środa, 25 czerwca 2014

Mieć to gdzieś

I wstąpił znowu do synagogi; a był tam człowiek z uschłą ręką. I podpatrywali go, czy uzdrowi go w sabat, aby go oskarżyć. Wtedy rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: Wyjdź na środek.
Mar. 3,1-3 BW

To był właśnie styl Jezusa. Mnóstwo ludzi wokół Niego patrzyło na Niego, czatowało - złamie znowu sabat czy nie? A on - żeby tak powiedzieć bardzo dosadnie - miał to gdzieś. Najważniejsze było dobro drugiego człowieka.

I tak było zawsze.

Jeśli więc ktoś uważa, że nie zasługuje na to, by przyjść do Jezusa, że zbyt wiele ma na sumieniu, żeby Jezus się tobą zainteresował, że - wg mniemania ludzi wokół - jesteś niczym Magdalena przyprowadzona do Jezusa, rzucona na ziemię i oskarżona o cudzołóstwo, to wiedz, że Jezus ma gdzieś to, co inni mówią o tobie. On patrzy tylko na ciebie. Uzdrowi i ukoi - niezależnie od zdania innych, być może nawet "bardzo świętych ludzi".

To jest fakt.




Dobra Nowina Marka, cz. 3.1.

Potem wrócił do synagogi. A tam był pewien mężczyzna, z ręką suchą i obwisłą [niedorozwiniętą?]. Spojrzeli na Jezusa, czy będzie chciał go uleczyć w sabat, żeby mogli wznieść skargę przeciwko niemu. Ale on powiedział do tego człowieka:
- Podnieś się i wyjdź do przodu!
A potem zapytał ich:
- Co jest dozwolone w sabat? Czynić dobrze, czy czynić źle? Życie ocalić czy zabrać?
Ale oni milczeli. Spojrzał więc po nich, stojących wokół, zirytowany i zasmucony, że mieli takie zatwardziałe serca, a do tego człowieka powiedział:
- Wyciągnij rękę do przodu.
Człowiek zrobił to, a ręka stała się zdrowa.

Ale faryzeusze wyszli i razem z herodianami natychmiast zaczęli planować, jakby to Jezusa życia pozbawić.

na podstawie: Mar. 3,1-6

[dalej]
[do początku]



wtorek, 24 czerwca 2014

Na bocznym torze - cz. 2

To rozczarowanie wynikało chyba z czegoś innego. Chyba z tego, że wcześniej mieli zupełnie inne wyobrażenie o Bożym Królestwie. I - to, co stało się w powiązaniu z Golgotą, a potem też i ze zmartwychwstaniem Pana Jezusa, właściwie kompletnie zburzyło pojęcie nie tylko Piotra, ale też i innych uczniów o tym, jak ma wyglądać Królestwo Boże. Cała ta ich koncepcja, którą sobie wypracowali, obmyślili, przez te lata, gdy wędrowali z Jezusem - przez ten czas pewne rzeczy pewnie już wcześniej kiełkowały w ich umysłach - wszystko to, cała ta koncepcja obróciła się wniwecz.

Zapewne towarzyszyły im również pewne gorszące spostrzeżenia. Tak się dziwnie złożyło, że te właśnie spostrzeżenia związane były z nimi samymi, a więc oni byli zgorszeni nie tyle kimś, co samymi sobą.

Piotr - ten, który - jakby się mogło wydawać - będzie liderem, przywódcą, zaraz "tym drugim" po Jezusie - zawiódł na całej linii. Zarzekał się, przysięgał, że gotów jest zrobić wszystko dla Jezusa, że gotów jest nawet pójść do więzienia i na śmierć, a oto w pewnym momencie, tak jak i inni - uciekał, próbując ratować swoje życie, zupełnie nie pamiętając o swoich przyrzeczeniach, o swoich zobowiązaniach.

Popatrzmy - kiedy przyszedł ten tłum, gdzieś tam ze świątyni, tłum tych różnych strażników, żołnierzy, żeby aresztować Jezusa - Piotr gotów był spełnić to, co mówił do Jezusa - pamiętacie tę historię? Kiedy pojawili się strażnicy, to Piotr chciał walczyć, tak jak czytamy - wyciągnął nawet miecz i w czynny sposób zademonstrował, że gotów jest być z Jezusem, i okaleczył jednego z tych strażników. Ale uciekł dopiero wtedy, gdy Pan Jezus powiedział: "Piotrze, schowaj ten miecz. Czy ty sobie nie wyobrażasz, że gdybym tylko chciał, to walczyłyby tutaj o mnie całe legiony aniołów?" To właśnie wtedy Piotr uciekał, ratując swoje życie, a potem zaparł się trzykrotnie Jezusa Chrystusa; próbował udawać, że go nawet nie zna.

Ten człowiek się po prostu pogubił. Ta jego koncepcja pt. "jak Bóg będzie realizował swoje zamierzenia" legła w gruzach. To był zagubiony człowiek. Nie typowy zdrajca, nie obłudnik - dlatego kiedy czasami mówimy o tym człowieku, to czasami chyba rzeczywiście oceniamy go zbyt surowo.

04.04-06.43

[dalej]
[do początku]




poniedziałek, 23 czerwca 2014

Anioł - wysłannik Boga

Ale anioł Wiekuistego zawołał z Nieba i powiedział: Abrahamie, Abrahamie! A on rzekł: Oto jestem. Więc powiedział: Nie wyciągaj twojej ręki na chłopca oraz nic mu nie rób; gdyż teraz wiem, że jesteś bogobojnym i z Mojego powodu nie oszczędzałeś twego syna, twojego jedynaka. Zaś Abraham podniósł swoje oczy i spojrzał, a oto jakiś baran, co był w gęstwinie, uwiązł swoimi rogami. Więc Abraham poszedł, wziął barana oraz złożył go na całopalenie, zamiast swojego syna Abraham nazwał też imię owego miejsca: Wiekuisty Ukazuje; stąd mówią po dzień dzisiejszy: Na Górze Wiekuistego będzie ukazane. A anioł Wiekuistego po raz drugi zawołał z Nieba na Abrahama. I powiedział: Przysięgam na Siebie - powiada Wiekuisty - ponieważ to uczyniłeś i nie oszczędzałeś twego syna, twojego jedynaka, że pobłogosławię cię i rozmnożę twoje potomstwo jak gwiazdy nieba, jak piasek, co jest na brzegu morza... 
Rodz. 22,11-17 NBG

Zaś w czasie dziennego upału, kiedy siedział [Abraham] u wejścia do namiotu na polu Mamre, ukazał mu się Wiekuisty. Więc podniósł swoje oczy i spojrzał, a oto stanęli przed nim trzej mężowie; a kiedy ich zobaczył, pobiegł sprzed wejścia do namiotu na ich spotkanie oraz pokłonił się do ziemi. I powiedział: Panie! Jeśli znalazłem łaskę w twoich oczach, nie przejdź obok twojego sługi. (...) Odpoczniecie pod drzewem. A ja przyniosę kęs chleba i posilicie wasze serce. (...) Wziął śmietankę, mleko oraz cielę, które przyrządził i postawił przed nim, a sam stanął przy nich pod drzewem, zatem jedli. Powiedzieli także do niego: Gdzie twoja żona Sara? Więc odpowiedział: Oto jest w namiocie. Nadto powiedział [anioł]: Wrócę do ciebie około bieżącego czasu, a oto twoja żona Sara będzie miała syna. A Sara słuchała u wejścia do namiotu, które było za nim. Zaś Abraham i Sara byli starzy (...). Zatem Sara roześmiała się w duszy, mówiąc: Czyżbym miała doznać rozkoszy po moim zwiędnięciu? Przecież mój pan jest starcem. A Wiekuisty powiedział do Abrahama: Czemu to Sara się śmiała, mówiąc: Czyżbym rzeczywiście miała rodzić, kiedy się zestarzałam? (...) Ale Sara się zapierała, mówiąc: Nie śmiałam się, ponieważ się obawiała; lecz on powiedział: Nie, bo się śmiałaś. (...) Potem owi mężowie wstali oraz stamtąd skierowali wzrok ku Sedomowi; a Abraham szedł z nimi, aby ich odprowadzić. Zaś Wiekuisty powiedział: Miałbym zataić przed Abrahamem, co chcę uczynić?
Rodz. 18,1-17 NBG

A wieczorem przybyli do Sedomu dwaj aniołowie
Rodz. 19,1 NBG

Zaś Wiekuisty spuścił na Sedom oraz Amorę deszcz siarki i ognia z nieba 
Rodz. 19,24 NBG

Anioł Wiekuistego był z Abrahamem cały czas, gdy próba z jego synem była w toku. Nie było go widać, ale ostatecznie został usłyszany.

Do Abrahama przyszło też innego razu trzech mężczyzn, którzy udawali się do Sodomy (Sedomu). Rozmawiali z nim, rozmawiali też o Sarze, dobrze też wiedzieli, że Sara w którymś momencie w swoim sercu szyderczo się zaśmiała. Czy Jezus nie miał tego samego? Czy on też nie wiedział, kiedy ktoś coś mówi w swoim sercu, w swoich myślach? Wiedział. Wiedział o tym dobrze i to widać w historii z Samarytanką, z Magdaleną przyprowadzoną na ukamieniowanie za cudzołóstwo etc.

Tych trzech mężczyzn wybierało się do Sodomy, a dotarło tam dwóch. Przy czym napisane jest też, że to byli aniołowie. Słowo anioł oznacza posłańca. Czyli dotarli tam wysłannicy od Boga. Albo... Czy to możliwe, że to On sam tam był? Biorąc pod uwagę logiczny ciąg zdarzeń: tamci mężczyźni byli u Abrahama i zostało napisane, że to Wiekuisty z nim rozmawiał, i wybierali się oni do Sodomy. A potem zostało napisane, że do Sodomy dotarli aniołowie/wysłańcy.

I przy zdarzeniu z Izaakiem jest to samo: niby że słyszalny był głos anioła/posłańca, a zaraz potem - że to mówi Wiekuisty.

Czy Bóg może być jednocześnie sobą i aniołem/posłańcem? Jeśli wyobrazić sobie anioła w ten właśnie sposób - nie jako jakąś świetlistą zjawę z aureolą nad głową i wątłymi skrzydłami na plecach, ale jako normalnego wysłannika, jak kuriera, który przywozi nam jakiś dar, prezent, paczkę - to myślę, że tak. Czy Bóg może wysłać gdzieś samego siebie i nazwać się "wysłannikiem od Boga", wysłannikiem od siebie samego? A dlaczego nie? Czy nie krążą ludowe historie o mądrych królach, władcach, którzy przebierali się w jakiś stary płaszcz z kapturem i krążyli wśród ludzi, by posłuchać, o czym mówią zwykli ludzie? A czy Jezus - Syn Boga, Jego współ-... (nawet nie wiem, jak to nazwać; ale to jak w małżeństwie - czy do urzędu pójdzie mąż, czy żona - to wszystko jedno, oboje są upoważnieni do załatwienia sprawy, z tym że każde z nich robi to na swój sposób), czy Jezus nie był też wysłannikiem od Boga? Czy Jezus - zanim został nazwany "Jezusem", istniejący gdzieś tam, od początku dziejów, razem z Bogiem, Syn Boga - wysłany na ziemię dla przejęcia na siebie skutków grzechu - czy też nie był takim aniołem? Wysłannikiem? Myślę więc, że może Bóg sam siebie wysłać.

Stąd wychodzi mi parę konkluzji:

1. Ilekroć w Biblii jest napisane, że przemawia anioł - tak naprawdę mowa o "wysłanniku", czyli "kimś normalnym", a nie jakimś skrzydlatym motylo-człowieku. I tak naprawdę równie dobrze może to przemawiać sam Bóg. Sam Ojciec.

2. Tak naprawdę to nikt nigdy nie wie, kiedy jakiś anioł/wysłannik od Boga/sam Bóg jest gdzieś koło niego. Tak jak koło Abrahama, gdy przyprowadził Izaaka na tę górę. Dopóki się nie odezwie, lub coś się nie stanie takiego, że gdzieś - kątem oka - będzie widać interwencję takiego anioła/wysłannika/samego Boga - nawet nie widać, że ktoś obok nas jest. Czuwa. Strzeże nas. Na niektóre rzeczy pozwala. I cieszy się za każdym razem, ilekroć nasze serce zwróci się we wdzięczności do Boga, albo nasze czyny wyraźnie wskażą na podobieństwo do Niego - jakiś gest dobra, miłości, współczucia.

Więc tak naprawdę to Bóg może być wszędzie koło nas. Nikt nie jest przez Niego opuszczony. Nigdy.

A takich zdarzeń, gdy w jakiś sposób "miałem szczęście" - bo brakowało zaledwie jednego metra, jednej mili-części sekundy do tragedii, albo wręcz - ktoś mnie wyciągnął - szarpiąc za plecak - niemal spod kół jadącego TIRa - a wokół nie było żywego człowieka - przeżyłem kilka. I to mówię o takich, o których wiem! A ile jest rzeczy, w których ktoś nam pomógł, a my nie mamy o tym zielonego pojęcia!

Bóg jest niesamowity.




niedziela, 22 czerwca 2014

Dlaczego uczniowie nie przestrzegali sabatu?

Pewnego razu, gdy Jezus przechodził w szabat wśród zbóż, uczniowie Jego zaczęli po drodze zrywać kłosy. Na to faryzeusze rzekli do Niego: "Patrz, czemu oni robią w szabat to, czego nie wolno?"
Mar. 2,23-24 BT

Zastanawiam się tutaj nad jedną rzeczą: skoro uczniowie byli Judejczykami (Żydami, Hebrajczykami, Izraelitami - jak zwał, tak zwał), skoro wcześniej - przed spotkaniem Jezusa - przez całe życie przestrzegali przepisów ustanowionych przez kapłanów, to dlaczego oni w ten sabat sięgnęli po te kłosy zboża, by je zrywać, skoro dobrze wiedzieli, że wg przepisów regulujących postępowanie w sabat, było to niezgodne z prawem? Co spowodowało, że to w ogóle zrobili?

Na razie odpowiedzi brak...




Dobra Nowina Marka, cz. 2.4.

Pewnego razu szedł Jezus poprzez pola zbożowe w sabat, gdy jego uczniowie zaczęli zrywać kłosy w miejscach, w których przechodzili. A wtedy powiedzieli faryzeusze do Jezusa:
- Patrz! Dlaczego oni to robią, skoro nie jest to dozwolone w sabat?
- Czy nigdy nie czytaliście - odpowiedział - co zrobił jednego razu Dawid, kiedy był w potrzebie, gdy był głodny on i jego podwładni? Wszedł do Domu Boga, podczas służby arcykapłańskiej Abiatara, i jadł chleby leżące na ołtarzu, których nikt inny nie miał prawa jeść, jak tylko kapłani. Dał je też tym, którzy byli z nim.
I dalej Jezus powiedział do kapłanów:
- Sabat został stworzony dla człowieka, a nie człowiek dla sabatu. Dlatego Syn Człowieczy jest również Panem stojącym ponad prawem sabatu.

na podstawie: Mar. 2,23-28





czwartek, 19 czerwca 2014

Przyjaciele na... pieniądze

Ostatnio pisałem o tym, jakich przyjaciół miał Hiob. Tutaj.

A tymczasem w innej części Biblii...

Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: "Idę łowić ryby". Odpowiedzieli mu: "Idziemy i my z tobą". Wyszli więc i wsiedli do łodzi
Jan 21,2-3 BT

Tak sobie pomyślałem: oni wrócili do swojego poprzedniego zajęcia. Tyle że wcześniej łowili oni ryby osobno, a teraz, po tych 3,5 roku, poszli łowić razem. 7 osób, jedna łódź, jedna sieć, jeden połów, jedne pieniądze pochodzące ze sprzedaży tych ryb - do podziału. Fakt - nic wtedy nie złowili, ale takie mieli przecież zamierzenie, nieprawdaż?

Jak dobrymi trzeba być przyjaciółmi, żeby wspólnie zrobić coś i nie pokłócić się o pieniądze? A jak dobrymi trzeba być, żeby zrobić to w siedem osób? Nie wiem, na ile prawdopodobna jest taka sytuacja w tym dzisiejszym świecie. To musieliby być bardzo dobrzy przyjaciele, tacy na zabój...

Tak więc - po "odejściu" Jezusa, niekoniecznie wszystko wróciło do starego. Po tych 3,5 roku zyskali nowych przyjaciół. Takich "na pieniądze".

Jaki to kontrast między takimi przyjaciółmi, a takimi jak Elifaz z Księgi Hioba....



środa, 18 czerwca 2014

List Jakuba, 3.2., Prawdziwa i wyniosła mądrość

Czy ktoś z was jest mądry i rozsądny? Jeśli tak, to niech pokaże to czynami swoimi, w prostym życiu nacechowanym pokorą, którą mądrość potrafi dać. Ale jeżeli wy nosicie gorzką zazdrość i wyniosłość* w sercach, to nie możecie się chwalić i kłamać, sprowadzając prawdę na manowce**. Taki rodzaj "mądrości" nie przychodzi z Góry, ale jest ziemski i podyktowany zmysłami, a nawet demoniczny. Bo gdzie zazdrość i wyniosłość doradzają, tam jest nieporządek i wszystko jest jako zło. Ale ta mądrość z Góry jest pierwszorzędnie czysta, a dalej: kochająca pokój, pojednawcza i ustępliwa/pojednawcza, bogata w dobroduszność i dobre owoce, bezstronnicza, bez hipokryzji. A owoc sprawiedliwość jest zasiany w pokoju i będzie wzrastał dla tych, którzy pokój kochają/czynią.

na podstawie: Jakub 3,13...18

* - samoprzeświadczenie/samoświadomość/zawyżone przekonanie o poczuciu własnej wartości/przeświadczenie o własnej nieomylności, wyższości, zawsze-racji
** - Polskie przekłady mówią o kłamaniu przeciw prawdzie. Angielska KJV i norweska również zresztą. Ale nie rozumiem tego wyrażenia - jak kłamać przeciwko prawdzie? Wg PD (http://biblia.oblubienica.eu/interlinearny/index/book/20/chapter/3/verse/14) jest to też kłamanie WBREW prawdzie. Chodzi o maleńkie, greckie słówko κατα (kata), mające nieco więcej znaczeń. Z tego, co widzę w konkordancji, może znaczyć "przeciw", "według", albo oznaczać kierunek sprowadzania czegoś w dół (podobnie, jak angielskie down). Mam świadomość, że rodzaj wybranego znaczenia nie może podlegać regułom losowym czy zachciankowym - bo mam sobie takie widzimisię, ale oparcia w szerszej wiedzy nie mam. Na podstawie więc dostępnych mi obecnie materiałów i doświadczenia tłumaczę ten zwrot jako "sprowadzać prawdę w dół", w sensie: "sprowadzać prawdę na manowce, robić z niej błoto, pośmiewisko, obniżać jej wartość". Jeśli ktoś ma inne, dłuższe, bardziej kompetentne doświadczenie w tej kwestii - proszę o komentarz :)





wtorek, 17 czerwca 2014

Na bocznym torze - cz. 1

Jarosław Dzięgielewski
kazanie pt. "Na bocznym torze"
dostępne w wersji audio tutaj:
http://www.glosnadziei.pl/archiwum/homilie/156-dziegielewski-jaroslaw

Kiedy wymienię imię "Piotr" - jakie są nasze skojarzenia? Najczęściej myślimy o apostole Piotrze. Chcę dzisiaj porozmyślać trochę na temat tego apostoła, przypomnieć pewien epizod z jego życia, który miał miejsce już po zmartwychwstaniu Pana Jezusa. Chcę oprzeć to rozważanie o rozdział 21 Ewangelii Jana. Zatytułuję je - "Na bocznym torze".

Potem ukazał się znowu Jezus uczniom nad Morzem Tyberiadzkim, a ukazał się tak: byli razem: Szymon Piotr i Tomasz zwany Bliźniakiem, i Natanael z Kany Galilejskiej, i synowie Zebedeusza, i dwaj inni z uczniów jego. Powiedział do nich Szymon Piotr: Idę łowić ryby. Rzekli mu: Pójdziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. (Jan 21,1-3 BW)

Jest to trochę dziwna sytuacja, dlatego że czytając ewangelie zdążyliśmy się przyzwyczaić, że Piotr właściwie przestał zajmować się łowieniem ryb. A tutaj mamy sytuację, kiedy Piotr i kilka jeszcze innych osób - naliczyłem się ich siedem - postanawiają wrócić do swojego dawnego zajęcia. Przynajmniej ci wymienieni tutaj z imienia - to byli towarzysze, przyjaciele Piotra jeszcze z dawniejszych lat, z czasów, kiedy zajmowali się rybołówstwem właśnie. Kiedy czytamy inne fragmenty ewangelii, to znajdujemy te historie, kiedy Pan Jezus powoływał ich właśnie od sieci, od łowienia ryb. A teraz czytamy - dzieje się to już po zmartwychwstaniu Pana Jezusa, zresztą ten pierwszy werset też mówi, że akurat ta okoliczność też wiązała się z ukazaniem Jezusa po zmartwychwstaniu - czytamy o tym, że Piotr wraz z przyjaciółmi wracają do sieci. Tych takich doczesnych, materialnych, faktycznych rybackich sieci.

Dlaczego wrócili do nich? Tych kilka osób w tym momencie znalazło się w takim stanie rezygnacji. Ten stan spowodowany był rozczarowaniem, jakie przeszli. I tutaj być może nawet nie chodzi o rozczarowanie, które wynika z tego, że spodziewali się, że Jezus zostanie tym faktycznym królem, pokona okupanta rzymskiego, a został przez niego ukrzyżowany. Ale przecież zmartwychwstał i ciągle Go mieli przy sobie. Jeszcze wtedy mieli Go przy sobie.

