Jan 16,6 BGU
Uczniowie, którzy byli Żydami, tak jak inni Żydzi ulegli oczekiwaniom swojego narodu. Okupowani przez Rzymian, nauczani w swoich pismach o obietnicy Boga, że będą "panować" - czekali ciągle na kogoś, kto poprowadzi ich do walki przeciw Rzymianom. I który sprawi, że naród izraelski stanie się potęgą. Na takiego swojego Piłsudskiego.
Tymczasem podczas ostatniej wspólnej kolacji Jezus mówił im same nieprzyjemne rzeczy... Nie nieprzyjemne dla nich samych, ale nieprzyjemne w stosunku do ich oczekiwań. Ich mistrz umrze? Nie wyzwoli narodu? A oni sami będą wykluczani z synagog? Ktoś może być przeciwko nim wierząc, że robi to w imieniu Boga? Co to za absurdy?
Dlatego czasami tracili z oczu prawdziwy sens tego, co Jezus robił. Dlatego wielu rzeczy, które im mówił, nie rozumieli. Byli zakleszczeni w jednej koleinie myślowej i ciężko było im zrozumieć cokolwiek, co nie pasowało do koleiny.
Duch Święty, który później przyszedł, po zmartwychwstaniu Jezusa, musiał mieć naprawdę dużo pracy...
To się zdarza - człowiek obserwuje pewne wydarzenia czy cokolwiek innego, pewnych elementów nie rozumie, bo nie mieszczą mu się w jego początkowych założeniach, aż tu nagle przychodzi jedna chwila, olśnienie - i nagle wszystko staje się jasne. Takie olśnienie musiał też "wypracować" Duch w uczniach, by w końcu zrozumieli to wszystko, co Jezus im przez cały ten czas mówił. Tym bardziej, że smutek, który później mieli z powodu śmierci Jezusa, w połączeniu z tymi wszystkimi elementami, których nie rozumieli, dodatkowo mógł ich zniechęcić.
Rozmyślając więc sobie luźno - jeśli ktoś pielęgnuje w sobie jakiś smutek czy żal, może stać się on przeszkodą w zrozumieniu pewnych rzeczy. Mam tu na myśli zarówno sprawy między każdym z nas a Bogiem, jak i odbiciem tego stosunku - sprawy między kobietą a mężczyzną. Trzeba więc pozwolić działać Duchowi, by to wszystko wyprostował. Aż przyjdzie owo olśnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz