czwartek, 31 października 2013

NOWE ŻYCIE, cz. 1.1 - Plan w przyrodzie

Mark Finley
seria wykładów pt. "Nowe Życie"
wykład 1 - "Z nadzieją w przyszłość", fragmenty

Czy nasz świat nie jest jak statek spuszczony z kotwicy? Czy ktoś w ogóle nim kieruje? Czy ktoś kontroluje los tej planety? Ziemia pędzi w przestrzeni kosmicznej 107 tys. km/h. Czy ktoś ją prowadzi? Czy nasza Ziemia nagle eksploduje i całe życie zostanie zakończone? Czy może nasza planeta będzie się zbliżała do Słońca sukcesywnie tak blisko, że w końcu spali się w ogromnej temperaturze?

Czy ktoś to wszystko kontroluje?

Zastanawiają się nad tym wszyscy - na wschodzie świata i na zachodzie. Naukowcy, socjolodzy, politycy, teolodzy.

Po raz pierwszy w historii świata ludzkość jest w stanie zniszczyć się sama. Czy któraś z tych toczących się wciąż wojen może zamienić się w nuklearną? Czy ludzkość zniszczy się sama? Czy jesteśmy jak statek bez kotwicy?

Czy ktoś troszczy się o bieg tej planety?

Co przyniesie przyszłość? Nie za 10 czy 20 lat, ale za 50, 100, 200.

Biblia mówi w Księdze Hioba: spójrzcie na przyrodę: słońce wstaje o czasie! I zachodzi o czasie! Przyroda żyje wg jakiegoś planu. Popatrzcie na rośliny - w jakim porządku wszystko się odbywa. Zwróćcie uwagę na ich symetrię, na ich delikatność. Albo jak wygląda płatek śniegu pod mikroskopem? Każdy jest inny, każdy jest uporządkowany, symetryczny. Nie musimy więc martwić się więc o to, że w przyrodzie jest jakiś nieporządek.

Wyobraźmy sobie, że idziemy przez las i nagle znajdujemy pajęczynę. Czy jest ona rozciągnięta przypadkowo, chaotycznie? Nie! Jest symetryczna, uporządkowana. I ktoś mógłby zapytać - jak ten pająk trafił do tej pajęczyny? Przez przypadek? Nie! Istnienie pajęczyny wskazuje na to, że jest ktoś, kto ją wykonał. Jeżeli moja ludzka inteligencja wskazuje na to, że jeżeli jest pajęczyna, to musiał być i pająk, który ją uprządł, to w takim razie cały wszechświat jest znacznie bardziej skomplikowany niż pajęczyna, począwszy od najmniejszej komórki, aż po całe warstwy atmosfery.

Jest plan! Od wschodu słońca aż do zachodu - jest plan! Wszystkie przypływy i odpływy wskazują na to, że jest jakiś plan! I tak, jak chodzący zegar wskazuje na to, że był zegarmistrz, który go wykonał i wyregulował, tak i wszechświat wskazuje na to, że ktoś go stworzył i wyregulował.

A czy jest jakiś plan dla biegu historii? Czy ten sam Bóg, który ma plan dla przyrody, pokazał plan dla historii całego świata?

Nie czyni Wszechmogący Pan nic, jeżeli nie objawił swojego planu swoim sługom, prorokom (Am. 3,7 BW). Zwróćcie uwagę - Bóg nie robi NIC, jeśli wcześniej o tym nie poinformuje. Biblijni prorocy uprzedzali wcześniej o planie Boga - dla starożytnego Izraela i dla całego świata. 

0.00-17.25

[dalej]



środa, 30 października 2013

Rachunek sumienia

Ciekawostka. To, co napisałem tutaj (Nowa Ziemia, cz. 7) i tutaj (Opowieść Janka, cz. 6.3) jakby się uzupełniało. Jezus zwraca uwagę ludziom przybyłym za nim, że szukali go nie dlatego, że w uwierzyli w Niego, ale dlatego, że dostali darmowe jedzenie. A dalej, jakby kpina... Mimo tego, na co Jezus zwrócił im uwagę, ludzie nadal obstawali przy swoim: "Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!"

Kawałek dalej jest napisane, że od tego czasu wielu z tych, co chodzili za Jezusem, zawróciło i więcej z Nim nie chodziło (Jan 6,66; będzie też w Opowieści Janka, cz. 6.4). Skąd ja to znam?

Więc motywacja jest ważna. Motywacja do bycia z Bogiem. Niewłaściwa motywacja może spowodować, że gdy zabraknie motywującego bodźca, cała ideologia się rozpadnie.

Pamiętam dobrze ten moment, gdy powiedziałem w modlitwie: "Wybacz Boże, ale ponieważ mi nie pomagasz wyjść na prostą, muszę postawić pracę na pierwszym miejscu. Przed Tobą". Potem było już z górki. Nie w sensie, że łatwiej. W sensie - z każdym kolejnym rokiem staczałem się coraz bardziej w dół. Może nie stałem się alkoholikiem, ale za to bardzo uwypukliły się negatywne cechy mojego charakteru. Takie, przy których bycie alkoholikiem to pikuś. Doprowadziło to do katastrofy. Podobnie jak podejmowanie pewnych decyzji, mimo braku przekonania do nich - również doprowadziło to do pewnej katastrofy. I - co gorsza - nie tylko w moim życiu. Ucierpieli na tym głównie ludzie z mojego otoczenia. Jedni mniej, inni więcej, ktoś najwięcej.

A co najgorsze - postawienie pracy na pierwszym miejscu wcale nie pomogło mi wyjść na prostą. Wręcz przeciwnie. I tu kłaniają się przypowieści Jezusa o zbudowaniu domu na odpowiednim fundamencie (będzie o tym później) i fragment jednego z Psalmów: "Póki Pan domu nie zbuduje, próżno trudzą się budowniczowie"...

Teraz staram się poskładać wszystko do kupy. Nie jest to takie ot, pstryknięcie palcem. To cofnięcie się w rozwoju osobistym o dobrych kilka lat. Z ludźmi, którzy ucierpieli na kontakcie ze mną udaje mi się utrzymać kontakt. Nie ze wszystkimi.

Człowiek podczas dnia musi jeść i pić. Podstawowe produkty - chleb i woda. Jezus mówi, że kto będzie spożywał Jego chleb i pił Jego wodę, będzie syty. Wewnętrznie. Nie będzie czuł jakiejś dziwnej pustki, nie będzie czuł, że czegoś w jego życiu ciągle brakuje. (O co chodzi z tym spożywaniem - jeszcze napiszę). To jak przychodzenie do wiecznego źródła, gdzie chleb nigdy się nie kończy (notabene - jak ten chleb w rękach Jezusa podczas rozdzielania go pomiędzy tych kilka tysięcy osób), a wypicie wody powoduje zaspokojenie pragnienia (Jan, rozdz. 4). Nie jak wypicie pepsi, gdy człowiek pije wciąż więcej i więcej, bo słodkie. Ta woda nie smakuje jak ta pepsi, nie jest słodka, nie ma bąbelków, nie jest frykasem. Czasem gorzko ją przełknąć, gdy podczas takiego ciągłego poznawania Boga człowiek uświadamia sobie pewne rzeczy, które mają miejsce w jego życiu...

W trakcie pisania tego bloga uświadomiłem sobie, co jest najważniejsze w byciu razem z Bogiem. Na czym polega wiara w Boga. Czy też raczej - wiara Bogu. Bo wierzyć w istnienie Boga to jedno, a uwierzyć Bogu na słowo - to zupełnie coś innego. Ale to wiedziałem zawsze. Teraz chodzi raczej o te wnioski, do których dochodziłem, począwszy od kazania o tym, jak Bóg poświęcił swoje dziecko (największy dar od Boga: cz. 1 i cz. 2), aż do uświadomienia sobie kwintesencji nauki Jezusa (o cokolwiek się troszczycie, szukajcie najpierw Państwa Boga - początek serii Nowa Ziemia).



wtorek, 29 października 2013

Opowieść Janka, cz. 6.3.

Dzień później tłum ludzi wciąż był po drugiej stronie jeziora. Zobaczyli, że tam była tylko ta jedna łódź, którą odpłynęli uczniowie Jezusa, ale wiedzieli, że on sam nie odpłynął razem z nimi - odpłynęli sami. Tymczasem kilka łodzi z Tyberiady podążało w kierunku miejsca, w którym Jezus dziękował za chleby i gdzie lud je zjadł. Kiedy więc ludzie zobaczyli, że ani Jezusa, ani jego uczniów tam nie było, zeszli do łodzi i przeprawili się do Kafarnaum, żeby go znaleźć. Znaleźli go tam i powiedzieli do niego:
- Mistrzu, kiedy tu przybyłeś?
- Naprawdę, mówię wam - odpowiedział Jezus - nie szukacie mnie dlatego, że widzieliście znaki/cuda, ale dlatego, że chleba się najedliście. Pracujcie nie na to jedzenie, co przemija, ale na to, które daje życie wieczne, a które Syn Człowieczy chce wam dać. Bo to Jego Bóg Ojciec naznaczył swoją pieczęcią.

Wtedy oni powiedzieli do niego:
- Jakie więc są rzeczy, które Bóg chciałby, żebyśmy wykonywali?
- To jest to, co Bóg chciałby, żebyście się tym zajmowali: uwierzcie w Tego, którego Bóg przysłał.
- A jaki znak nam pokażesz, żebyśmy go zobaczyli i uwierzyli w ciebie? Nasi ojcowie jedli mannę na pustyni, tak jest napisane: "Chleb z nieba dał im do jedzenia".
- Naprawdę, mówię wam - odpowiedział Jezus - to nie Mojżesz dał wam chleba z nieba. To mój Ojciec daje wam prawdziwy chleb z nieba. Chleb Boga jest chlebem, który schodzi z nieba i daje światu życie.
Wtedy oni odpowiedzieli:
- Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!
- Ja jestem chlebem życia. Ten, kto przyjdzie do mnie, nie będzie głodować. Kto uwierzy we mnie, nigdy nie będzie spragniony. Ale mówię wam: widzicie mnie, a nie wierzycie. Wszystkich, których Ojciec mi daje i przychodzą do mnie, nigdy nie odrzucę. Bo nie zszedłem z nieba, żeby robić to, co ja chcę, ale co chce ten, który mnie przysłał. A on chce, żebym nie stracił tych wszystkich, którzy do mnie przychodzą, ale wskrzesił ich w Dniu Ostatnim. Bo taka jest Jego wola, żeby każdy, kto zobaczył Syna i uwierzył w Niego, miał życie wieczne, a ja go wskrzeszę w Dzień Ostatni.

Żydzi szemrali trochę przeciw Niemu, bo powiedział, że jest chlebem, który przyszedł z nieba. I pytali między sobą:
- Czy nie jest to Jezus, syn Józefa? Znamy przecież zarówno jego ojca, jak i matkę. Jak on może mówić, że przybył z nieba?
- Nie szemrajcie tam między sobą! - odpowiadał Jezus. - Nikt nie może przyjść do mnie, jeśli Ojciec go nie wyśle / nie pociągnie, a ja go wtedy wskrzeszę w Dzień Ostatni. U proroków jest napisane: "Wszyscy będą przez Boga nauczani". Ten, który słucha Ojca i uczy się od Niego, przychodzi do mnie. Ale nikt Ojca nie widział, oprócz tego, który jest od Ojca.

Naprawdę, mówię wam: ten, który wierzy, żyje wiecznie. To ja jestem chlebem życia. Wasi ojcowie jedli mannę na pustyni, ale umarli. A ten chleb, który przychodzi z nieba, jest taki, że ten, który się nim posila, nie umiera. Ja jestem tym żywym chlebem, który zszedł z nieba. Ten, który posila się tym chlebem, będzie żył przez wieczność. A chlebem, który chcę wam dać, jest moje ciało, które oddam dla życia świata.