00.56-04.03

[dalej]



niedziela, 15 czerwca 2014

Historia Hioba, cz. 2 - Myśli samobójcze

Wreszcie Job otworzył usta i przeklął dzień swego urodzenia. Bodajby zginął dzień, w którym się urodziłem, i noc, w której powiedziano: Poczęty jest mężczyzna! Czemu nie umarłem już w łonie matki, czemu nie zginąłem, gdy wyszedłem z łona? Leżałbym teraz i odpoczywał, spałbym i miałbym spokój wraz z królami i wielkimi ziemi, którzy sobie wystawili grobowce. Lub byłbym jak poroniony, zagrzebany płód, jak niemowlęta, które nigdy nie ujrzały światła.
Job 3,1.3.11.13.14.16 BW

Hiob miał myśli samobójcze. Kto z nas nie miał takiego okresu w życiu, w którym miał to samo? Za dużo złego na raz, wszystko jakby sprzysięgło się przeciwko nam. Dopóki się człowiek nie nauczył odpowiednio reagować na takie zdarzenia - mógł poczuć się jak Hiob tutaj.

Że nie straciliśmy tyle, co Hiob? Dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść (1 Kor. 10,13 BW+BT). Każdy ma swoją miarę, każdy ma swoją granicę, której Bóg nie pozwala przekraczać. Kto wie, co stałoby się z nami, gdyby spotkało nas dokładnie to, co Hioba? Nie chodzi przecież o te ilości materialne - są one przecież ulotne: dzisiaj są, a jutro - jakiś pożar czy coś i bach! Nic już nie ma. Chodzi o wewnętrzne uczucie człowieka, psychiczną równowagę w sytuacji, gdy straci się wszystko, co najwartościowsze. Dla jednego to będzie garaż, samochód i praca, dla kogoś innego - cała rodzina, dom, pamiątki rodzinne, a dla dziecka - kilka jego ulubionych zabawek i ciepła ręka taty. Gdy człowiek to straci - jeden to przeżyje, innemu świat się zawali. A ciężar całego zawalonego na nas świata jest tak wielki, że bardzo trudno się podnieść.

To tak jakby - jeśli ktoś może sobie wyobrazić - na kogoś zawalił się cały budynek, i przeżył tylko w jakiejś wnęce. Niby żyje, niby powietrze jest, ale światła już nie ma - sama ciemność tylko, kurz, i brak wyjścia. I brak sił, by jakiekolwiek kawały gruzu odrzucić. A to odbiera wszelką nadzieję. Tworzy beznadziejność. Czy ktoś potrafi to sobie wyobrazić? Ludzi przygniecionych halą wystawową targów w Katowicach sprzed kilku lat? Ludzi z zawalonych wieżowców World Trade Center?

Nawet Hiob - człowiek nazwany "mężem bogobojnym" - został psychicznie i emocjonalnie tak rozłożony na łopatki, że dopuścił do siebie tego typu myślenie. Czemu nie umarłem już w łonie matki? (Job 3,11), czemu nie zmarłem z głodu w międzyczasie?...

A potem przyszli przyjaciele. Gdy ktoś się zachwiał - podniosły go twoje słowa i dodawałeś mocy kolanom, co się ugięły. A obecnie, ponieważ to spadło na ciebie - rozpaczasz; ponieważ [akurat] ciebie to dotknęło - ogarnia cię trwoga. Czyżby twoja bogobojność nie była twą ufnością, a nadzieją twoje nieskazitelne postępowanie? (Job 4,4-6 NBG). Po naszemu mówiąc: "Stary, pocieszałeś innych, a teraz, gdy sam wpadłeś w to bagno, to ręce załamujesz?"

Niech nas Bóg chroni od takich przyjaciół.

[dalej]
[do początku]





sobota, 14 czerwca 2014

Ziarno, które potrzebuje czasu, by być drzewem

Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam", i przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. 
Mat. 17,20 BT

Czy ktoś słyszał, żeby gdzieś na świecie jakaś góra się przesunęła z powodu czyjegoś żądania? Albo coś w tym rodzaju? Ja nie. Czy to znaczy, że na całym tym świecie nie ma nikogo, kto miałby swoją wiarę chociażby wielkości takiego ziarnka gorczycy? Nie sądzę.

Po pierwsze:

Myślę, że tutaj warto wrócić na moment do moich pierwotnych myśli o tych wszystkich niemożliwych, ponadnaturalnych rzeczach, których Jezus dokonywał: "Cuda czy znaki?". I do tego fragmentu Ewangelii Jana: Kiedy przebywał w Jerozolimie podczas Paschy w dzień świąteczny, wielu, widząc znaki, które czynił, uwierzyło w Jego imię (Jan 2,23 BP). Dla przypomnienia: wszystkie "cuda" dokonane przez Jezusa były ZNAKAMI. Znakami wskazującymi na Państwo Boga, leżącego gdzieś Tam. Nie było żadnego cudu dokonanego tylko dla sprawienia, by ktoś był szczęśliwy ot tak, bez jednoczesnego uwierzenia w Boga, w Jezusa. Sensem każdego "cudu" było sprawienie, by ktoś uwierzył. Sensem każdego takiego "cudu/znaku" było stanie przy drodze i pokazywanie, jak znaki drogowe: zaraz będzie parking, będziesz mógł odpocząć; uważaj, zaraz będzie zakręt; pamiętaj, na kolejnym skrzyżowaniu, jeśli chcesz dojechać do celu, musisz skręcić w prawo.

I nie sądzę, że to działo się ot tak: szedł sobie Jezus, robił cuda, a ludzie zaczynali wierzyć masowo. I że gdyby dzisiaj wsiadłby do metra, zrobił jakiś cud, i ludzie uwierzyliby. Nie. Sądzę raczej, że Jezus wybierał takie osoby, które były akurat na takim etapie swojego życia, że przeszły już pewne stadia niewiary, może wątpliwości, nabrały pewnego doświadczenia pod tym względem - a potem siał to ziarenko "cudu" w odpowiednim czasie. Dzisiaj też tak czasami mamy, że pewne odpowiedzi przychodzą do nas akurat w tym odpowiednim czasie. Gdyby przyszły wcześniej - byłyby niezrozumiałe. Gdyby później - mogłoby być już po fakcie, po podjęciu decyzji.

Co mam na myśli, pisząc o tym wszystkim? To, że być może ta góra się nie przesunie, jeśli nie będzie to akurat potrzebne dla kogoś, by uwierzyć. Wiem, że to nie jest napisane tutaj, w tym tekście. Ale też my sami tak robimy, że mówimy o pewnych rzeczach jako o pewnikach, uważając jednocześnie, że wszyscy wokół doskonale rozumieją, że oczywiście uwarunkowane jest to paroma zależnymi. I jest to tak oczywiste, że nie trzeba o tym mówić. A czytając ewangelie do takiego właśnie wniosku doszedłem - każdy "cud" to "znak" wskazujący komuś Boga. Z każdym takim "znakiem" znajdzie się ktoś, kto pójdzie za nim i skręci w to prawo. Góra nie przeniesie się na nasze żądanie tylko ot tak, by sprawić nam osobistą radość, jakąś satysfakcję.

