poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Jak przezwyciężyć pokusę - cz. 3

Roman Chalupka
kazanie pt. "Jak przezwyciężyć pokusę"

Apostoł Piotr daje nam niesamowitą sugestię. Jeśli sięgniemy do 2 Listu ap. Piotra, zauważycie tam, kochani, w rozdziale 2 wiersz 9: Umie Pan wyrwać pobożnych z pokuszenia (BW; PD: umie Pan wyrywać pobożnych z próby*). Pan umie wyrywać pobożnych z pokuszenia! Zatem kto pomaga nam, ba, kto POWODUJE, że wygrywamy bój z pokusą? Pan! Nie ja! To Jego dzieło w moim życiu.

Powinniśmy więc znaleźć się wśród pobożnych, zanim zostaniemy uratowani. Musimy znaleźć się w gronie tych, których Pan może uratować, bo napisane zostało, że umie Pan wyrwać POBOŻNYCH z pokuszenia.

To smutny wiersz. Bo jeśli spotykamy się z pokusami i padamy ich ofiarą, to czy to nie oznacza przypadkiem, że nie należymy do grona pobożnych? I Pan nie może nas wyrwać? Nie przesadzę więc, jeśli powiem, że w takim razie my wszyscy, jak tu jesteśmy, nie jesteśmy pobożnymi. Bo wszyscy zmagamy się z pokusami i nie zawsze z sukcesem.

Mam przykład. Pamiętacie Judasza, jednego z dwunastu apostołów? On był członkiem kościoła, i to członkiem bardzo zaangażowanym, stojącym najbliżej samego Jezusa, Zbawiciela, ale kiedy przyszła pokusa... Pamiętacie Ananiasza i Safirę? Członkowie kościoła wczesnoapostolskiego, tego, który sobie wstawiamy za wzór i mówimy: "Obyśmy byli tacy jak oni". Ale Ananiasz i Safira mimo tego nie potrafili zwyciężyć pokusy. Zresztą to nie kto inny jak właśnie przywódcy kościoła ukrzyżowali Chrystusa, to właśnie oni się tego domagali.

Nie da się być pobożnym bez osobistej, własnej znajomości Jezusa Chrystusa i uczestnictwa w Jego pobożności. To jest po prostu niemożliwe. Nie da się być pobożnym, mając Jezusa od przypadku do przypadku. Nie da się być pobożnym, mówiąc o Jezusie czy słuchając o Nim tylko raz w tygodniu, podczas kazania. To nie na tym polega pobożność! Pobożność polega na stałej łączności z Nim. Na nieustannej łączności z Nim.

Co sądzicie o takim wyrażeniu: "Pan nie może wyratować niepobożnych z pokusy". Tak, wywróciłem ten tekst do góry nogami. "Pan nie może wyratować niepobożnych z pokusy". Dlaczego nie? O, ja wam powiem, dlaczego nie. Bo nie chcą. Bo nie pozwolą. A On szanuje naszą wolę, którą - o zgrozo - jakże często tak głupio wykorzystujemy. On szanuje naszą wolną wolę nawet wtedy, kiedy mówimy: "Odejdź, bo nie jestem zainteresowany".

To przeraża. Czasami wolelibyśmy, aby Pan Bóg coś wymógł na nas, wywarł na nas taką presję i powiedział: "Musisz!". Ale On tak nie działa. Wcale tak nie działa.

14.26-18.03

* - Źródło: http://biblia.oblubienica.eu/wystepowanie/word/id/%CF%80%CE%B5%CE%B9%CF%81%CE%B1%CF%83%CE%BC%CF%89%CE%BD.

[dalej]
[do początku]




niedziela, 27 kwietnia 2014

KŁAMLIWE FAKTY, cz. 4, Powstanie Wielkiego Kanionu

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 4

Wielki Kanion to wymyty przelew spływowy. Były kiedyś dwa jeziora: Grand Lake i Hopi Lake. Któregoś dnia przepełniły się. Myślę, że nastąpiło to krótko po potopie lub kilkaset lat później. Pokrywy lodowe lub coś w tym stylu stopniały, jeziora przepełniły się i woda przelała się. Ziemia ciągle była wtedy - po potopie - dość miękka. Gdzieś w okresie tych pierwszych kilkuset lat woda wydrążyła ten kanion. Wciąż w miejscach, gdzie kiedyś były jeziora, można znaleźć plaże. Nazywa się je Grand Lake i Hopi Lake. Jeziora już dawno nie ma, ale linia plaży ciągle jest widoczna.

Tak więc Wielki Kanion to wymyty przelew spływowy. Woda dotarła zbyt głęboko - przelała się i wymyła cały ten region w ogromnym pośpiechu.


Jeśli ktoś mówi, że trwało to miliony lat - kłamie. Geofizycznie - jest to niemożliwe. Dlaczego? Otóż większość rzek łączy się w tzw. kąt ostry, mniejszy niż 90 stopni. Możesz spojrzeć na mapę świata - prawie wszystkie rzeki łączą się i płyną w tym samym kierunku. Spójrzcie teraz na Wielki Kanion - rzeki po lewej - tej niższej stronie, łączą się się w kąt ostry (na rysunku poniżej, po lewej, zaznaczone kółkami). Po prawej natomiast widać, jak rzeki cofają się! (rys. poniżej, pośrodku, żółta strzałka). Wpływają do kanału, zawracają i płyną inną drogą. Jest to dowód na duże jezioro, które się wyczerpuje. Każdy farmer, który budował tamę, żeby poić swoje zwierzęta, może potwierdzić, że gdy woda się przez nią przelewa, to może wylać się wszystko. Woda nie rozrywa wtedy całej tamy, ale przedziera się w miejscu, gdzie znajdzie najsłabszy punkt.


Woda płynie więc z powrotem z tamy, by uderzyć w niższy kanał, zawrócić i popłynąć inną drogą. Wielki Kanion nie został uformowany przez Kolorado. Został uformowany przez potop. Czyli wiele wody w krótkim czasie.

Na zdjęciu (poniżej, po prawej) znajduje się urządzenie do wycieleń. Czasami krowa ma problem z urodzeniem cielaka. Wtedy bierze się to urządzenie, obwiązuje nogi cielaka liną i wyciąga się go.


Pewnego razu pewien farmer właśnie używał tego urządzenia. Akurat mijał go pewien mieszczuch i zapytał, co to takiego.
- Widziałeś już kiedyś coś takiego?
- Nie, nigdy.
- Masz więc jakieś pytania?
- Właściwie to tak. Jak pan sądzi, z jaką prędkością biegł cielak, gdy uderzył w krowę?


Nie nie, to nie była stłuczka...

To pokazuje jednak, że dwie osoby mogą patrzeć na tę samą rzecz, a każda z nich inaczej zrozumieć, z czym ma do czynienia.

13.09-16.45

[dalej]
[do początku]




piątek, 25 kwietnia 2014

Ewangelia wg Samarytan

Historia o Samarytance to nie tylko wątek o Samarytance. To historia mówiąca również o uczniach. Co prawda słowa tej historii o nich milczą - poza tym, że poszli do miasta, a gdy przyszli, zdziwili się zobaczywszy coś, co nie było zwyczajne. Ale śledząc tę historię dalej, można wyobrazić sobie, co oni przeżyli.

Wiadomo z tej historii, że Żydzi i Samarytanie byli oddzieleni od siebie niewidoczną granicą wzajemnej nietolerancji, akceptacji przymusowej. Każda z tych nacji miała swoją tradycję (mimo że obie - oparte na pismach Mojżesza), każda z tych nacji miała swoje miejsce, które przeznaczone było do modlenia się (to nie tak jak dzisiaj, że można modlić się wszędzie - kiedyś modlono się w "świętym miejscu" - Żydzi mieli swoją świątynię w Jerozolimie, Samarytanie - swoją świętą górę i studnię Jakuba). Wszystko to można wyczytać bezpośrednio i spomiędzy wierszy w Ewangelii Jana.

I gdy w końcu dyskusja o wodzie - poparta sceptycznym spojrzeniem od strony kobiety z Samarii - nie prowadziła donikąd, Jezus powiedział jej znienacka o jej mężu. O mężczyźnie i mężczyznach jej życia. Obcy człowiek, spotkany od tak, przy studni, mówiący dziwnie o wodzie, w dziwny sposób łamiący społeczne konwenanse (bo że się w ogóle Żyd do Samarytanki odezwał?? kto to słyszał??...), nagle zaczyna mówić o sekrecie jej życia. Sekrecie, o którym być może miasteczko wiedziało - jak to najbliżsi sąsiedzi - wszystko, a może nawet więcej, niż zdarzyło się faktycznie, ale skąd miałby wiedzieć o tym obcy spoza miasteczka?

A być może owa Samarytanka miała też sekret o którym miasteczko nie wiedziało. Może na jakiś czas wyemigrowała z tego miasteczka, miała jakieś przygody z mężczyznami, o których wiedziała tylko ona - lecz nie o tym wszystkim, lub nie o wszystkich mężczyznach jej życia owo miasteczko wiedziało? Ale ten obcy wiedział! Skąd?!

Toteż - widząc, że Obcy czyta wyraźnie w jej sercu...

A może Samarytance leżało na sercu również to, że Żydzi się tak wywyższali? Nie akceptowała tego bardziej, niż pozostali Samarytanie? Może zastanawiała się pół życia nad tym pytaniem które zadała Jezusowi: Na tej górze nasi praojcowie oddawali cześć Bogu, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy oddawać cześć Bogu (Jan 4,20 BP)? Obcy odpowiedział jej, że najważniejsze jest od tej pory, żeby oddawać Bogu cześć w duchu. Wewnętrznie. Nie zewnętrznie, w jakimś określonym miejscu. Tylko wewnętrznie. Może to jest to, o czym ona zawsze myślała? Może to jest to, czego zawsze była pewna, do czego zawsze była przekonana, że tak powinno być i nijak nie mogła pogodzić tego ani z tradycją miejscową, ani z żydowską? A Obcy w trzech słowach trafił w sedno jej życiowych rozmyślań.

Toteż - widząc, że Obcy czyta wyraźnie w jej sercu, była pewna, że tylko Bóg mógł znać te jej myśli. Tylko ktoś związany ściśle z Bogiem, komu Bóg "udostępnił" tę wiedzę, mógł poznać tajemnice jej serca. Więc natychmiast pognała do miasteczka, opowiedzieć o tym ludziom.

