nim i Jezus Chrystus, będący Najwyższym Kapłanem, który nie potrzebuje już składać ofiar, bo już to zrobił? Czy nie epatuje to wszystko totalnym brakiem konsekwencji?

I tu mnie ten fakt dziwi. O ile w wielu innych przypadkach, w kwestiach wielu innych nauk widać solidną, logiczną, racjonalną konsekwencję, o tyle w kwestii dziesięciny jest to absolutnie rozmyte, rozmieszane, przytaczane argumenty nie mają swojej logicznej ostrości. Wręcz przeciwnie - każdy kolejny wprowadza tylko jeszcze większą mgłę.

Ja rozumiem, że kościół jako organizacja, jako ciało prawne, potrzebuje środków finansowania, aby móc utrzymywać budynki biurowe, wydawnictwa oraz ludzi służących Bogu 8 godzin dziennie "w pracy", a potem jeszcze prywatnie, poza "pracą" - ale proszę, niech nikt nie tłumaczy tego dziesięciną!

Ok, więc jaka jest alternatywa? Oto ona, proszę: 1 Kor. 16,2:

BT: Niechaj pierwszego dnia tygodnia każdy z was coś odłoży według tego, co uzna za właściwe, żeby nie zarządzać zbiórek dopiero wtedy, kiedy przybędę.

BW: Pierwszego dnia w tygodniu niech każdy z was odkłada u siebie i przechowuje to, co może zaoszczędzić, żeby składki wnoszono nie dopiero wtedy, kiedy ja przyjdę.

NBG: W pierwszym dniu tygodnia, każdy z was jeżeli mu się powodzi gromadząc coś, niech to odłoży u siebie; aby zbiórki nie powstawały wtedy, gdy przyjdę.

[dalej]
[do początku]




piątek, 25 lipca 2014

List Jakuba, 4.2., Zbytnia pewność siebie

A teraz wy, którzy mówicie: "Dzisiaj albo jutro pojedziemy do tego lub tamtego miasta i pozostaniemy tam jeden rok, zajmując się handlem i zarabiając pieniądze" - ale przecież nie wiecie nawet, jak będzie wyglądało wasze życie jutro! Jesteście tylko dymkiem, zauważalnym przez chwilę, a potem precz, nie ma. Powinniście też powiedzieć: "Jeśli Bóg zechce, możemy żyć lub możemy się zajmować tym lub tamtym". Ale wy chwalicie się i używacie wielkich słów. Całe takie chwalenie się jest złe. Ten, kto wie, co powinien dobrze robić, ale nie robi tego, ten grzeszy.

na podstawie Jak. 4,13...17





środa, 23 lipca 2014

Ks. Ozeasza - Jeden Bóg, jeden partner

Ja jestem twój Bóg, WIEKUISTY, który cię wyprowadził z ziemi Micraim [Egiptu], z domu niewolników. Nie będziesz miał cudzych bogów przed moim obliczem. 
Wyj. 20,2-3 NBG

Nie będziesz miał żadnych innych bogów oprócz mnie.
Wyj. 20,3 BP

Nie scudzołóż (nie łam małżeńskiej wiary).
Wyj. 20,14 NBG

WIEKUISTY powiedział do Hozeasza: Pójdziesz i pojmiesz sobie nierządną kobietę oraz dzieci nierządu, ponieważ lud uprawia cudzołóstwo/nierząd/bałwochwalstwo, odstępując od WIEKUISTEGO. 
Oz. 1,2 NBG

Idź, pojmij sobie żonę wszetecznicę, i spłódź dzieci z wszeteczeństwa; bo się ta ziemia, bez wstydu wszeteczeństwo płodząc, od Pana odwróciła.
Oz. 1,2 BG

Idź, a weź za żonę kobietę, co uprawia nierząd, i [bądź ojcem] dzieci nierządu; kraj bowiem uprawiając nierząd — odwraca się od Jahwe.
Oz. 1,2 BT

Przyszedł też jeden z siedmiu aniołów (...), mówiąc: Chodź, pokażę ci oblubienicę, żonę Baranka (...) pokazał mi wielkie, święte miasto - Jerozolimę, schodzącą z Nieba, od Boga. Lecz świątyni w nim nie ujrzałem, bowiem Pan Bóg, Wszechwładca jest jego Świątynią, i Baranek. Miasto nie ma także potrzeby słońca, ani księżyca, aby mu świeciły, bo oświetlała je chwała Boga, a jego lampą jest Baranek. Zatem zbawione ludy będą się przechadzały/żyły w jego świetle. 
Obj. 21,9.10.22-24 NBG

O tym, że zaawansowany związek dwojga ludzi - małżeństwo - jest często porównywany do związku, jaki ma Jezus z tymi, którzy uwierzyli w Niego i w to, co On głosił, można przeczytać w Biblii bodajże kilka razy. I tak, jak stara, hebrajska świątynia była symbolem przyjścia Jezusa, wypełnienia konsekwencji grzechu i odkupieniu z tych konsekwencji nas wszystkich, tak małżeństwo jest doskonałym symbolem stosunku między Jezusem a tymi, którzy uwierzyli. Symbolem bliskości, wzajemnego zrozumienia, poświęcenia, wspólnej radości etc. A więc "małżeństwo" = bycie z Bogiem.

Dlatego w Księdze Ozeasza owo "małżeństwo - bycie z Bogiem" jest pokazane jakby literalnie, na przykładzie małżeństwa Ozeasza. A że były to czasy jednego z największych upadków moralności, gdy obok siebie żyło i działało jednocześnie aż czterech proroków nawołujących lud do powrotu do Boga (Ozeasz, Izajasz, Micheasz i Amos), toteż użyty został najbardziej drastyczny przykład: zdrady małżeńskie/pozamałżeńskie skoki w bok = jak "zdrada" Boga, odstąpienie od przyrzeczenia danego "na ślubie", że zawsze się z Bogiem będzie.

Tak, jak wiem, że dla niektórych pozamałżeński skok w bok dzisiaj nie jest niczym drastycznym. Ale to tylko świadczy o tym, że żyjemy w takich samych (mentalnie) czasach, jakie były wtedy - totalnego moralnego zepsucia. Podczas rozmów z wieloma ludźmi z mojego pokolenia usłyszałem, że jesteśmy chyba ostatnim "starym" pokoleniem, które ma jakiekolwiek zasady, a po nas przyszło nowe, którego jedyną zasadą jest nadrzędność kopulacji nad wszystkim innym.

Ciekawe jest, że w Oz. 1,2 (jeden z tekstów powyżej), w przekładzie NBG słowo "cudzołóstwo" jest postawione na równi ze słowem "bałwochwalstwo". No tak, ale "bałwochwalstwo" to jest takie słowo używane na określenie wyskoków starożytnych Izraelitów... zupełnie nieadekwatne do dzisiejszych czasów.

Czyżby? Biblia definiuje bałwochwalstwo jako postawienie czegokolwiek w wyższym priorytecie niż Boga. Jako coś będącego dla nas ważniejszego, niż Bóg. "Nie będziesz miał innych bogów przede mną"... Nie jestem pewien, czy przypadkiem któreś z tłumaczeń nie mówiło o "bożkach".

To więc, co określić można tak anachronicznym słowem "bałwochwalstwo" - funkcjonuje i dziś. Bałwochwalstwem było moje postawienie pracy na pierwszym miejscu, bezwzględnie przed Bogiem, pracowanie całą dobę na okrągło, bez względu na to, czy będę miał czas dla Boga czy nie. Każdy priorytet będący ważniejszy od postanowienia bycia z Nim - jest bałwochwalstwem, jest "drastycznym" skokiem w bok poza "związek małżeński" z Nim. Czyli tak naprawdę mówiąc, to przykazanie: "Nie będziesz miał innych bogów obok mnie" to takie "Nie cudzołóż" wobec Boga.




piątek, 18 lipca 2014

Wsparcie rodziny

Potem przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: "Odszedł od zmysłów". 
Mar. 3,20.21 BT

Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i, stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: "Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie". I odpowiadając, rzekł im: "Któż jest matką moją i braćmi?" I powiódł oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli, i rzekł: "Oto matka moja i bracia moi. Bo kto pełni wolę Bożą, ten mi jest bratem, siostrą i matką". 
Mar. 3,31-35 BT/BW

Kiedyś zastanawiałem się, dlaczego Jezus tak "znieważył" swoją rodzinę. Nie wiem, czy ich zignorował - nie sądzę, nie leżało to w jego charakterze. W każdym razie zapis o tym nie mówi. Zapis kończy się tylko na tym, co powiedział do zebranych wokół.

A dlaczego powiedział coś takiego? Coś, co - jeśli wziąć same słowa, wyrwane z okoliczności - może bulwersować?

A co jego rodzina wówczas myślała o nim? Usłyszeli od ludzi, że zwariował, i poszli go nieco "przystopować". Dlaczego? Bo ludzie "gadali".

Tymczasem Jezus absolutnie nie przejmował się tym, co ludzie gadali. Dla niego ważniejsze było robić to, co do niego należało, bez względu na gadaninę ludzi. Zresztą zawsze wiadomo - jeśli ktoś nic nie robi, nie ma wyraźnych poglądów, celów - o tym ludzie nie "gadają". Bo nie ma o czym. Ale jeśli ktoś ma jakieś twarde zasady, twarde cele, których się trzyma, i które "nie pozwalają" ludziom wykorzystać tego człowieka do budowania nudnej, szarej społeczności - ten jest na językach. Zawsze tak było, jest i pewnie będzie.

Tymczasem on - jak każdy człowiek na Ziemi - potrzebował wsparcia. Wsparcia od bliskich. Czasem jakiegoś pokrzepienia. Pomocy. Przecież robił to, co uważał za słuszne, a pojawiało się wciąż więcej i więcej ludzi korzystających z tego, wskutek czego nie miał nawet czasu zjeść. A co dopiero inne rzeczy? Jakieś pranie? Samodzielna modlitwa? Kupowanie żywności?

(A ludzie przychodzili i przychodzili... Bo szalony czy nie, ale uzdrawiał, dawał uleczenie za darmochę! I widzę tutaj totalny brak konsekwencji ze strony tego tłumu: z jednej strony gadanie, że szalony, że postradał rozum, a z drugiej - nie przeszkadzało im to przychodzić do niego i oczekiwać "cudownego uzdrowienia".)

No i chodzili za nim też ciągle ci faryzeusze, czy też ludzie wysłani przez faryzeuszy, żeby zaciekle dokumentować każdy z jego "błędów" względem prawa hebrajskiego. I co chwilę musiał się zmierzać z mentalnym "betonem" - i pokazywać brak logiki w tej gęstwinie przepisów i codziennych poczynań wielu z nich. A oni go za to jeszcze obrzucali błotem.

Który człowiek w takiej sytuacji nie potrzebowałby wsparcia ze strony najbliższych? Nawet Jezus potrzebował!

"Ale po co, przecież On był Bogiem". Owszem. Umarł jak Bóg. Ponosząc konsekwencje zasad, które sam stworzył, a które człowiek złamał, a w niektórych przypadkach nawet podeptał, zrównał z ziemią. Ale żył jak człowiek - jadł, spał, miał uczucia, miał myśli, był podatny na pesymizm czy wręcz depresję. Czy Szatan nie atakował go czarnymi myślami? Nie wierzę w to. Na pewno atakował. Z całych sił. Ale Jezus trzymał się blisko Boga, blisko Ojca.