Po drugie: wiara jest jak ziarno. Jeśli ktoś może sobie wyobrazić teraz to małe ziarenko, leżące w dłoni, jak mały statek na bezkresnym oceanie... Ale to ziarno ma moc urosnąć. I rośnie. Do tego potrzebuje wody (Ja jestem wodą, której ty potrzebujesz - wiadomo, kto to powiedział), potrzebuje blasku słońca (Prawdziwa światłość, która oświeca każdego człowieka, przyszła na świat - Jan 1,9 BW, słowa o Jezusie; a także: Słowo Twoje jest lampą dla nóg moich - któryś z psalmów), potrzebuje też czasu, by dojrzeć. Ten czas jest bardzo ważny. W całej Biblii nie ma mowy o żadnym drzewie, które powstało ot tak sobie, bez użycia czasu. Poza momentem stworzenia oczywiście. Bazą dla wszystkiego jest czas, upływ czasu, stopniowe dojrzewanie.

Teraz to nasze drzewo wchłonęło w siebie już dużo wody, dużo światła, a może nawet zaznało jakiejś troski ze strony jakiegoś ogrodnika (może to synonim kogoś, kto nas wspiera w kwestiach duchowych?). To jest właśnie owoc tej wiary - z małego ziarna powstało wielkie drzewo. Nasza wiara również potrzebuje wzrastać, potrzebuje wody, potrzebuje światła.

A potem to drzewo może dać nowe owoce, z ich własnymi, nowymi nasionami. Nowi "posiadacze wiary".

Jezus mówił o wierze jak ziarenko - wysnuwam więc stąd wniosek, że nie jest ważne, na jakim "etapie" swojej wiary się jest. Każdy, kto ma choć minimalną wiarę w Boga, może uczynić cud na miarę przeniesienia góry. Ale żadna wiara, u żadnego człowieka, nie powstaje znikąd - każdy potrzebował spotkać choć raz jakiegoś siewcę, albo coś, co zasiało w nim to ziarenko.

Jeśli teraz ktoś, czytający na co dzień Biblię Warszawską, pomyśli o dalszych słowach Jezusa w tej ewangelii: Ale ten rodzaj nie wychodzi inaczej, jak tylko przez modlitwę i post (Mat. 17,21 BW) i powie: "Ale zaraz, przecież Jezus powiedział, że do takiej wiary trzeba pościć!" Mówię: nieprawda. To jakieś fałszywe mniemanie, które powstało chyba tylko po to, by człowiek żył w przeświadczeniu, że jeśli nie będzie pościł, to nigdy nie będzie miał wiary zdolnej przenieść górę. Absolutnie tak uważam. Na jakiej podstawie?

Gdy przyszli do tłumu, zbliżył się do Niego pewien człowiek i, padając przed Nim na kolana, prosił: "Panie, zlituj się nad moim synem. Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić". Na to Jezus odrzekł: "(...) Przyprowadźcie Mi go tutaj". Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: "Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?" On zaś im rzekł: "Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam", i przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. <Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem>" (Mat. 17,14-21 BT). Ten ostatni wiersz, Mat. 17,21, jest dość dyskusyjny chyba - o ile dobrze widzę, porównując ze sobą poszczególne przekłady. Większość mówi o "rodzaju" - ale nie wiadomo czego: wiary, wspomnianej tuż przedtem, czy demonów, które stanowiły główny wątek tej rozmowy Jezusa z uczniami. Biblia Poznańska i parę innych przekładów (w tym nie-polskich) w ogóle nie zawierają tego wersetu. Biblia Romaniuka definiuje go podobnie, jak BT: Tego rodzaju [czarta] nie wyrzuca się bowiem inaczej, jak tylko przez modlitwę i post.

W każdym razie Jezus powiedział tutaj swoim uczniom, że z ich wiarą mogą nawet przenosić góry. Ale do wypędzania demonów to za mało. A więc są tutaj duże podstawy, by mniemać, że tryb "modlitwa + post" dotyczy właśnie wyganiania demonów, a nie posiadania wiary zdolnej przenosić góry. Inaczej jaki byłby sens porównania Jezusa "małego zaczątku, zaczynu, ziarenka" wiary do chyba najmniejszego ze wszystkich znanych powszechnie ziaren świata?



piątek, 13 czerwca 2014

Nowe sprzęgło, nowe zwyczaje, nowa przyszłość

Przeczytałem historię z Ewangelii Marka 2,18-22 (sparafrazowana tutaj). Historia o Jezusie, Jego uczniach i trzymaniu się postu. Tak, w zasadzie każdy mówi i wszędzie można przeczytać, że ta historia o tym własnie jest.

Ale można zobaczyć tam coś więcej: odpowiedź Jezusa na zarzuty faryzeuszy pokazuje główną myśl tej historii: "nikt nie używa nowych części do naprawienia czegoś starego".

W dzisiejszych czasach ta myśl się nieco rozmywa - kupujemy nowe części do starych samochodów maszyn, etc. Ale tak prawdę powiedziawszy - są elementy, które należy zawsze wymienić w komplecie, bo inaczej nowy nie będzie pasować do starego, albo nowy będzie zbyt silny do starego, zużytego, w związku z czym całe obciążenie przejdzie na najsłabszy punkt w tym komplecie - tę starą część (zakładając dobrą jakość tej nowej...), która momentalnie również ulegnie uszkodzeniu. I tak czy siak będzie trzeba ją wymienić.

Opony do samochodu wymienia się parami. Nie można, i jest to niebezpieczne, gdyby ktoś się zdecydował jednak tak zrobić - mieć na jednej osi opony nowej i starej. Stara jest już zużyta, ma cieńszy bieżnik, ma inny obwód zewnętrzny. Samochód będzie ściągać. Mechanizm różnicowy będzie poddany ciągłej ciężkiej pracy - co może doprowadzić do jego uszkodzenia.

Sprzęgło wymienia się w komplecie. Podobnie i klocki hamulcowe. Szlif głowicy czy wału korbowego wykonuje się na całej powierzchni, nie tylko na uszkodzonej części.

Ale już tworząc coś całkowicie nowego - nowe państwo, nową społeczność, nowy regulamin, nowe zasady - nie stosuje się starych. Chyba tylko tych sprawdzonych części. Ale i tak wszystko ulega stworzeniu na nowo.

Taki wniosek wyciągam z tej historii: post był tylko jej tłem. Faktycznie Jezus przekazał tu bardzo ważną, niezbędną w niektórych sytuacjach życiowych, zasadę: jeśli tworzysz coś od nowa, twórz to całkowicie od nowa. Każda nowa sytuacja podlega nowym zasadom, nowej aranżacji, nowym zwyczajom.

Jeśli ktoś był samotny i poznaje drugą osobę - zmienia przyzwyczajenia. Owszem, modyfikuje też stare, ale pewne rzeczy są perfekcyjne dla życia samotnego, a absolutnie zbędne, a nawet szkodliwe dla życia wspólnego, we dwoje. Może nie trzeba, nie ma takiego przymusu, ale sytuacja sama nam mówi, że coś jest nie tak i trzeba to zmienić, ułożyć od nowa. Nowy plan dnia, nowy sposób działania - biorąc pod uwagę już nie tylko dobro siebie samego, ale dobro wspólne, dla zbudowania związku.

Zresztą - dla każdego Bóg ma swoją historię, każdej osobie Bóg daje myśli adekwatne do chwili obecnej. Bóg wspiera człowieka. Jeśli tylko człowiek zechce to wsparcie przyjąć.



czwartek, 12 czerwca 2014

Dobra Nowina Marka, cz. 2.3.