Tymczasem uczniowie wrócili właśnie z miasteczka z jedzeniem. Patrzą, a tu ich Rabbi, Nauczyciel, Mistrz, rozmawia z Samarytanką. Co??? Jakże on, jeden z nas, Żyd, może z Samarytanką rozmawiać?? Przecież to się w głowie nie mieści. Przecież to poganie jacyś! Zamiast do świątyni przychodzić, to na jakiejś górze się do Boga modlą! Nieczyści! Precz!

Ale Jezus z nią rozmawiał. Zdążył już ich zaskoczyć wcześniej kilkoma rzeczami. A zapowiedział jeszcze większe cuda-wianki. Ale takie ostentacyjne łamanie stereotypów społecznych??

Tymczasem kobieta gdzieś pobiegła, a oni chcieli go nakarmić. A na to, że głodny nie jest. Jak to?? Co on zjadł? Przecież gdy szli do miasta, to był i zmęczony, i głodny! No tak, mówi, że jego pokarm, to czynić wolę Ojca. Pewnie coś takiego zrobił, znowu jakiś cud, że sam się tym tak ucieszył, że o głodzie zapomniał. Trudno, zjemy później.

Ale ale, co tu się dzieje?... Z miasteczka nadciąga grupka ludzi, a za tą grupką małymi grupkami więcej i więcej... I wszyscy ciągną tutaj! Do Jezusa!

No i stało się. Ludzie tacy uradowani, poklepywali się wszyscy nawzajem po plecach, Jezus też uradowany, jakże więc mógł odrzucić to zaproszenie? Zostaną w tym miasteczku kolejne dwa dni.

Nie do pomyślenia... Żydowski nauczyciel, a tu nie dosyć, że rozmawia z samarytańską kobietą, to jeszcze idzie w sam środek samarytańskiego miasteczka, pełnego pogańskich Samarytan... I jeszcze nas wszystkich ciągnie za sobą!

Dwa dni. Te dwa dni to dla uczniów musiał być duży szok. Osadzeni w sam środek nieco innej kultury, osaczeni zewsząd wokół czymś, o czym przez całe życie myśleli, słyszeli i wierzyli w to - że jest "ble". Samarytanie. Dwa dni! A Jezus jadł z nimi, cieszył się, opowiadał o różnych rzeczach, a Samarytanie cieszyli się Nim.

O czym opowiadał wówczas Jezus? Zapewne o podobnych rzeczach, o jakich później mówił do Żydów, i o których później uczniowie - już jako apostołowie - mówili do innych ludzi, w tym także tych spoza narodowości żydowskiej. O Państwie Boga. O Bogu, który czeka, który ma mieszkania. Może o tym, że tutaj mają studnię Jakuba, ale Tam, u Góry, jest inna studnia, która daje im wodę na zawsze, zawsze świeżą, dostępną na wyciągnięcie ręki. Że tam nie będzie zmartwień. Że tam nie będzie kłopotów sercowych (a propos tych pięciu mężów), że tam nie będzie podziałów kulturowych. Że tam nie będzie góry do modlenia się, ale że człowiek rozmawia z Bogiem tu, w środku, wewnątrz siebie - bo to w sercu człowiek nosi najskrytsze uczucia, myśli i życzenia, które zna Bóg i które Bóg rozumie. I nawet jeśli nie potrafi tego wypowiedzieć - On jest tym, który myśli również "sercem" - i całkowicie wszystko to rozumie.




czwartek, 24 kwietnia 2014

Dobra Nowina Marka, cz. 1.2.

W tym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu leżącego w Galilei i został przez Jana ochrzczony/zanurzony w Jordanie. Zaraz po tym, jak wyszedł z wody, zobaczył rozwarte niebo i zobaczył Ducha schodzącego w dół jako gołąb. I rozległ się głos z nieba: "Ty jesteś moim synem umiłowanym, w tobie moja radość".

Zaraz potem zabrał go Duch na pustynię, gdzie spędził 40 dni i był kuszony/wabiony przez Szatana. Mieszkał tam pomiędzy dzikimi zwierzętami, a aniołowie mu służyli.

Po tym, jak Jan został uwięziony, przyszedł Jezus do Galilei i głosił ewangelię Bożą / Bożą dobrą nowinę i mówił: "Ten czas już jest, Królestwo Boga jest blisko. Zmieńcie myślenie / opamiętajcie się i uwierzcie w tę dobrą nowinę!"

Pewnego razu szedł on wzdłuż Jeziora Galilejskiego i zobaczył Szymona i Andrzeja, jego brata. Akurat zarzucali sieci w wody jeziora - byli rybakami. Jezus powiedział do nich: "Chodźcie ze mną, to później zrobię was rybakami ludzi". Oni zaraz odłożyli sieci i poszli za nim.

A kiedy poszedł jeszcze dalej, zobaczył Jakuba, syna Zebedeusza, i jego brata, Jana, siedzących w łodzi i naprawiających sieci. Wtedy zawołał ich również, a ci zostawili swojego ojca, Zebedeusza, w łodzi z wynajętymi ludźmi i podążyli za Jezusem.

na podstawie: Mar. 1,9-20

[dalej]
[do początku]



wtorek, 22 kwietnia 2014

KŁAMLIWE FAKTY, cz. 3, Wielki Kanion

Kent Hovid
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 3

Ta mapa pokazuje, jak ateiści oceniają nauczanie ewolucji w Stanach Zjednoczonych. Jeśli jakiś stan jest czerwony, to oznacza to, że uczenie o ewolucji idzie nadzwyczaj kiepsko.



Czy można używać nieaktualnych danych lub fałszywych informacji tylko po to, by uczniowie uwierzyli w jakąś teorię? Absolutnie nie!

Patrz, co rzeka Kolorado zrobiła
przez miliony lat!
Czy powinno zwalniać się nauczycieli, którzy kłamią? Absolutnie tak!

Czy należy usunąć kłamstwa z podręczników?...

Zawsze dziwiło mnie, że dwie osoby mogą patrzeć na to samo i wyciągać przeciwne wnioski z tego samego obiektu, który widzą. Dwie osoby mogą patrzeć na Wielki Kanion. Osoba wierząca w teorię ewolucji może powiedzieć: "Patrz, co rzeka Kolorado zrobiła przez miliony lat!" Natomiast chrześcijanin, który wierzy Biblii, patrząc na to samo, powie: "Spójrz, co zrobił potop w kilka minut!"

Spójrz, co zrobił potop
w kilka minut!
Jak więc w końcu ten kanion został uformowany?

Jeden z podręczników mówi: "Przez miliony lat rzeka Kolorado formowała Wielki Kanion z twardej skały". Zatrzymajmy się tu na chwilę.

Faktem jest, że Wielki Kanion istnieje. Kto tam był, ten wie.

Istnieją dwie interpretacje tego, jak powstał. Ewolucjonista powie, że kanon ten formował się powoli, przy użyciu niewielkiej ilości wody i bardzo dużej ilości czasu - milionów lat. Kreacjonista uważa, że Kanion uformował się szybko - za pomocą olbrzymiej ilości wody, w bardzo krótkim czasie. Ewolucjoniści próbują wymazać linię między swoją interpretacją a kolumną faktów z tej tabeli poniżej, pośrodku. Chcą myśleć, że ich interpretacja jest teraz faktem (poniżej, po prawej). Trzeba na to bardzo uważać - traktowanie przez nich ich interpretacji jako faktu zdarza się bardzo często.


Autor tego podręcznika twierdzi: "Rzeka Kolorado miliony lat przedzierała się przez skały, warstwa po warstwie".


Gdyby w Wielkim Kanionie zbudowano tamę, to zebrałaby ona wiele ziemi. Ale gdyby ją zbudowano w poprzek Wielkiego Kanionu, utworzyłoby się wielkie jezioro. Wiecie, że część wody z Montany (jeden ze stanów USA) spływa przez Wielki Kanion? Jest to wielki obszar odpływowy. Między tymi dwiema liniami (rys. powyżej, po prawej), a są to linie wiecznego śniegu, jest grań. Wielki Kanion ma początek daleko po prawej. Rzeka w tym punkcie znajduje się 850 m n.p.m. (nad poziomem morza). Spływa przez 430 km i wypływa z drugiej strony. Na tym odcinku poziom ziemi wznosi się, a następnie powoli znów obniża. Odcinek ten jest tak szeroki, że się tego nie zauważa. Widać to dopiero wtedy, gdy patrzy się na zdjęcia satelitarne.

Gdy jednak spojrzeć na przekrój (poniżej, pośrodku) - tę różnicę widać. Rzeka przepływa przez tę grań na wskroś. 430 km! W najwyższym punkcie tej grani, która osiąga wysokość 2600 m n.p.m., rzeka płynie na wysokości 550 m n.p.m. Jest to o prawie półtora kilometra poniżej krawędzi grani!


Należałoby tutaj rozważyć kilka kwestii:
1. Po pierwsze, co wydaje się oczywiste - szczyt Wielkiego Kanionu jest wyżej niż dno, a rzeka płynie po dnie.
2. I że rzeka płynie TYLKO po dnie.
3. Szczyt leży o wyżej, niż miejsce, gdzie rzeka wpływa do kanionu, o przeszło kilometr (rys. powyżej, po prawej).
4. I - rzeki nie płyną w górę.
5. I nie ma tam delty. Nikt nie wie, gdzie jest to błoto, które przez rzekę Kolorado zostało wymyte, ale prawdopodobnie jest w Pacyfiku. Nie mogę znaleźć delty z Wielkiego Kanionu [chodzi o ową masę błota - dop. wł.]. Niemożliwe więc jest, żeby to rzeka wydrążyła ten kanion.



07.48-13.08

[dalej]
[do początku]




poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dziesięcina, cz. 3 - Abram i Melchisedek

Czy dziesięcina jest obowiązkowa? Czy oddawanie dziesięciny jest obowiązkiem?

Abraham, wówczas jeszcze jako Abram, oddał dziesięcinę królowi Salemu, który został nazwany kapłanem Boga Najwyższego. Na to wydarzenie powołuje się ap. Paweł w Liście do Hebrajczyków (Żydów), gdy pisze, że Jezus stał się arcykapłanem wg porządku Melchisedeka (Hebr. 6,20).

I dalej pisze on o różnicy sposobu sprawowania urzędu kapłańskiego między "sposobem melchisedekowym" a "lewickim". Trochę tutaj będzie zamieszania, bo jakby dwa tematy jednocześnie - o kapłaństwie Jezusa i o tej dziesięcinie, którą oddał Abram, ale koniec końców jakoś wybrnę z tego.