W takiej sytuacji nic więc dziwnego, że lekko ironicznie odciął się od ludzi, którzy uważali się za jego najbliższych, a jednocześnie uważali go - jak reszta tłumu - za szalonego. I jeszcze przyszli go "uspokoić", bo "ludzie gadają, wstyd rodzinie przynosisz". W takiej sytuacji każdy by tak powiedział: moimi najbliższymi nie są ci wpisani w dowodzie osobistym (jeśli ktoś pamięta te stare dowody...), ale ci, którzy są przy mnie, są ze mną i wspierają mnie.



Dobra Nowina Marka, 3.4.

W końcu przyszli jego matka i rodzeństwo. Stali na zewnątrz, ale posłali wiadomość ["pocztą szeptaną" chyba jakoś, metodą "podaj dalej'] do niego i prosili, żeby wyszedł do nich. A stało wokół niego jedno wielkie stado, a ktoś powiedział do niego:
- Twoja matka, siostry i bracia są na zewnątrz i pytają o ciebie.
- Kto jest moją matką i moim rodzeństwem? - odpowiedział, rozejrzał się wokół i mówił dalej: - Spójrz, tutaj są moi "matka" i "rodzeństwo"! Bo ten, kto czyni wolę Boga, jest moim bratem i siostrą i matką.

na podstawie Mar. 3,31...35

c.d.n.
[do początku]




wtorek, 15 lipca 2014

KŁAMLIWE FAKTY, 10., Drzewa w poprzek warstw

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 10

Co powiecie na ludzkie ręce, skamieniałe w tej samej warstwie, co dinozaury? (poniżej, po lewej).

Podręcznik mówi: każda warstwa ma inny wiek (poniżej, pośrodku). Przepraszam, ale to totalna bzdura.

Karol Darwin nie lubił okrągłych liczb, powiedział więc: "Formacje Wealden w Anglii mają 306.662.400 lat"*. Skąd on to wziął? Możemy to tylko zgadywać.


Dzieciom mówi się, że warstwy mają różny wiek. Jednak na całym świecie znajduje się skamieniałe drzewa, jak to, stojące pionowo, w poprzek warstw (powyżej, po prawej). Jeśli więc skamieniałe drzewo przecina różne warstwy skalne, to nie można mówić, że warstwy te mają różny wiek. Bo jak długo martwe drzewo utrzyma się w pionie? 5 lat? 10? 50? 5 tys.? W to wątpię. A jednak mamy skamieniałe, stojące drzewa. Nazywa się je skamieniałościami wielowarstwowymi, bo przechodzą przez wiele warstw. Są bardzo powszechne. Znaleziono ich setki. A tylko jedno wystarczyłoby jako dowód. A znaleziono ich setki.





W centralnej Alabamie znajduje się kopalnia węgla, w której znaleziono różnego rodzaju skamieniałe stojące drzewa.


Od lat uczy się dzieci, że te dwie warstwy węgla, zwane formacjami Mary Lee i Blue Creek, różnią się wiekiem o miliony lat. Skamieniałości są oznakowane jako próbki: "A", "B", "C" etc.


Możesz je porównać i dowieść, że Mary Lee i Blue Creek musiały się uformować w odstępie kilku tygodni lub miesięcy. Dokładnie tak dzieje się w czasie powodzi. Więcej o tym w serii wykładów pt. TEORIA HOVINDA.


Tutaj (powyżej, pośrodku) mamy coś z Tennessee - skamieniałe drzewa przechodzące przez wszystkie warstwy. Oraz Joggins w Nowej Szkocji, w Kanadzie (powyżej, po prawej) - słynie ze skamieniałych drzew w pozycji pionowej.

Kawałek skamieniałego drewna mamy również w naszym muzeum. Jest to kawałek przechodzący przez 12 różnych warstw łupków. A w szkole powiedzą wam, że każda warstwa łupków reprezentuje inny okres geologiczny... Nie, to absolutna nieprawda. One reprezentują ruch wody i oddzielenie cząstek. Nie daj sobie wmówić, że te warstwy mają różny wiek.

[Swoją drogą - ciekaw jestem, co można znaleźć w tych sławnych, czeskich skalnych miastach - nigdy tam nie byłem.]

34.19-36.46

* - Noah to Abraham the Turbulent Years, Erich von Fange, s. 116.





Na bocznym torze - cz. 4

Kiedy czytamy kolejne wersety - zobaczmy 8-13: Drudzy zaś uczniowie przybyli w łodzi, bo byli niedaleko od lądu, mniej więcej na dwieście łokci, ciągnąc sieć z rybami. A gdy wyszli na ląd, ujrzeli rozniecone ognisko i rybę położoną na nim, i chleb. Rzekł im Jezus: Przynieście kilka ryb, które teraz złowiliście. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął sieć na ląd, pełną wielkich ryb, których było sto pięćdziesiąt trzy; a chociaż ich tyle było, nie podarła się sieć. Rzekł im Jezus: Pójdźcie i spożywajcie. A żaden z uczniów nie śmiał go pytać: Kto Ty jesteś? Bo wiedzieli, że to Pan. A Jezus zbliżył się, wziął chleb i dał im, podobnie i rybę. (Jan 21,8-13 BW)

To nie było tylko zwykłe ognisko. To nie był taki tam tylko czas, gdy postanowili sobie "pogrillować". To było coś więcej. To, co stało się wtedy, tam, na brzegu, kiedy Pan Jezus rozpalił ogień i przyrządził posilek, w tej historii została umieszczona niesamowita rzecz. Otóż i Piotr, i wszyscy uczniowie, zawiedli Jezusa Chrystusa. Tak, każdy z nich Go zawiódł. Czasem mówimy, że może z wyjątkiem Jana, który - mimo że może gdzieś tam w oddali - ale jednak podążał wciąż za Panem Jezusem i wtedy, tam pod krzyżem, to właśnie jemu Jezus polecił pod opiekę swoją matkę.