Faryzeusze i uczniowie Jana akurat mieli post, gdy do Jezusa przyszło kilku i zapytali:
- Zarówno uczniowie Jana jak i faryzeusze poszczą. Dlaczego nie robią tego twoi uczniowie?
- Czy mogą goście weselni pościć, gdy pan młody jest u nich? - odpowiedział Jezus. - Tak długo, jak mają pana młodego między sobą, pościć nie mogą. Ale przyjdzie czas, kiedy pan młody zostanie im odebrany, a tego dnia - będą pościć. Nikt nie przyszywa nierozciągniętej łatki do starego płaszcza, bo wtedy ta nowa łata rozedrze wraz z sobą kawałek starego płaszcza, a rozdarcie będzie jeszcze gorsze. Nikt też nie napełnia nowym winem starego bukłaka, bo wtedy wino rozsadzi bukłak i zarówno wino, jak i bukłak zostaną zniszczone*. Nie, nowe wino w nowe bukłaki.

na podstawie: Mar. 2,18...22

* - Przekładając to na czasy współczesne:
- nikt nie zakłada nowej tarczy sprzęgłowej do starego słoneczka i łożyska dociskowego, bo za chwilę i tak łożysko dociskowe będzie do wymiany
- nikt nie zakłada starych zawleczek do nowych klocków hamulcowych, bo stare zawleczki już swoje krzywizny i rdzę mają, więc mogą pęknąć prędzej, niż zużyją się nowe klocki
- czyli jednym słowem: nie należy stosować starych zwyczajów do nowych okoliczności - nowe okoliczności wymagają nowych zwyczajów, nowego potraktowania

[dalej]
[do początku]




poniedziałek, 9 czerwca 2014

List Jakuba, 3.1., Język jest jak ogień

Niewielu z was powinno być nauczycielami, moi drodzy, bo wiecie, że my, nauczyciele, poddani będziemy o wiele surowszemu sądowi. My wszyscy się często potykamy. Jeśli ktoś się nie potyka i nie popełnia błędów w tym, co mówi, jest doskonały i jest w stanie utrzymać ciało na wodzy. Wkładamy przecież koniowi w usta uzdę, żeby był nam posłuszny i w ten sposób możemy "sterować" całym koniem. O tak, nawet duży statek, prowadzony przez silne wiatry, może być sterowany przez mały ster dokładnie tam, gdzie sternik tego chce.

Tak samo jest z językiem. To jest tylko malutka część naszego ciała, ale chwali się on swoją wielką mocą. Tak! Mały ogień może sprawić duży pożar w wielkim lesie. Więc też i język jest jak ogień, jak świat złośliwości między naszymi kończynami. Zaraża on całe ciało i stawia bieg życia w stan ognia, w pożar, sam rozpalony przez ogień z piekła.

Wszystko w przyrodzie, zarówno dzikie zwierzęta jak i ptaki, gady i ryby - mogą być oswojone, i są oswojone przez ludzi, samych stanowiących część natury. Ale języka nie ma mocy oswoić żaden człowiek - zmiennego, i z duchem, którego ma, pełnego "darów" przynoszących śmierć. Za jego użyciem chwalimy naszego Pana i Ojca, z jego użyciem przeklinamy też innych ludzi, którzy są stworzeni na obraz Boga. Z tych samych ust pochodzi więc pochwała i przekleństwo. Tak nie może być, moi drodzy! Czy świeża i zbutwiała woda wypływają z tego samego źródła? Moi drodzy, czy drzewo figowe rodzi oliwki czy może krzew winogrona rodzi oliwki? Tak samo mało prawdopodobne, żeby słone źródło dało pitną wodę.

na podstawie: Jak. 3,1...12

[dalej]
[do początku]



niedziela, 8 czerwca 2014

Co ślina na język przyniesie, czyli uzdatnić wodę

Czyż z tego samego źródła tryska równocześnie [woda] słodka i gorzka?
Jak. 3,11 BP

Było to napisane w kontekście naszego języka. Że taki mały, a nadaje rytm wszystkiemu. Że pojedynczy, a jest jak ster w okręcie - mała część, która decyduje o kierunku płynięcia, rejsu, podróży. I pada tam pytanie: kto tam rządzi - ster sternikiem, czy to sternik sterem? Czy to my mamy podążać za tym, co plecie nasz język, czy może raczej to my mamy decydować o tym, co mówimy, a czego nie? Czy to, co powiemy, kogoś wesprze czy zmiesza z błotem... Bo o to chyba chodzi.

Walka z własnym językiem jest ciężką walką. Jak ze wszystkim, z czym trzeba walczyć chyba... Żeby nie pleść, co ślina na język przyniesie, ale mieć kontrolę nad tym, co się tylko pomyśli, a nie powie, i co można powiedzieć - przez wzgląd na określoną reakcję drugiego człowieka. Wsparcie go.

Wpadła mi w oko dzisiaj taka historia:

Potem powiódł Mojżesz Izraela od Morza Czerwonego i wyszli na pustynię Szur. Wędrowali trzy dni po pustyni, a nie znaleźli wody. I przybyli do miejscowości Mara, i nie mogli tam pić wody, bo była gorzka; dlatego nazwano tę miejscowość Mara. Wtedy lud szemrał przeciwko Mojżeszowi, mówiąc: Co będziemy pić? Mojżesz wołał do Pana, a Pan wskazał mu drzewo; i wrzucił je do wody, a woda stała się słodka.
Wyj. 15,22-25 BW

Historia jest zwyczajna. Ale akurat dzisiaj odebrałem ją w sensie alegorii, w sensie owej walki z językiem, w sensie owego pytania, czy może jedno źródło wydać jednocześnie wodę pitną i gorzką. 

Otóż wodę można mieć, ale czy będzie się ona nadawała do picia? Jak ci Izraelici w Mara. I Mojżesz wołał wtedy do Boga, a Ten pokazał mu DRZEWO, dzięki któremu - po wrzuceniu do wody - stała się ona słodka, pitna. Tzn. nie wiem, czy to dzięki drzewu, czy może to Bóg sprawił Swoim Słowem - jak przy stwarzaniu świata - a drzewo miało być tylko jakąś nauką dla tych Izraelitów?

Gdzieś kiedyś w jakimś przekładzie natknąłem się na określenie krzyża Jezusa jako "drzewo". Tłumaczenie tłumaczeniem, tłumaczenia są różne; fakt jest faktem, że nie znam hebrajskiego i nie wiem, jakich dosłownie słów użył Bóg, i jaką nazwę w tym samym języku nosi ów drewniany krzyż, na którym Rzymianie zwykli wieszać przestępców. Tak czy siak - skojarzyło mi się to w ten sposób, i potraktuję to jako "wolne skojarzenie", że Bóg wskazał na DRZEWO, dzięki któremu woda stała się zdatna do picia. Jeśli pamiętać o DRZEWIE, na którym Jezus powiedział, że Jego misja właśnie się dokonała, to tak, jakby Bóg już wtedy wskazywał na Jezusa, dzięki któremu każda woda, każda nasza woda, którą posiadamy w danej chwili, a niekoniecznie nadaje się do picia - stanie się pitna. 