Ten to Melchisedek, król Salemu, kapłan Boga Najwyższego, który wyszedł na spotkanie Abrahama, gdy wracał po rozgromieniu królów, pobłogosławił mu, Abraham zaś dał mu dziesięcinę ze wszystkiego (Hebr. 7,1-2 BW). Faktem więc jest, że Abraham/Abram oddał dziesięcinę Melchisedekowi, królowi Salemu.

Imię jego znaczy najpierw król sprawiedliwości, następnie zaś król Salemu, to jest król pokoju. Bez ojca, bez matki, bez rodowodu, nie mający ani początku dni, ani końca życia, lecz podobny do Syna Bożego, pozostaje kapłanem na zawsze (Hebr. 7,2-3 BW) - to o Melchisedeku.

Patrzcie tedy, jak wielki jest ten, któremu nawet patriarcha Abraham dał dziesięcinę z najlepszego łupu. Wprawdzie i ci, którzy są z synów Lewiego, a otrzymują urząd kapłański, mają nakaz zgodnie z zakonem pobierać dziesięcinę od ludu... (...) ale tamten otrzymał dziesięcinę od Abrahama i pobłogosławił temu, który miał obietnicę. A rzecz to jest bezsporna, że mniejszy od większego otrzymuje błogosławieństwo. W jednym wypadku biorą dziesięcinę śmiertelni ludzie, w drugim ten, o którym złożono świadectwo, że żyje (Hebr. 7,4-8 BW).

Nawiasem - gdy mowa o "tym, który miał obietnicę", to mowa o Abrahamie oczywiście, który otrzymał od Boga obietnicę rozmnożenia jego potomstwa.

Tak sobie więc myślę o tym powyższym fragmencie - Melchisedek otrzymał dziesięcinę od Abrama. Jaką - napiszę o tym później. Lewici również "pobierali" dziesięciny od ludu - w plonach, na utrzymanie świątyni, na spożycie, dla biednych etc. Ale ap. Paweł najwyraźniej robi różnicę między nimi dwoma. Melchisedek - Kapłan Najwyższy - otrzymał dziesięcinę i pobłogosławił Abrama, jak ten większy, mocniejszy. Lewici - kapłani w świątyni - otrzymywali dziesięcinę, ale błogosławieństwo obiecywał sam Bóg (o tym wspomnę później). No i nie można powiedzieć o Lewitach, żeby byli więksi, mocniejsi, niż pozostali Izraelici. Byli po prostu oddzieleni, przeznaczeni do innej roli w społeczeństwie, do służby w świątyni.

Myślę więc, że powoływanie się na ten fragment - jeśli ktoś miałby dowodzić racji bytu dziesięciny - nieco mija się z prawdą. Ponieważ - faktycznie - dziesięcina została tu oddana, ale stało się to z zupełnie innego powodu, niż w czasach istnienia świątyni. Jak napisałem powyżej - w czasach świątyni oddawano dziesięcinę w celu wspomożenia funkcjonowania świątyni. Dziesięcina oddana Melchisedekowi była rodzajem hołdu, rodzajem daru, wyrażenia uznania. Absolutnie nie ma to żadnej racji bytu w przypadku utrzymywania teorii o finansowym wspomaganiu organizacji kościelnej z dziesięcin. Kościół nie jest ani większy, ani nie potrzebuje wyrażenia uznania. Kościół to ludzie. Organizacja to tylko zarejestrowany prawnie status, by pewna społeczność miała swoje odbicie w tonach przepisów prawa danego państwa.

Jeśliby więc doskonałość była (osiągalna) za pośrednictwem kapłaństwa lewickiego - a w oparciu o nie lud otrzymał Prawo - to skąd potrzeba, by ustanawiać innego kapłana, według porządku Melchisedeka, a nie według porządku Aarona? Przy zmianie kapłaństwa z konieczności dochodzi przecież do zmiany Prawa. Ten zaś, o którym mowa, należał do innego plemienia, z którego nikt nie służył ołtarzowi, bo wiadomo, że nasz Pan pochodzi z plemienia Judy, a o kapłanach z tego plemienia Mojżesz nic nie powiedział. I jest to tym bardziej oczywiste, że na podobieństwo Melchisedeka pojawia się inny kapłan, który stał się (nim) nie według nakazu Prawa (dotyczącego) cielesnego (pochodzenia), ale mocą niezniszczalnego życia. Złożono bowiem o Nim takie świadectwo: [Ty jesteś kapłanem na wieki według porządku Melchisedeka]. Z jednej więc strony dochodzi do unieważnienia poprzedniego nakazu z powodu jego słabości i bezużyteczności - Prawo bowiem niczego nie uczyniło doskonałym - z drugiej zaś strony do wprowadzenia lepszej nadziei, dzięki której zbliżamy się do Boga (Hebr. 7,11-19 PD*).

Suma summarum - kapłaństwo lewickie się nie sprawdziło. Nie mogło się zresztą sprawdzić, bo gdzieś w innym miejscu zostało napisane, że i ono, i cała świątynia izraelska, były tylko obrazem tego, co jest w niebie, u Boga. Symbolem. Znakiem z namalowanym zakrętem, stojącym kilkadziesiąt metrów przed faktycznym zakrętem. Nie mam na myśli tego, że gdzieś tam w kosmosie stoi jakaś pozłacana budowla, pełna fikuśnych ornamentów, ale raczej to, że gdzieś tam w kosmosie jest miejsce, które oczyszcza nas od grzechu, czyli od skutków zachowania wynikającego z niebycia z Bogiem - bo takie właśnie było zadanie tej izraelskiej świątyni. A "kapłanem" tam, u Góry, który pośredniczy między nami a Bogiem, stał się Jezus. Nie na podstawie bycia Lewitą, lecz na zupełnie innej. Tak samo jak Melchisedek nie był Lewitą, ale był tak po prostu. Jako Melchisedek. Ten jedyny, unikatowy.

O ileż lepszego przymierza stał się Jezus poręczycielem! Tamtych kapłanów było wielu, bo śmierć przeszkadzała im w spełnianiu funkcji. On natomiast, ponieważ trwa na wieki, posiada kapłaństwo nieprzemijające. Przeto i zbawiać może w sposób doskonały tych, którzy przez Niego przychodzą do Boga, bo zawsze żyje, aby wstawiać się za nimi. Takiego to przystało nam mieć arcykapłana - świętego, dobrego, czystego, odłączonego od grzeszników i wywyższonego ponad niebiosa. Nie potrzebuje On codziennie, jak arcykapłani, składać ofiar najpierw za własne grzechy, a potem za grzechy narodu; uczynił to bowiem raz na zawsze, złożywszy siebie samego w ofierze (Hebr. 7,22-27, mix BW+BP).

To pisał Paweł do Żydów! Do ludzi, którzy mieli wręcz fioła na punkcie świątyni! I tłumaczy im ładnie, że świątynia fajna, ale Jezus fajniejszy. Że nie trzeba już składać więcej ofiar przebłagalnych, bo zrobił to Jezus, raz a dobrze. Tym samym funkcja świątyni na ziemi, tej izraelskiej, została jakby zamknięta, bo nie było już sensu wskazywać na coś, co zdarzyło się "w realu". To tak, jakby na drodze za zakrętem ustawiać znaki, że BYŁ zakręt.

To przewracało do góry nogami całe myślenie o świątyni. To sprawia, że świątynia, służba Lewitów - wszystko to staje się niepotrzebne. Bo teraz jest tylko Jezus, który faktycznie "służy" w świątyni. "Służy" inaczej - bo nie składa już ofiar - i w innej świątyni.

Co więc z tą dziesięciną, przynoszoną do niej? Nie ma Lewitów, nie ma jej odbiorców. Można ją przynieść do tej świątyni, w której służy Jezus - o ile wydaje się to abstrakcyjne, to ktoś może uzyskać przekonanie, że przynosząc ją do kościoła, to tak, jakby przynosił do niej właśnie. Tyle że Jezusowi jest ona niepotrzebna. Trzeba pamiętać, że pozostałe plemiona/rodziny izraelskie zarabiały na siebie, a Lewici nie - stąd mieli otrzymywać po dziesiątej części od pozostałych. Tak więc kościół** może sobie sam znaleźć przeznaczenie takich środków, wg swojego przekonania.

A co Stary Testament mówi o Melchisedeku? Otóż Ks. Rodzaju 14,1-18 mówi, że od czternastu lat trwała wojna między kilkoma królami. Po którejś decydującej bitwie zwycięzcy zabrali ze sobą łupy przegranych i jeńców, a przy okazji i Lota, krewniaka Abrama. Ten ostatni się zdrzaźnił, że mu rodzinę uprowadzono, zebrał 300 ludzi, poszedł za nimi, pobił i odzyskał. Odzyskał Lota, a przy okazji też wszystkie inne wojenne łupy. Potem wyszedł mu na spotkanie król Sodomy, jeden z tych uprzednio pobitych, a razem z nim - Melchisedek, król Salemu, niosący chleb i wino na powitanie. I powitał go tak:

I błogosławił mu, mówiąc: Niech będzie błogosławiony Abram przez Boga Najwyższego, stworzyciela nieba i ziemi! I niech będzie błogosławiony Bóg Najwyższy, który wydał nieprzyjaciół twoich w ręce twoje! A Abram dał mu dziesięcinę ze wszystkiego. Wtedy rzekł król Sodomy do Abrama: Daj mi ludzi, a zabierz sobie dobytek! (Rodz. 14,19-21-BW).

Jedną dziesiątą część łupów oddał Abram Melchisedekowi. I znowu - nie rozliczając wcale kosztów poniesionych na zebranie oddziału. Czyli tak samo, jak później te dziesięciny z plonu - od obrotu, a nie od zysku brutto czy netto. A może rozliczył, tylko Biblia o tym nie wspomina? Najwidoczniej nie jest to na tyle istotne, by musiała o tym wspominać, nie jest to kwestia niezbędna do tego, by być z Bogiem Tam. Bo jest gdzieś napisane, że wszystko, co do zbawienia potrzebne, mamy w Biblii zapisane.

A co na to król Sodomy? Przecież jego rzeczy były również pomiędzy tymi odzyskanymi. Nie sprzeciwiał się. Powiedział tylko: Daj mi ludzi, resztę sobie weź... Czy chodziło mu o odzyskanie tych krewnych, których mu wcześniej uprowadzono? Czy może chciał tych dzielnych wojaków, żeby nimi dysponować? Raczej to pierwsze, chociaż faktycznie znaczenia to nie ma, poza faktem, że zwrotu zrabowanego dobytku król Sodomy przyjąć nie chciał wcale. Więc mogło być mu obojętne, co z nim robi Abram, nawet jeśli zaczął już go rozdawać.