Po prostu zawiedli. I chyba trudno nam się dziwić, że w obecności Jezusa czuli się nieco dziwnie. Wyobraźmy sobie taką sytuację, gdy najpierw kogoś skrzywdzimy, a potem jesteśmy skazani na to, by siedzieć z tą osobą tuż obok siebie, nawet krzesło przy krześle, na przykład na jakimś obiedzie - bo ktoś zaprosił i nas, i jego, i innych do swojego domu na jakieś przyjęcie i tak akurat usadził gości na swoich miejscach, że akurat ta osoba, wobec której czujemy się winni, siedzi obok.

Czy to zręczna sytuacja? Właściwie nie bardzo wtedy wiadomo, o czym mówić. Czy udawać, że tej osoby się nie widzi? Czy też jednak - choćby kurtuazyjnie - wymienić parę zdań, choćby o pogodzie.

To była sytuacja bardzo dziwna. Jezus doskonale z tego sobie zdawał sprawę, dobrze o tym wiedział. On znał ich myśli, znał ich serca. On wiedział, że ci ludzie, gdzieś tam wewnątrz, bardzo żałowali tego, co się stało. On wiedział, że gdyby tylko mogli, to najchętniej odwróciliby bieg wypadków. Gdyby czas mógłby cofnąć się o tych kilka czy kilkanaście dni... Wtedy wiedzieliby, co robić, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Ale przecież nie jesteśmy w stanie zawrócić czasu. Pan Jezus właśnie tym gestem pokazał, że niejednokrotnie - nie chcę powiedzieć, że zawsze - ale niejednokrotnie ten pierwszy krok, to pierwsze wyciągnięcie dłoni powinna zrobić osoba poszkodowana. Nie jest to łatwe, ale tak właśnie zrobił to Jezus. To właśnie on zburzył tę barierę poczucia winy u tych ludzi, aby oni mogli się z Nim pojednać.

Czasami jest tak, że ktoś jest obarczony poczuciem winy, wielkimi wyrzutami sumienia i nie potrafi sobie z tym poradzić. Nie dlatego, że ma złą wolę, czy że jest zatwardziały, i też nie dlatego, że nie żałuje, ale po prostu jest zagubiony. Tak bywa. Tak po prostu bywa.

My jednak w takiej sytuacji jesteśmy konsekwentni do bólu, tak? "To on zawinił, więc jeśli mnie nie przeprosi, to nie ma przebaczenia!"

Pan Jezus postąpił inaczej. To Jezus został obrażony, i to on został skrzywdzony. To on został potraktowany jak najgorszy łotr. I to on - wobec tych, którzy go skrzywdzili - wyciągnął do nich rękę. I odezwał się:
- Macie, dzieci, coś do jedzenia?
A potem, kiedy podeszli, podał im chleb, podał im rybę... Czyż to nie jest cudowne?

Kochani, powinniśmy w tym Jezusa naśladować. Zgadza się, nie zawsze jest to łatwe. Być może czasami wymaga to od nas jakiegoś wewnętrznego duchowego przygotowania, może wymaga to odrobiny czasu, ale nie rezygnujmy tak łatwo z tych, którzy w taki czy inny sposób nas skrzywdzili. Być może nie zawsze tak to powinno się układać, być może są sytuacje, kiedy ta winna osoba powinna pierwsza dokonać tego gestu, ale są też sytuacje, kiedy to właśnie my, którzy czujemy się skrzywdzeni, możemy wyjść im naprzeciw i możemy coś takiego zrobić.

10.12-15.04

[dalej]
[do początku]




niedziela, 13 lipca 2014

Siła domu

I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. (...) Lecz nikt, wszedłszy do domu mocarza, nie może zagrabić jego rzeczy, jeśli wpierw go nie zwiąże. I wtedy ograbi jego dom. 
Mar. 3,25.27 BT/BP

W kontekście całej sytuacji - chodzi o to, że jeśli wewnątrz jakiejś społeczności - czy to rodziny, czy to innego rodzaju - są jakieś wewnętrzne waśnie, to łatwo tę społeczność rozbić. Gdy o tym teraz czytam, mam tutaj na myśli szczególnie rodzinę. Tak więc - choć główną myślą tego fragmentu ewangelii jest zupełnie coś innego - to jednak między wierszami można wyczytać wskazówki, czy też przekonanie Jezusa o sensie jakości rodziny. Rodzina powinna być silna wewnętrznie, wspierająca się, nie występująca przeciwko sobie samej.

A co jeśli mąż/żona ma zupełnie inne zdanie od nas? Cóż. Sądzę, że w takie rzeczy w sferze drobiazgów są zawsze do przeskoczenia. Natomiast w kwestiach zasadniczych - jeśli oboje mają różne cele w życiu... Dlatego ważne jest, by partnera wybrać dobrze. Z dużą dozą rozsądku.

(Ktoś, kto mnie zna osobiście, mógłby stwierdzić: "tak, kto jak kto, ale ty akurat nie jesteś żadnym aurotytetem w tej dziedzinie". I racja. Bo to nie ja mam być autorytetem, tylko to, czego nauczał Jezus. Jego słowa. A to, że ja sam w przeszłości zbłądziłem - to sprawia tylko, że mam większe doświadczenie, z którego mogę wyciągać solidne wnioski, często marginalizowane przez innych, nie mających takiego "zaplecza").