W odniesieniu do języka. Jeśli potraktować język jako to źródło wody, które nie może wydać jednocześnie wody zgniłej i wody świeżej, pitnej, a walka z językiem wciąż trwa, to odbieram tę historię w ten sposób, że Bóg wskazuje na Jezusa jako tego, który uzdatnia wodę do picia, do spożywania. 

Dzięki temu znowu będzie ona rześka, i będzie orzeźwiać tych, którzy będą ją pili. Mam na myśli - mając kontrolę nad językiem dzięki wpływowi Jezusa (czyli czytanie o Nim, fascynowanie się Nim, naśladowanie Go, plus jakiś może Jego osobisty wpływ, czy może wpływ Jego Ducha), faktycznie można wyeliminować z naszego języka, z naszej mowy te wszystkie rzeczy, które mogą doprowadzić innych do wniosków innych, niżbyśmy tego chcieli - że jedyny cel w naszym życiu to być z Jezusem. 



piątek, 6 czerwca 2014

Zwykły odruch - filmik

Czego szukasz w swoim życiu?

Historia o spotkaniu Jezusa z Samarytanką uprzytamnia jeszcze jedną rzecz. Samarytanka była kobietą rozwiedzioną. Pięć razy! Straciła swój sens życia do tego stopnia, że z kolejnym swoim mężczyzną żyła już na kocią łapę. Czy to był szósty? Czy po prostu już kolejny, z którym żyła w ten sposób?

Ktoś, kto jest bardzo religijny, mógłby się zbulwersować. Jak to? Pięć razy rozwiedziona! Przecież Biblia mówi, że rozwody w większości przypadków nie powinny mieć miejsca!

Zgadza się. Biblia mówi też o Bożej bezwzględnej akceptacji każdego człowieka, razem z jego przyległościami i zaszłościami. Nieważne, co masz na sumieniu - "przyjdź do mnie, bądź ze mną".

Tak też było z tą Samarytanką. Skąd taka bzdurna rozmowa o wodzie, o braku czerpaka, o wodzie żywej... Ano stąd właśnie, że Jezus WIEDZIAŁ, czego potrzeba tej kobiecie. W jednym momencie przejrzał całe jej życie, podstawy psychologiczne i przyczyny wszystkiego. Więc na początku zagadał ją o wodzie:
- Daj mi wody.
- Heh, przecież ty Żydem jesteś, a ja Samarytanką (w przełożeniu na polski: przecież ty Niemcem/Ruskim jesteś, a ja Polakiem). Jakżeż możesz mnie o cokolwiek prosić?
- Gdybyś wiedziała to, co ja... To sama prosiłabyś mnie o wodę.
- Hahaha, a skąd ty wody weźmiesz, jak nawet wiaderka nie masz?!
- Hm, ja mówię nie o wodzie z wiaderka czy ze studni, ale o czymś, co zaspokoi wszystkie twoje tęsknoty, za którymi gonisz przez całe twoje życie.
- Co za bzdury.
- Ok, jak uważasz. Przyprowadź więc twojego męża.
- Ale... ale ja nie mam męża...

W tym momencie serce kobiety zostało boleśnie ukłute. Całe jej marzenia, wszystko przecież leżało w gruzach. Jako kobieta marzyła o mężczyźnie romantyku, ale jednocześnie twardo stąpającym po ziemi, żeby stanowił wsparcie, żeby dożyć spokojnej starości, chodzić razem na spacery, trzymając się za ręce - mając lat siedemdziesiąt... Ale coś poszło nie tak. Lata mijały, a ona wciąż była tak samo daleko spełnienia tego marzenia, jak za czasów bycia nastolatką. Być może nosiła z tego powodu jakiś ciężar na swoim sercu. Szukała czegoś w swoim życiu wiele lat i wciąż czegoś jej brakowało. Wciąż coś zmieniała, wciąż z czymś nie mogła dojść do ładu. W zasadzie sama nie wiedziała, czego w życiu chciała.

- Wiem, że nie masz męża. Bo miałaś ich pięciu. A teraz żyjesz na kocią łapę z kimś innym, bez ślubu.

Oczy w słup. O co chodzi!? Skąd on to wie!? Skoro wie, to jakiś jasnowidz? Prorok? I wiedząc o tym - rozmawiał ze mną! Nie potępia mnie! Nie osądza! Przecież wcześniej ani słowa nie powiedział na ten temat, tylko o wodę poprosił! Normalnie, jak człowiek człowieka! A teraz daje odpowiedź na jej odwieczne pytanie: kto ma rację - Żydzi czy Samarytanie? Bóg mieszka w Izraelu czy w Samarii? A on mówi, że ani tu, ani tu, ani nawet to za bardzo istotne nie jest, bo w zasadzie nadchodzi czas, że serce człowieka się będzie liczyć. Jest! To jest to!

I być może to uczucie, które ją wypełniło - poczucie akceptacji ze strony człowieka, który wiedział o niej więcej, niż ona mogła odgadnąć; prosta odpowiedź na życiowe pytanie egzystencjalne, i bardzo logiczna odpowiedź, i być może nawet zgadzająca się z jej życiowymi poglądami, czy jakąś kobiecą intuicją - być może to uczucie było jak woda, która ją wypełniła od dna po brzegi.

Jeśli ktoś szuka czegoś całe życie, czegoś ciągle mu brakuje, nie może zdecydować się na nic konkretnego - jest podobny właśnie do tej Samarytanki. Czas więc na spotkanie z Jezusem przy studni i rozmowę o czymś, co wypełni Cię po brzegi, nada Twojemu życiu całkowity sens. Naskrobałeś coś wcześniej? Masz przeszłość taką, że "nie zasługujesz" na bycie dobrym? O nic się nie martw. Jezus wie o tym wszystkim. Nie masz pojęcia, o czym jeszcze Jezus o Tobie wie. A mimo wszystko chce z Tobą rozmawiać - jak z tą Samarytanką przy studni - bez przeszkód, bez żadnych obciążań. Tak po prostu. Jak przyjaciel z przyjacielem.

Zrób to.


poniedziałek, 2 czerwca 2014

KŁAMLIWE FAKTY, 9., Ryba mięśniopłetwa - latimeria

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 9

Ten podręcznik pokazuje skamieniałości graptolitów. Jest to skamielina ze stanu Nowy Jork. Czytamy tam: "graptolity żyły 410 mln lat temu".

Tak... Jedynym problemem tutaj jest to, że Południowym Pacyfiku znaleziono współcześnie żyjące graptolity. Zatem jeśli żyją wciąż, to czy nie można by ich znaleźć w dowolnej warstwie skalnej?

Ten podręcznik (poniżej, po lewej) pokazuje dzieciom okres dewonu. Mówi: "pochodzi sprzed 325 mln lat". To ryba mięśniopłetwa. Ma krótką nogę i płetwę. To głupota. Takie ryby mięśniopłetwe występują i dzisiaj - są to latimerie.


Gdy po raz pierwszy odkryto je żywe, w roku 1938 (poniżej, po lewej), powiedziano: "te ryby przeżyły 325 mln lat!" Nawet nie przyszło im do głowy, żeby wówczas zakwestionować kolumnę geologiczną!

Ten podręcznik (poniżej, pośrodku) mówi, że kreda i jura to okresy dinozaurów, które żyły 70 mln lat temu. Nieprawda. Dinozaury zawsze żyły z ludźmi - zobacz serię wykładów DINOZAURY I BIBLIA.