Wtedy między Żydami wybuchł spór i pytali:
- Jak on może oddać nam swoje ciało do jedzenia??
- Naprawdę, mówię wam - odpowiedział Jezus. - Jeśli nie posilicie się ciałem Syna Człowieczego i nie napijecie jego krwi, nie będzie w was Życia. Ale ten, który to robi, ma życie wieczne, a ja go wskrzeszę w Dzień Ostatni. Bo moje ciało jest prawdziwym pokarmem, a moja krew - prawdziwym napojem. Ten, który spożywa moje ciało i pije moją krew, pozostaje we mnie, a ja w nim. Tak właśnie Ojciec wysłał mnie i ja żyję przy Nim, i tak samo ten, który będzie mnie spożywać, będzie żył przy mnie. To jest właśnie ten chleb, który przyszedł z nieba, a nie ten, co wasi ojcowie, którzy umarli, jedli. Ten, który będzie jadł ten chleb, będzie żył całą wieczność.

To wszystko mówił Jezus, gdy wykładał ludziom nauki w synagodze w Kafarnaum.

na podstawie: Jan 6,22-59

[dalej]
[do początku]


poniedziałek, 28 października 2013

WIEK ZIEMI, cz. 16, Warstwy lodu, prążki lodu

Kent Hovind
WIEK ZIEMI
cz. 16

Pewnego razu miałem wystąpienie w Denver. Zaproszono mnie potem do międzynarodowego laboratorium w Martville, aby udowodnić mi, że mylę się co do wieku Ziemi. Zabrano mnie do wielkiej zamrażarki. Panowała w niej temperatura -36 st. Ja jestem z Florydy i było mi tam naprawdę zimno...

Powiedziano mi tam: panie Hovind, jeździmy na biegun południowy i na Grenlandię. Wiercimy dziury w lodzie i przechowujemy środkową część odwiertu. Poproszono mnie, bym obejrzał kilka próbek. To mogło być ciekawe. Pokazano mi próbki i zapytano:
- Czy widzi pan te prążki?
- Tak, oczywiście!
- W okresie lata śnieg topi się trochę i potem ponownie zamarza, tworząc przezroczysty lód. W okresie zimy śnieg uszczelnia się i zatrzymuje pęcherzyki powietrza, tworząc biały lód. Dlatego te pierwsze prążki wyglądają, jakby były ciemne. Ciemne-jasne-ciemne-jasne wskazują odpowiednio na lato-zima-lato-zima. Dotarliśmy 3 tys. metrów pod ziemię i naliczyliśmy 135 tys. corocznych prążków. Dlaczego więc uczy pan ludzi, że Ziemia ma tylko 6 tys. lat?


Zapytałem ich o to, czy nie jest to tylko przypuszczenie, że te krążki są coroczne. Akurat nie wiedzieli nic o pewnej zaginionej eskadrze. Niektórym samolotom podczas II Wojny Światowej kończyło się paliwo i wiele z nich spadło na Grenlandię. Pewien bogacz z Kentucky wpadł na genialny pomysł, aby wydobyć te samoloty spod lodu.


W roku 1990 zaczęto przeszukiwać powierzchnię za pomocą radaru, ponieważ samoloty były ok. 80 m pod powierzchnią. Zlokalizowano P38 i wytopiono otwór, by go wydostać. Schodzono głębiej i głębiej, aż w końcu trafiono na samolot. Rozmontowano samolot na części i przewieziono do Middlesboro w stanie Kentucky. W roku 2002 miała miejsce udana próba startu tym samolotem.


Rozmawiałem z człowiekiem, który schodził w dół. Zapytałem go, czy ten samolot tkwił w lodzie przez 48 lat na głębokości na 80 m. To daje nam 1,67 m / rok. Tamci naukowcy natomiast dowiercili się do głębokości 3 tys. m, a dzieląc to przez 1,67 m otrzymamy 1800 lat. Co z ich 135 tys. lat?

Teraz już wiem. Głębsze warstwy pod wpływem obciążenia są przyciskane i zamieniają się w lód ziarnisty. A więc proponowane przeze mnie 4.400 lat to wystarczająco dużo czasu na wytłumaczenie tych zjawisk.

Spotkałem się później z Bobem (jednym z tych naukowców) jeszcze raz. Zapytałem go:
- Bob, wyciągałeś ten samolot, prawda?
- Tak, byłem członkiem ekipy.
- Bob, kiedy topiliście lód, to czy były tam prążki?
- O tak, były ich setki!
- Chwileczkę. Jak można uzyskać setki "corocznych" prążków w ciągu 48 lat?? Wydaje mi się, że powinno ich być 48, nieprawdaż?
- O nie! Na pewno było ich kilkaset!


Pewien człowiek z Alaski napisał do mnie, że na jego samochodzie w ciągu 8 godzin pojawia się 15 warstw śniegu. Nie 15 cali (ok. 38 cm), ale 15 różniących się od siebie warstw śniegu. Eskimosi mają ok. 40 słów na określenie zjawiska "śnieg". W końcu o czym innym mogą tam rozmawiać?...

Moi drodzy, to nie są prążki coroczne. Te prążki nie odnoszą się do lata i zimy, lecz do ciepła i zimna. W ciągu jednego dnia można uzyskać nawet 5 prążków! Jednak naukowcy z Scientific American wciąż nazywają je prążkami corocznymi!

01.43.42-01.48.27


[dalej]
[do początku]




sobota, 26 października 2013

Nowa Ziemia, cz. 12, Wzajemna troska

Czas powrócić do lektury o tym Domu, o którym mówił Jezus. O Nowej Ziemi.

Najbardziej znany fragment na ten temat znajduje się chyba w Apokalipsie, w dwóch ostatnich rozdziałach Biblii. Apokalipsa, rozdział 21:

Potem ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma (w. 1 BP). - To, że niebo przeminęło, już wiem. Zwinie się z hukiem. Natomiast to, że nie będzie już morza, wcale mnie nie cieszy. Lubię morze, lubię wodę. Lubię pływać, lubię siedzieć nad wodą, lubię oglądać programy o świecie podwodnym - jest taki spokojny. Marzę o tym, żeby wsiąść na żaglówkę i móc pływać do woli. A gdy morza nie będzie, to co - wsiądę na deskorolkę z przyczepionym żaglem?...

I widziałem miasto święte, nowe Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga, przygotowane jak przyozdobiona oblubienica dla męża swego (w. 2 BW). - Nowe miasto, niech będzie. Powiedzmy, że taki "następca" raju Adama i Ewy.

I usłyszałem donośny głos z tronu mówiący: Oto przybytek Boga między ludźmi! I będzie mieszkał z nimi, a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi (w. 3). - Jak w raju - Bóg będzie się przechadzał alejkami, będzie nagabywał, będzie żył razem z nami. Nie gdzieś ponad, nie tak, że czasem trzeba naprawdę wysilić swoją wiarę, by nadal w to wierzyć, ale będzie go widać naocznie. Jego istnienie będzie tak samo oczywiste, jak istnienie mojego sąsiada. Zawsze będzie można do niego pójść na kawę (na soczek??), pogadać, poradzić się, razem wyskoczyć na ryby. Tia... Nie po to, by je łowić, ale by sobie na nie popatrzeć. Może porobić im jakieś fajne zdjęcia.

I otrze Bóg wszelką łzę z ich oczu, i śmierci już nie będzie ani smutku, ani krzyku, ani bólu nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły (w. 4 BGU). - Każdy ból jest spowodowany tym, że ktoś coś źle zrobił. Ktoś nie był dokładny, źle zamontował jakąś część w samochodzie, lub konstruktor nie pomyślał do końca i źle coś zaprojektował, albo zaprojektował dobrze, ale księgowy powiedział, że coś takiego w produkcji seryjnej będzie za drogie. I potem zonk. Wypadek. Ból. Ból psychiczny - "dlaczego właśnie ja?...". Skoki z pomostu na główkę do nieznanej wody, całe życie na wózku inwalidzkim - "dlaczego ja?"... Bo Bóg uczy szacunku do siebie: "miłuj bliźniego swego jak siebie samego" - jeśli ktoś ceni swoją osobę, zna swoją wartość, to z szacunku do siebie nie będzie ryzykował utraty pełnosprawności w głupi sposób.

To więc, że ktoś nie był dokładny, coś zaniedbał - jest w jakiś sposób przestąpieniem prawa. Bo taki konstruktor/monter pomyślał o sobie, o swojej wygodzie, że czegoś tam nie będzie musiał robić. Ale nie pomyślał o innych osobach, które z tego urządzenia będą korzystać. "Miłuj bliźniego swego..." oznacza również troskę o kogoś innego. Nawet tego nieznanego.

Mieszkam teraz w Norwegii. Jest to zupełnie inny kraj. Zupełnie inna mentalność ludzi, zupełnie inne priorytety. W Polsce priorytetem jest - niestety - przeżyć. Zrobić wszystko, bo przeżyć do pierwszego. Uczciwie czy nie - byle przeżyć. Wielu posuwa się do tego, że aby przeżyć, nie wystarczą im normalne rzeczy do użytku codziennego. Po co mieć normalny samochód, na miarę potrzeb, skoro można jeździć wypasionym SUVem? Po co mieć dom 5-pokojowy dla 4-osobowej rodziny, skoro można mieć wypasiony pałac w Konstancinie Jeziornej?

Tymczasem Skandynawowie nastawieni są właśnie na współżycie społeczne. Przepisy prawne, które poznałem do tej pory, skonstruowane są w taki sposób, by uczynić życie lżejszym, bezpieczniejszym. Bardziej sensownym. Norwegia jest jednym z nielicznych krajów na świecie, gdzie pieszy - zgodnie z kodeksem prawnym - może przechodzić przez jezdnię na czerwonym świetle. Pod warunkiem, że nie będzie przeszkodą dla kierującego pojazdem lub nie stworzy innego zagrożenia. Jeździ się tu powoli - bo jest górzyście, pełno jest zakrętów, a i warunki atmosferyczne często są takie, że trzeba uważać. Jest więc bezpieczniej. Na kursach na prawo jazdy podobno (bo wiem o tym tylko ze słyszenia) największy nacisk podczas nauki kursantów kładzie się na współżycie na drodze - jak jeździć, myśląc "bezpiecznie" o wszystkim, co się dzieje wokół. Jak ułatwić życie komuś, kto ma akurat trudny wyjazd z podporządkowanej (bo idzie np. z dołu, pod potężnym nachyleniem). W Polsce funkcjonuje to na podobnej zasadzie, jednak z innych pobudek, jako zasada ograniczonego zaufania. Czyli: rozglądaj się dookoła, bo nigdy nie wiesz, co komu do głowy wpadnie...

Nie chodzi tu teraz o to, który kraj jest lepszy, czy który system jest lepszy. Chodzi o to, że zobaczyłem tutaj, jak działa społeczeństwo, które jest wychowane w duchu wzajemnej troski o siebie. Zupełnie jak jedna, wielka rodzina.