A kiedy już ten dom powstał, i wewnątrz niego narodziło się wzajemne wsparcie, konkretne fundamenty etc.  - bo określenie "mocarz" rozumiem tutaj jako określenie kogoś z takimi silnymi punktami właśnie - Jezus dał tutaj do zrozumienia, że diabeł będzie atakował każdy silny punkt tego związku, każdą spoinę, by go osłabić, by zburzyć strukturę murów tego domu, by pojawiły się pęknięcia. To jest ostrzeżenie.

Z racji też moich ostatnich zainteresowań tematem osobowości niestabilnej emocjonalnie typu "borderline" - myślę, że może to też dotyczyć takiej osoby. Niestabilność emocjonalna to nic innego jak "wewnętrzne skłócenie się" z sobą samym, skrajność radości i szczęścia, granicząca ze skrajnością podejrzliwości i braku zaufania. To nic innego jak ten skłócony wewnętrznie dom. I podobnie, jak w tym domu - diabeł będzie atakował silne punkty, by je osłabić, i by ostatecznie zrównać je z ziemią, z tymi słabymi punktami. Czyli - nawet jeśli ktoś potrafi sobie racjonalnie "przetłumaczyć" pewne odczuwane uczucia, i - mimo że serce i dusza mówią zupełnie coś innego, najczęściej same katastrofalne rzeczy - i umysłem potrafi pojąć, że te odczucia nie mają sensu, i trzyma się tego, co "czuje" racjonalny umysł - diabeł będzie atakował tę racjonalność, tę logikę, będzie podawał więcej błędnie interpretowanych faktów tylko po to, by doprowadzić tę logikę do upadku. Albo będzie obcinał źródła logiki - takie jak stałe formy kontaktu, stałe źródło racjonalnego myślenia, stały dopływ twardych, racjonalnych, logicznych faktów - by "myślenie" zaczęło koncentrować się wokół hipotez, przypuszczeń, różnych wyobrażeń czy wewnętrznie odczuwanych uczuć, typu poddanie się uczuciu totalnego zignorowania, oddalenia, a wręcz nawet odrzucenia. A wiadomo, że człowiek z małej bzdurki potrafi sobie wyobrazić wielką katastrofę. Zgodnie z przysłowiem: "strach ma wielkie oczy".

Jak to przejść? Jak stworzyć wewnętrzną siłę takiego domu - zarówno rodziny, jak i takiej "rozdwojonej" osoby? Zapodaję tutaj lekarstwo: Trzymajcie się blisko Boga, a On będzie się trzymał blisko was (Jak. 4,8 norw.) oraz: Jeśli Pan domu nie zbuduje, próżno trudzą się ci, którzy go budują (Ps. 127,1 BW). Amen.



Dobra Nowina Marka, 3.3.

Kiedy wrócił do domu, zebrał się lud znowu, więc Jezus i uczniowie nie mogli nawet nic zjeść. A kiedy jego najbliżsi o tym usłyszeli, z miejsca tam poszli, by zatroszczyć się o niego, bo mówiono, że chyba rozum stracił...

Natomiast ci uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili:
- On ma Belzebuba w sobie! To wszystko, co on robi, całe to wyprowadzanie złych duchów, jest za pomocą jego herszta!
Ale wtedy przywołał ich do siebie i opowiedział im coś w porównaniach:
- Jak to może Szatan wyrzucić Szatana? Jeśli jakieś królestwo/państwo jest w stanie walki z sobą samym, czyż nie jest tak, że to królestwo/państwo nie potrafi się ostać? I kiedy jakiś dom jest w stanie kłótni/sporów pomiędzy sobą - taki dom również nie potrafi się ostać. Jeśliby Szatan powstał przeciwko sobie samemu i stanął w opozycji do siebie samego, to również nie mógłby się ostać, więc byłby to jego koniec. Ale nikt nie może wejść do domu, który stoi siłą sam w sobie, i obrabować właściciela, bez uprzedniego spętania tej siły. Dopiero wtedy może ten dom splądrować.

Ale naprawdę, mówię wam: wszystko można ludziom wybaczyć, zarówno grzechy jak i drwiny, bez względu na to, ile oni drwią. Ale jeśli ktoś już drwi z Ducha Świętego, nigdy, przenigdy nie zostanie mu to wybaczone, ale będzie to na nim ciążyć grzechem/przestępstwem wiecznym/nie do zmazania.

A to wszystko powiedział im, bo oni mówili, że ma w sobie nieczystego ducha.

na podstawie Mar. 3,20...30

[dalej]
[do początku]





sobota, 12 lipca 2014

Całonocne połowy

A kiedy już nastał ranek, Jezus stanął na brzegu. Uczniowie jednak nie wiedzieli, że to jest Jezus. Mówi im Jezus: Dzieci, macie coś do jedzenia? Nie - odpowiedzieli Mu. On zaś rzekł im: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie! Zarzucili więc, ale nie mogli jej w żaden sposób wyciągnąć z powodu wielkiej ilości ryb. Mówi do Piotra ten uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan!
Jan 21,4-7 BP

Kiedy [Jezus] przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów. Szymon odpowiedział: Nauczycielu, mozoliliśmy się całą noc, aleśmy nic nie ułowili. Lecz na Twój rozkaz zarzucę sieci. Uczyniwszy to zagarnęli takie mnóstwo ryb, że sieci zaczęły się rwać. Skinęli więc na towarzyszy w drugiej łodzi, aby im pospieszyli z pomocą. I podpłynęli. I napełnili obie łodzie tak, że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon-Piotr upadł do nóg Jezusa i powiedział: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny. 
Łuk. 5,4-8 BP

Połów ryb. Najpierw całonocny wysiłek na próżno, a potem - na słowo Jezusa - nagle totalna obfitość.

Czy to możliwe? Jak to możliwe? Musiał przez całą noc Jezus wstrzymywać wszystkie ryby, by nic nie napłynęło do sieci, by potem - na Jego słowo - pokazać, kto jest właścicielem wszystkich ryb i kto pozwala każdemu z nas na złowienie choćby jednej sztuki? Już nie mówiąc o takich obfitościach, co w tamtych historiach?

Idąc dalej tym tokiem myślenia: ile razy Jezus wypowiedział się o czyjejś chorobie, tuż przed uzdrowieniem, że jest to choroba dopuszczona na tego człowieka, by pokazać wszystkim wokół Jego moc, Jego potęgę posiadania kontroli nad wszystkimi bakteriami/zarazkami/wadliwymi genami świata? By patrzący wokół uwierzyli w Tego, który opowiada i namawia do mieszkania w Państwie Boga?

Idąc jeszcze dalej - jak często przydarza się nam to samo w naszym codziennym życiu? Jak często nasze wysiłki spełzają na niczym, by potem się okazało... No właśnie, co ma się okazać?




czwartek, 10 lipca 2014

Wcale nie-ostatnia Ostatnia Wieczerza

A gdy nadeszła pora, zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim. Wtedy rzekł do nich: "Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Albowiem powiadam wam: Już jej spożywać nie będę, aż się spełni w królestwie Bożym". Potem wziął kielich...
Łuk. 22,14-17 BT

Ostatnia Wieczerza. Wydarzenie znane z wielu kazań, obrazów, historyjek dla dzieci... Jeden z "punktów orientacyjnych" - wydarzenie, które znają wszyscy. Ostatni posiłek Jezusa z uczniami.

Albo wcale nie...

Bo kolejny posiłek spożył z nimi już parę dni później: Rzekł do nich Jezus: "Chodźcie, posilcie się!" Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: "Kto Ty jesteś?" bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im — podobnie i rybę (Jan 21,12-13 BT).

Tak więc chcąc być konsekwentnym - trzeba pamiętać, że ostatni posiłek faktycznie miał miejsce parę dni później, już po zmartwychwstaniu Jezusa. Ognisko na plaży, świeżo złowione ryby.

Zastanawiam się więc teraz tylko: co Jezus mógł mieć na myśli, mówiąc podczas tej "Ostatniej Wieczerzy", że więcej nie będzie jej spożywał, póki nie będziemy wszyscy razem w Państwie Boga?...


środa, 9 lipca 2014

List Jakuba, 4.1., Trzymaj się blisko Boga

Skąd pochodzi cały ten spór i niezgoda u was? Czy nie są one z pożądliwości, pochodzących z wnętrza was samych? Pożądacie, ale nie dostajecie. Morderczo zazdrościcie, ale niczego nie osiągacie. Żyjecie w kłótni i niepokoju. Nie macie, bo nie prosicie. A może prosicie, ale nie dostajecie, bo prosicie szaleńczo. Chcecie zmarnować to tylko na wasze własne rozkosze/pożądania.

O wy niewierni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest wrogością wobec Boga? Ten, kto chce być przyjacielem świata, stanie się nieprzyjacielem wobec Boga! Myślicie może, że są to puste słowa, gdy Pismo mówi: "z ognistym zapałem wymaga Bóg tego Ducha, któremu pozwolił mieszkać w nas"? Ale łaska/dobroduszność, którą On daje, jest większa, dlatego nazywa się to tak:
Bóg jest przeciwny tym, którzy są pyszałkowaci,
ale tym będącym pokornymi daje On dobroduszność/łaskę.

Bądźcie więc posłuszni wobec Boga! A diabłowi stańcie w opozycji, a ucieknie on od was. Trzymajcie się w pobliżu Boga, a On będzie się trzymał w pobliżu Was. Umyjcie wasze ręce, grzesznicy, oczyśćcie serca - wy wszyscy, którzy jesteście podzieleni/rozdarci sami w sobie! Ukorzcie się i żałujcie, i złamcie się we łzach! Obróćcie wasz śmiech w żałość/pokorę, a radość w rozwagę. Ukorzcie/uniżcie się przed Panem, a On was wywyższy.

Nie obgadujcie się nawzajem, moi drodzy. Jeśli ktoś obgaduje brata albo go ocenia za coś, obgaduje Prawo i ocenia Prawo. Ale jeśli oceniasz Prawo, wtedy nie jesteś jego wykonawcą, ale jego sędzią - stawiasz siebie samego ponad nim. Jest tylko Jeden, który daje Prawo i który ocenia, Ten, który ma moc zarówno zbawić/uratować, jak i zniszczyć. A ty kim jesteś, że oceniasz bliźniego?

na podstawie Jak. 4,1...12

[dalej]
[do początku]





wtorek, 8 lipca 2014

Rozdarty wewnętrznie?

Przystąpcie bliżej do Boga, to i On zbliży się do was. 
Jak. 4,8 BT

Wszystkie przekłady mówią o zbliżaniu się do Boga, włącznie z angielskim NIV. Ale przekład norweski (i mniejsza tu o zgodność z oryginałem w tym momencie, co jest bardziej właściwe wg oryginału, a co nie - jakkolwiek jest, sensu to nie zmienia, ale lepiej uzmysławia) mówi o TRZYMANIU się blisko Boga. Trzymajcie się blisko Boga, a On będzie się trzymał blisko was. Niby różnica śladowa, ale jakże inaczej to brzmi...