Lecz Abram odpowiedział królowi Sodomy: (...) nie wezmę ani nitki, ani rzemyka sandałów, ani niczego z tego wszystkiego, co należy do ciebie, abyś nie mógł powiedzieć: To ja wzbogaciłem Abrama. Nie chcę nic, oprócz tego, co spożyli słudzy oraz działu należnego mężom, którzy poszli ze mną, Anerowi, Eszkolowi i Mamremu; niech oni wezmą swój dział (Rodz. 14,22-24 BW).

Po oddaniu dziesięciny Melchisedekowi Abram nie chciał nic zostawiać dla siebie. Rozdzielił więc część pomiędzy tych, którzy poszli z nim - oni nie musieli się niczego przecież wyrzekać - a resztę oddał z powrotem królowi Sodomy.

A więc: oddał dziesięcinę z całego łupu Melchisedekowi (również za tych, którzy z nim poszli!), nie odliczając żadnych kosztów, udziałów towarzyszy etc.. Oddał to, co z podziału należało się towarzyszom, a resztę... też oddał. Faktycznie więc wtedy rozdał wszystko. Odzyskał Lota, to mu wystarczyło, po to poszedł.

Dlaczego oddał dziesięcinę Melchisedekowi? Chciał czy musiał? Tego nie wiem. Ale sądząc po tym, jak rozdał wszystko, to widocznie chciał. Dlaczego? Obiło mi się o uszy, że w tamtych cywilizacjach zazwyczaj oddawano królowi 10% - coś w rodzaju podatku dochodowego, drogowego i VAT-u - wszystko w jednym. Najwidoczniej Abram z jakiegoś powodu po prostu uznał - lub chciał pokazać, że uznał - wyższość Melchisedeka nad sobą i oddał mu taką właśnie "królewską daninę".

Dlaczego niby Melchisedek miałby być kimś "wyższym" niż Abram? Ano z tego prostego powodu, że był Kapłanem Boga Najwyższego.

* - PD. Nie dysponuję najnowszym tłumaczeniem Biblii Tysiąclecia, a różne programy pokazały mi rozbieżności między tymi tłumaczeniami, jeden program posługuje się BT z wydania drugiego, inny z nowszego. Niby różnice niewielkie, ale podczas gdy jedno tłumaczenie mówiło "gdyby", to inne mówiło "gdy". Jedno mówiło "zakon" - a słowo to z prawem w języku polskim kojarzy się jedynie "ludziom z branży", a drugie mówiło wprost o prawie. Użyłem więc przekładu, który nazwę tutaj jako Przekład Dosłowny - bo tak on nazywa się tutaj, u źródła: http://biblia.oblubienica.eu/interlinearny/index/book/19/chapter/7/verse/11
** - Na pytanie, czy mam tu na myśli organizację kościelną, czy może społeczność wiernych, jak to zostało sformułowane w Biblii, odpowiadam - obojętnie. Jedni przynoszą dziesięcinę do kościoła-organizacji, inni do kościoła-społeczności.





niedziela, 20 kwietnia 2014

Chleb i wino, chleb i sól - symbole gościnności

Melchisedek zaś, król Salemu, wyniósł chleb i wino. A był on kapłanem Boga Najwyższego.
Rodz. 14,18 BW

Ten fragment pojawił mi się przy okazji studiowania innego tematu. Taki drugi wątek. Postanowiłem mu jednak poświęcić osobną zajawkę.

Generalnie sytuacja tutaj jest taka, że Abram (Abraham) wracał z jakiejś bitwy, wyszedł mu naprzeciw jeden z królów, którego dobytek przyniósł ze sobą, a razem z tym królem wyszedł także Melchisedek. Niosący chleb i wino.

I tak mi się skojarzyła taka zbieżność to jest - przecież chleb i wino wskazują na Jezusa w Nowym Testamencie. Jezus nazywał siebie Chlebem Życia, a także Wodą Życia - a wodę zamienił w wino, wino pite było też na Ostatniej Wieczerzy. Czyli albo wtedy, na tamtych regionach, chleb i wino były takim samym symbolem, jak u nas chleb i sól, a Jezus po prostu odniósł się do tego zwyczaju i nazywając siebie Chlebem, chciał, by przeciętny ówczesny Kowalski rozumiał, że Jezus jest podstawą życia, artykułem pierwszej potrzeby dla gości - czy jakoś tak, na razie luźno o tym myślę; albo takiego zwyczaju nie było, a to, co miał w rękach Melchisedek, celowo miało wskazywać na Chleb i Wino z przyszłości. Jak cała świątynia izraelska, która miała wskazywać na służbę Jezusa.

Faktem jest, że został nazwany Kapłanem Boga Najwyższego, a w Nowym Testamencie został nazwany również Najwyższym Kapłanem. Całkiem możliwe więc, że Abraham nie był wówczas jedynym człowiekiem (czy też Abraham z całą swoją rodziną - jedynymi ludźmi) wierzącymi w Boga Stworzyciela, a należał do nich również Melchisedek. I o ile Abram otrzymał od Boga obietnicę, że będzie miał potomstwo niezliczonej ilości (taka ówczesna kultura, coś typu: dużo dzieci = dużo szczęścia; może coś na dowartościowanie mężczyzny, coś jak dzisiaj duży samochód?) - i zostało to zapisane w Biblii, o tyle Melchisedek mógł otrzymać od Boga inną funkcję - bycia kapłanem, mimo że nie było jeszcze świątyni izraelskiej, mowy o niej, a nawet samego narodu izraelskiego. I jego historia nie została w Biblii zapisana, a pojawił się na jej kartach tylko dlatego, że miał styczność z Abrahamem.

Ilu jeszcze ludzi żyło wtedy takich, którzy w Boga wierzyli, a o których Biblia nie wspomina nawet słowem, pozwalając myśleć nam, że tylko Abraham/Abram wówczas do nich należał? Działo się to już po potopie. Gdzieś o wiele później zdarzyło się też - kto to był, że marudził do Boga, że sam jeden został wierzący, a Bóg pokazał mu ileś tam tysięcy innych, którzy również wierzyli w Niego, siedząc w swoich zaciszach?

I ten Melchisedek, żyjący w swoim zaciszu, rozmawiający z Bogiem sam na sam, wyniósł nagle na spotkanie z Abramem chleb i wino - symbol Jezusa, albo tradycyjny gest gościnności, do którego Jezus bardzo silnie nawiązał. To tak, jakby dziś, w naszej kulturze, powiedział do nas: Ja jestem chlebem i solą. Chlebem - tym podstawowym pokarmem, podstawowym produktem, który musimy jeść, aby żyć - i solą, która nie pozwala, by jedzenie było mdłe, ale dodaje smaku temu, co się je. Żeby obcowanie z Jezusem miało smaczek.





Dziesięcina, cz. 2 - Uczta radości

A więc jeszcze raz:

Co dziesiąty wytwór roli lub hodowli zwierząt należały do Boga, czy też do Lewitów, z polecenia Boga: Wszystkie dziesięciny z roli - bądź z wysiewu zboża, bądź z owocu drzew - należą do Jahwe jako rzecz święta. Dziesięciny z bydła i trzody, to znaczy ze wszystkiego, co przechodzi pod laską pasterską, jako rzecz święta będą należały do Boga (Kapł. 27,30.32 BP). Co z innymi rzemieślnikami? Usługodawcami? Czy dziesięcina dotyczyła tylko tych, którzy mieli rolę lub hodowlę?

A gdy w trzecim roku, roku dziesięcin, zakończysz składanie wszelkich dziesięcin ze swoich plonów i oddasz, co się należy Lewicie, obcemu przybyszowi, sierocie i wdowie, aby i oni spożywali w twoich bramach i zostali nasyceni (Powt. 26,12 BW); oraz: Pod koniec trzeciego roku odłożysz całą dziesiątą część zbiorów z tego roku i przechowasz w swoich osiedlach. I przyjdzie Lewita nie mający działu i dziedzictwa razem z tobą, i cudzoziemiec, sierota i wdowa, mieszkający w twych osiedlach, i będą jedli do sytości, aby twój Bóg, Pan, szczęścił ci w każdej pracy, którą będziesz wykonywał (Powt. 14,27-28 BP). Wg tych fragmentów dziesięcina przeznaczona miała być nie tylko dla Lewitów, ale także dla sierót i wdów. Oraz "obcych przybyszów" - gości? Ogółem - biedni, lub akurat będący w potrzebie. Dziesięciny te miały być przez nich spożywane.

Przynajmniej część tych dziesięcin była spożytkowana z radością przez samych oddających ją, w Jerozolimie, podczas świąt: Odłożysz dziesiątą część ze wszystkich zbiorów twego wysiewu, które corocznie wyda rola. [Tę] dziesiątą część - z twego zboża, winnego moszczu i oliwy, a także pierworodne z twego bydła i trzody - będziesz spożywał przed Panem, twoim Bogiem, na tym miejscu, które On obierze na mieszkanie dla swego Imienia, abyś nauczył się zawsze czcić Pana, twego Boga. Gdybyś jednak miał zbyt długą drogę do odbycia, gdybyś więc nie mógł tego przenieść ze względu na znaczne oddalenie miejsca, które wybrał Pan, twój Bóg (...) - wówczas wymienisz [to] na srebro, zabierzesz je ze sobą [w woreczku] i udasz się na to miejsce, które wybrał sobie twój Bóg, Pan. Tam zakupisz za to srebro wszystko, co zechcesz: cielęta, owce, wino, sycerę - wszystko, czego tylko zapragniesz; i tam przed Panem, twoim Bogiem, wraz ze swoją rodziną będziesz ucztował radośnie (Powt. 14,22-26 BP). I tutaj można się zdziwić: okazuje się, że wielbienie Boga w żydowskiej kulturze to nie tylko żmudne przestrzeganie tomów przepisów, ale miały to być także towarzyskie spotkania podczas świąt, cieszenie się przy dobrym jedzeniu, pochodzącym z przyniesionej dziesięciny. Radość, radość, mnóstwo radości. Co ucieszy człowieka bardziej, niż dobre jedzenie?...

Czy chcę tutaj stwierdzić, że dziesięcinę należy spożywać? Jeśli ktoś ma jakieś plony z pola i znajdzie świątynię - to czemu nie... W każdym innym przypadku niech każdy sam sobie to rozstrzygnie. Grunt, żeby postępować zgodnie z przekonaniem.





sobota, 19 kwietnia 2014

Jak powstaje skorupka jajka

W jaki sposób kura dosłownie w ciągu jednej nocy formuje stosunkowo grubą i wytrzymałą skorupkę jajka? Badacze doszli do wniosku, że w kształtowaniu się mocnej skorupki jajka najważniejszą rolę odgrywa białko o nazwie OC-17, które występuje w mineralnej części jajka. Doświadczenia dowiodły, że OC-17 ma wpływ na przekształcanie się amorficznego węglanu wapnia (CaCO3) w kryształy kalcytu – podstawowego składnika budulcowego twardej skorupki. (...)