Nie wnikam więc teraz w to, dlaczego tak się dzieje - bo to jest oczywiste. Ktoś może stwierdzić - tak, tam ludzie są bogaci, mogą sobie na to pozwolić... A może ten argument wcale nie jest przyczyną, ale skutkiem? Może Kraje Europy Zachodniej są bogatsze nie dlatego, że są spokojniejsze (w sensie podejścia do drugiego człowieka), ale właśnie dlatego lepiej im się wiedzie, bo ludzie lepiej się do siebie odnoszą? Może jest to w jakiś sposób powiązane właśnie z błogosławieństwem Boga? Z tym, że ponieważ tam o wiele częściej można dostrzec oznaki kierowania się przykazaniem "miłuj bliźniego swego...", to Bóg bardziej/częściej im błogosławi? Częściej sprzyja w ekonomicznych przedsięwzięciach? Przecież to właśnie w XVI/XVII wieku, gdy Europa Zachodnia spowita była mrokiem nietolerancji, gdy miejsce miały reformacje religijne, podczas których zagorzali zwolennicy starych zasad zabijali tych, którzy dostrzegali, że można zmienić coś w swoim życiu, by żyło się lepiej - właśnie wtedy Polska, znana w tamtych czasach ze swojej tolerancji etnicznej i religijnej - była potęgą europejską. Podczas gdy we Francji ścinano głowy myślącym inaczej, w Niemczech nastąpił wielki rozgardiasz w wyniku zapędzenia się ludności w fanatyzm reformacyjny, wskutek czego pseudo-już-reformatorzy sami stali się nietolerancyjni - właśnie wtedy w Polsce schronienie znajdowali prześladowani protestanci. W sejmie wielu posłów było kalwinistami. W społeczeństwie ogromny odsetek stanowili Żydzi. Wtedy właśnie Polska się rozwijała i wsławiła się wieloma wybitnościami, takimi jak np. husaria. Dopiero potem, od "liberum veto" i zrywania obrad sejmowych, od rozbiorów i obu wojen - wszystko się "rypło". 

[dalej]
[do początku]


Nowa Ziemia, cz. 11, Dotrzeć do Domu

Każdy, kto grzeszy, dopuszcza się bezprawia, ponieważ grzech jest bezprawiem. Wiecie, że On się objawił po to, aby zgładzić grzechy, w Nim zaś nie ma grzechu. Każdy, kto trwa w Nim, nie grzeszy (...) Każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże; taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga. (...) Taka bowiem jest wola Boża, którą objawiono nam od początku, abyśmy się wzajemnie miłowali. (...) Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serce. A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko. Umiłowani, jeśli serce nas nie oskarża, mamy ufność wobec Boga, i o co prosić będziemy, otrzymamy od Niego, ponieważ zachowujemy Jego przykazania i czynimy to, co się Jemu podoba. A przykazanie Jego zaś jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał. Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim; a to, że trwa On w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał.
1 Jan 3,4-6.9.11.18-24

Grzech jest bezprawiem. Czyli wszystko, co nie jest zgodne z prawem nadanym przez Boga, z przykazaniami, nazywa się grzechem.

Sposób na grzech jest jeden - trwać w Jezusie. W sensie - jak ja to rozumiem - czytać o Nim, próbować zrozumieć Jego postępowanie, Jego pobudki, Jego sposób życia. Jego ideę przewodnią. A jaka jest Jego idea przewodnia? W domu Ojca mego wiele jest mieszkań... Dotrzeć do tego domu. Sensem życia jest "miłowanie" Boga i tych, których On stworzył, których On podtrzymuje przy życiu, i na których On też czeka. W swoim Domu.

A kto będzie chociaż próbował żyć zgodnie z tym prawem - Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie (Jan 14,21 BT) - temu Jezus da się poznać. To jak z kolegą w pracy - póki z nim tylko pracujemy, poznajemy go podczas pracy. A w pracy jest różnie, współpraca nie zawsze się układa. Ale gdy już się zaczyna dobrze współpracować i zaczniemy z nim rozmawiać nieco więcej, zaczniemy go poznawać od jego prywatnej strony - pomysły, idee, co dla niego jest najważniejsze etc.

Wewnętrzny spokój... A jeśli coś nie daje nam spokoju, jeśli coś tam w środku nas krzyczy, że coś z nami jest nie tak - Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko.

[dalej]
[do początku]


piątek, 25 października 2013

WIEK ZIEMI, cz. 15, Ciśnienie ropy

Kent Hovind
WIEK ZIEMI
cz. 15

Wiecie, że kiedy wierci się w Ziemi, to czasem wytryskuje ropa. Ropa podlega ogromnemu ciśnieniu, które dochodzi do 1400 kg / cm2. Tryska spod ziemi z ogromnym świstem. Naukowcy, którzy badają skały bezpośrednio nad złożami ropy, mówią, że ciśnienie ropy jest większe, niż ciężar przykrywających ją skał. Ropa powina rozłupać skały w mniej niż 10 tys. lat.

Teraz pytanie: skoro Ziemia ma miliony lat, to dlaczego wciąż mamy do czynienia z wielkim ciśnieniem?

I skąd w ogóle wzięła się ropa?

Praktycznie wszyscy naukowcy są zgodni, że ropa powstała ze zmiażdżonych organizmów, na które oddziaływało ciepło i ciśnienie. Już 30 lat temu nauczyliśmy się, jak w 20 minut uzyskać baryłkę ropy z tony odpadów*. W Australii do produkcji ropy wykorzystuje się szlam z oczyszczalni ścieków. Naukowcy mówią: dinozaury zamieniły się w ropę. Ja mówię: nie sądzę. Przecież musiałoby to trwać ok. 80 mln lat!

Mam na ten temat inną teorię: wierzę, że ok. 6 tys. lat temu Bóg stworzył wszystko, 4.400 lat temu nastąpił potop. W potopie utonęło wiele zwierząt i ludzi. Zostali przysypani przez żwir, kamienie, błoto i pod konkretnym ciężarem przemienili się w ropę. Tak więc ropa powstała z zatopionych ludzi i zwierząt. To oznacza, że waszym paliwem są przodkowie. Następnym razem, gdy będziecie tankować, powiedzcie: powinniście byli usłuchać Noego! Mówił przecież, że będzie padać!


* - W Australii Zachodniej w roku 1996 zatwierdzono wart $22,4 mln projekt budowy zakładów wytwarzających z osadów ściekowych w 30 minut. Źródła: Creation Ex Nihilo, t. 12, nr 2, s. 30; Przetwarzanie odpadów organicznych w ropę, Hadden R. Appell, US Dept of Interior, Bureau of mines, 1971.

01.41.44-01.43.41

[dalej]
[do początku]



czwartek, 24 października 2013

WIEK ZIEMI, cz. 14, Powiększanie się Sahary

Kent Hovind
WIEK ZIEMI
cz. 14

Sahara posiada coś, co nazywamy wiatrami dominującymi. Są to wiatry, które prawie cały czas wieją w tym samym kierunku. Powoduje to problem, ponieważ gorące powietrze z pustyni wyniszcza roślinność z terenów przyległych. Teren ten powoli staje się pustynią, gleba zostaje wyjałowiona i trudno taką z powrotem użyźnić. Przeprowadzono szczegółowe badania na Saharze, ponieważ znany jest fakt, że poszerza się ona o 6,5 km rocznie*. Stwierdzono, że pustynia ma ok. 4 tys. lat.

Teraz pytanie: skoro Ziemia ma miliony lat, to dlaczego nie ma dziś większej pustyni? Dlaczego największa pustynia na świecie ma mniej niż 4 tys. lat? Mam na to pewną teorię... Wierzę, że ok. 6 tys. lat temu to Bóg wszystko stworzył. 4.400 lat temu nadszedł potop. Ponieważ trudno jest mieć pustynię pod wodą, musiała ona zacząć rozrastać się dopiero po opadnięciu wód.

Ps. 104 mówi: "wzniosły się góry, opadły doliny, a wody opadły na miejsce, które Bóg im wyznaczył". Na podstawie Biblii potwierdzam, że największa pustynia na świecie ma mniej niż 4.400 lat.

* - Nie znalazłem innego źródła, żeby potwierdzić tempo pustynnienia. Znalazłem źródło, które również o tym pustynnieniu wspomina: artykuł w Rzeczpospolita z 30-12-2012. 

01.40.15-01.41.43

[dalej]
[do początku]



wtorek, 22 października 2013

To, co Janek chciał powiedzieć, cz. 6.2.

Gdy nadszedł wieczór, zeszli uczniowie do jeziora. Weszli na pokład łodzi, żeby popłynąć na drugą stronę, do Kafarnaum. Było już ciemno, a Jezus jeszcze nie wrócił. Fale na jeziorze były wysokie, bo wiało, był silny wiatr.

Kiedy wiosłując odpłynęli już na 25 lub 30 stadiów (między 4,5 a 5,5 km* - dop. wł.), zobaczyli, że Jezus zbliżał się do nich, idąc po powierzchni jeziora. Przestraszyli się. Ale Jezus powiedział:
- To ja, nie bójcie się!
Chcieli wziąć go do łodzi, a ta zaraz znalazła się przy brzegu, do którego płynęli.

* - źródło: http://baptysci.ca/pkchb/index.php?option=com_content&view=article&id=335:tablica-miar-wag-i-monet-wzmiankowanych-w-biblii&catid=52:rozwaania-biblijne&Itemid=123

na podstawie: Jan 6,16-21

[dalej]
[do początku]


Nowa Ziemia, cz. 10, A co jeśli...?

Lecz grzech, gdy zyskał okazję przez przykazanie, wzbudził we mnie wszelką pożądliwość. Bez prawa bowiem grzech jest martwy. I ja żyłem kiedyś bez prawa, lecz gdy przyszło przykazanie, grzech ożył, a ja umarłem. I okazało się, że przykazanie, które miało być ku życiu, jest mi ku śmierci. Grzech bowiem, gdy zyskał okazję przez przykazanie, zwiódł mnie i przez nie mnie zabił. (Rzym. 7,8-11 BGU)

A co, jeśli jednak okaże się, że człowiek nie daje rady? Że mimo najlepszych chęci człowiek nie daje rady utrzymać się któregoś przykazania? Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie (Jak. 2,10 BT). Czyli jakkolwiek człowiek by się nie starał, jeśli nie da rady utrzymać się jednego przykazania - wszystko idzie wniwecz. Nieważne, czy człowiek dostał punkty karne za przekroczenie prędkości o 10 km/h, czy za przejechanie na czerwonym świetle, czy za spowodowanie wypadku - w rejestrach policji widoczne są tylko punkty, prawo zostało przekroczone.

A tak się zdarza. Gdy człowiek próbuje zrobić coś lepszego, postanawia to i powtarza cały dzień: "Nie będę do niej pyskował". Czy to działa? Kto próbował, ten wie, jak to działa... Cały dzień będzie spokój, a wieczorem - pyskówka. Dlaczego? Z jakiego powodu? Samo wyszło... Bo jeśli człowiek cały czas o czymś myśli, to - co z myśli, to i z serca - i już samo leci. Gdy alkoholik próbuje rzucić picie i myśli tylko o tym, żeby nie brać alkoholu - tym większego nabiera na niego apetytu. A wieczorkiem, "za dobre sprawowanie", "za to, że w ciągu dnia się udało", może tylko jednego, może tylko coś małego, za to ekskluzywnego, tak w nagrodę dla siebie... Kto by się nie oparł takiemu apetytowi? Na tym jednak się zwykle nie kończy.

Co pomaga? Całkowite zapomnienie. Precz z alkoholem? To precz nie tylko z ręki, nie tylko z ust, ale i z myśli. Zapomnieć. Zająć myśli czymś innym. Zastąpić jedno drugim. Nowe hobby. Coś, co wciągało dawno temu, ale nie było nigdy czasu albo sposobności, bo po alkoholu ręce się trzęsły...