Około 10 lat temu [na czas nagrywania wykładów - dop. wł.] znaleziono krew wewnątrz kości t-rexa. Próbowano wszystkiego, by to podważyć, nie udało się jednak. Są to komórki krwi dinozaura. Czy przetrwałyby 70 mln lat?...

32.36-34.18




Jezus na imprezie u Lewiego

Po pewnym czasie przyszedł znowu do Kafarnaum. (...) Przechodząc zobaczył Lewiego, syna Alfeusza, pobierającego opłaty. I mówi mu: Pójdź za Mną! I wstał, i poszedł za Nim.
Mar. 2,1.14 BP

Wydaje mi się, że w Kafarnaum Jezus spędził najwięcej czasu. Był tam nie raz. W Kafarnaum było owo wesele, gdzie zamienił wodę w wino; w Kafarnaum uzdrowił służącego setnika rzymskiego; pod Kafarnaum spotkał Jakuba i Jana - pierwszych powołanych uczniów (wg Ew. Marka), tam też od razu uwolnił opętanego od dręczących go demonów. Tam też nauczał dużo w synagodze.

Stąd można wysnuć wniosek, że Jezus i Lewi spotkali się już wcześniej. Tym bardziej, że Lewi był celnikiem, stojącym na rogatkach miasta (w obecnych czasach jest to instytucja całkowicie nieznana, natomiast kiedyś - tak, na granicy miast były takie same urzędy celne jak dziś na granicy państw - rolnik chcący wjechać z towarem do miasta, swojego mega-rynku-zbytu, musiał uiścić cło od swojego towaru), a Jezus dużo wędrował. Może przy okazji zamienili kilka słów? Choć - jak było widać po historii z Filipem (w Ew. Jana) - to Jezusowi niepotrzebne było nawet wymieniać z kimś parę słów, by go poznać.
W każdym razie - pomimo tych wcześniejszych spotkań - dopiero teraz przyszedł czas na to, by Lewi poszedł za Jezusem.

I gdzie razem poszli? Do Lewiego domu. Na imprezę z jego starymi przyjaciółmi. Aż się faryzeusze pobulwersowali, że Jezus - z jednej strony jakby ich rywal, a drugiej - chyba kolega po fachu, bo też Pisma wykładał - że Jezus z celnikami na imprezie siedzi. Z tymi, co odbierają im pieniądze, by przeznaczyć je na daniny dla cesarza. To tak, jakby dzisiaj ktoś miał się przyjaźnić z urzędnikiem ZUS-u. Z tymi, co (prawdopodobnie) niejednokrotnie ustalali własną stawkę celną. Czyli - koperty pod stołem, dycha w paszport lub coś w tym rodzaju.

A Jezus nie był świątobliwy. Był święty, ale nie świątobliwy. Jego religijność polegała na tym, że akceptował ludzi takimi, jakimi są, a nie takimi, jakimi byliby, gdyby byli "święci". Jego religijność przyporządkowana była ludziom, by ich wspierać, a nie okazywaniu "jaki to ja jestem pobożny".




niedziela, 1 czerwca 2014

Dziesięcina, cz. 6 - Co z Nowym Testamentem?

Wyobrażam sobie taką sytuację: już po pięćdziesiątnicy, po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, po Jego wstąpieniu do nieba i po wylaniu Jego Ducha - zebrali się apostołowie i nauczali dalej, innych ludzi. Zebrały się osoby, które były Żydami i początkowo nauczały tylko Żydów. Nauczały ich o tym, że teraz wybaczenie grzechów można uzyskać już nie w świątyni, bo coroczna ofiara odpuszczająca grzechy całemu ludowi izraelskiemu została już dokonana osobiście, przez Jezusa. Nie przez baranka, ale przez Jezusa. I to wg izraelskiego zwyczaju - podczas paschy.

Byli to więc ludzie, którym się świat religijny nieco do góry nogami przewrócił. Poprzednio centrum ich życia religijnego, duchowego, stanowiła świątynia. Razem z kapłanami, ofiarami i... dziesięcinami. Teraz - tylko Bóg sam, osobiście, wybaczał grzechy, z którymi wcześniej trzeba był przyjść do świątyni i zarżnąć jakieś zwierzątko. Robił to też Jezus - który właściwie zajmował się tym bez przerwy podczas swojego pobytu na ziemi. Nagle ogarnęła ich jakaś wolność - żadnych rytuałów, pośrednictwa przez kapłana, a więcej osobistego wkładu, współczucia, szczerego serca, oddania.

Co oni wtedy zaczęli robić ze swoimi dziesięcinami? A może wcześniej też ich nie oddawali, bo w większości byli przecież tylko rybakami, a nie rolnikami, posiadaczami ziem, upraw? Jak to się stało, że w żadnym z nowotestamentowych listów temat ten nie wypłynął?

Apostołowie nauczali też ludzi. Początkowo samych Żydów - którzy też swoje centrum religijne/duchowe mieli w świątyni. Ofiary za grzechy, rytuały oczyszczania... A teraz żadnych ofiar, bo Jezus już to zrobił! Za Ciebie! I żadnych rytuałów oczyszczania, bo to On oczyszcza! To On jest jak woda, która oczyszcza. Szok.

I co ci wszyscy Żydzi robili potem ze swoimi dziesięcinami? Wśród nich chyba znalazły się też jakieś osoby, które były uprawcami roli?

W całym Nowym Testamencie tylko dwa razy jest wspomniana dziesięcina (Łuk. 11,42 i Łuk. 18,12). I to za każdym razem w kontekście obłudnego faryzeusza. Nic więc wnoszącego coś szczególnego do sprawy. Plus fragment z Listu do Hebrajczyków (rozdział 7), o Abrahamie, który oddał dziesięcinę Melchisedekowi, ale na ten temat już w tej serii pisałem.

Dlaczego Żydzi przynosili wcześniej dziesięcinę do świątyni? Na pewno nie dlatego, że zrobił to kiedyś Abraham wobec Melchisedeka. Robili to, ponieważ był to jeden z elementów ich ówczesnego systemu utrzymania ich państwa. A ich państwowość zasadzała się na religijności, centrum państwa była świątynia. Jednym z elementów ich państwa było to, że Lewici - zamiast pracować w innych branżach - mieli być wyłączeni do dbania o świątynię. Wykonywali pracę, która - z gospodarczego punktu widzenia - nie przynosiła profitów. A ponieważ od samego początku to Bóg miał być królem w Izraelu (zob. historie z Ks. Sędziów), toteż Bóg zarządził taki, a nie inny system finansowania świątyni.

Po odejściu stamtąd  Jezusa - choć świątynia jeszcze funkcjonowała - jej istnienie nie miało już racji bytu. Dlaczego Jezus nic nie powiedział na ten temat? Hm. A co miał zrobić? Powiedzieć: nie oddawajcie już dziesięciny do świątyni, bo zasłona od miejsca najświętszego się rozdarła, otwierając ją na oścież, ale teraz przynoście ją bezpośrednio do ubogich? I co wówczas stałoby się z tymi wszystkimi Lewitami, utrzymującymi się z dbania o świątynię? 1/12 część narodu! Na każdy jeden milion społeczności - ok. 80-90 tys. to Lewici. Z czego mieliby się wtedy utrzymać? Co robić innego w życiu? Jak Jezus miałby - pomagając jednym, nagle sprawić, że 80-90 tys. ludzi znajdzie się na przysłowiowym bruku?

Po prostu nie mógł tego zrobić.

[dalej]
[do początku]