Co ciekawe, białko to produkowane jest wyłącznie przez kurze jajniki. Aby powstała skorupka jajka, musiała więc istnieć kura. Tym samym naukowcy dostarczają naukowej odpowiedzi na najstarsze pytanie ludzkości – co było pierwsze: jajko czy kura*.

Generalnie chodzi o to, że to białko OC-17 powoduje, że z białka występującego w błonie wydziela się kryształ, twardniejący na tej błonie. Tak powstaje twarda skorupka jajka.

Teraz pytanie - skoro białko OC-17 występuje tylko jako produkt kurzych jajników, to skąd ono się wzięło - jeśli by patrzeć na to pod kątem teorii ewolucji? Skąd miałoby ono wyewoluować?

Teraz za Wikipedią**: Profesor John Brookfield oraz prof. David Papineau dowodzą, że jeżeli pierwsza była kura, to musiała pochodzić z jajka, które poprzedzało tę kurę. (...) Ewolucja białka OC-17 nie była zbieżna z ewolucją jajek; białko to rozwinęło się z białek wcześniejszych, służących do tworzenia jajek jeszcze zanim ptaki oddzieliły się ewolucyjnie od gadów. 

W teorii ewolucji Darwina stwierdza się, że gatunki zmieniają się w czasie na skutek mutacji i selekcji. Ponieważ DNA może zostać zmodyfikowane jedynie przed urodzeniem, mutacja musi mieć miejsce w momencie zapłodnienia komórki jajowej bądź w samym jajku, które złożyło zwierzę podobne do kury, ale nie kura. W tym świetle, zarówno jajko, jak i kura ewoluowały równocześnie z ptaków nie będących kurami, i które nie składały kurzych jaj, lecz które stopniowo, z upływem czasu, stawały się coraz bardziej podobne do współczesnych kur domowych. Jednakże mutacja w pojedynczym przypadku nie jest normalnie uznawana za powstanie nowego gatunku. Cała tak wydzielona grupa może być uznana za nowy gatunek. Można wierzyć***, że współczesne kury pochodzą od innego, blisko spokrewnionego gatunku ptaków, kura bankiwa, ale niedawno odkryte dowody genetyczne sugerują, jakoby kura domowa była z pochodzenia krzyżówką kura bankiwa oraz kura siwego.

Tak, można wierzyć, że współczesne kury pochodzą od innego gatunku ptaków. Jednak po pierwsze - cały czas są to ptaki, nie gady, a po drugie - w takim przypadku zdanie: "można wierzyć, że to Bóg stworzył kurę", jest równie naukowym wyjaśnieniem.

* - Artykuł Pierwsza była... kura, Focus, wydanie internetowe, opublikowane 17-07-2010.
** - Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Jajko_czy_kura%3F. Przy czym - ponieważ tekst Wikipedii może ulegać edycji wielokrotnie - cytuję fragmenty aktualne na dzień opublikowania niniejszej zajawki.
*** - Podkreślenie własne. 





piątek, 18 kwietnia 2014

KŁAMLIWE FAKTY, cz. 2, Ewolucja teorii ewolucji

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 2

Oto podręcznik ze szkoły publicznej, z roku 1908. Uczono wtedy dzieci, że Bóg stworzył niebo i ziemię w 6 dni i że wszystko, co zostało stworzone, było bardzo dobre*. I że modlitwa jest powinnością, ale zanoszone z nieszczerego serca - jest bezwartościowa. Oraz że Bóg rządzi światem w nieskończonej mądrości.

Tak, to był podręcznik do szkoły publicznej. Ale podręcznik wydany w roku 2000 naucza, że ewolucja to fakt, nie teoria! I że ptaki wyłoniły się z nie-ptaków, a ludzie - z nie-ludzi. I że nikt, kto chce uchodzić za rozumiejącego świat naturalny, nie może zaprzeczyć tym faktom.


Trochę się pozmieniało.

Powtarzanie, że ewolucja to fakt, działa na zasadzie mantry. Jeśli ciągle będzie się to powtarzać - w końcu każdy w to uwierzy. Jednak ewolucja to religia, a nie fakt.

Jeden z podręczników mówi: "Większość naukowców i liderów religijnych nie widzi sprzeczności pomiędzy ewolucją i religią, jednak mniejszość chrześcijańskich fundamentalistów wciąż sprzeciwia się biologii ewolucyjnej". I to się własnie nazywa dziennikarstwo tendencyjne. "Mniejszość fundamentalistów"?? Zamierzeniem użycia takiego sformułowania jest zmarginalizowanie kreacjonistów. I zostało ono użyte mimo tego, że w stworzenie świata wierzy większość, a nie mniejszość Amerykanów.


Dalej jest tam napisane: "Nauka o stworzeniu twierdzi, że wszystkie gatunki zostały stworzone przez Boga około 10 tys. lat temu i od tego czasu nie ewoluowały".

Tak przy okazji - nie tak mówi nauka o stworzeniu. Głosi natomiast, że wszystkie rodzaje zwierząt zostały stworzone "około" 10 tys. lat temu, a jedyna "ewolucja" to odmiana w ramach tych rodzajów. Po co tworzyć jakiś rzekomy argument, by móc potem go obalić i chwalić się, że tym sposobem można wygrać spór?

Dalej: "Wiemy, że te twierdzenia są fałszywe. (...) Jeśli nie pozwolimy uczniom szkół średnich poznać tego, co mówi nauka..." Taaak... Nie próbuję powstrzymać tych uczniów przed poznaniem tego, co mówi nauka. Kocham naukę! Próbuję jednak nie dopuścić do tego, by tych uczniów okłamywano. Nauka to rzeczy, które można zaobserwować, zbadać i pokazać. Ewolucja NIE JEST częścią nauki.

W czym problem? Czytajcie dalej: "Jeśli nie pozwolimy uczniom na poznanie tego, co oferuje nauka, ryzykujemy, że nie będą w stanie skutecznie konkurować na zajęciach w koledżu czy w globalnej gospodarce". Oto właśnie jest wezwanie ewolucjonistów: Świat ulegnie zniszczeniu, "jeśli nie będziemy głosić ewolucji"! A więc trzeba nam jeszcze więcej i więcej ewolucji, bo inaczej wszyscy pomrzemy!...

Jednym słowem - wydaje im się, że ich religia jest w szkołach niezbędna. A nie jest!


W kolejnym podręczniku teoria ewolucji zajmuje ponad 100 stron. I ani jednej wzmianki o teorii stworzenia. A gdy już - to zawsze z taką drwiną, jaką przed chwilą pokazałem: "mniejszość chrześcijańskich fundamentalistów".

Tak, w naszych podręcznikach wiele się zmieniło.

04.31-07.47

* - Mowa oczywiście o amerykańskim systemie nauczania. Czego nauczano wówczas w Polsce, czy chociażby w Europie - nie wiem. Może "jeszcze" nie wiem.

[dalej]
[do początku]




czwartek, 17 kwietnia 2014

Jak przezwyciężyć pokusę - cz. 2

Roman Chalupka 
kazanie pt. "Jak przezwyciężyć pokusę"

Jezus przechodził wszelką wielką próbę, a w ogrodach Getsemane miała miejsce ta największa, bezsprzecznie.

W Ewangelii Łukasza, rozdziale 22, wierszu 40 oraz 46 znajdujemy bardzo interesujące słowa: Kiedy przybyli na miejsce, powiedział im: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. (...) I powiedział im: Czemu śpicie? Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie (BP). To, co tu Jezus powiedział, jest bardzo ciekawe. Powiedział: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Abyście poradzili sobie z pokusą, gdy już przyjdzie.

A potem mówi: dlaczego śpicie? Wiecie, jak to było z uczniami? Najlepiej wyszło im dokładnie to, co i nam wyszłoby najlepiej, gdyby kazano nam się tak długo modlić - zasnęli. Każdy z nas to zna, prawda? Naprawdę pragniemy się długo modlić, ale w końcu zaczyna nas sen morzyć, nasze myśli nam uciekają, a potem nagle się budzimy w czasie tej modlitwy i myślimy: "Panie Boże, przepraszam". I zaczynam wszystko od początku, bo już nie wiemy, na którym wątku skończyliśmy i zasnęliśmy. Znamy to, prawda? Tak, to jest nasz problem.

Ale Jezus powiedział: Dlaczego śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Jezus dwukrotnie powtarza im to samo. Modlitwa - jako sposób odparcia pokusy.

Tak, jest to bardzo istotne. Zauważyliście logikę słów Jezusa? "Módlcie się TERAZ, abyście - kiedy przyjdzie POTEM pokusa - nie ulegli jej". Jezus nie mówił: "trwajcie sobie spokojnie, pośpijcie, a gdy przyjdzie pokusa, to się zacznijcie modlić". To byłoby dokładnie to, co najczęściej robimy. Bardzo często wielu szczerych ludzi, kochanych chrześcijan przychodzi do mnie i mówi: "Pastorze, jak to jest: przychodzi pokusa, ja się modlę i modlę, a ta pokusa i tak mnie pokonuje. To chrześcijaństwo nie działa tak, jak bym chciał. Ja bym chciał, żeby to działało natychmiast: modlę się i już, Pan Bóg działa! Co to, Pan Bóg pojechał na urlop? Dlaczego tak to jest?"

Gwarantuję wam, że nie pojechał. Problem leży w zupełnie czymś innym. Przestawiliśmy kolejność. Jezus powiedział: "Czuwajcie i módlcie się TERAZ, abyście - kiedy przyjdzie pokusa POTEM - mogli ją odeprzeć".

Ewangelista Mateusz w rozdziale 26, kiedy nawiązuje do tej samej sceny, mówi: Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie. Duch wprawdzie jest ochoczy, ale ciało słabe (Mat. 26,41 BP). Skąd Jezus to wiedział? Bo miał ciało. Skąd wiedział? Bo sam tego doświadczał. Jak to jest, że zwyciężył? Dlatego, że tak zakochał się w swoim Ojcu, że był z Nim tak blisko, że chociaż ciało było omdlałe, senne, to pragnienie bycia z Ojcem było silniejsze i na tym wygrywał w niesamowity sposób.