W przypadku starań o trzymanie się przykazań - najlepszym wyjściem więc jest całkowite zapomnienie o nich? Możliwe. Z ogólnej treści Nowego Testamentu (tekstów do podparcia jest wiele - to pamiętam, nie pamiętam jednak, gdzie one są) wynika, że Jezus przyszedł właśnie po to, by zapomnieć o przykazaniach (których kurczowo, aż do każdej jednej literki, trzymali się Żydzi), a skupić się na ich kwintesencji - na usprawnieniu sobie życia z Bogiem i z ludźmi dookoła. Dlatego chodził tak z tymi swoimi znakami/cudami, dlatego nauczał różnych - czasem kontrowersyjnych - rzeczy. Dlatego chyba właśnie najlepiej byłoby po prostu skupić się na samym Jezusie, czytać o nim dużo, dużo, dużo.

Jadąc - zapomnieć o przepisach, a kierować z myślą o tym, żeby było bezpiecznie dla nas w środku i dla tych na zewnątrz. Z całkowitym rozsądkiem.

[dalej]
[do początku]


poniedziałek, 21 października 2013

Nowa Ziemia, cz. 9, Dwa najważniejsze przykazania

Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie, który im się przysłuchiwał, gdy rozprawiali ze sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział, zapytał Go: "Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?" Jezus odpowiedział: "Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych". Rzekł Mu uczony w Piśmie: "Bardzo dobrze, Nauczycielu, słusznieś powiedział, bo Jeden jest i nie ma innego prócz Niego. Miłować Go całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego jak siebie samego daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary". Jezus widząc, że rozumnie odpowiedział, rzekł do niego: "Niedaleko jesteś od królestwa Bożego" (Mar. 12,28-34 BT).

Ewangelia Mateusza dodaje jeszcze w takiej samej historii słowa Jezusa: Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy (Mat. 22,40 BT).

1. Miłować Boga całym sercem, duszą, umysłem, mocą. Ta idea przewija się wiele razy przez Stary Testament, przez całą Biblię. Wszystkie siły, cała uwaga skupiona na Bogu. Nie w połowie, nie w części, ale w całości. Podobnie jak wobec małego dziecka w rodzinie. Albo raczej - podobnie jak małe dziecko ciągle czeka na swojego rodzica, gdy tego akurat na chwilę nie ma. Ale wie, że przyjdzie. Nie ma innej opcji.

I - jeśli dobrze przyjrzeć się przykazaniom z kamiennych tablic, to pierwsze cztery przykazania rozpisują ten punkt na czynniki pierwsze właśnie.

2. Miłować bliźniego. Nie z całych sił, nie duszą i umysłem, ale jak siebie samego. Czyli: "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe". Pozostałe sześć przykazań z kamiennych tablic rozpisuje to na czynniki pierwsze. O miłowaniu bliźniego powtarza potem jeszcze raz: A to jest moje przykazanie: Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem (Jan 15,12 BP). Tak samo rozumiał to ap. Paweł: Albowiem przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj i wszystkie inne — streszczają się w tym nakazie: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego (Rzym. 13,9 BT).

Czyli sensem trzymania się owych dziesięciu przykazań jest - nie trzymanie się dla samego trzymania się, w sensie - pojechać samochodem 50 km/h w terenie zabudowanym, bo takie są przepisy, ale pojechać tym samochodem wolniej, bo wiadomo, że w tym rejonie pełno jest pieszych, którzy różne rzeczy mogą wyprawiać, co może skutkować nagłym, niekoniecznie świadomym wtargnięciem tuż przed samochód. Nie - trzymać się tych przykazań, bo tak jest napisane, ale potraktować je jako wskazówkę, dobrą radę, jak postępować, by żyć dobrze w stosunkach z Bogiem i z innymi ludźmi.

Ot, cała kwintesencja.

[dalej]
[do początku]


niedziela, 20 października 2013

Ile to było 200 denarów?

Kiedy Jezus zobaczył, że wielki tłum idzie do Niego, mówi do Filipa: Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli? (...) Odpowiedział Mu Filip: Nie starczy chleba za dwieście denarów, aby każdy dostał choć trochę!
(Jan 6,5.7 BP)

Ile to było 200 denarów? Zainteresowało mnie to, żeby sobie uzmysłowić faktyczną powagę sytuacji.

Wg informacji znalezionych gdzieś w necie* 1 denar = wartość 1 dniówki**. Taki pracownik zarabiał 1 denar dziennie. Czyli w przeliczeniu na polskie realia, zakładając 100 zł za dniówkę. 200 denarów więc to 200 dniówek, czyli równowartość 20 tys. zł.

Jaka była realna wartość chleba wówczas? W Polsce za jedną dniówkę można kupić 33 chleby (zakładając cenę 3 zł). Za 200 dniówek można kupić 6.600 chlebów. Czyli w naszych czasach byłoby go dość dla 5 tys. osób. Z tym że:
1. Nie wiadomo, czy tych 5 tys. osób było ogólnie, czy zgodnie z tamtejszym sposobem liczenia - 5 tys. samych mężczyzn (z co z kobietami i dziećmi dałoby pi razy oko 12-16 tys. osób), ale wtedy i tak każdy dostałby po pół lub jedną trzecią chleba.
2. Nie wiadomo, czy w tamtych czasach na tamtych terenie też za jedną dniówkę można było kupić 33 chleby. Skoro Filip twierdził, że nie da rady, to znaczy, że chleb musiał być o wiele droższy. Samo zmielenie ziarna na mąkę na chleb dla 5-6 osób zajmowało ok. 3 godzin***. W jeden, długi dzień można więc było przygotować mąkę dla maksymalnie 20 osób = 1 denar roboczogodzin (wartość jednej dniówki). Do tego koszt mąki, pieczenia, marża sprzedawcy i myślę, że wartość sprzedażowa towaru wytworzonego tego dnia mogła wynieść ok. 2 denarów.

Licząc więc chleba za 2 denary dla 20 osób, analogicznie za 200 denarów mogło być chleba tylko dla 2000 osób. Czyli, jeśli każdemu by dać tylko po kawałku, starczyłoby tylko dla połowy tych literalnych 5 tys.

* - źródło 1: https://biblia.wiara.pl/slownik/67ea4.Slownik-biblijny/slowo/DENAR
źródło 2: http://www.podaj-dalej.info/czytelnia/article,1213
** - Mat. 20,2: Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy

*** - źródło: http://wol.jw.org/HT/wol/d/r12/lp-p/2009566


To, co Janek chciał powiedzieć, cz. 6.1.

Rozdział 6, cz. 1

Później poszedł Jezus na drugą stronę Jeziora Galilejskiego, które jest również nazywane Jeziorem Tyberiadzkim. Duży tłum podążał za nim, bo widział znaki/cuda, których dokonywał, gdy uleczał chorych. Jezus wszedł na górę i tam usiadł razem ze swoimi uczniami. A Pascha, żydowskie święto, była blisko.

A gdy Jezus podniósł oczy i zobaczył, że duży tłum przyszedł do niego, powiedział do Filipa:
- Gdzie kupimy chleb, żeby dać im wszystkim zjeść?
Powiedział to, żeby go wypróbować, bo sam wiedział, co miał robić. A Filip odpowiedział:
- Chleba za dwieście denarów* nie będzie dosyć, żeby każdy z nich dostał chociaż po małym kawałku.
Inny z uczniów, Andrzej, brat Szymona Piotra, powiedział do niego:
- Jest tu chłopiec, co ma pięć bochenków chleba i dwie ryby. Ale co to jest dla tak wielu?
- Powiedzcie ludziom, żeby usiedli - odpowiedział Jezus. Było tam dużo trawy, więc ludzie usiedli na niej. Było ich tam około 5 tys. Potem wziął Jezus te chleby, podziękował za nie Bogu i podzielił je między uczniów, żeby rozdawali dalej, i tych, co tam siedzieli. W ten sam sposób podzielił ryby, każdemu tyle, ile tylko chciał. A kiedy byli już nakarmieni, powiedział do uczniów:
- Zbierzcie to, co pozostało, żeby nic się nie zmarnowało.
Oni zrobili to i zebrali dwanaście koszy odpadków, które zostały z tych pięciu bochenków.

A kiedy lud zobaczył ten znak/cud, którego Jezus dokonał, powiedział:
- To musi być ten prorok, co miał przyjść na świat!
Jezus zrozumiał, że chcieliby oni przymusić go do zostania ich królem, dlatego odszedł od nich na górę, sam.

* - patrz kolejny artykuł: Ile to było 200 denarów?

na podstawie: Jan 6,1-15

[dalej]
[do początku]


Matematyka się rozciąga

Tak czytam tę historię o nakarmieniu tych pięciu tysięcy (Jan 6,1-15) i sobie myślę. Jak to było?

Ludzie siedzieli na trawie, na stoku wzgórza. Jezus chodził z chlebem i odłamywał po kawałku dla każdego. Chodził tylko z jednym bochenkiem - przecież nie miał wszystkich pięciu na raz. Ludzie siedzieli może w rzędach, może w grupkach i chciwie patrzyli mu na dłonie, czy wystarczy i dla nich, zanim do nich dojdzie. Chodzili za nim już od wielu godzin, niektórzy wyszli z domu ot tak, bo zobaczyli, że coś się dzieje, i nie każdy wziął ze sobą jakiś zapas do jedzenia. A byli już po drugiej stronie jeziora, do domu daleko...

Tak więc każdy tylko siedział i patrzył. Niektóre grupki może dyskutowały między sobą. opowiadały sobie jakieś wydarzenia, adekwatne do tematu - o tym, jak Jezus uleczył tego, a słyszeliście, jak uleczył tamtego... Samo jedno słowo wystarczyło! A przecież tamten był chory dłużej, niż moja matka pamięta!

Jeszcze 5 osób przede mną... jeszcze 4... a on ma w ręku tylko ten bochenek... Starczy? Jest, starczyło! Ale z ciekawości jeszcze popatrzę dalej: starczyło dla tych, co siedzieli obok mnie, starczyło nawet dla tych, co siedzieli na końcu rzędu, i dla kolejnej grupki. I jeszcze poszedł dalej. Jak on to zrobił??? Z jednym bochenkiem? Przybywało mu go ciągle w dłoniach? Łamał na kawałki, ale ciągle mu go przybywało?

Matematyka tutaj wymięka.

Tak sobie myślę, że też kilka razy sobie zadałem w życiu pytanie, jak się to stało, gdy miałem mało pieniędzy, ale jakoś na wszystko wystarczyło. Jakim sposobem? Matematycznie niby się wszystko zgadzało - jeśli podliczać po fakcie. Ale gdy człowiek podliczał przed faktem, orientacyjnie, znając ceny wszystkiego, to zawsze wychodził minus...

Tak więc pojawił mi się dosyć ciekawy wniosek, że o ile matematyka to nauka ścisła i tutaj zawsze 2+2 to 4, o tyle dla Boga matematyka jest rozciągliwa w dowolny sposób.



środa, 16 października 2013

To, co Janek chciał powiedzieć, cz. 5.3.

Rozdział 5, cz. 3

(ciąg dalszy przemowy Jezusa z poprzedniej części)

Jeśli ja zaświadczam o sobie samym, moje świadectwo/świadczenie/oświadczenie/zaświadczenie jest nieważne. Ale tu jest ktoś inny, co zaświadcza o mnie, a ja wiem, że jego zaświadczenie jest prawdziwe. Wy wysłaliście zapytanie do Jana (mowa o Chrzcicielu), a on zaświadczył o prawdzie. Ale ja nie jestem zależny od jakiegoś człowieka, który by o mnie zaświadczał. Mówię wam to wszystko, żebyście byli zbawieni. Jan był lampą świecącą płomieniem, którego światłem chcieliście się jakiś czas cieszyć.