I dalej, w tym samym wersecie - ... wy, którzy podzieleni jesteście sami w sobie. I momentalnie mi się to skojarzyło z wszelkiego typu chwiejnościami emocjonalnymi, rozdwojonymi osobowościami i innymi tego rodzaju dysfunkcjami psychologicznymi, sprawiającymi, że jeden człowiek czuje się, jakby miał w sobie przynajmniej dwa różne "ja". W tym - z osobowością niestabilną emocjonalnie typu "borderline", o której ostatnio dużo czytam.

Tak więc - niechcący lub nakierowany - znalazłem znajdujące się tutaj lekarstwo dla tych, którzy takie stany przeżywają: Trzymajcie się blisko Boga, a On będzie się trzymał blisko was. A z tego wynika coś więcej: miłością wieczną umiłowałem cię, dlatego ustawicznie miłosierdzie ci pokazuję (Jer. 31,3 BG). Myślę, że to ważna wiadomość, i ważne jest ciągłe przypominanie tego sobie przez wszystkich tych, którzy są rozdzieleni pomiędzy byciem perfekcjonistą, a ciągłym poczuciem, że coś jeszcze jest nie tak i coś jeszcze trzeba zrobić, by ktoś nas zaakceptował. Nie, nie trzeba. Już jest zrobione. A niezależnie od tego, co jest zrobione przez nas samych - Bóg nas umiłował tak czy siak. Nie trzeba już nic więcej robić. Nie po to, by "osiągnąć" Jego akceptację.

I jeszcze na marginesie dodam - dla tych, których interesuje tematyka osobowości niestabilnej emocjonalnie typu "borderline" - polecam książkę Rachel Reiland, URATUJ MNIE, Opowieść o złym życiu i dobrym psychoterapeucie (oryg. w angielskim: GET ME OUT OF HERE, My recovery from borderline personality disorder). Jest genialna.




czwartek, 3 lipca 2014

Na bocznym torze - cz. 3

Ale wróćmy do tej historii tutaj, nad Morzem Tyberiadzkim. To rozczarowanie, które towarzyszyło tym ludziom, było też związane z takim samokrytycznym spojrzeniem na samego siebie. Pewnie nie tylko Piotr w ten sposób myślał: "Po prostu zawiodłem się na samym sobie; chyba porwałem się na to, do czego nie jestem ani stworzony, ani powołany. Być może zbyt dobrze o sobie myślałem, zbyt wiele sobie wyobrażałem, a tak naprawdę... to nadaję się tylko do roboty fizycznej".

Dlatego w pewnym momencie Piotr mówi do swoich przyjaciół (nieco parafrazując): "Panowie, nie wiem, jak wy, ale ja wracam do dawnej roboty". I tak się stało. Cała ta siódemka powiedziała, że robi to samo, wsiedli wszyscy do łodzi i zaczęli łowić. Łowili całą noc, a efekt był żaden. Zobaczmy co dalej sprawozdaje Ewangelia Jana (21,4-7):

A kiedy już nastał ranek, Jezus stanął na brzegu. Uczniowie jednak nie wiedzieli, że to jest Jezus. Mówi im Jezus: Dzieci, macie coś do jedzenia? Nie - odpowiedzieli Mu. On zaś rzekł im: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie! Zarzucili więc, ale nie mogli jej w żaden sposób wyciągnąć z powodu wielkiej ilości ryb. Mówi do Piotra ten uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan! A Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, odział się, bo był rozebrany, i rzucił się do morza. (BP)

Rozpoznali Jezusa. Rozpoznali Go w ciekawych okolicznościach. Ciekawe jest też to, że ewangelie opisujące wydarzenia mające miejsce już po zmartwychwstaniu naszego Zbawiciela, parokrotnie sprawozdają, że uczniowie przebywali z Jezusem absolutnie nie wiedząc, że to jest on. I właśnie tutaj jest również jeden z tych opisów.

A więc na początku Jezusa nie rozpoznali. Wtedy, kiedy on powiedział: "Zarzućcie sieć po drugiej stronie łodzi" - stało się coś dziwnego. Sieć była tak pełna ryb, że nie byli w stanie jej wyciągnąć. Jestem pewien, że Piotr przypomniał sobie wtedy to, co stało się... jakoś trzy lata wcześniej, kiedy też przedtem łowił całą noc i nic nie złowił, póki na prośbę Jezusa nie wypłynął i nie ponowił próby połowu ryb. Ewangelia Łukasza, rozdział 5 i pierwsze wersety wersety stamtąd sprawozdają, że ten połów był tak obfity, że łódź aż zanurzała się. A teraz, tym razem, połów również był tak obfity, że już nawet nie byli w stanie wyciągnąć sieci do łodzi. A więc płynąc gdzieś tam ciągnęli tę sieć za sobą do brzegu, i wtedy właśnie jeden z uczniów być może przypomniał sobie tamtą historię i zrozumiał, że ten, który doradził im zarzucenie sieci po drugiej stronie, to nie tylko jakiś zwykły, przypadkowy człowiek. Tylko Jezus Chrystus.

To nie był przypadek. Ten dziwny zbieg okoliczności - najpierw długi, bezowocny połów, a potem, na Jego słowo - znów wielki sukces. Powtórzyło się to dwa razy. Pan Jezus chciał i Piotrowi, i innym uczniom dać do myślenia. Chciał coś zakomunikować.