[dop. wł. - Jeśli ktoś to czyta - każdy z nas przeżył pewną niesamowitą przygodę - zakochanie. Poznał niesamowitą osobę. Taką, z którą chciało się rozmawiać całą noc. I nie, nie było tak, że nie chciało się spać. Spać chciało się strasznie, powieki same leciały w dół i nie chciały się podnosić, głos załamywał się ze zmęczenia, mózg był wyłączony już dawno, trzecia i czwarta kawa nawet już nie działały... Ale i tak człowiek chciał zostać z tą drugą osobą i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać...

Myślę, że pastor Chalupka to właśnie miał na myśli. Ten stopień fascynacji drugą osobą.]

Wnioski wyciągamy często błędne: "Będę czuwał przed pokusą, a po pierwszej oznace trudności będę się modlił". Taki jest nasz wniosek. Musimy się modlić, ZANIM pokusa w ogóle nadejdzie.

Powtarzam to kolejny raz: czuwajcie i módlcie się TERAZ, abyście nie ulegli pokusie POTEM. W Liście do Hebrajczyków czytaliśmy: Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski... Kiedy? TERAZ! Nie dopiero w chwili pokusy. ...abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] pomocy w stosownej chwili (Hebr. 4,16 BT). Kiedy? POTEM! Gdy już pokusa przyjdzie!

Jest to powiedziane jasno! Tak jasno, że aż trudno nam to zrozumieć. Czyżby to tak prosto wszystko to miało działać? Prawdziwe zwycięstwo nad pokusami odnosimy na długo przed tym, zanim one się pojawią i będziemy zdolni je odeprzeć.

[I tu pojawia mi się kolejne porównanie - jak w sporcie. Wygrywa na bieżni ten, który biegnie najszybciej i najszybciej dobiega do mety, i w ogóle wytrzyma cały ten morderczy bieg na tym dystansie. Ale czy ten zwycięzca po prostu ot tak sobie przychodzi, biegnie i wygrywa? Jasne, że nie. To zwycięstwo poprzedzają lata treningów, rozgrzewek, tysiące wcześniej przebiegniętych kilometrów, poznanie mechanizmów działania własnego organizmu - czy lepiej biec na obie nogi jednocześnie, czy może trzymać ciężar ciała tylko na jednej, przerzucając go do czasu do czasu na drugą. Jakie buty najlepsze, jaka pogoda najlepsza, jaka dieta najlepiej wpływa na korzystniejsze wyniki, w jaki sposób oddychać, jaką wagę ciała utrzymywać, żeby nie było za ciężko... Czy biec z muzyką na uszach czy bez, czy muzyka energiczna czy może mocna klasyka... O które składniki mineralne trzeba dietę wzbogacić, które ćwiczenia trzeba dodać do rozgrzewki, żeby rozwinąć odpowiednie mięśnie...

A dopiero potem jest wyścig. I zwycięstwo.]

Gdy spodziewacie się zwycięstwa jedynie na podstawie tego, co czynicie w chwili, kiedy pokusa przychodzi - możecie tylko upaść, nie ma żadnej szansy, aby się udało.

10.04-14.25

[dalej]
[do początku]




wtorek, 15 kwietnia 2014

Dobra Nowina Marka, cz. 1.1.

Początek Dobrej Nowiny Jezusa Chrystusa, Syna Boga.

Jak napisano u proroków:

Oto wysyłam posłańca* przed tobą,
on przygotuje/oczyści** twoją drogę;

To jest głos wołającego na pustkowiu:***
Oczyśćcie**** drogę Pana, uczyńcie Jego ścieżki prostymi/właściwymi!

W ten oto sposób stanął Jan na pustkowiu, aby nawoływać do nawracającego chrztu/zanurzenia, dające przebaczenie od grzechów. Ludzie szli do niego z całej Judei i z Jerozolimy, wyznawali swoje grzechy i byli przez niego chrzczeni/zanurzani w rzece Jordan*****.

Sam Jan natomiast chodził ubrany w jedną kapotę z sierści wielbłąda i pas skórzany na biodrach, żył na świerszczach/szarańczy i dzikim miodzie. I głosił: Za mną idzie jeszcze większy/silniejszy, a nie jestem nawet wart, by się schylić przed nim i zawiązać mu rzemyki u sandałów. Ja ochrzciłem/zanurzyłem was w wodzie, ale on będzie was chrzcił/zanurzał w Duchu Świętym.

na podstawie: Mar. 1,1-8

* - Niektóre tłumaczenia mówią tutaj, że "wysyłam anioła". "Anioł" to inaczej "posłaniec". A tu raczej mowa jest - co można z kontekstu wywnioskować - o Janie Chrzcicielu, niż o jakimś aniele. Choć może i Jan Chrzciciel aniołem był. W sensie "posłańca" na pewno.

** - Ciekawostka: wszystkie przekłady, włącznie z angielskimi, mówią o "przygotowaniu" drogi. Norweski natomiast używa słowa, które oznacza "posprzątać, usunąć niepotrzebne, zaorać ziemię". W greckim jest to słowo κατασκευασει, które translate.google tłumaczy jako "budowę". Niestety, występuje ono w NT tylko trzy razy, za każdym razem w tym samym kontekście, brakuje mi więc możliwości, by sprawdzić to dokładniej. Pozostaje więc pytanie: czy ten posłaniec miał "przygotować, urządzić" tę drogę przed następnym, czy też "posprzątać, zaorać"?

*** - Ponieważ w oryginale nie używano interpunkcji, która może znacząco zmienić sens zdania, teologowie w tym miejscu sprzeczają się, która forma jest poprawna: "to jest głos wołającego na pustkowiu:  przygotujcie...", czy też: "to jest głos wołającego: na pustkowiu przygotujcie...". Tłumaczenia używają jednej i drugiej opcji. Wg mnie - chyba nie ma to znaczenia. Jeśli mowa była o Janie, który przebywał na pustkowiu, to tam też chrzcił. A jeśli mowa o Janie, który na pustkowiu miał przygotowywać drogę (czyli chrzcić), to i tak tam przebywał.

**** - I w tłumaczeniach polskich, i w angielskich (KJV), i w norweskim - wszędzie używane jest to samo słowo, co przy poprzednim przypisie. Ale w greckim nie. W greckim jest to słowo ετοιμασατε, które słownik Stronga tłumaczy jako "uczynić coś gotowym". Wygląda więc na to, że rolą owego posłańca było "zaoranie" drogi przed nadejściem tego, którego poprzedzał, a potem "sprawienie, by była gotowa" na jego nadejście.

***** - Tak, czyta się to normalnie. Ot, ludzie przychodzili i wyznawali grzechy. Dopóki człowiek nie uświadomi sobie, że w tamtych czasach Żydzi mieli prawo wyznawać grzechy tylko w świątyni, tylko składając ofiarę przebłagalną za grzech. Więcej tutaj.

[dalej]




poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Historia Hioba, cz. 1 - Boże, dlaczego?!

Historia Hioba jest pokręcona. To człowiek, który wierzył w Boga, wierzył Bogu i był wierny temu, w co wierzył. I konsekwentny wobec tego, w co wierzył: Żył w ziemi Us człowiek imieniem Job*. Był to mąż sprawiedliwy, prawy, bogobojny i unikający zła (Job 1,1 BT). A Pan Bóg - zgodnie ze starotestamentowymi obietnicami - mu za to błogosławił. Był najbogatszy: A dobytek jego stanowiło siedem tysięcy owiec i trzy tysiące wielbłądów, pięćset par wołów i pięćset oślic oraz bardzo wiele służby; był to mąż najmożniejszy ze wszystkich mieszkańców Wschodu (Job 1,3 BW).

Aż pewnego razu... Otóż pewnego razu się zdarzyło, że przybyli synowie Boga, aby stawić się przed Wiekuistym, a pośród nich przybył też szatan. I Wiekuisty zapytał szatana: 
- Skąd przybywasz? 
A szatan odpowiedział Wiekuistemu: 
- Z wycieczki na ziemię oraz przechadzki po niej. 
Wtedy Wiekuisty powiedział do szatana: 
- Czy zwróciłeś uwagę na mojego sługę Ijoba? Bo (...) nie ma na ziemi tak nienagannego i szczerego, bogobojnego i stroniącego od zła. 
Na to szatan odparł Wiekuistemu, mówiąc:
- Czyż Ijob jest za darmo bogobojnym? (Job 1,6-9 NBG)

Reasumując: na każde pytanie typu "Boże, dlaczego???" - odpowiedź jest jedna: Czy on nie jest nie za darmo bogobojny? I co ma zrobić Bóg wobec takiego pytania? Cały wszechświat w tym momencie patrzy na Niego, w oczekiwaniu na odpowiedź na pytanie, czy człowiek może kochać Boga ot tak, bez powodu, czy może interesownie, tak jak się "kocha" dzień wypłaty. Patrzy cały wszechświat, a gdzieś w przyszłości i my, którzy będziemy oglądać te chwile, jak na jakimś filmie historycznym, może będziemy je zadawać.

Na to szatan odparł Wiekuistemu, mówiąc:
- Czyż Ijob jest za darmo bogobojnym? Czy nie osłoniłeś go wraz z jego domem (...)? Błogosławiłeś sprawom jego rąk, zatem (...) rozmnożył się jego dobytek. Jednak wyciągnij raz Twoją rękę i dotknij wszystkiego, co posiada, a z pewnością otwarcie się ciebie wyrzeknie (Job 1,9-11 NBG).

Co miał więc Bóg zrobić? Odpowiedzieć mu: "Nie, zostaw go, nic mu nie można zrobić?" Czy to by nas przekonało, że faktycznie można kochać Boga bezinteresownie? Może kogoś tak. Ale kogoś w końcu zaczęłoby to zastanawiać, zacząłby mieć wątpliwości i zadawać pytanie: "A może gdyby Hiob nie był tak bogaty, gdyby Bóg mu tak nie błogosławił, to może nie byłby tak bogobojny?..."

Dlatego Bóg się zgodził.

I dlatego każde pytanie "Boże, dlaczego?!" ma taką właśnie odpowiedź: bo szatan Cię oskarżył przed Bogiem, że nie kochasz Go bezinteresownie. Że póki jest dobrze, chwalisz Boga, dziękujesz Mu etc. Ale gdy jest źle...: Wtedy jego żona powiedziała do niego: 
- Bliźnij Bogu i giń. 
Jednak on jej odpowiedział:
- Mówisz tak, jakbyś jako szalona mówiła. Przyjęliśmy od Boga dobre, a mielibyśmy nie przyjmować i złego? (Job 2,9-10 NBG).
Ale gdy jest źle - nie potrafimy powiedzieć tak, jak Hiob.

A dlaczego mielibyśmy tak powiedzieć? Czy jeśli Bóg nas kocha, to nie powinien dać nam pięknego życia, bez chorób i problemów?

Owszem. I daje. To jest właśnie To Życie. Życie Wieczne. Do niego właśnie chce nas On zaprowadzić. Ale póki szatan krąży i oskarża to tego, to tamtego - zawsze będzie działo się coś złego. Byle oddzielić człowieka od Boga, byle spowodować go do zadawania pytań typu: "Boże, dlaczego?!" Dlatego przyszedł na ziemię Jezus i pokazał, że można żyć inaczej. Nie ulegając pokusom szatana. I dlatego też na okrągło opowiadał o "Królestwie Niebieskim" - o Państwie Boga.

A to życie, którym tutaj żyjemy, tych marnych kilkadziesiąt lat, to tylko preludium. To jak życie płodu w brzuchu matki, podczas ciąży, przed tym życiem właściwym.

* - W przekładach biblijnych, na których się opieram, w tym BT wyd. II - używane jest imię Job. W NBG - Ijob. Możliwe, że w nowszych wydaniach BT używana jest forma "Hiob". I taka forma imienia znana jest najszerzej, jeszcze z czasów liceum zdaje się. Jest też powiedzenie "hiobowe wieści" - przez "h" właśnie. Dlatego tej formy imienia będę używał. 

[dalej]




niedziela, 13 kwietnia 2014

Przebaczenie za ofiary

Jan Chrzciciel. Człowiek-samotnik, chadzający swoimi własnymi ścieżkami. Z jednej strony jakby a-społeczny introwertyk, z drugiej strony - jego służba skierowana była do ludzi.

W ówczesnych czasach ludzie, Żydzi - bo to głównie o nich mowa - aby uzyskać przebaczenie od swoich grzechów, musieli udać się do świątyni z ofiarą przebłagalną. Jakimś gołąbkiem, barankiem czy czymś w tym rodzaju. Przypomina to krwawe rzezie Inków? Owszem. Tyle że rzezie Inków i wszelkie podobne rytuały miały na celu "udobruchanie" bożka, a ofiary składane na ołtarzu świątyni jerozolimskiej miały na celu wypalenie w pamięci ofiarującego, że za grzech zapłatą jest śmierć. Tak jest napisane w Biblii. Kto zgrzeszył - musi umrzeć, nie może żyć wiecznie. To właśnie stało się w ogrodzie Eden i to właśnie działo się w świątyni - bo Bóg dopuścił możliwość, by zamiast tego, który zgrzeszył, czyli w jakiś sposób przestąpił prawo Boga, umarł ktoś inny - owca, baran, jagnię, gołąb.

Biedne zwierzątka? Ale to są zwierzęta, które stworzył Bóg i użył je do tego, by człowiek mógł żyć wiecznie z Nim... Jego kunszt, Jego dzieło, toteż i On sam ma prawo dać mu przeznaczenie, sens istnienia.

A wszystko to miało na celu przygotowanie człowieka, że zamiast niego umrze ktoś inny. Ktoś, dzięki komu faktycznie - mimo grzechu - dalsza śmierć nie będzie miała sensu bytu. Cały czas mam tu na myśli tę śmierć, która jest przeciwnością życia wiecznego z Nim, nie tę zwykłą śmierć, którą ponosimy tutaj, w wieku kilkudziesięciu lat bądź wcześniej.

Aż tu nagle przychodzi jakiś samotnik, pustelnik i mówi, że aby uzyskać przebaczenie, nie trzeba już zanosić ofiary do świątyni. Że nadszedł czas, kiedy to, na co wskazywały te wszystkie procedury związane z ofiarami w świątyni, przyszło "w realu". Że trzeba się tylko ochrzcić...

Szok? Totalne pogwałcenie współczesnych zwyczajów, wierzeń, praktycznie połowy podwalin religii?... A to dopiero początek...




czwartek, 10 kwietnia 2014

KŁAMLIWE FAKTY, cz. 1, Ustawa o podręcznikach

Kent Hovind
KŁAMLIWE FAKTY
cz. 1

Kiedyś uczyłem nauk ścisłych. Teraz podróżuję i wykładam nt. stworzenia świata, teorii ewolucji oraz dinozaurów. Niepokoi mnie fakt, że w szkołach uczy się dzieci nieprawdy. W poprzednich częściach mówiłem o kłamstwach w książkach - lubię naukę, zbieram wszelkie dostępne materiały (również podręczniki szkolne). Martwi mnie jednak, że w tych książkach jest wiele nieprawdziwych informacji. Ktoś chce, żeby dzieci wierzyły w to, co jest dzisiaj powszechne - w teorię ewolucji. To zrozumiałe - każdy chce przekonać innych do swoich poglądów. Jednak nie powinno się do tego celu używać kłamstw.

Ja w takim razie spróbuję przekonać was do moich poglądów. Jest to całkiem w porządku, że ludzie próbują to robić, jednak nie powinno używać się do tego kłamstw.

Opowiem wam o niektórych wziętych z podręczników*.

Na pierwszym seminarium (WIEK ZIEMI) mówiliśmy o Wielkim Wybuchu. Że to jest Wielki Niewypał. Nigdy się nie wydarzył. Kłamie się również na temat samego wieku Ziemi - nie ma ona miliardów lat, a tzw. epoka jaskiniowców to też oszustwo. Nie istniał żaden jaskiniowiec. Chyba że Osama bin Laden...

Kłamie się też na temat dinozaurów - nie żyły miliony lat temu. Żyły razem z Adamem i Ewą w ogrodzie Eden.

Powiem jasno - nie jest moim celem wyrzucenie teorii ewolucji ze szkół. Nie próbuję też wprowadzić nauki o stworzeniu do szkół. Chciałbym tylko wyrzucić kłamstwa z tych podręczników. Chociaż gdyby je wszystkie całkowicie usunąć, to nie zostałoby nic, co potwierdzałoby rację bytu teorii ewolucji. A gdy wszystkie argumenty potwierdzające starą teorię zostaną obalone, to myślę, że wówczas jest czas, by znaleźć nową teorię...


Przykładowo: w stanie Wisconsin prawo wymaga, by podręczniki były dokładne. Podobnie w Alabamie - mają być dokładne i aktualne. Teksas - materiały do nauczania mają być oparte na faktach. Floryda - materiały do nauczania mają być dokładne.


Kalifornia - podręczniki mają być dokładne co do faktów. Minnesota - nauczyciel nie może umyślnie blokować lub przeinaczać treści.

[Polskie "Rozporządzenie MEN w sprawie dopuszczania do użytku szkolnego programów i podręczników", z dn. 12 czerwca 2012**, mówi: "Podręcznik przeznaczony do kształcenia ogólnego (można dopuścić do edukacji szkolnej w przypadku, gdy) jest poprawny pod względem merytorycznym, dydaktycznym, wychowawczym i językowym, w szczególności uwzględnia aktualny stan wiedzy naukowej, w tym metodycznej" (paragraf 6, pkt. 8, podpkt. 1a).]



Problem w tym, że w żadnym z tych stanów nie egzekwuje się tych praw. [To samo tyczy się naszego kraju ojczystego]. Podręczniki są niedokładne.

00.01-04.30

* - Mowa będzie niestety o podręcznikach tylko amerykańskich. Ale podobne informacje znajdują się i w polskich, więc hipotezy, podane jako fakty, będą się pokrywać. 
** - Znalezione tutaj: http://www.pearson.pl/angielski/dla-nauczycieli/reforma-edukacji/akty-prawne-i-rozporzadzenia-men/rozporzadzenie-men-w-sprawie-dopuszczania-do-uzytku-szkolnego-programow-i-podrecznikow.html, plik z rozporządzeniem do pobrania tutaj: http://www.pearson.pl/pub/angielski/uploaddocs/reforma-edukacji/rozporzdzenie-podreczniki.2748025723.pdf. Źródło na stronach ministerstwa znajduje się tutaj: http://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU20120000752.

[dalej]




Psalm 46 - Twierdza na górze

Do Boga uciekam, gdy siły brak mi już 
tam pomoc i ratunek dostanę w potrzebie
więc nie boję się - choćby ziemia waliła się z nóg
i choćby góry waliły się w morze przed siebie

Jest taka rzeka, której łyk radości daje smak, 
co wpływa do Miasta Boga, do Jego świątyni
pośrodku miasta niewzruszenie stoi Bóg
każdego ranka pomagając ramionami swymi

Burzą się narody, burzą się całe państwa
Bóg stoi niewzruszenie niczym warowna twierdza
przyjdź, oglądaj, jak to Bóg załatwia
dla nas zdumiewająco, dla Niego to rzecz łatwa

Jak kończy wojny i waśnie uśmierza
jak kruszy broń, a resztę w ogniu pali...
przyznaj, że innego Boga jak On to nie ma
On jest tą twierdzą, majaczącą zawsze na górze, gdzieś tam w oddali

parafraza na podstawie Ps. 46

[inne psalmy]




środa, 9 kwietnia 2014

Jak przezwyciężyć pokusę? - cz. 1

Roman Chalupka
kazanie pt. "Jak przezwyciężyć pokusę"
dostępne w wersji audio tutaj: 
http://www.glosnadziei.pl/archiwum/homilie/158-chalupka-roman

Chciałbym dzisiaj mówić na temat, który zatytułowałem: "Jak przezwyciężyć pokusę".

O tak, jest to bardzo ważne, jest to niesamowity temat. Iluż to ludzi, którzy spotykają się ze mną, rozmawiają i mówią: "Pastorze, ja wiem, jaki powinienem być, ja zdaję sobie sprawę z tego, co Pan Bóg ode mnie oczekuje, ale jak? Jak to osiągnąć? W jaki sposób tego doświadczyć?

Chciałbym, abyśmy na początku przyjęli jedno założenie. To, że chcę się z wami podzielić takim tematem, nie oznacza, że macie przed sobą człowieka, dla którego pokusy nie istnieją i który jest ponad tym wszystkim. Tak, marzę o tym, i chciałbym tak, ale wciąż jeszcze tak nie jest.

Wciąż zmagamy się z różnymi pokusami, a one przychodzą nieoczekiwanie. I wtedy zaciskamy pięści i jesteśmy gotowi wyjść na ring, aby pobić się z tą pokusą... I jakże często jakimś lewym prostym czy prawym sierpowym otrzymujemy cios, który powala nas całkowicie. I co? Jesteśmy przekreśleni? Nie mamy żadnych szans? Trzeba nas zdeptać, otrzepać kurz z naszych nóg i powiedzieć: "A fe, my jesteśmy lepsi, bo w TYM już się nam udało"?