Ale ja mam mocniejsze zaświadczenie niż to, które dał Jan: dzieła Ojca, które dał mi dokończyć. I to one właśnie zaświadczają o tym, że to Ojciec mnie wysłał. Tak, Ojciec, który mnie wysłał, sam zaświadcza o mnie. Jego głębokiego głosu nigdy nie słyszeliście, Jego postaci nigdy nie widzieliście, a Jego głosowi nigdy nie pozwoliliście być w was, bo nie wierzycie w tego, którego On wysłał. Badacie święte pisma, bo uważacie, że możecie żyć wiecznie dzięki nim, ale to właśnie one wskazują na mnie! Jednak nie chcecie do mnie przyjść, żeby mieć życie.

Honorów od ludzi nie chcę. Ale znam was i wiem, że nie macie Bożej miłości w sobie. Ja przyszedłem w imieniu mojego Ojca, a wy mnie nie przyjęliście. Ale jeśli ktoś inny przychodzi w swoim własnym imieniu, przyjmujecie go. Jak możecie wierzyć, skoro wzajemnie od siebie domagacie się uznania, a nie szukacie pochwały od waszego jedynego Boga?

Nie myślcie sobie, że chcę was oskarżać przed Ojcem. Tym, który was oskarża, jest Mojżesz, w którym wy macie nadzieję. Gdybyście uwierzyli Mojżeszowi - uwierzylibyście i we mnie, bo on wspominał właśnie o mnie. A jeśli nie wierzycie w to, co on napisał, to jak możecie uwierzyć w to, co powiem?

na podstawie: Jan 5,31-46

[dalej]
[do początku]


poniedziałek, 14 października 2013

WIEK ZIEMI, cz. 13, Ruch obrotowy Ziemi

Kent Hovind
WIEK ZIEMI
cz. 13


Dzisiaj będzie dużo dopisków własnych, które zaznaczę innym kolorem, żeby można było łatwiej się w tym połapać.

Ziemia obraca się z prędkością liniową 1600 km/h na równiku, ale mówi się, że zwalnia. Zwalnia na tyle, że co jakiś czas trzeba nakręcić zegary. W Sylwestra 1990/1991 roku ogłoszono, że trzeba nastawić zegarki, bo spóźniły się o jedną sekundę. Było to skutkiem zwalniania Ziemi. Obliczono, że Ziemia zwalnia codziennie o 1/1000 sekundy. W roku 1992 ponownie przestawiano zegarki. W magazynie Astronomy można przeczytać, że prędkość kątowa Ziemi zmniejsza się, więc czerwiec będzie o jedną sekundę dłuższy niż zazwyczaj*.

Większość z was słyszała o roku przestępnym. Ale czy ktokolwiek słyszał o "przestępnej sekundzie"? Mamy taką: co roku lub co półtora. Musimy wówczas przeskoczyć jedną sekundę, żeby zegarki wskazywały dobry czas.

Tu się chyba z Hovindem nie zgodzę. Logicznie rzecz biorąc - jeśli rok jest podzielony na równe części: 12 m-cy, 365 dni, 8.760 godzin, 525.600 minut, 31.536.000 sekund, i co rok/półtora trzeba cofać zegarki o jedną sekundę, tzn. że  owe 31.536.001 sekund trzeba by podzielić znowu po równo na 31.536.000 sekund, jako równą miarę. Wówczas odpadłoby przestawianie tych zegarków co roku/półtora. To wskazywałoby na stały ruch obrotowy Ziemi. Jeśli Ziemia faktycznie zwalniałaby, to w równych odstępach czasu trzeba by cofać zegarki o coraz dłuższy odcinek czasowy, np. dziś o 1 sekundę, za rok o 1 sekundę, ale za 100 lat - już o 5 sekund na rok. Lub o jedną sekundę coraz częściej. Przecież jeśli pokręcić kołem od roweru i przyłożyć mały patyk do szprychy, to koło, zwalniając, wydaje dźwięki w coraz dłuższych odstępach czasu. To tyle jeśli chodziłoby o odniesienie spowolnienia prędkości obrotowej Ziemi względem czasu. 

Dopisane nieco później - powyższy akapit to moje gdybania. Internet mówi, że Ziemia faktycznie zwalniała - więcej o tym w dalszym tekście. 

Druga sprawa - jeśli Ziemia zwalnia codziennie o 1/1000 sekundy, to w ciągu roku Ziemia zwolniłaby tylko o 365/1000 sekundy, czyli w przybliżeniu - o 1/3 sekundy. Jedna sekunda wynikałaby wówczas co 3 lata, nie co roku/półtora. Skąd się wzięło wyliczenie, na którym opiera się Hovind?


Dopisane później - internet mówi, że Ziemia zwalniała nie o 1/1000 sekundy dziennie, lecz nawet o 2 lub 3/1000.

Teraz proszę o uwagę: Ziemia obraca się i zwalnia. To znaczyłoby, że kiedyś obracała się szybciej. Jeśli cofniemy się o 6 tys. lat, to nie jest to problem (rok byłby wówczas krótszy o ok. 4.500 sekund, czyli 75 min.). Ziemia za czasów Adama mogła obracać się nieco szybciej. Natomiast miliardy lat temu Ziemia musiała by naprawdę zasuwać... (1 miliard lat = minus 208.333 godzin liczonych wg tych samych proporcji co poprzednio, zakładając stałą prędkość zmiany). Dnie i noce byłyby bardzo krótkie (licząc wg tych samych obliczeń, co powyżej, 1 miliard lat temu rok byłby krótszy o 750 milionów sekund, czyli byłby krótszy o... 24 lata! Niemożliwe. Jest to wartość ujemna. W takim razie idąc dalej tym tokiem rozumowania, chcąc dojść, kiedy było możliwe "powstanie doby", czyli moment, gdy doba wyniosłaby min. 1 sekundę, stosując te same, stałe proporcje, wyszłoby, że doba musiałaby powstać najdalej ok. 41 mln 667 tys. lat temu - wówczas doba miałaby 1 sekundę. Działanie? Skoro przy poprzednich obliczeniach wyszło, że rok byłby krótszy o 24 lata, to należało skrócić ten okres do 1/24 właśnie. 1/24 * 1 mld = 41.666.667 lat).

Doba byłaby tak krótka, że nic nie można byłoby zrobić. Natomiast siła odśrodkowa byłaby ogromna. Wiatry wywołane efektem Coriolisa** wiałyby z prędkością 8 tys. km/h.

Myślicie, że dinozaury żyły 200 mln. lat temu? Wiem, co się z nimi stało. Zostały wywiane!

Nieprawda. Nie było żadnych dinozaurów 200 mln. lat temu.

Teraz kilka nowszych faktów, które pojawiły się po nagraniu owych wykładów przez Hovinda, na podstawie Wikipedii.

Rok został podzielony na równe części (sekundy) w połowie XIX wieku. Wzorzec sekundy stanowił wówczas dokładnie 1/86400 część roku słonecznego. Od lat 1950, czyli od czasu wprowadzenia zegarów atomowych, możliwe stało się szczegółowe śledzenie zmian prędkości obrotowych Ziemi. Do połowy lat 90 XX wieku prędkość obrotowa Ziemi malała (tzn. że rok słoneczny był krótszy, niż rok kalendarzowy, dlatego trzeba było dodawać owe sekundy do lat kalendarzowych), natomiast w latach 1996-2005 znowu wzrastała***. O ile więc w latach 1972-1998 dodawano 1 sekundę średnio co 1-2 lata, o tyle później stawało się to konieczne dopiero w latach 2005, 2008, 2012****. Od roku 2006 prędkość obrotowa Ziemi jest niemal taka sama, jak w momencie podziału roku na sekundy w XIX wieku.


Tak więc zgodnie z tymi informacjami powyższa teoria Hovinda traci rację bytu. Dlatego, jeśli obliczenia wykonane powyżej są nieprawidłowe, ponieważ założyłem stałe zmiany prędkości obrotowej Ziemi, a ktoś dojdzie do wniosku, że obliczenia powinny być wykonane dla proporcjonalnych zmian prędkości - z powodu nieaktualności tej teorii nie poświęcę czasu na dokonanie podobnych obliczeń dla proporcjonalnych zmian prędkości obrotowej Ziemi
.


* - Astronomy Magazine, czerwiec 1992, s. 24.
** - http://pl.wikipedia.org/wiki/Efekt_Coriolisa
*** - http://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_obrotowy_Ziemi
**** - http://pl.wikipedia.org/wiki/Sekunda_przest%C4%99pna



01.38.02-01.40.14



[dalej]
[do początku]







Nowa Ziemia, cz. 8, Świadoma decyzja

To przykazanie bowiem, które ja ci dziś nadaję, nie jest dla ciebie ani za trudne, ani za dalekie. (BW)
To przykazanie bowiem, które ci dzisiaj podaję, nie jest zbyt trudne dla ciebie ani niedostępne. (BP)
Gdyż polecenie to, które ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem. (BT)
(Powt. 30,11)

Wcześniej natomiast mowa znowu jest o tych wszystkich obiecanych dobrodziejstwach, które spadną na tych, którzy będą przestrzegać tych przykazań. Ale nie tylko, bo oprócz przestrzegania przykazań dodany jest też drugi warunek: ... jeśli będziesz słuchał głosu Boga swego, przestrzegając jego poleceń i postanowień zapisanych w księdze tego Prawa; jeśli wrócisz do Boga swego, Jahwe, z całego swego serca i z całej swej duszy (w. 10). Czyli nie tylko przestrzeganie przykazań wchodzi tu w grę, ale i to, by trwać przy Bogu z całego serca, z całej duszy. Czyli całym sobą. Jedno z drugim jest powiązane.

I dalej: Nie jest ono na niebie, aby trzeba było mówić: Któż nam wstąpi do nieba i do nas je sprowadzi, i nam je oznajmi, abyśmy je spełniali? I nie jest za morzem, aby można było powiedzieć: "Któż dla nas uda się za morze i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je" (w. 12-13 BW, BT). Czyli absolutnie nie są one niedostępne. Po pierwsze - wiedzą o nich totalnie wszyscy, po drugie - oznacza to, że nie jest to poza naszym zasięgiem, aby według nich żyć. Gdyż słowo to jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić (w. 14 BT).

I znowu: Dzisiaj też polecam ci kochać twego Boga, chodzić Jego drogami i strzec Jego przykazań, praw i nakazów, a będziesz żył, rozmnożysz się i twój Bóg, będzie ci błogosławił w kraju, do którego zdążasz, by go wziąć w posiadanie (w. 15 BP). Z jednej strony - słowa te skierowane były do Izraelitów "pielgrzymujących" po pustyni, w podążaniu do "ziemi obiecanej". Stąd obietnica błogosławieństwa w kraju, który mieli wziąć w posiadanie. A dzisiaj? Czy dzisiaj ta obietnica o błogosławieństwie jest realna tutaj, na ziemi, czy też tam, dokąd docelowo mamy podążać, a więc na Nowej Ziemi?

Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie (...) miłując Boga swego, Jahwe, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego... (w. 19-20 BT). Wiadomo już, o jakie Życie chodzi. Dla ciekawostki - Stary Testament to nie tylko wojny, krew i tego typu historie. Jest to też nawoływanie do bycia z Bogiem, do kochania Go.

I obrzeże Pan, Bóg twój, twoje serce... (w. 6 BW); Twój Bóg, Jahwe, dokona obrzezania twego serca... (BT). O co tu chodzi??? Biblia Poznańska nazywa to tak: Jahwe, twój Bóg, poskromi serce twoje i serce twego potomstwa, abyś miłował twego Boga, Jahwe, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i abyś żył. (...) Ty natomiast znowu będziesz słuchał głosu Jahwe, wypełniając te wszystkie przykazania, które ci dzisiaj zalecam (w. 6.8 BP); Ty zaś nawrócisz się i będziesz słuchał głosu Pana, i spełniał wszystkie jego przykazania, które ja ci dziś nadaję (w. 8 BW). Jeśli więc przyjąć "obrzezanie" serca za "poskromienie" serca, to moja teoria nie była znowu aż tak daleka od prawdy, chociaż była trochę przegięciem w drugą stronę.

Najpierw Bóg mówi (w zasadzie to Mojżesz mówił do swojego ludu, ale ponieważ Mojżesz kontaktował się z Bogiem bezpośrednio, to chyba aktualne to jest też i dla nas, teraz?): Kiedy się spełnią dla ciebie wszystkie te słowa: błogosławieństwo i przekleństwo, które ci obwieściłem; jeśli rozważysz je w swym sercu, jeśli wrócisz do Boga swego, Jahwe, będziesz słuchał Jego głosu we wszystkim (w. 1-2 BT). Czyli pkt. 1. teorii: najpierw warunek, świadoma decyzja, słuchanie Boga. Nie żadne czary-mary, hokus-pokus, ale świadoma decyzja. Pkt. 2.: Bóg poskromi nasze serce (zob. poprzedni akapit). Pkt. 3.: Poskromienie naszego serca sprawia, że przykazania Boga nie są dla nas trudne, można według nich żyć.

1. - Świadoma decyzja słuchania Boga.
2. - Bóg poskramia nasze serca.
3. - Dwa pierwsze punkty pozwalają na życie zgodne z wytycznymi Boga.

[dalej]
[do początku]



piątek, 11 października 2013

To, co Janek chciał powiedzieć, cz. 5.2.

Rozdział 5, cz. 2

Ponieważ Jezus dokonał tego w sabat, zaczęli Żydzi go prześladować. Ale on do nich powiedział:
- Mój ojciec pracuje całkowicie, aż do teraz. Również i ja pracuję.
Na skutek tego Żydzi byli jeszcze bardziej nastawieni na to, żeby go dorwać i zabić, ale nie tylko dlatego, że łamał sabat, ale również dlatego, że nazywał Boga swoim własnym ojcem i siebie samego też robił za Boga.

Jezus odpowiedział im na swoją obronę:
- Naprawdę, mówię wam: Syn nie może robić nic sam z siebie, ale robi tylko to, co widzi, że jego ojciec robi. Jeśli ojciec coś robi, to i syn to zrobi. Bo ojciec kocha syna i pokazuje mu wszystko, co sam robi. A tu pokaże mu jeszcze większe czyny, którymi będziecie zadziwieni. Bo jak Ojciec inicjuje umarłych znowu do życia, tak i Syn ożywia kogo chce. I nie osądza Ojciec nikogo, lecz zostawia to Synowi, żeby wszyscy czcili/szanowali Syna, tak jak czczą/szanują Ojca. Jeśli ktoś nie czci/szanuje Syna, to tak, jakby nie czcił/szanował również i Ojca, który Syna wysłał.

Naprawdę, mówię wam: jeśli ktoś słyszy moje słowo i wierzy w tego, co mnie wysłał, będzie żył wiecznie i nie pójdzie pod sąd, ale jest odesłany/oddelegowany od śmierci do życia. I naprawdę, mówię wam: Ta godzina nadchodzi, a nawet już jest, kiedy umarli usłyszą głęboki głos Syna Boga i ci, którzy go posłuchają, będą żyć. Bo jak Ojciec ma życie sam w sobie, dał też Synowi mieć życie samemu w sobie i dał mu też władzę trzymać osąd, bo jest też Synem Człowieczym. Nie dziwcie się temu, bo nadchodzi ta godzina, gdy wszyscy, którzy są pod ziemią, usłyszą jego głos. Wyjdą oni i ci, którzy czynili dobrze, powstaną do życia, ale ci, którzy robili zło, wstaną na sąd. Ja nie mogę zrobić nic sam z siebie, rozstrzygam tylko to, co usłyszę, a mój osąd jest sprawiedliwy, bo poszukuję nie tego, co ja chcę, ale tego, co chce Ten, który mnie wysłał.

na podstawie: Jan 5,16-30

[dalej]
[do początku]




środa, 9 października 2013

Jaki ojciec, taki syn

W którymś momencie Jezus tłumaczył Żydom, dlaczego postępuje tak, jak postępuje:
Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie, gdyby nie widział Ojca czyniącego (Jan 5,19 BT). Brzmi to tak sobie. Inne tłumaczenia: Syn nie może nic czynić sam od siebie, tylko to, co widzi, że czyni Ojciec (BGU), nie może Syn sam od siebie nic czynić, tylko to, co widzi, że Ojciec czyni (BW). Gdyby ten fragment nieco sparafrazować i zlikwidować wielkie litery, brzmiałoby to mniej więcej tak: syn nie może zrobić nic sam z siebie, ale robi tylko co, co widzi, że jego ojciec też robi.

Brzmi znajomo? Kiedy przeczytałem ten fragment przed chwilą, zobaczyłem zupełnie inny obraz. Najlepiej będzie, jeśli go teraz po prostu pokażę:








Jaki ojciec, taki syn. Jezus, będąc synem, robił tylko to, na czym "wychował się" u swojego ojca. Wszystko, co robił, było tym, co robił jego ojciec. Z jednej strony więc pokazywał swojego ojca od znanej mu najlepiej strony, a z drugiej oznaczałoby to, że Bóg, ojciec Jezusa, wcześniej - w czasach starotestamentowych - też tak postępował. I to może być ciekawy wątek, do którego pewnie jeszcze sięgnę.




wtorek, 8 października 2013

Nowa Ziemia, cz. 7, Błogosławieństwa i przekleństwa

Jeśli więc pilnie będziesz słuchał głosu Boga swego, Jahwe, wiernie wypełniając wszystkie Jego polecenia, które ja ci dziś daję, wywyższy cię twój Bóg, Jahwe, ponad wszystkie narody ziemi (Powt. 28,1 BT)

A jeśli wczytać się w dalszy tekst, to jest prawdziwe czary-mary.

Spłyną na ciebie i spoczną wszystkie te błogosławieństwa, jeśli będziesz słuchał głosu Boga swego (...) Błogosławiony będzie owoc twego łona, plon twej roli, przychówek twych zwierząt, przyrost twego większego bydła i pomiot bydła mniejszego. (...) Bóg sprawi, że twoi wrogowie, którzy powstaną przeciw tobie, zostaną pobici przez ciebie. (...) Bóg rozkaże, by z tobą było błogosławieństwo w spichrzach, we wszystkim, do czego rękę wyciągniesz. On będzie ci błogosławił w kraju, który ci daje Bóg twój, Jahwe. (...) jeśli będziesz zachowywał polecenia Boga swego, i chodził Jego drogami. (...) Napełni cię Bóg w obfitości dobrami z owocu twego łona, przychówkiem twego bydła, plonami pola (...) Bóg otworzy dla ciebie bogate swoje skarby nieba, dając w swoim czasie deszcz, który spadnie na twoją ziemię i błogosławiąc każdej pracy twoich rąk. (Powt. 28,2-12 BT).

Jawne przekupstwo. "Słuchaj moich przykazań, a zobaczysz czary-mary w swoim życiu...". Ale ja się na to nabrałem. Ale - od razu wyjaśniam - nie chodzi o to, że to nie działa. Działa. Nie zawsze tak, jakbyśmy sobie to wyobrażali, ale działa.

Chodzi o coś innego. Łatwo stracić właściwą motywację. Tak stało się ze mną. Początkowo byłem z Bogiem dla samego bycia z Nim. Bo tak było napisane, bo odpowiadał mi taki model życia, spokój sumienia. Bo zafascynowała mnie cała ta historia, odkrywanie nowego. Jak to się stało, że w tym wszystkim tak mało myślałem o tym, że wszystko to, co mnie fascynowało, powinno prowadzić do samej góry? Nawet nie tylko do samej relacji z Bogiem, ale do Życia z Nim? Tego wiecznego Życia? Jakoś nigdy nie pałałem zbytnią chęcią do tej idei.

Za to błogosławieństwa - o tak, to działało! Nie stałem się jakimś super-bogaczem, ale też - mimo różnych przeciwności - nie klepałem jakiejś nastraszniejszej biedy. Zawsze przydarzało się coś, co mi pomagało. Problem pojawił się, gdy z jakiegoś powodu przestało to działać. Odbyło się to na zasadzie: nie przynosi profitów - zmieniam działalność na coś innego, co przyniesie profity. Postawiłem pracę na pierwszym miejscu, Bóg został odstawiony na margines.

A tymczasem jest w Biblii historia Hioba, któremu też wszystko, co miał, zostało zabrane. Mimo to - nie zmienił działalności. Nadal stawiał Boga na pierwszym miejscu. Pamiętał o tym, co było najważniejsze.

Temat błogosławieństw w jakiś sposób jest trochę jak mój konik. Chyba właśnie z tego powodu, co sam przeżyłem. A ponieważ temat ten pojawia się w Biblii wiele razy, toteż wiele razy będę pewnie do tego tematu jeszcze wracał.

Dalej w tym rozdziale jest napisane: Nie zbaczaj od słów, które ja ci dzisiaj obwieszczam, ani na prawo, ani na lewo, po to, by iść za bogami obcymi i służyć im. Jeśli nie usłuchasz głosu Boga swego, Jahwe, i nie wykonasz pilnie wszystkich poleceń i praw, które ja dzisiaj tobie daję, spadną na ciebie wszystkie te przekleństwa i dotkną cię (Powt. 28,14-15 BT) i wymienionych masa przekleństw. W sensie: nie znanych, polskich słów, uważanych za przekleństwa, lecz życzeń złego. Choroby, nieszczęścia etc.

Ktoś mógłby - przeczytawszy to - sporo się zbulwersować. Jak to, to jeśli żyję zgodnie z dekalogiem, Bóg obiecuje błogosławieństwa, a jeśli nie (czyli celowo przekracza się któreś przykazanie), Bóg "karze" np. chorobą? Myślę, że nie do końca to tak jest. Pominąwszy faktyczne ingerencje Boga, który może coś zrobić, żeby kogoś czegoś nauczyć, to wiele z tych przekleństw to są oczywiste konsekwencje złych poczynań. Np.: do przechowywania zboża muszą być określone warunki. Suche silosy, ochrona przed szczurami etc. Ale jeśli ktoś nie będzie chciał przestrzegać przykazań i "sobie weźmie" część materiałów budowlanych przeznaczonych na silosy - zboże już nie będzie miało takiej odporności na zawilgocenie. I wtedy zbutwieje. Kara Boska czy naturalna konsekwencja?

Inny przykład: Bóg kładzie duży nacisk na higienę osobistą i ogólną, "środowiskową". W czasach starożytnych, jeszcze na pustyni, nakazał Izraelitom, że załatwiać się wychodzili daleko po za obóz, z łopatką i zakopywali po sobie, co zostawili. Niby oczywiste - każde zwierzę tak robi. Ale dalej - Bóg określał, że w określonych warunkach człowiek jest "nieczysty". Musi wtedy wrócić do obozu, umyć się, poczekać do wieczora i znowu będzie czysty. Czy jakoś tak, mniejsza o konkrety. W każdym razie to mycie się pojawiało się w tych nakazach często. W czasach Jezusa było to znane jako rytualne obmywanie, rytuał oczyszczenia. Ale wg mnie miało to też praktyczny sens - dzisiaj wiadomo jaki. Człowiek myjąc się - zmywa bakterie, zarazki. Jeśli by się więc taki Izraelita nie umył, nie postąpił zgodnie ze wskazówkami zapisanymi przez Mojżesza, to istniałoby duże prawdopodobieństwo, że złapie jakieś zatrucie pokarmowe, grzyba lub cokolwiek innego. Kara Boska czy konsekwencja?

Reasumując - bardzo, bardzo ogólnie - przestrzeganie przykazań Boga to jak postępowanie wg instrukcji, przepisu. Owszem, można wbić jajka na patelnię razem ze skorupkami, a skorupki wyciągać później, zupełnie inaczej, niż w przepisie na jajecznicę. Ale czy to ma sens? Można nie myć talerzy po obiedzie. Można jeździć lewą stroną ulicy (prawą stroną w Anglii). Można nie przestrzegać żadnych przepisów. Ale czy to czemuś pomoże? Przepisy są ustalone po to, by było lepiej, by unormować pewne zjawiska. Nie inaczej jest z przepisami na życie nadanymi przez Boga. Masz żonę? Nie skacz w bok. Wam obojgu będzie żyło się lepiej. Dziewczyna ma męża? Lepiej, żebyście się nie spotkali. A po co się wzajemnie unikać? Nie lepiej trzymać się przepisów nadanych przez Boga, żeby żyło się wzajemnie lepiej? Żeby nie trzeba było się unikać, uciekać przed sąsiadem goniącym z siekierą za przesuniętą ścianę etc.?

Podobnie ma się sprawa z pierwszymi czterema przykazaniami, które dotyczą relacji człowiek-Bóg. Można nie postawić Boga na pierwszym miejscu, a za priorytet przyjąć coś innego. Można kupić sobie obraz jakiegoś Świętego i modlić się do niego. Można wiele rzeczy - ale jaki w tym sens? Czy postawienie za priorytet kariery w pracy nie zepchnie Boga na margines za bardzo? Przez pierwszych parę lat - może nie. Potem - coraz bardziej i bardziej. Aż w końcu wartości moralne stracą swój faktyczny fundament i człowiek pozwoli sobie na więcej w relacjach międzyludzkich. I być może trzeba będzie się z kimś unikać. A czy modlitwa do jakiegokolwiek Świętego jest prawdziwą relacją człowiek-Bóg? To tak, jakby z żoną rozmawiać tylko przez skype. A nawet nie - nie wchodząc teraz w szczegóły. Jakby rozmawiać z żoną przez jej zdjęcie. Można? Można! Czy żona się z tego ucieszy?...

[dalej]
inny post o podobnej tematyce: [BŁOGOSŁAWIEŃSTWA I PRZEKLEŃSTWA]
[do początku]



Nowa Ziemia, cz. 6, Interpretacja przykazań

Wpisuję w wyszukiwarkę słowo "przykazanie". Skoro przestrzeganie przykazań dla Boga jest jak przynoszenie kwiatów dla dziewczyny, trzeba się w to wczytać.

Zacznę może od tego fragmentu: Będziesz słuchał głosu Boga swego, Jahwe, i wypełniał Jego polecenia i prawa, które ja ci dzisiaj daję (Powt. 27,10 BT). Wcześniej mowa była o wszelkich możliwych nakazach, przykazaniach, przykazach - jak zwał tak zwał - jakie Mojżesz nadał Izraelitom. Bezpośrednim lub pośrednim sensem wszystkich z nich było to, że Bóg powiedział, że to i to jest złe i tego trzeba się trzymać.

Bez bulwersacji. W instrukcji obsługi samochodu też jest napisane, że niewymienianie oleju w silniku jest złe i trzeba w to wierzyć. Jeśli ktoś nie wierzy - po 30 tys. km zacznie dolewać coraz większe ilości oleju, aż dojdzie do 2 litrów na 100 km. Po 50 tys. będzie wymieniał silnik. A Biblia jest niczym innym, jak instrukcją obsługi człowieka napisaną przez jego konstruktora.

Przeklęty mąż, który zrobi podobiznę rzeźbioną lub laną, obrzydliwość dla Pana, dzieło rąk rzemieślnika, i ustawi go w ukryciu (Powt. 27,15 BW). Wygląda to jak rozwinięcie przykazania z dekalogu: Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył (Wyj. 20,4-5 BT).

I tak dalej jest parę rozwinięć innych przykazań:
Przeklęty, kto złorzeczy ojcu i matce.
Przeklęty, kto przesuwa granicę [posiadłości] swego bliźniego.
Przeklęty, kto sprawia, że niewidomy błądzi na drodze.
Przeklęty, kto nie trzyma się nakazów tego Prawa i nie wypełnia ich.

(Powt. 27,16-26, różne przekłady).

Jednym słowem - jeśli ktoś nie wie, co dokładnie oznacza dane przykazanie, jak je zinterpretować, to może nie z łatwością, ale powinien znaleźć jego rozwinięcie w Biblii. Tym bardziej, że - o ile pamiętam - takie rozwinięcia/interpretacje pojawiają się częściej niż ten jeden raz, na który natknąłem się teraz.

Trzeba też oczywiście wziąć pod uwagę okoliczności. To, co mam na myśli, pokażę na przykładzie: jest napisane, żeby nie przesuwać granicy posiadłości swojego bliźniego. Można to przypiąć m.in. do przykazania "nie kradnij". Gdzie jest granica kradzieży? Jak to wytłumaczyć ludowi na wpół koczowniczemu, który ostatnich kilkadziesiąt lat przeżył na pustyni, a który dopiero co dostał w posiadanie ziemię, podzielił między siebie działki? Ano tak właśnie: nie przesuwaj granicy działki. Jeśli ktoś bardzo chciałby się trzymać dokładnie tego, co jest napisane, i tylko tego, co jest napisane, to miałby lekki problem. Bo o ile na wsi to przykazanie ma sens bytu, to w mieście... Można w bloku przesunąć ścianę tak, żeby zabrać sąsiadowi kawałek jego pokoju, może nawet razem z TV? Jeśli ktoś się uprze to i można, ale nie o to tu chodzi. Chodzi o to, by wykazać rozsądek. Niektóre zjawiska (przesuwanie granicy działki) może być opisane dosłownie, inne zjawiska - czy to dobre, czy to złe - musimy sobie ustalić sami, racjonalnie. Po to Bóg dał nam mózg, żeby go rozsądnie używać. I wiedzieć, czy jest to kradzież, czy nie. A potem wybrać - wezmę sobie i będę miał, bo i tak nikt nie widzi ani nikt się nie zorientuje - to jak przynieść dziewczynie sztuczne kwiaty. Z daleka się nie zorientuje.

A Bóg mówi: Kto mnie miłuje, będzie przestrzegał mojej nauki (Jan 14,23 BP)

[dalej]
[do początku]



To, co Janek chciał powiedzieć, cz. 5.1.

Rozdział 5, cz. 1

Po tym zdarzeniu nadeszło jedno z żydowskich świąt, a Jezus udał się do Jerozolimy. Przy Bramie Owczej w Jerozolimie leży sadzawka (stawek, zapora), która po hebrajsku nazywa się Betezda i była otoczona przez pięć łukowatych krużganków. Leżało tam wielu ludzi, którzy byli chorzy, ślepi, sparaliżowani lub kalecy (inwalidzi). Czekali oni, aż woda w sadzawce się poruszy.  Zdarzało się, że anioł Pana od czasu do czasu schodził w dół ku tej sadzawce i poruszał wtedy wodę. Pierwszy, który wszedł do wody zaraz po jej poruszeniu, stawał się zdrowy, niezależnie od choroby, która go dręczyła.

Był tam też pewien mężczyzna, który był chory od 38 lat. Jezus widział, że on tam leży i rozpoznał, że był chory od długiego czasu. Powiedział do niego:
- Chcesz być zdrowy?
- Panie - odpowiedział ten mężczyzna - nie ma nikogo, kto by mnie zniósł do sadzawki, gdy woda się porusza. A kiedy ja sam próbuję, ktoś inny mnie wyprzedza i wchodzi do wody przede mną.
- Wstań, weź swój materac i idź!
Momentalnie człowiek ten stał się zdrowy, wziął swój materac i poszedł.

Tego dnia jednak był sabat i Żydzi powiedzieli do wyleczonego:
- Jest sabat, nie wolno ci nosić tego materaca.
- Tak, ale ten, co mnie wyleczył, powiedział, żebym je wziął i chodził.
- A kim on jest?
Ale wyleczony mężczyzna nie wiedział, kim on był, bo Jezus się oddalił się od tłumu, który tam był.

Później znalazł Jezus tego człowieka na placu świątyni i powiedział do niego:
- Teraz jesteś zdrowy. Nie grzesz więcej, żeby nic gorszego ci się już nie przytrafiło.
Mężczyzna wtedy poszedł i powiedział tamtym Żydom, że ten, który go wyleczył, to był Jezus.

na podstawie: Jan 5,1-15

[dalej]
[do początku]





poniedziałek, 7 października 2013

WIEK ZIEMI, cz. 12, Super-kontynent PANGEA

Kent Hovind
WIEK ZIEMI
cz. 12

Czy wiedzieliście, że Ziemia to jeden wielki magnes? Magnesy stopniowo tracą na sile. Magnetyzm Ziemi osłabł o 6% w porównaniu z porównaniu z wynikami sprzed 150 lat*. Magnes staje się słabszy. To znaczy, że wcześniej był mocniejszy. To znaczy, że Ziemia nie może być starsza, niż 25 tys. lat, ponieważ ciepło tak silnego pola magnetycznego, jakie musiało by być miliardy lat temu (licząc proporcjonalny spadek o ten sam stopień, co w ciągu ostatnich 150 lat), zniszczyłoby życie na ziemi.

Oznacza to również, że datowanie radiowęglowe jest bezużyteczne. Podam przykład: wiek dowolnej części nogi mamuta, datowanej węglem na 15 tys. lat, podczas gdy skóra - na 21 tys.** Być może miał bardzo powolne narodziny?... Jedna część mamuta miała 29 tys. lat, a inna - 44 tys. lat.*** Ta metoda jest do niczego! (więcej o tym później)

Podręczniki jednak będą twierdzić: Tak! Pole magnetyczne słabnie, ponieważ cyklicznie zmienia biegunowość. To stek bzdur! Pole magnetyczne Ziemi nie zmienia biegunowości. Są tylko obszary o słabszym lub silniejszym natężeniu pola, zwłaszcza u podłoża oceanów. Zmiana biegunowości pola magnetycznego wiąże się z teorią super-kontynentu - Pangei. Mówi ona, że miliony lat temu wszystkie kontynenty były połączone.

Naprawdę?

Ta teoria nie mówi tylko, ze Afrykę trzeba by pomniejszyć o prawie 40%, żeby pasowała, i że pominięto cały Meksyk w Ameryce Środkowej****.


Pominięto nawet to, co wiedzą przedszkolaki: że pod wodami oceanów znajduje się muł. Ludzie pytają:
- Hovind, czy nie sądzisz, że kontynenty były kiedyś połączone?
- O czym ty mówisz? Przecież cały czas są!

Przecież pod wodami oceanu nie ma pustki! To tylko niżej położony ląd, zalany wodą. To wszystko! Kontynenty CAŁY CZAS SĄ POŁĄCZONE.

Nie ma wątpliwości, że kontynenty trochę się ruszają. Teoria hydroplatform może nam wszystko wyjaśnić. 

* - Astronomy and the Bible, Donald DeYoung, s. 18.
** - Natures Deep Freeze, Natural History, Harold E. Anthony, wrzesień 1949, s. 300. Zob. też w: In the beginning, Walt Brown, s. 124.
*** - Quaternary Stratigraphic Nomenclature in Unglaciated Central Alaska, Geological Survey Professional Paper 862, US Gov. printing office, 1975, s. 30.
**** - Sprawdziłem, czy te kraje wymienione na obrazku nie mogły powstać później, np. na bazie lawy wulkanicznej. Faktycznie, kraje te leżą na terenach w większości aktywnych sejsmicznie, więc ktoś mógłby wysunąć ten fakt jako kontraargument. Do czasu, aż ten ktoś nie przeczyta kolejnych paru zdań...