06.44-10.11

[dalej]
[do początku]

środa, 2 lipca 2014

Sens uzdrowień dokonywanych przez Jezusa

Wiele razy można spotkać się z historiami ludzi, przybyłych do lekarza czy szpitala, i nie do końca chcących przyjąć pomoc medyczną w jakimś zakresie. Właśnie przeczytałem coś takiego. "Nie, nie zgadzam się na tę operację, to Jezus mnie uzdrowi".

Fajnie. Fajnie jest mieć taką wiarę.

Między innymi wczoraj czytałem fragment z Ew. Marka 3,7 i parę dalszych wersetów o ludziach, którzy nadciągali z całej bliższej i dalszej okolicy, byle tylko chociaż dotknąć ubrania Tego, który uzdrawiał. Jakaś taka wieść rozniosła się po okolicach, jakaś plotka, że ten człowiek to jakiś uzdrowiciel, że może wystarczy go dotknąć i już będzie się zdrowym.

Czy to faktycznie działało? Nie wiadomo. Albo powiem nawet więcej - sądzę, że nie. Dlaczego tak sądzę? Z powodu tej historii: Kto się mnie dotknął? Dotknął się mnie ktoś, poczułem bowiem, że moc wyszła ze mnie (Łuk. 8,45-46 BW). Gdyby Jezus tak cały czas miał czuć tę "uchodzącą moc" z niego i dopytywać, kto to, to zwariowałby. Nie miałby czas na głoszenie ewangelii. A potem powiedział do tej kobiety, sprawczyni tamtego zamieszania: Córko, wiara twoja uzdrowiła cię (Łuk. 8,48 BW). A więc jaka wiara? W to, że Jezus uzdrawiał? Całe tłumy w to uwierzyły. Sądzę raczej, że chodziło o Tę wiarę, o którą Jezusowi chodziło najbardziej - w Państwo Boga.

Całe tłumy więc wierzyły w uzdrowienia dokonywane przez Jezusa, dlatego chodziły za nim. Ale też byli tacy, co wierzyli, że uzdrawia poruszenie wody w sadzawce Betezda (czyt. Jan 5 początek), siedzieli tam latami i czekali.

Jak dla mnie - to jakaś magia. Czary-mary. Ludzie wierzyli w czary mary. Faktycznie - Jezus uzdrawiał, ale robił to nie dla zdrowia fizycznego, bo nie to jest najważniejsze (tak, wiem, to kontrowersyjny pogląd), ale dla zdrowia duchowego, dla oczyszczenia serca, umysłu, otwarcia się na Boga. Spójrz tylko - bardzo często, gdy Jezus uzdrawiał, mówił coś w rodzaju: idź i nie grzesz więcej. To jakby oczyszczenie umysłu i/lub serca.

I idąc dalej: sama Biblia mówi, że te uzdrowienia to nie były jakieś tam cuda, czary-mary, hokus-pokus, ale ZNAKI wskazujące na Tego, który ma moc nad wszystkim, nawet nad zdrowiem fizycznym, a finalnie - jak się okazało - nawet nad śmiercią. I o to tutaj chodziło! O pokazanie zwycięstwa nad śmiercią. O drogę do Boga, do Państwa Boga, do "w domu mego Ojca jest wiele mieszkań". O to, by obserwujący wokół - uwierzyli w to.

A jeśli ktoś już wierzy, to jaki jest sens - patrząc konsekwentnie wg tego toku myślenia - takiego uzdrowienia? To już zależy od tego, czy Bóg chce to zrobić TERAZ (bo chce zawsze, i zrobi to w Jego Państwie) i czy ma związany z tym plan na zdobycie kolejnych serc dla Niego.

Tak więc wiara w to, że "nie potrzebuję lekarza, bo Jezus mnie uzdrowi" - jest wg mnie jak wiara tego tłumu. Lekko naiwna, mocno hacząca o czary-mary. Bo nie taki był sens Jego uzdrowień, nie robił tego dla samego uzdrawiania.




wtorek, 1 lipca 2014

Dobra Nowina Marka, 3.2.

Jezus zszedł nad morze, razem ze swoimi uczniami, a tłum ludzi zebrany z całej Galilei podążył za nim. A byli w nim także ludzie z Judei, Jerozolimy i Idumei, z kraju po drugiej stronie Jordanu, a także z okolic Tyros i Sydonu - wszyscy oni przyszli do Jezusa dużymi tłumami, bo słyszeli, czego on dokonywał. Poprosił więc on uczniów, żeby trzymali jedną łódź gotową dla niego, jeśli by lud miał naprzeć na niego zbyt mocno. A wszystko to dlatego, że wielu uzdrowił, więc wielu innych, mających jakieś schorzenia, postanowiło się kręcić gdzieś przy Nim, by tylko go dotknąć.

I nawet kiedy duchy nieczyste [demony] Go widziały, ewakuowały się z krzykiem: "Ty jesteś Syn Boga!" Ale On groził im i nakazał im surowo, żeby nie rozgłaszały, kim on jest.

Potem wszedł na górę. Zwołał do siebie tych, których chciał i poszli oni do niego. Wskazał dwunastu, nazywając ich też apostołami, bo mieli być razem z nim, i by móc potem wysłać ich do głoszenia i by mieli moc do wyprowadzania złych duchów [demonów]. Wybrał ich dwunastu:
1. Szymon - któremu dał imię Piotr,
2. Jakub - syn Zebedeusza,
3. i jego brat Jan - a ich obu nazwał on Boanerges, co znaczy: Synowie Grzmotu,
4. i Andrzej,
5. Filip,
6. Bartłomiej,
7. Mateusz,
8. Tomasz,
9. Jakub - syn Alfeusza,
10. Tadeusz,
11. Szymon Kananejczyk
12. i Judasz Iskariota, ten, co go później zdradził.

na podstawie Mar. 3,7...19

[dalej]
[do początku]