Faktycznie - mówiąc to, mam na myśli reakcje, z którymi często się spotykamy. Faktycznie przyglądamy się sobie bacznie, szukając wad u drugiego człowieka tylko po to, by poczuć się lepiej, bo "przecież ja tego właśnie nie robię". Często mawiam, że ustawiamy w naszych kościołach drabiny do nieba. Jedne nazywam drabinami "co ja już robię, a czego ktoś jeszcze nie robi", a drugie drabiny to są te rzeczy, których "ja już nie robię, a ktoś jeszcze robi". I tak nam się wydaje, że jest nam tak dobrze, bo "jestem o cztery szczeble wyżej".

Ale to nie o to chodzi!

Jak zatem poradzić sobie z nadchodzącą pokusą? Rozumiem, że powinienem całkowicie poddać swój czas, wszystkie wysiłki i skupić się tylko na łączności z Chrystusem... To naprawdę pięknie brzmi! Ale jak to praktycznie zrealizować? Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie ja mam walczyć z moimi problemami. Teoretycznie jestem poddany Chrystusowi, ale... I znowu jest to "ale".

Jak to praktycznie zastosować? Życie pokazuje zupełnie coś innego. Że chociaż wiemy, że chociaż czujemy i pragniemy - jest zupełnie inaczej. Jaki jest nasz udział w przezwyciężaniu grzechu? W przezwyciężaniu pokus, naszych problemów? Jaki MY mamy udział faktycznie? Ile w tym jest naszego wysiłku, którego od nas Pan Bóg oczekuje, aż odniesiemy zwycięstwo nad pokusą?

Nie stawiacie sobie takich pytań? Na pewno. I kiedy wielokrotnie ślubowaliśmy w modlitwach Panu Bogu: "Panie Boże, obiecuję ci, że już nigdy więcej..." A potem przychodzi ta chwila i nie bardzo wiemy, jak się modlić i jak Panu Bogu to wytłumaczyć, że mimo, że "nigdy więcej", to chociaż ten jeden raz - znowu wpadliśmy. Znamy to wszyscy na pamięć. Walczymy z tym wszyscy i nie wiemy, jak właściwie się zmagać.

Spróbujemy teraz popatrzeć na to. Powiem wam, moi drodzy, że na ten sam temat - gdy zerknąłem w swoje notatki - przemawiałem dwadzieścia kilka lat temu. I kiedy odnalazłem te notatki, to pomyślałem: "Spróbuję zmierzyć się z tym kolejny raz". I zauważyłem zupełnie nowe, inne rzeczy! Tak, przez te dwadzieścia kilka lat wzbogaciłem się o wiele nowych doświadczeń, wiele nowych przeżyć. I zbyt wiele mamy za sobą różnych zmagań: zwycięstw i porażek.

Aby mówić o tym pełniej i szerzej, zaprośmy naszego Pana na moment [modlitwa]: Drogi Panie, to nie dla naszej mądrości i wywyższania się chcemy mówić o tak ważnej sprawie. To dla naszego rozpaczliwego poszukiwania zwycięstwa, które jest w Tobie. Wiemy o tym i chcemy o tym mówić, chcemy się tego uczyć. Błogosław nam, błagam gorąco, i ufam, że wysłuchasz, i że dotkniesz swoim Duchem naszych myśli, moich słów i naszych serc. Panie, by to wszystko było dla Twojej chwały, cokolwiek czynimy. Amen.

W Rzym. 14,23 znalazłem słowa, które w bardzo jasny sposób zwracają na temat, o którym właśnie mówimy: Wszystko bowiem, co się czyni niezgodnie z przekonaniem, jest grzechem (BT*). Przekład Biblii Gdańskiej z kolei mówi: albowiem cokolwiek nie jest z wiary, grzechem jest.

Rozumiecie teraz, dlaczego tyle tego mamy wokół siebie? Mam na myśli te grzechy. Skąd się to tak bierze? Bo te rzeczy, które czynimy, nie wypływają z wiary! Bo tę wiarę w danej chwili odłożyliśmy na półkę. O, odkurzoną, wypolerowaną, zadbaną całkiem nieźle, ale odłożyliśmy ją! I momentalnie zaowocowało to grzechem. Tak to jest w naszym życiu: największym grzechem, który powoduje inne grzechy, czy też podstawową przyczyną każdej pokusy jest czynienie czegokolwiek - dobrego czy złego - bez kontaktu przez wiarę z Chrystusem.

To zdanie, które teraz wypowiedziałem, faktycznie przeczytałem i zacytowałem je już jakiś czas temu. I muszę wam coś zdradzić: pewna osoba momentalnie zatrzymała mnie przy drzwiach i powiedziała: "Pastorze, co pastor powiedział?! Że bez względu na to, czy dobre, czy złe, to jeśli bez Chrystusa, to to jest grzechem?!" Odpowiedziałem, że tak. Usłyszałem: "To ja się nie potrafię z tym pogodzić". Porozmawialiśmy potem i starałem się mu wyjaśnić, ale czy - moi drodzy - przypadkiem i wy nie myślicie w podobny sposób? Czy nie myślicie w ten sposób, że jeśli coś jest dobre dla kogoś, jeśli coś, co uczyniłem, nie jest złe w swoich założeniach, no to przecież to nie jest złe, to jest porządną rzeczą, która w oczach Bożych ma wartość!

Ale okazuje się, że nie! Że wszystko, co w oczach Bożych ma wartość, musi wypływać z wiary w Jezusa Chrystusa, który jest wszystkim we wszystkim, absolutnie wszystkim we wszystkim [parafraza jednego z tekstów biblijnych - dop. wł.].

Apostoł Św. Paweł - a ja wciąż wierzę, że to on jest autorem listu do Hebrajczyków - napisał w rozdziale 4 tekst, do którego wracam tylko z tego powodu, aby stał się dla nas podstawą dzisiejszego rozważania. Hebr. 4,14-16: Mając zatem wielkiego arcykapłana, który wszedł do nieba, Jezusa, Syna Bożego, mocno trwajmy przy wierze. Nie mamy przecież arcykapłana, który nie potrafiłby współczuć w naszych słabościach, ale takiego, który podobnie jak my doznał tego wszystkiego, czego my doznajemy z wyjątkiem grzechu. Przystąpmy więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali zmiłowanie i znaleźli pomocną łaskę w potrzebie (BP). [BG część tego fragmentu oddaje w ten sposób: Albowiem nie mamy najwyższego kapłana, który by nie mógł z nami cierpieć krewkości naszych, lecz skuszonego we wszystkiem na podobieństwo nas, oprócz grzechu.]

Przepiękny fragment, nieprawdaż? Mamy takiego arcykapłana, który nas rozumie! Mamy takiego Jezusa, który czuje to, co my czujemy! Który wie, co to znaczy stawiać czoła pokusie. Tak, Jezus nie wie, co to znaczy zgrzeszyć, bo nigdy nie zgrzeszył, ale wie, co znaczą pokusy, bo był kuszony we wszystkim tak, jak my. I całe szczęście - i tu biorę, moi kochani, głęboki oddech i mówię: O, to jest to! Jeśli mój zbawiciel mnie rozumie, i to rozumie nie teoretycznie, i nie dlatego, że przeczytał na ten temat, ale dlatego, że stał się człowiekiem, że był na ziemi, że chodził tutaj po tej ziemi, i że żył i doświadczał dokładnie tego samego!

Ja wiem, że niektórzy z was pomyślą: "Ejże, pastorze, to wcale tak nie jest! Jezus nie mógł doświadczać tego samego! Przepraszam bardzo, czy Jezus był kuszony, aby pójść na czwarte w tym tygodniu lody do McDonalda? Czy Jezus był kuszony, by oglądać nocny program telewizyjny?"

Ale nikt tu nie mówi o TYCH SAMYCH rzeczach. Mówimy o tym samym STOPNIU kuszenia. Rozumiemy się? Mówimy o tej samej głębi i sile pokusy, a nie o tych samych rzeczach. Rzeczy są tylko drobiazgiem, to nie ma takiego znaczenia, czy to chodzi o to, czy o tamto [nawiasem - jeśli chodzi o rzeczy, to i tak dla jednego człowieka przezwyciężenie np. ochoty upicia się na full ma inny "stopień rażenia" niż obplotkowanie znajomej na fejsie, a dla drugiego odwrotnie]. Chodzi tutaj o siłę pokusy, o stawianie czoła samemu Lucyferowi, który przyszedł do Jezusa i zaczął z nim dyskutować, chcąc go skusić.

00.01-10.03

* - Oryginalnie pastor bazuje na Biblii Warszawskiej. 





wtorek, 8 kwietnia 2014

List Jakuba, cz. 1.2, Słuchaj i wykonuj to

A to musicie wiedzieć, moi drodzy bracia: niech każdy będzie chętny do słuchania, ale niechętny do mówienia i ostatni do bycia rozgniewanym. Bo złość człowieka nie prowadzi do tego, co jest właściwe wobec Boga. Więc odłóżcie cały brud i złośliwość i ulegnijcie tym słowom, które są zasiane w was, które mają moc/władzę zbawić wasze dusze. Musicie robić to, co Słowo mówi, a nie tylko słuchać, inaczej będziecie oszukiwać samych siebie.

Bo ten, co słucha Słowa, ale nie wykonuje tego, co Słowo mu podpowiada, podobny jest do człowieka, który patrzy na swoją twarz w lustrze. Patrzy, patrzy, a potem idzie dalej swoją drogą, od razu zapominając, co zobaczył. Ale ten, co zagląda w doskonałe prawo wolności i trwa w nim, nie jest jak zapominalski słuchacz, ale czyni to, co powinien. Taki człowiek będzie szczęśliwy w swoich poczynaniach.

Ten, kto uważa, że jest pobożny*, ale nie trzyma swojego języka na wodzy, ten oszukuje / wprowadza w błąd sam siebie, a jego pobożność jest bez wartości. Taka, która jest czysta dla Boga, naszego Ojca, i wolna od błędów, to pomaganie wdowom i dzieciom nieposiadającym rodziców** w ich biedzie, i nie pozwalanie sobie na skalanie się wpływami ze świata.

na podstawie: Jak. 1,19-27

* - Gwoli ciekawostki: słowo "pobożny" po norwesku to "wielbiący Boga". Dokładnie tak to się przekłada. 
** - Tak, wiem, takie dziecko to sierota. Tyle że słowo to ma również negatywny wydźwięk w innym znaczeniu, więc wolę go nie używać.

[dalej]
[do początku]