01.35.41-01.38.02

[dalej]
[do początku]



Nowa Ziemia, cz. 5, Przepowiednia Izajasza

Spróbuję wczytać się we fragment, o którym zawsze słyszałem, że opowiada o nowej ziemi.

Oto Ja stworzę nowe niebo i nową ziemię i nie będzie się wspominało rzeczy dawnych, i nie przyjdą one na myśl nikomu (Iz. 65,17 BW). - Nikt nie będzie pamiętał dawnego życia? Nikomu nie przyjdzie do głowy, jak to było tutaj, na ziemi? Czyli tak, jakby tam, u góry, zaczynać wszystko od początku. Znowu. Być może dlatego więc większość tych wierzących, których znam, co kilka lat musi zaczynać wszystko od nowa. Ale jaki sens ma to twierdzenie?...

A raczej będą się radować i weselić po wszystkie czasy z tego, co Ja stworzę, bo oto Ja stworzę z Jeruzalemu wesele, a z jego ludu radość! (w. 18) - Cieszyć się - byłoby to miłe. Choć w zasadzie cieszyć można się i tutaj, z tego, co się ma. Jest trochę tych powodów do radości. Choć są i przerywniki...

Będę się cieszył z Jeruzalem i radował z ludu mojego. Nie będzie już w nim słychać płaczu ani głosu lamentu (w. 19 BP). - Ktoś będzie się z nas cieszył! Tzn. że będzie się cieszył za każdym razem na nasz widok, na dźwięk naszego głosu w telefonie, na każdy wspólny wypad nad wodę. Za każdym razem!

Nie będzie już tam niemowlęcia, [które by żyło tylko] dni kilka, ani też starca, który by nie osiągnął pełni swych dni; bo najmłodszy umrze jako stuletni, a kto stu lat nie osiągnie - będzie uchodził za dotkniętego przekleństwem (w. 20). - Z jednej strony fajne jest to, że będzie jakby zdrowiej. Niemowlę nie umrze jako niemowlę, żyć będzie można długo. Ale tu pojawia się pewien zgrzyt, którego nie rozumiem: z jednej strony ma to być życie wieczne, a z drugiej - zapowiadana jest śmierć w wieku 100 lat? Z jednej strony gdzieś jest napisane, że grzechu już tam nie będzie, a z drugiej - że będą ludzie, którzy będą uważani za dotknięci przekleństwem? Czyżby ten fragment Izajasza, podawany często za wzór tego, co będzie u góry, niezupełnie był o tej samej nowej ziemi, o której ja myślę? A może mowa o Japonii, gdzie odsetek ludzi dożywających setki jest bardzo duży?

Nie będą budować tak, aby ktoś inny mieszkał, nie będą sadzić tak, aby ktoś inny korzystał z plonów, lecz jaki jest wiek drzewa, taki będzie wiek mojego ludu, i co zapracowały ich ręce, to będą spożywać moi wybrani (w. 22 BW). - Długowieczni, bez złodziejstwa. Żadnych instytucji kradnących pracującym obywatelom mnóstwo zapracowanych pieniędzy, by stawiać sobie nowe, szklane biurowce. Brzmi kojąco.

Nie będą się na próżno trudzić i nie będą rodzić dzieci przeznaczonych na wczesną śmierć, gdyż są pokoleniem błogosławionych przez Pana, a ich latorośle pozostaną z nimi (w. 23). - Nasza praca będzie miała sens! W końcu!

I będzie tak, iż zanim zawołają, Ja im odpowiem; oni jeszcze mówić będą, a Ja już wysłucham (w. 24 BT). - To też jest miłe. Choć nie wiadomo, czego miałoby dotyczyć to wołanie. Chorób ma przecież rzekomo nie być, praca ma przynosić owoce. Chyba że samo dziękowanie Bogu za to wszystko.

Wilk z jagnięciem będą się paść razem, a lew jak bydło będzie jadł sieczkę, wąż zaś będzie się żywił prochem. Nie będą źle postępować ani zgubnie działać na całej świętej górze - mówi Pan (w. 25 BW). - Czyli żadnych pasożytów. Żadnego życia kosztem innych.

Niby więc ten fragment zaczyna się od słów: "Oto ja stworzę nowe niebo i nową ziemię...", ale faktycznie nie wiadomo, o co tu chodzi. Jaka mowa o śmierci? O jakie przekleństwo chodzi?

Nadal nic nie wiem. Coś tu było nie na temat. Albo ja jeszcze wielu rzeczy nie rozumiem.

[dalej]
[do początku]



niedziela, 6 października 2013

Uwierzyć dwa razy

A był w Kafarnaum pewien dworzanin królewski, którego syn chorował. Ten, usłyszawszy, że Jezus przyszedł z Judei do Galilei, udał się do niego i prosił go, aby przyszedł i uzdrowił jego syna, gdyż był umierający. I powiedział do niego Jezus: Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, nie uwierzycie. Dworzanin królewski powiedział do niego: Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko. Jezus mu powiedział: Idź, twój syn żyje. I uwierzył ten człowiek słowu, które powiedział mu Jezus, i poszedł. A gdy już szedł, jego słudzy wyszli mu naprzeciw i oznajmili: Twoje dziecko żyje. Wtedy zapytał ich o godzinę, w której poczuło się lepiej. I odpowiedzieli mu: Wczoraj o godzinie siódmej opuściła go gorączka. Wówczas ojciec poznał, że to była ta godzina, w której Jezus powiedział do niego: Twój syn żyje. I uwierzył on sam i cały jego dom.
Jan 4,46-53 BGU

Zawsze zastanawiałem się, dlaczego ten dworzanin uwierzył dwa razy. Pierwszy raz zaraz po rozmowie z Jezusem, a drugi raz, gdy przyszedł do domu. Przestał wierzyć po drodze, czy jak?

Wikipedia* utożsamia tego dworzanina z setnikiem z Ew. Mat. 8,5-13 i Łuk. 7,1-10. Czy to faktycznie chodziło o tę samą osobę - jest Kafarnaum, jest syn (lub podwładny w wersji z Łuk.), jest osobiste przyjście do Jezusa (lub przysłanie przyjaciół w wersji z Łuk.), jest ustąpienie choroby dokładnie o tej samej godzinie, o której miała miejsce rozmowa. Fakt, jest duża rozbieżność między byciem dworzaninem królewskim z chorym synem a dowódcą wojskowym z chorym podwładnym. Choć z drugiej strony, mógł być jednym i drugim. Mógł być dworzaninem u wnuka Heroda Wielkiego, króla Heroda Agrypy I, pod którego jurysdykcją było Kafarnaum. Mógł być na tyle bogaty, by posiadać służbę, a nawet zbudować miejscowej ludności (czyli Żydom) synagogę (zob. Łuk. 7,5), a jednocześnie służyć jako dowódca w rzymskim wojsku.

Jak z kolei wytłumaczyć różnicę między sługą setnika (Mat., Łuk.) a synem dworzanina (Jan)? Łukasz pisze, że ten sługa był "bardzo ceniony (Łuk. 7,2). Mógł być syn również żołnierzem. Łukasz w 7,7 podaje, że był to chłopiec (gr. pais). Takie samo słowo zostało również użyte przez Mateusza, gdy napisał po grecku proroctwo Izajasza: Żeby się wypełniło, co zostało powiedziane przez proroka Izajasza, który powiedział: Oto mój sługa, którego wybrałem, mój umiłowany, w którym moja dusza ma upodobanie. Złożę na nim mojego Ducha, a on ogłosi sąd narodom. Nie będzie się spierał ani krzyczał i nikt nie usłyszy na ulicach jego głosu. Trzciny nadłamanej nie dołamie, a knota tlącego się nie zagasi, dopóki nie doprowadzi sądu do zwycięstwa. A w jego imieniu narody będą pokładać nadzieję (Mat. 12,18-21). W podkreślonym miejscu w greckim tekście użyte jest słowo "pais". Czyli owszem, może i sługa, ale ten najbardziej umiłowany, jak syn przez ojca.

Nawiasem - szukając informacji natknąłem się na pewien artykuł na pewnym portalu, którego nazwy tu nie zareklamuję, a ten akapit piszę tylko dla tych, którzy w przyszłości może natkną się na ten blog - i będą sami wiedzieć, o co chodzi. W historii setnika/dworzanina i jego sługi/syna autor owego artykułu doszukał się tam czegoś, czego nie ma. Dlaczego tak twierdzę? Otóż właśnie z powodu, który podałem jeden akapit wyżej. Ponieważ "paisem" został nazwany Jezus - na którego wskazywało proroctwo Izajasza - nie ukrywa się w tej historii nic więcej niż to, co zostało tam faktycznie napisane. A owa "niegodność" setnika, stawiana jako kolejny dowód na teorię z tamtego portalu, również mija się z celem - można czuć się niegodnym bliskości Boga z rozmaitych powodów. Np. takiego, że dobrze się wiedziało, że Jezus głosił wówczas swoje nauki przede wszystkim dla Żydów, a on Żydem nie był. W 90% uważam więc teorię tam podaną za nieprawdziwą. Pozostałe 10% dowodzi jedynie tego, że Jezus nie potępiał takich ludzi - podobnie jak nie potępił kobiety z Jan 8,7-11. Nie przeczy to jednak ogólnemu stanowisku stanowiska Biblii na temat tego zjawiska.

Wracając do tematu - tamte dwa fragmenty nie wprowadzają raczej niczego nowego w temat, który mnie interesuje. Może poza tym, że setnik (żołnierz rzymski, dowódca oddziału) powiedział do Jezusa: Panie, nie jestem godny, abyś wszedł pod mój dach, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. Bo i ja jestem człowiekiem podległym władzy i mam pod sobą żołnierzy. Mówię jednemu: Idź, a idzie; a drugiemu: Chodź tu, a przychodzi; a memu słudze: Zrób to, a robi. (Mat. 8,8-9 BGU). Jezus wówczas się zdziwił, że ktoś może wierzyć, że Jego słowo ma aż taką moc. tym bardziej spoza Izraela. Musiał ów żołnierz wierzyć, że Jezus ma taką moc nad chorobą, że wystarczy tylko, żeby rozkazał jej, jak dowódca żołnierzowi, a choroba się wyniesie.

To by więc mogło tłumaczyć owo "podwójne uwierzenie". Najwidoczniej pierwszy raz uwierzył - lub już wierzył, jeśli podeprzeć się historiami z pozostałych dwóch sprawozdawców - że na słowo Jezusa choroba mogła ustąpić. Jak żołnierz wychodzący z szeregu na rozkaz dowódcy. Zwłaszcza w armii rzymskiej, znanej z żelaznej dyscypliny. A drugi raz uwierzył po powrocie, gdy przekonał się, że choroba ustąpiła dokładnie w czasie rozmowy. Tyle że o ile pierwszy raz wierzył w moc słów Jezusa, o tyle drugi raz, zobaczywszy to na własne oczy, musiał uwierzyć w coś więcej - dokładnie w to, o co Jezusowi chodziło. W Państwo Boga, o którym Jezus opowiadał, które było celem jego wędrówek, uzdrowień etc.

Ale, szczerze powiedziawszy, czuję jeszcze pewien niedosyt informacji. Być może powrócę do tego tematu.

* - http://pl.wikipedia.org/wiki/Cuda_Jezusa